Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIII.

Leopold natychmiast otworzył walizę i przejrzał co się w niej znajdowało, tak samo jak to uczynił z rzeczami Renaty.
Nie znalazł żadnego listu, żadnego papieru.
— Nic! — zawołał z gniewnem poruszeniem. Listy są w istocie na dnie Marny razem z kobietą. — Tzeba się będzie bez nich obejść... Tem gorzej, i dla kuzyna Paskala jeżeli się znajdą gdy odbierzemy pieniądze... Valta będzie daleko...
Jarrelonge umierał z chęci wypytywania go, lecz jego wspólnik mu imponował, — zresztą przypomniał sobie odpowiedź poprzedzającej nocy i wstrzymał się od niedelikatnego wypytywania.
Wychodzę... — rzekł były więzień biorąc kapelusz.
— Wrócisz na śniadanie?
— Tak jest... Nieobecność moja niepotrwa długo... Rozbij kufer i spal jego szczątki. — Co się tycze łachów, weź je sobie i niech jak najprędzej znikną...
— Bądź spokojny.
— Śniadanie punkt o jedenastej.
— Panie pryncypale, może pan ułoży jadłospis? rzekł Jarrelonge ze śmiechem.
— Nie potrzeba. Daję ci nieograniczoną swobodę.
— No, to będziesz ze mnie zadowolony.
Leopold wyszedł i udał się drogą do mieszkania przedsiębiercy.
Paskal umierał Z niecierpliwości.
Było już blizko w pół do dziesiątej, a Valta nie ukazał się jeszcze, jakkolwiek obiecał mu bardzo wcześnie przynieść ów sławny list, który mu miał oddać w ręce miliony nieboszczyka Roberta Vallerand, miliony, które jak mniemał, były złożone w depozycie u notaryusza z ulicy Piramid.
Niepokój Paskala i jego niecierpliwość była dziś jeszcze większa niż ta, którą doznawał w dzień zabójstwa Renaty.
Pierwsza zbrodnia przygotowywała drogę.
Udanie się drugiej zapewniało nędznikowi majątek.
A Valta nie przybywał.
Czy ten człowiek który go przestraszał, czy ten człowiek zdolny do wszystkiego, dostawszy raz list w ręce, nie będzie usiłował sam użyć takowego dla przywłaszczenia sobie spadku?
Wszystko było moźliwem.
Podobne myśli sprowadzały zimny pot na czoła przedsiębiorcy.
Nagle zabrzmiał brzęk dzwonka.
Paskal pobiegł do okna.
Służący otwierał.
— Nareszcie! — pomyślał — Lantier z westchnieniem ulgi.
Poznał swego wspólnika.
Upłynęło kilka sekund, gdy zapukano zcicha do drzwi.
— Pójdź... pójdź prędko!... — rzekł Lantier wychodząc na jego spotkanie. — Stóję jak na żarzących węglach... nie wiem czego się spodziewać... umieram z niespokojności.
— Spokojnie! spokojnie!... — odparł zbieg z więzienia biorąc krzesło. Jak najwięcej spokoju i zimnej krwi, kochany panie... — Tych nam potrzeba obudwom jak najwięcej.
Przedsiębiorca wcale nie uspokojony temi słowami, zbladł:
— Czy nie wszystko idzie tak jak potrzeba? — zapytał ze drżeniem.
— Tak i nie.
— Urszula Sollier?
— Tej się nie ma co obawiać... Usunięta tak jak mała i w ten sam sposób.
Podejrzenia o których wspomnieliśmy znowu owładnęły Paskalem. — Zdawało mu się pewnem, że jego wspólnik nie był otwartym.
— Ależ zatem — rzekł — wszystko idzie dobrze i nie mogę sobie wytłómaczyć twoich skrupułów... — Urszuli już się niema co obawiać i zapewne masz list, któryś mi przyobiecał... list którego wyglądam...
— Nie mam go...
Paskal zachwiał się pod tym ciosem.
— Nie masz go? — powtórzył spoglądając mniemanemu Valcie prosto w oczy ż widoczną nieufnością.
Leopold zrozumiał znaczenie tego spojrzenia i rozgniewał się niem.
— Do stu tysięcy! — rzekł syczącym głosem i zaciskając pięści. — Czy byś przypadkiem o mnie powątpiewał?
Przedsiębiorca był tchórzem.
Przestraszyła go groźna fizyognomia bandyty.
Spiesznie przemówił:
— Wcale nie powątpiewam... Mam zupełną ufność... Tylko mnie dziwi że nie masz tego listu...
— I sądzisz że ja kłamię... O! nie trzeba zaprzeczać!... Ja czytam w twoim umyśle jak w książce... Ja wiem co ty przypuszczasz...
— Ja nic nie przypuszczany... — przerwał Lantier. — Ja tylko po prostu powiadam, żeśmy zrobili układ co do tego listu, o którym mówimy. Czyż nie mam prawa spodziewać się wręczenia tego listu i owego, który pisałem od notaryusza za twojem dyktandem?
— Masz do tego prawo — rzekł Leopold opryskliwie — ale nie dostaniesz ani jednego ani drugiego...
— A dla czego?
— Dla tego że są na dnie Marny.
Lantier zadrżał.
— Na dnie Marny! — zawołał.
— Tak! sto razy tak!
— Ale jak?
— Opowiem ci co zaszło.
— Uczynisz mi przyjemność, bom nigdy niepotrafił zgadywać zagadek, a ta jest jedną z najtrudniejszych...
Lantier myślał w duszy?
— Przekonam się czy kłamie i nie przyjmę jego kłamstwa... Jeżeli mówi prawdę, jestem ocalony i nie mając żadnej obawy, zerwę swoje więzy.
Były więzień opowiedział w krótkości to, co jest wiadomem naszym czytelnikom.
Paskal słuchał z wzrastającym przestrachem tego jasnego i wyraźnego opowiadania.
Czuł on wybornie, że jego wspólnik nie starał się go oszukać.
— Tak więc — szepnął tonem zniechęcenia, gdy Leopold skończył — tak więc wszystko zrobiłeś, a nic nie osiągnąłeś! Morderstwo dwóch kobiet nie daje użytecznego rezultatu! Zabijałeś aby zabijać... i majątek mi się wymyka... gdyż przypuszczam że mi powiadasz prawdę.
— Cóżeś przypuszczał przed chwilą?
— Mniejsza o to...
— Wcale nie mniejsza!... Przypuszczałeś, że dostawszy list, zechcę go użyć na swoją korzyć a z twoją szkodą...
— A więc! tak jest, przyznaję...
Leopold pogardliwie się uśmiechnął.
— A! — odparł — ja to dobrze zrozumiałem! Czyniłeś mi wielki honor, biorąc mnie za większego łotra od siebie... coby nie było łatwem...
Przedsiębierca strzegł się dotykać ostatniej części zdania i mówił dalej:
— Wreszcie te listy są stracone... Zapłaciłem ci za ich dostarczenie i moja dobra wiara została oszukaną.
— Oszukaną!... Za ostre słowo.
— Wynajdź sposób, któryby mi oddał w posiadanie majątek złożony u notaryusza, a jestem gotów znowu cię obdarzyć mojem całkowitem zaufaniem.
— To znaczy że mi je obecnie odbierasz.
Paskal nieodpowiedział.
Leopold się uśmiechnął.
— Zatem zupełnie tracisz nadzieję? — rzekł.
I cóż mam robić innego? Czyż wszystko nie jest stracone?
— Nie...
— I jakimże sposobem myślisz ocalić moje nadzieje?...
— Zaraz ci powiem.
— Słucham i pragnę dać się przekonać.
— Uważaj dobrze: po śmierci Roberta Valleranda w zamku Viry-sur-Seine wszystko opieczętowano.
— Tak jest.
— To dowodzi, że pragniono zabezpieczyć interesa spadkobiercy lub spadkobierców.
— Zapewne wiadomo o tem że żyję i jeżeli się sam nie zgłoszę, to do mnie napiszą... co zresztą już powinni byli uczynić...
— A więc, ponieważ Renatą nie żyje, ty jesteś spadkobiercą.
— Spadkobiercą czego? — zapytał Paskal z szyderstwem. — Spadkobiercą rudery i majątku, co wszystko nie warto stu tysięcy talarów!... Powiedziałeś mi, że mój wuj, Robert Vallerand, umieścił tajemnie cały swój majątek u pewnego notaryusza w Nogent-sur-Seine, który wyda te pieniądze tylko za zwrotem pokwitowania wydanego przez siebie deponującemu.
— To prawda...
— A więc, czy ja posiadam to pokwitowanie?... Ono znajduje się, jak ci wiadomo, w zapieczętowanej kopercie, której stróżem jest notaryusz z ulicy Piramid i który nie wie co się w niej zawiera i jaka jest tego wartość. Czy ja bez listu nieboszczyka mogę żądać wydania tej koperty? Urzędnik roześmiałby mi się w oczy i miałby słuszność!... Majątek ten jest zatem stracony, gdyż oprócz ciebie, mnie i notaryusza z Nogent-sur-Seine, nikt nie wie o jego istnieniu... otóż notaryusz, oczekując zawsze zwrotu pokwitowania, nie zechce nawet gadać...
— Ale — przerwał Leopold wywierając nacisk na te wyrazy — gdyby tak napisać do sądu, że p. Auguy ukrywa znaczne fundusze należące do spadku po Robercie Vallerand?
Paskal wzruszył ramionami.
— Jesteś szalony! — zawołał.
— Czyś zupełnie tego pewny?
— Do kroćset! Ten list po prostu ujawniłby moje wspólnictwo z nieużytecznemi zbrodniami któreś popełnił. Zapytywanoby, jakim sposobem ja dowiedziałem się o istnieniu tego tajemniczego majątku, i po nitce do kłębka, odkrytoby prawdę.
— E! — odparł zbieg z Troyes — któż mówi abyś sam pisał i podpisywał? Dokładne wyjaśnienie lecz bezimienne, będzie wystarczające... Po otrzymaniu ostrzeżenia; skarb nie chcąc być narażonym na stratę, zarządzi śledztwo i notaryusz badany szczegółowo musi przyznać się, iż posiada fundusze należące do spadku...
Przedsiębierca dla wyciągnięcia korzyści, notował w pamięci wszystko, co mówił jego wspólnik.
Niemniej jednak zarzucił.
— Notaryusz, który otrzymał rozkazy nieboszczyka swego klienta, schroni się za obowiązek swego powołania i nic nie powie... Kto wie czy nawet mu nie przyjdzie myśl zaparcia depozytu i przywłaszczenia sobie majątku?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.