Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XIV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIV.

— Czyż sądzisz, że urzędnik publiczny byłby zdolnym do takiego nadużycia zaufania? — zawołał Leopold.
— Są notaryusze na galerach... — odpowiedział Paskal.
— Gdzie nie masz ochoty się dostać?
Przedsiębierca skrzy wił się znacząco i odparł:
— Nadaremnie być graczem zdeterminowanym, nie będę dalej prowadził tak niebezpiecznej walki... Wolę z tem wszystkiem bankructwo, niż dożywotnie ciężkie roboty.
— Krótko mówiąc, wyrzekasz się gry? — zapytał były więzień.
— Partya jest przegrana.
— Co ty wiesz o tem?... Śmiały gracz, a ty utrzymujesz że nim jesteś, do samego końca nie traci nadziei wygrania.
— Ja już jej nie mam... Wszystko skończone. Walka jest bezużyteczna.
— A ja jestem zupełnie przeciwnego przekonania... Położenie twoje jest takie same jak było przed kilku dniami i raczej lepsze niż gorsze... Obawiasz się nagłej śmierci pana de Terrys i boisz się aby jego córka nie upominała się, jak ma do tego prawo, o milion należny jej ojcu, ale ci powiedziałem, że mam sposób unieruchomienia tego miliona w twoich rękach na czas nieograniczony, czy sobie tego nie przypominasz?
— I owszem... — rzekł Paskal podnosząc się, — ale ja odrzucam użycie tego sposobu... Dosyć już tych zbrodni... jakakolwiek będzie przyszłość, przyjmuję ją...
— Przyjmujesz przyszłość jakakolwiek ona będzie? — odparł Leopold z uśmiechem niecierpliwości. — Ależ, mój kumie czy mnie bierzesz za głupca i wystawiasz sobie że mnie można oszukać? Ja ci pomarkowałem karty, ja cię nauczyłem sztuki, nauczyłem dawać sobie cztery asy, a ty będąc teraz pewnym zużytkowania moich nauk, przez użycie moich sposobów, powiadasz mi od niechcenia: Wszystko skończone! wyrzekam się walki!... Więc oswobodziłbym ci drogę i ty byś się nią udał zostawiając mnie za sobą w tyle... wydobyłbym kasztany z ognia, a ty byś mi je schrupał pod nosem! O! poczekaj, chłopaczku! Ty wyrzekasz się gry, to należy do ciebie... ale uregulujmy swoje rachunki...
Paskal Lantier spojrzał w twarz zbiegowi z Troyes z powagą, do której ostatni nie uważał go za zdolnego.
— Swóje rachunki... — rzekł — jakie, rachunki? — Poczyniłeś kroki, które miały być dla mnie użyteczne... Nie okazały się takiemi, ale ja ci nie wyrzucam ich niepowodzenia... Zapłaciłem ci za to... więc kwita z nami...
— Kwita! — Czy ty tak uważasz te rzeczy?
— Najzupełniej, — jeżelim ci co winien to dowodź swoich praw...
Leopold uczuł że go gniew ogarnia.
— Dochodzić swoich praw! — szepnął głuchym głosem, zacisnąwszy zęby. — Tak mi radzisz?
— Zapewne! jeżeli je według siebie posiadasz.
— Ależ, tyś oszalał! — rzekł Valta nagle się ożywiaąc. Moje prawa, ależ one są niezaprzeczone, nieprzeparte, one wychodzą z twojego wspólnictwa, któreby cię zaprowadziły do sądu kryminalnego, gdybym chciał, wiesz o tem dobrze, a ztamtąd na plac Roquette.
Przedsiębiorca roześmiał się śmiechem, który brzmał fałszywie.
— Tracisz głowę! — odparł. — Spróbuj no mnie oskarżyć...
— Strzeż się!...
— Nie boję się niczego! — Najprzód musiałbyś się sam wydać, a potem o cóż byś mnie oskarżył? — Gdzie dowody mego mniemanego wspólnictwa?? Jedna rzecz mogłaby mnie skompromitować, list, któryś mi kazał napisać charakterem notaryusza i podpisać jego nazwiskiem, a ten list jest na dnie Marny razem z listem Roberta Vallerand.
Leopold założył ręce na piersiach.
— Rozumiem twoją grę... — rzekł.
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewny... i czytam w niej bez okularów! Powiadasz sobie: „Miałem milionowego wujaszka i gdyby nie córka naturalna, nie znana nikomu na świecie, miliony nieboszczyka, z prawa spadłyby na mnie... Znalazł się głupiec, który za kilka biletów tysiąc frankowych uwolnił mnie od zawadzającej spadkobierczyni... Dziś jestem pewny pozyskania majątku, gdyż dzięki wskazówkom Valty będę tyle przebiegłym, że zmuszę notaryusza w Nogent-sur-Seine do zwrotu pieniędzy... Córka hrabiego de Terrys mogłaby w danym razie nie w porę się upomnieć... Dobry Valta podał mi sposób uwolnienia się od niej i od swego długu... Pozostaje więc tylko czekać spokojnie aby milioniki wpłynęły do mojej kasy... Czy dziecię mego, wuja miało prawo do spadku? Nie wiem... Jeżeli stara kobieta znikła... czy to moja wina?... Czy ktoś stał się winnym dwóch morderstw? Być może, alem ja nawet nie znał tego człowieka!... — istniał przeciwko mnie jeden ślad tylko, lecz ten ślad zaginął, jestem więc wolny i nie mam żadnej obawy! — Czy pan to myślisz panie Lantier?...
— To — odpowiedział cynicznie przedsiębiorca.
— A więc, kochany panie, wyrachowanie pańskie jest fałszywe... Jesteś pan przykutym do zbrodni popełnionych dla pana, zapłaconych przez pana? Brak jednego dowodu... są inne.
— Jakie?
— Mieszkam w twoim domu przy ulicy Tocanier... to już jest domniemanie wspólnictwa.
— Ej, co znowu! — rzekł Paskal śmiejąc się i wzruszając ramionami. Wynająłem jakiemuś Valcie dom, który był dla mnie nieużytecznym... Moje rachunki poświadczyłyby w razie potrzeby, że ten Valta z góry mi zapłacił stosownie do zwyczaju, komorne za pół roku... Wpływ zapisany do księgi kasowej...
Leopold z osłupieniem spojrzał na mówiącego.
— Bardzo zręcznie!... — rzekł. — Ale koń i powóz oddany do mego użytku?...
— Również zapisane w księgach, jako sprzedane i zapłacone gotówką... Byłoby niezręcznością zapomnieć o tem.
— A! rozbójniku, wszystko przewidziałeś! — zawołał zbieg z wściekłością.
— Wszystko! — rzekł Lantier z zupełnym spokojem. — Dodam jeszcze, że gdyby potrzeba dowieść swego alibi, nic nie byłoby łatwiejszego... Podczas gdyś ty sprzątał najprzód młodą Renatę, a potem starą Urszulę, pamiętałem nie wychodzić z domu i sprawdzić swoją obecność przez różne osoby... — Śledztwo dowiodłoby tego stanowczo... Prócz tego bez żadnego trudu usprawiedliwiłbym się z czasu strawionego w Maison-Rouge w powrocie z Romilly... Zatem panie Valta, pozostaje mi tylko powtórzyć te słowa, które cię tak mocno drażniły przed chwilą: — „Dowiedź swoich praw“ — Jest to moje ostatnie słowo... W obecnej chwili mam do załatwienia kilka pilnych interesów i przepraszam, że nie mogę dłużej i prowadzić rozmowy, nieprowadzącej odtąd do żadnego celu.
Paskal zlekka się ukłonił i skierował ku drzwiom, jak gdyby chciał wskazać drogę swemu gościowi.
Ten siedząc ciągle z uśmiechem, założył nogę na nogę.
— Doprawdy, panie Lantier — rzekł — napróżno jesteś łotrem di primo cartelle, nie jesteś silnym!
— No, dosyć tego! — rzekł rozkazująco Paskal.
— Tak, zapewne, dosyć tego, nawet zanadto wiele słuchania pańskich bredni. W perspektywie są miliony i ja chcę abyś je miał, bo chcę mieć w nich udział... Pan wyrzekasz się, zgoda!... Ale ja się nie wyrzekam. — A! pan mnie nie znasz... To słuszne!... Przepraszam po tysiąc razy!... Powinienem był przychodząc tu po raz pierwszy, wymienić swój stan i nazwisko... Zaniedbałem tego uczynić... Jest to błąd, lecz błąd do naprawienia.
— A! co mnie to obchodzi.
— Więcej niż mniemasz... — Czekaj no chwilkę... zaraz się zainteresujesz... — Powiedziałem ci że się nazywam Valta i tyś mi uwierzył...
— Zapewne...
— Nazwisko jest ładne, ale ponieważ nie żądałeś ani metryki ani poświadczenia tożsamości osoby, ani nawet wyciągu z akt sądowych, mogło być żem ci się przedstawił pod pseudonimem...
— Cóż mnie to obchodzi? — zawołał Paskal z gestem znudzenia.
— W tej chwili, nic... za chwilę, wiele... — Opowiem ci pewną historyę...
— Ależ, panie...
— Milcz pan, jeśli łaska, i słuchaj... — Prędko skończę.
„Zaczynam.
„Dwadzieścia lat temu mieszkałem w Troyes.
„Muszę przyznać, żem popełnił wiele głupstw... jedno z nich zaprowadziło mnie przed sąd przysięgłych i otrzymałem wyrok trochę za surowy... na dożywotnie więzienie...“
Tym razem przedsiębierca nie uczynił znaku niecierpliwości.
Usłyszane wyrazy zajęły całkowicie jego uwagę.
Wlepił w mniemanego Valtę wzrok stały i badawczy.
Leopold mówił dalej:
— Zostałem wysłany do Clairvaux, gdzie przez dwadzieścia lat wegetowałem pomiędzy czteremu murami, mówiąc sobie, że Życie się dla mnie skończyło...
„Widzisz pan, jak to nie można odpowiadać za przyszłość, ponieważ jestem wolny, ja, co rozpaczałem i ponieważ niezadługo będę bogatym.
„Zeznanie, jakie miałem złożyć, zaprowadziło mnie do więzienia w Troyes.
„Tam dowiedziałem się, że deputowany okręgu Romilly, który powrócił z Indyj z wielkim majątkiem, miał lada chwila, umrzeć i że miał dwóch siostrzeńców; jednego otoczonego pewnym szacunkiem, chociaż stojącego w interesach dosyć licho i drugiego uwięzionego na całe życie, co oddawało cały majątek wuja w ręce-pierwszego, gdyż pierwszy utracił prawo do spadku...
„Powiedziałem sobie, że to nie było słusznem, ponieważ jak pierwszy tak i drugi siostrzeniec byli łotrami, gdyż pierwszy tak samo zasługiwał na kajdany jak i drugi...
Były więzień zatrzymał się...
Paskal wyrzekł drżącym głosem:
— Cóż dalej?...
— Patrzaj! zdaje się iż się interes obudził! — To dowodzi że zaczynasz pojmować!
„Uciekłem.
„Postanowiłem udać się do Roberta Vallerand i błagać u jego miłosierdzia o summę potrzebną na przejazd do Ameryki, gdzie mógłbym próbować szczęścia.
„W zamku Viry-sur-Seine dowiedziałem się, że deputowany nienawidził obudwu Lantierów i że wydziedziczył swego siostrzeńca przedsiębiercę na korzyść nieprawej córki, o której istnieniu nikt nie wiedział...
„Powiedziałem sobie: — Miałżeby prawy spadkobierca wszystko u tracić! — No, cóż znowu! Trzeba mi pieniędzy, a jeżeli dam Paskalowi miliony Roberta, to cóż u djabła, żeby Paskal nie miał jednego lub dwóch z nich ofiarować swemu drogiemu bratu stryjecznemu Leopoldowi!...
— Ty! to jesteś ty! Jesteś Leopold Lantier! — zawołał przedsiębiorca z niewymownem zdziwieniem.
— Tak mój braciszku, to ja!... Jak widzisz to nie źle idzie, skoroś mnie nie poznał od pierwszego spojrzenia i że głos krwi jest tylko próżnym wyrazem a przy tem że tyle lat więzienia djabelnie zmienia człowieka!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.