Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XIX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIX.

— Zdawało się że mnie nie słyszy... — odpowiedziała jasnowłosa Zirza. — Zaczęła drżeć na calem ciele. Twarz jej przybrała wyraz obłąkania, które mnie przestraszyło... Zdawała się znowu walczyć z przerażającem widziadłem, a potem, po przejściu które trwało kilka sekund, opuściła głowę na poduszkę i utraciła przytomność...
„Twarz jej zbladła tak mocno, żem ją wzięła za umarłą.
„Przyłożyłam rękę do jej piersi.
„Serce biło...
„Uspokoiłam się i usiadłam przy niej czekając na was...
„Od tej chwili nie poruszyła się...
— Co ty myślisz o tem wszystkiem? — zapytał Juliusz Verdier swego przyjaciela Marechala.
— Ja myślę — odparł lekarz — że kryzys którego się Zirza przelękła, musiała być spowodowana widzeniem, przypominającym pannie to zbrodnię, względem niej przedsiębraną... Dochodzimy, przynajmniej według mego zdania, do ostatniej chwili opadnięcia z sił... Zdaje mi się, i jako rzecz pewna, że z chwilą przebudzenia się myśli naszej chorej rozjaśnią się, gdyż po omdleniu musiał sen nastąpić...
— Jeżeli to sen, to ten trwa jeszcze... — rzekła studentka.
— Obudźmy ją...
— Doktorze, kochany doktorze — szepnął Paweł zaledwie dosłyszanym głosem. — Czy sądzisz że ona mnie pozna?...
— Tak mniemam... spodziewam się... Ale ciebie ujrzy ona na samym ostatku...
Student prawa niespokojnie spojrzał na lekarza.
— Dla Czego? — zapytał.
— Bo się boję wrażenia, jakie twój widok może na niej wywrzeć... Trzeba oszczędzać naturę dziewczęcia, widocznie delikatną i nerwową... Chciałbym usunąć od niej, aż do nowego rozkazu, wszelkie wzruszenie moralne... Nasze uszczęśliwione twarze zadziwią ją lecz nie wzruszą... Co innego byłoby gdyby ciebie ujrzała... Zostań więc tutaj, mój kochany Pawle i czekaj cierpliwie...
— Czekać! ty mnie wystawiasz na męczarnię! na nieznośne cierpienie!...
— Wiem i żal mi tego; ale pojmujesz, że zdrowie chorej ma pierwszeństwo przedwszystkiem!...
Paweł to rozumiał.
Pochylił głowę z poddaniem i upadł na krzesło.
Doktór Marechal wszedł do pokoju chorej w towarzystwie Zirzy i Juliusza Verdier.
Wszyscy troje zbliżyli się do łóżka.
Córka Małgorzaty leżała z zamkniętemi oczyma i twarzą ku nim zwróconą.
Twarz ta była spokojna.
Różowy odcień zabarwiał jej policzki.
Pierś wznosiła się jednostajnym ruchem. Jej bujne jasne włosy rozrzucone w około głowy po poduszce, zdawały się tworzyć aureolę w około jej skromnej i przejmująco miłej twarzyczki.
— Wistocie zachwycające dziecię! — rzekł lekarz.
Ujął Renatę za rękę.
Ta poruszyła się lekko, ale nie otworzyła powieki.
— Sen się upiera! — mówił Marechal z uśmiechem.
Poczem ścisnął zlekka małą rączkę trzymaną w swojej dłoni.
Dziewczę zadrżało.
Powieki jej się otworzyły.
Przez chwilę wzrok jej wlepił się w jakiś nieokreślony przedmiot, lecz wkrótce zwróciła go kolejno na lekarza, Juliusza i Zirzę.
Jej delikatna, zachwycająca twarzyczka wyrażała głębokie zdumienie.
— Gdzie ja jestem? — szepnęła.
Głos Renaty był miły i dźwięczny.
Paweł stojąc nieruchomie za uchylonemi drzwiami poznał go odrazu.
Wstrzymał oddech ażeby lepiej słyszeć.
Lekarz odpowiedział:
— Jesteś pani w domu przyjaciół, którzy są przy tobie.
Renata znowu popatrzyła na trzy osoby stojące przy niej, poczem po wiodła wzrokiem po pokoju.
— Nie męcz się pani — mówił dalej lekarz — nie usiłuj rozpoznawać miejscowości, czyniłabyś to nadaremnie... Weszłaś do tego domu w nocy, w chwili gdy cię podniesiono prawie umierającą na pokrytym przez śnieg brzegu rzeki przy moście Bercy.
Słowa doktora Marechala wywarły dziwne wrażenie na Renacie.
Przywołały jej jasne i wyraźne wspomnienie sceny, której sceną był powóz czekający na nią przy dworcu kolei wschodniej i mający ją zawieźć do matki.
— Mój Boże! — zawołała nagle niosąc ręce do czoła. — Mój Boże!... przypominam sobie!... Ten człowiek... ten powóz... chustka jedwabna zasłaniająca mi usta i pozbawiająca mnie oddechu... a potem upadek, straszliwy upadek... I ja nie umarłam...
— Żyjesz, moje dziecię i jesteś uleczoną... aleś była bardzo chora.
— Bardzo chora?... — powtórzyła Renata... — Jeszcze raz, gdzież jestem?
— Powtarzam że u przyjaciół... albo raczej u przyjaciela.
— Któż jest ten przyjaciel?
— Ten co cię ocalił i przyjął u siebie...
— Czy to pan to uczyniłeś? — zapytała Renata wyciągając do Marechala ręce.
— Nie, pani, ja tylko jestem twoim lekarzem...
— A to jest twoja dozorczyni... — dodał Juliusz Verdier, wskazując na Zirzę, która się uśmiechnęła do Renaty.
— Ach! z całego serca wam dziękuję... — zawołało dziewczę. — Ależ powiedzcie mi kto jest ten, któremu jestem winna żem nie straciła życia, zagrzebana w śniegu! Pragnęłabym oświadczyć mu swoją wdzięczność.... niech przyjdzie... niech przyjdzie!
— Uspokój się pani — rzekł doktór spiesznie. — Wyzdrowienie twoje... jeszcze nie jest zupełne i obawiam się aby wzruszenie nie opóźniło jego powrotu.... Jednakże uczynię ci zadosyć... przynajmniej w części... zbawca twój nazywa się Paweł.
— Czy to młody człowiek?
— Tak jest, pani.
Renata zamknęła oczy.
Przywoływała ona postać ujrzaną kilką tygodni temu w oknach Hotelu Prefektury.
Ta postać, jak wiemy, zajmowała w jej niewinnem sercu znakomite miejsce.
Myśl, szybsza od błyskawicy, przebiegła jej po głowie.
Czy ten co ją ocalił przy moście Bercy, nie był to młody nieznajomy z Troyes?
Ale zastanowiwszy się przez ćwierć sekundy, Renata zrozumiała niedorzeczność, albo raczej szaleństwo takiego przypuszczenia.
— Czy pani sadzisz iż go znasz? — zapytał Marechal.
Dziewczę potrząsło przecząco głową.
— A gdybyś go jednak znała?... — mówił dalej lekarz.
— Najszczęśliwszą bym była, gdybym go mogła ujrzeć...
— I zapanowałabyś nad swojem wzruszeniem?...
— Byłabym tak spokojna jak w obecnej chwili.
— Doprawdy?
— Zaręczam panu!...
— W takim razie ryzykuję... — rzekł doktór. — Kochany Pawle — dodał głośniej — pójdźże po należne ci podziękowanie...
Student prawa nie utracił ani wyrazu z rozmowy Marechala i Renaty.
Z ręką przyciśniętą do lewej strony piersi dla powstrzymania bicia swego serca, czekał rozgorączkowany, aby mu doktor pozwolił wejść.
Niedawszy mu czasu dokończyć wezwania otworzył całkiem drzwi i poskoczył do łóżka.
Nim przebył trzy czwarte drogi zatrzymał się drżąc, miotany straszliwym niepokojem.
Renata go poznała.
Wyciągnęła do niego obie ręce, wydając słaby okrzyk radości.
Ale wstrząśnięcie było zbyt gwałtownem dla dziewczęcia.
Głowa jej opadła w tył, oczy znowu się zamknęły... Powtórnie straciła przytomność.
— Mój Boże... — zawołał Paweł przerażony. — Mój Boże! zabiliśmy ją!
— Nie obawiaj się, nic ważnego... — odpowiedział lekarz. — To proste zemdlenie i to lekkie... Za chwilę panna Renata powróci do przytomności... Pozostań przy niej... Do ciebie należy ją wypytać... Ona zapewne ci wszystko powie co ci potrzeba wiedzieć... Ja zapiszę receptę, a nasza jasnowłosa siostra miłosierdzia rączy się pofatygować do apteki...
— Natychmiast, doktorze....
I studentka wyprowadziła obudwu mężczyzn do przyległego pokoju, drzwi od którego zamknęła za sobą.
Paweł Lantier usiadł w głowach łóżka.
Jeszcze drżący, ujął Renatę za rękę.
Pomimo omdlenia, które zresztą zaczęło przemijać, dziewczę otrzymało wstrząśnienie elektryczne w samo serce.
Podniosła zwolna wzrok i spotkała się ze spojrzeniem Pawła.
Objęta dziewiczym wstydem, odebrała zwolna rękę, pociągnęła aż po szyję grubą kołdrę i wyszeptała niepewnym głosem, akcentem wzruszającym duszę i serce studenta:
— Więc to panu jam winną życie!...
— Tak, mnie, pani, mnie którym się prawie nie spodziewał jej ujrzeć znowu...
— Mnie ujrzeć znowu? — powtarzała z naiwną nieszczerością, gdyż doskonale wiedziała czego się trzymać. — Więc mnie pan znałeś?
— Czym cię znał! — zawołał młodzieniec — czyś pani o tem nie wiedziała? Dla mnie dostatecznem było raz ujrzeć cię w Troyes. Obraz twój wyrył się w mojej duszy na zawsze... Nie mogłem ód tej pory przepędzić ani jednego dnia, ani godziny, ani minuty, aby nie myśleć o tobie... Prosiłem Boga, ponieważ on ciebie uczynił gwiazdą mojego życia, aby mnie znowu postawił na twojej drodze... Raczył mnie usłyszeć... wysłuchał mojej prośby... pozwolił mi cię ocalić... pozwala mi powiedzieć ci, że cię kocham...
Paweł zatrzymał się.
Renata znowu nadstawiła ucha.
Słuchała z rozkosznem pomięszaniem, z nieopisanem upojeniem...
Ta muzyka miłości, której dźwięk poraz pierwszy słyszała, ogarnęła ją swoim czarem...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.