Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział V
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Po upływie kilku minut, wszedł gospodarz hotelu.
— Czego się dowiaduję! — rzekł do Urszuli. — Panienka która była z panią odjechała?
— Tak panie — odparła pani Sollier — i chciałam pana zapytać, czy co nie wiesz o jej odjeździe.
— Zupełnie nic, proszę pani.
— Czy można wyjść z hotelu nie będąc widzianym?...
— Można... — Podróżni wchodzą i wychodzą jak im się podoba... Jednakże może będę mógł pani udzielić użytecznego objaśnienia...
Służąca która weszła z gospodarzem zaczęła drżeć.
— Użytecznego objaśnienia... — powtórzyła pani Sollier. — O! mów pan, mów prędko!
— Wczoraj rano oddałem pannie Renacie, wtedy gdy wracała z apteki, list, który listonosz przyniósł z poczty i który był zaadresowany do jej rąk własnych.
Nic nie może przedstawić osłupienia Urszuli dowiadującej się o rzeczy, która jej się musiała wydawać i w istocie wydawała rzeczą nieprawdopodobną, niemożliwą.
— List przyniesiony z poczty i zaadresowany do własnych rąk Renaty! — wyrzekła z trudnością.
— Tak, pani.
— Zkądże był ten list?
— Z Paryża... — Jestem tego pewny... Spojrzałem na stępel pocztowy.
Pani Sollier wydała głuchy wykrzyk.
Osłupienie jej jeszcze się zwiększyło.
Kto z Paryża mógł pisać do Renaty?
Kto mógł wiedzieć, że się znajdowała w Hotelu Kolejowym w Maison-Rouge.
— I moja wychowanka — mówiła biedna Urszula po chwili — nie wyglądała na zdziwioną, po odebraniu tego listu?
— Przeciwnie, na bardzo zdziwioną... — Nawet nie chciała go wziąść, mówiąc, że to musi być jakaś omyłka i że list pewno był nie do niej... — Na to odpowiedziałem, że ponieważ na kopercie było jej imię, trzeba go otworzyć i dowiedzieć się o treści, a w razie pomyłki list mi zwrócić... Przekonało ją moje dowodzenie i list był widocznie do niej, skoro mi go nie odniosła...
— Co za tajemnica! — zawołała pani Sollier. — To przerażające! — Co się dzieje?
Gospodarz stał w milczeniu, lecz jego mina mówiła wyraźnie:
— Zkądże ja o tem mogę wiedzieć?
Urszula mówiła dalej:
— Może się będzie można dowiedzieć na stacyi o której godzinie w nocy panna Renata odjechała i dokąd.
— Prawda — odpowiedział gospodarz. — Ja sam po to pójdę... Zapytam zawiadowcy, a w razie potrzeby innych urzędników... — Pewno się czegoś dowiemy...
— Ach, panie! jakże panu będę za to wdzięczna...
Gospodarz wyszedł.
Służąca zostawszy w pokoju, w milczeniu zajęła się sprzątaniem.
Urszula płakała.
Duszę jej rozdzierały rozpacz i przestrach, a choroba i osłabienie przykuwały ją do łoża.
Ta zupełna niemoc w chwili, gdy potrzebowała całkowitej wolności działania, wprawiły ją w gwałtowne rozdrażnienie.
Przypominała sobie słowo dane Robertowi Valierand, przyjęte zobowiązanie, którego miała niedotrzymać i bez ustanku, bez wypoczynku zadawała sobie te niepodobne do rozwiązania zapytania:
— Co postanowić?... co czynić?...
Upłynęło trzy kwadranse.
Wszedł gospodarz.
— No i cóż panie? — zapytała żywo Urszula.
— A więc, panna Renata pojechała do Paryża wczoraj o ósmej wieczorem, w wagonie pierwszej klasy... — Zawiadowca stacyi który ją nieraz spotykały poznał ją doskonale.
— Zatem, tu nie ma żadnej pomyłki?...
— Żadnej... — I czy pani się nie domyśla, co mogło być przyczyną tak nagłego postanowienia?
— Nic a nic.
— Może się pani domyśla, do kogo w Paryżu panna Renata się udała.
— Jest to dla mnie zagadką.
— Wszak panna Renata jest małoletnia, nieusamowolniona.
— Tak, panie...
— Czy została pani powierzoną przez osobę mającą nad nią władzę.
— Tak jest, władzę niezaprzeczoną.
— A więc, czy pani chcesz, abym w jej imieniu uprzedził władze, które przyjmy skargę pani i zarządzą potrzebne poszukiwania?...
Usłyszawszy te słowa, Urszula zadrżała.
Prosić o wdanie się władz, to jest powiedzieć wszystko prokuratorowi rzeczypospolitej i komisarzowi policyi, by to to postawić się w konieczności odkrycia tajemnicy urodzenia Renaty, było to zdradzić tajemnicę przysięgi wykonanej Robertowi, jednem słowem było to rozjaśnić ciemności umyślnie gromadzone od lat dziewiętnastu.
Czy podobna uczynić coś podobnego?
— Nie panie, nie... — odpowiedziała żywo pani Sollier. — Nie dawajmy pozorów ważności faktom, które w istocie nie są zbyt ważne... — Proszę pana abyś o tem jak najmniej mówił... — Ucieczka mojej wychowanki jest wynikiem nierozważnego oporu, prawie dziecięcej swawoli... — Główną jest rzeczą, że o honor Renaty wcale się nie obawiam. — Prawda, że się gniewam na swoją wychowankę i nie mogę się uchronić od silnego niepokoju, lecz bez wątpienia odbiorę wiadomość od zbiegłej, która mnie będzie prosiła o przebączenie... Gdyby do mnie przyszedł list lub telegram, proszę pana, bądź łaskaw natychmiast mi go nadesłać.
— Możesz pani na mnie liczyć.
— Z góry dziękuję panu.
Gospodarz wyszedł, a służąca zaofiarowała się zastąpić Renatę przy przewinięciu bandażów na zranionej nodze.
Naturalnie ofiara ta została przyjęta.
Mamyż powiedzieć, że Urszula nie była szczery utrzymując, że niedoznawała żadnego niepokoju pod względem honoru swojej wychowanki?
W głębokiej i przerażającej ciemności która ją otaczała i w zupełnej niemożności uczynienia nawet przypuszczenia, mogącego się dać usprawiedliwić, zarówno drżała o honor Renaty, jak i o jej życie.
Nasuwała się pewność, że sidła zostały zastawione, ale jakie one były? — Przez kogo? — W jakim celu?...
Myśląc o tem wszystkiem Urszula drżała.
— Muszę jechać do Paryża... — mówiła do siebie. — Tam tylko mogę trafić na ślad Renaty... na jakąś wskazówkę, która mną pokieruje... — Jeżeli mi doktór sił nie powróci, dowiodę, że stała wola wszystko zastąpi.
W chwili gdy służąca kończyła opatrunek wszedł doktór.
— Spóźniony opatrunek... — szepnął, — to niezręczność, w chwili wizyty...
Pomrukując w taki sposób zaczął opatrywać nogę.
Nagle z widocznym gniewem zawołał:
— Otóż masz!... — Chodziłaś pani, lub przynajmniej próbowałaś chodzić!
Urszula zaczerwieniła się.
— Prawda, doktorze... — wyjąkała, — prawda, usiłowałam chodzić, i oddałabym życie, gdybym to mogła uczynić, lecz niestety! usiłowanie się nie powiodło... Nie mogłam stąpić chorą nogą...
— Ale pani! powinnaś była wiedzieć, że próba ta będzie nadaremną!... — Następstwa takiej nieroztropności, mogły być straszliwe... — W jednej sekundzie zniszczyłaś skutki czterodniowej kuracji...
— Doktorze, muszę jechać do Paryża... — rzekła Urszula stałym tonem.
— Pani musisz tu pozostać... — odparł doktór sucho.
— Rób co chcesz, kochany doktorze! — odpowiedziała biedna kobieta, zalewając się łzami.
— A, pani, robiłem co mogłem, a pani zepsułaś wszystko! — Nie mogę pozwolić abyś pani wstała z łóżka... Zresztą nie możesz pani... — Mój obowiązek jako lekarza, nakazuje mi przeszkodzić temu, coby mogło twój stan pogorszyć! Będąc chorą, której kuracya mnie jest powierzoną, pani do mnie należysz! Ja odpowiadam przed swojem sumieniem za twoje życie... Ten hotel opuścisz pani dopiero po wyleczeniu i nikt, rozumiesz pani, nikt pani ztąd nie wypuści bez mego formalnego upoważnienia.
— Nawet gdyby szło o czyjeś życie lub honor?
— Tak, nawet w takim razie. Powiedz mi pani kogo masz do opiekowania się, do ocalenia, a jeżeli będzie potrzeba, ja zajmę twoje miejsce.
— Niestety! doktorze — odrzekła chora — jest to niepodobieństwem i nie mogę ci być posłuszną.
— I owszem!... — Próbuj pani choć krok postąpić!... — Tak samo ci się to nie uda dziś rano jak wczorajszego wieczoru.
— Jeżeli nie będę mogła iść, to mnie zaniosą.
— Powtarzam raz jeszcze, że tu pani nikt nie pomoże.
— Czy żeś pan się zmówił na mnie z memi nieprzyjacioły! — zawołała Urszula z rozpaczą.
Doktór nie raczył odpowiedzieć na to nierozsądne oskarżenie. Wzruszył ramionami i dokończył opatrunku, nie odzywając się ani słowa.
Poczem zapisał receptę, którą podał służącej, mówiąc:
— Każ to zrobić, moje dziecko i co godzina zwilżaj bandaż... — co godziną, nie zapomnij...
— Dobrze, panie doktorze.
— Pani, — rzekł doktór zwracając mowę do Urszuli, która łkała nieprzerwanie, — od dziś za cztery dni będziesz mogła chodzić zapewniam cię, ale pod warunkiem, że niepowtórzysz próby, która ci się wczoraj tak niepowiodła...
I wyszedł.
Była ochmistrzyni Roberta Vallerand czuje, że ją ogarnia szaleństwo w bezczynności, mogącej kosztować Renatę honor i życie.
Zaledwie przyjęła trochę posiłku i przez noc całą nie mogła zmrużyć oka.
Jej twarz zmieniona, przygasłe spojrzenie, okazywały niewypowiedziane cierpienie duszy.
Nazajutrz, w chwili nadejścia poczty oczekiwała listu.
Zawiodła ją ta nadzieja, a ten nowy zawód zgnębił ją literalnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.