Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XX.

— Dziękuję żeś mnie pan ocalił... — szepnęła dziewczę zamykając na pół oczy; — ja chcę żyć...
— Tak jest... — mówił dalej Paweł. — Będziesz żyła, aby zostać szczęśliwą i pomszczoną.
— Pomszczoną?... — zapytała rekonwalescentka, która zadrżała na ten wyraz.
— Zapewne i czekałem abyś zaczęła mówić, aby prosić o twe rozkazy, aby się dowiedzieć z twoich ust czy mnie upoważniasz do ścigania zbrodniarzy, których zostałaś ofiarą.
Na to przypomnienie przeszłości, córka Małgorzaty zadrżała na całem ciele.
— Przypominam sobie... przypominam... — rzekła. — Ten człowiek... ten nędznik, który utrzymywał że mnie wiezie do matki...
— Do matki! — zawołał Paweł. — Czyś ją odnalazła?
Renatą spojrzała na studenta z osłupieniem.
— Zkąd pan wiesz?... — zapytała.
— Wiem że twoje urodzenie otoczone jest tajemnicą... — odparł młodzieniec; — wiem że od ośmnastu lat wychowywano cię zdała od twoich... ukrytą przed wzrokiem wszystkich, widującą tylko nieznajomego, o którym mówiono, że był twoim opiekunem, tylko kobietę, która odwiedzała cię ze strony owego nieznajomego... — Wiem, żeś miała samo tylko imię Renaty i żeś nie znała swego nazwiska... Wiem także żeś przed kilku dniami opuściła pensyę pani Lhermitte w towarzystwie wysłanniczki twego opiekuna, o którego śmierci jednocześnie zostałaś zawiadomioną, ale moje wiadomości na tem się kończą. Wspominasz o człowieku, który cię miał zaprowadzić do matki... Kto on był? Zkąd przybywał? Gdzieś go spotkała?...
Zadziwienie Renaty wzrastało.
Nie mogła pojąć, aby jej zbawca był tak dobrze poinformowanym o rzeczach, które jak sądziła, nikomu nie były znane.
— Zanim panu odpowiem — rzekła — chciałabym się dowiedzieć, jak się pan dowiedziałeś o dziwnej tajemnicy wśród której wzrosłam?...
— O wszystkiem co pani dotyczę, dowiedziałem się od panny de Terrys... — odpowiedział Paweł, nie mając żadnego powodu do ukrywania prawdy.
Córka Małgorzaty nie zapomniała tego nazwiska.
— Panny de Terrys... — powtórzyła radośnie, — przyjaciółki mojej przyjaciółki Pauliny Lambert...
— Tak, pani... mówiłem z nią o tobie... Tego samego rana odebrała list od Pauliny Lambert, zawiadamiający ją o twoim odjeździe z pensyonatu i głębokich ciemnościach jakiemi cię otoczono,.. List ten przyprowadził mnie do rozpaczy.
— Dla czego?
— Bo twoje zniknięcie zadawało cios memu sercu, gdyż cię kochałem i przysiągłem sobie, iż poświęcę życie dla ciebie, a ujrzałem się nagle rozłączonym z tobą, prawie bez nadziei ujrzenia cię kiedykolwiek. Ach! cierpiałem straszliwie!... Świat zdawał mi się pustym i myślałem umrzeć gdybyś miała być dla mnie na zawsze straconą...
Łza się stoczyła po licu młodzieńca.
— Ale dziś ja chcę żyć!... — mówił dalej. — Oddana mi jesteś, jam szczęśliwy... Nie masz rodziny... Co to szkodzi? Jeżeli zechcesz mnie kochać, moja rodzina będzie twoją...
— Mam matkę — szepnęła Renata.
— Powiedziano ci że żyje, i ty temu wierzysz?
— Tak jest.
— A więc szukajmy jej razem, odnajdziemy ją, a ja jej powiem: „Pani, oto twoje dziecię, któregobyś nigdy nie ujrzała, gdyby nie ja... Ocaliłem ją, aby ją rzucić w twoje objęcia, ale ją kocham nad życie... Oddaj mi ją pani, przysięgam że ją uczynię szczęśliwą!...“ Czy sądzisz, że twój a matka będzie się wahała?
Renata nic nie odpowiedziała na to pytanie, i wpadła w zamyślenie.
— Jak długo ja tu jestem? — zapytała.
— Od pięciu dni...
— Pięć dni bez przytomności!
— Ach! byłaś chora... bardzo chora! ale dzięki Bogu twoja młodość i starania lekarza zwalczyły chorobę.
— Gdzieś mnie pan znalazł nieprzytomną i zabrał?
Paweł wkrótkości opowiedział złowrogi dramat na moście Bercy.
— Możesz pani sobie wyobrazić — dodał — co się we mnie działo, kiedym cię poznał...
— Tak — szepnęła córka Małgorzaty... Przypadek który pana postawił na mojej drodze, jest prawdziwie cudowny. Bóg chciał aby tak było.
— A to dobrze dowodzi, że Bóg nas przeznaczył jedno dla drugiego... — dodał młodzieniec z zapałem.
Tym razem jeszcze Renata zachowała milczenie.
Paweł po pewnej chwili mówił dalej.
— Przed chwilą zadałem pani pytanie, o odpowiedź na które błagam... — Ludzie, którzy cię chcieli zabić, są twymi nieprzyjaciółmi, zawziętemi nieprzyjaciółmi... Nic nie dowodzi, czy dowiedziawszy się iż żyjesz, nie rozpoczną znowu próby... Trzeba im odjąć sposób szkodzenia... Upoważnij że mnie więc do doniesienia o nich policyi, która potrafi ich tropić w ciemności gdzie się kryją... Czy mogę działać?...
— Zanim powezmę pod tym względem postanowienie, muszę mieć wyjaśnione niektóre ciemne punkta...
— Rozumiem i dopomagać ci będę z całej mocy... Zbierz pani wspomnienia. Wyjechałaś z Troyes z osobą, która przybyła cię zabrać z pensyi?...
— Z panią Urszulą, wysłanniczką tego, którego nazywano twoim opiekunem...
— Gdzie ona miała cię zawieźć?
— Do Paryża.
— Czy ta podróż miała jaki cel oznaczony?
— Tak jest.
— Jaki?
— Wieźliśmy do notaryusza list, w zamian za który miał mi oddać papiery opieczętowane... — Te papiery, jak mi mówiono, miały wyjaśnić tajemnicę mego urodzenia...
— Czy masz pani ten lis
— Nie. Pani Urszula z nim się nie rozstawała...
— Do którego notaryusza był on adresowany?...
— Nigdym tego nie widziała.
— A kto go pisał?
— Mój opiekun.
— Jak się nazywał ów opiekun?
— Robert. Pani Urszula utrzymywała że go zna pod tym tylko nazwiskiem.
— Czy to ona mówiła o twojej matce?
— Tak jest.
— Co mówiła o niej?
— Że moja matka żyła, lecz że jej nigdy nie ujrzę... Prosiłam jej, błagałam, zaklinałam, aby ją odszukiwała... Nic nie zyskałam...
— Może i ona nic nie wiedziała.
— Ja sądzę, że przeciwnie, ona musiała wiele wiedzieć i że milcząc, była posłuszna rozkazowi.
— Nakoniec po przybyciu do Paryża, zaprowadziła cię do tego notaryusza?...
— Pani Urszula nie towarzyszyła mi do Paryża.
— Co?... co?... nierozumiem... — zawołał Paweł.
— Zrozumiesz, pan...
I córka Małgorzaty opowiedziała o wypadku, który je zmusił do przepędzenia kilku dni w Maison-Rouge, w Hotelu Kolejowym.
— Ależ — zapytał Paweł mocno zaniepokojony, — któż panią zniewolił do nagłego wyjazdu samej?
— List...
— Adresowany do pani?
— Tak.
— Przez kogoś znajomego?
— Nie.
— I pewnie mu uwierzyłaś?
— Jakże mogłam powątpiewać? — List był podpisany: — Przyjaciel twojej matki.
— Nieszczęśliwe dziecię, wciągnięto cię w zasadzkę!...
— Dowodem tego gwałt, którego stałam się ofiarą.
— Czyś zachowała ten list?
— Rozumie się.
— Gdzie on jest?
— Musi być w jędnej z moich kieszeni.
Paweł wstał z krzesła i pobiegł do sukien Renaty.
Izabela wyczyściła je, uporządkowała i powiesiła na wieszadle.
Student przetrząsł kieszenie.
— Znalazłem tylko to... — rzekł kładąc na stoliku portmonetkę Renaty.
— A! — rzekło dziewczę — przypominam sobie. — List był w bocznej kieszeni mego futra...
— Kieszeń ta jest próżna... można się było, tego spodziewać... List mógł służyć wskazówkę... Nędznicy usunęli go...
— Co to szkodzi? — rzekło dziewczę — tyle razy go czytałam myśląc o matce, że wiem na pamięć co zawierał...
Student potrząsnął głową.
— Niestety! — rzekł — to nie wszystko jedno... — Wspomnienia nie służą za dowód, a pismo jest nim... Zresztą powiedz mi pani, co zawierało to obrzydłe pismo.
Renata zebrała myśli i po upływie, kilku sekund powtórzyła list co do słowa.
Paweł słuchając drżał z przestrachu.
— To przerażające! — zawołał, gdy skończyła. — Odwoływać się do najsłodszych uczuć, do najświętszych skłonności, aby cię zgubić! I ten mniemany przyjaciel twojej matki czekał na dworcu kolei wschodniej. Chciał cię zadusić w powozie!... Zabierał swój swój list i będąc pewnym, że nie zostawia za sobą dotykalnego dowodu swej zbrodni, rzucił cię żywą z mostu Bercy. Ale któż jest ten nędznik i dla czego on jest twoim nieprzyjacielem?
— Nikomu w świecie nie zrobiłam nie złego... — szepnęła Renata. — Jakże mogłam mieć nieprzyjaciół?
— Czyś pani widziała już kiedy tego zbrodniarza?
— Nigdy... jestem pewna... a jednak... Dźwięk jego głosu nie zdawał się obcym... — Zdawało mi się, i żem go już gdzieś słyszała.
— Gdzie?... w jakiej okoliczności?...
— Nie wiem... napróżno sobie przypominam... nie pamiętam...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.