Zemsta za zemstę/Tom trzeci/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział IV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

— Czemuż nie kończysz? — zapytał Leopold.
Przedsiębiorca odpowiedział pytaniem:.
Oddawca? — rzekł —któż nim będzie?
Były więzień roześmiał się i rzekł:
— Czy się przypadkiem nie boisz, abym ciebie w© wysłał da Maison-Rouge?
— Ja nie wiem co ty myślisz.
— Nie przyszło mi głowy coś podobnego,.. — zatem bądź spokojny i bierz się do pióra.
Leopold dokończył dyktowania w te słowa:„
Kuracyi swojej dokończysz pani u mnie w Paryżu, gdzie cię otoczę staraniami dobrego doktora — i panny Renaty.
„Załączając wyrazy szacunku i poważania, zostaję i t. d.

„Emil Auguy,
„18. ulica Piramid...“

List był skończony.
Leopold wziął go i porównał pismo z charakterem naśladowanym z pozwolenia zwidzenia domu.
Charaktery były zupełnie jednakowe.
— Dobrze! — rzekł. — Sam notaryusz by się zwiódł i pomyślał, że napisał ten list podczas snu lunatycznego«... — Nim upłynie dwadzieścia cztery godzin, ów sławny list Roberta Vallerand będzie w naszych rękach i czy go użyjemy, czy też po przeczytaniu zniszczymy, spadek nas nie minie!...
— Czy zakopertować? — rzekł Paskal.
— Tak, w kopertę, któraby wyglądała niby urzędowa. — Adres?
Pani Urszula Sollier, Hotel Kolejowy, w Maison-Rouge.“
Paskal po napisaniu zakleił kopertę gummą.
Leopold wziął ją od niego.
— Doskonale! — rzekł — a teraz zmykam...
— Kiedyż się zobaczymy?
— Niedługo.
— Pamiętaj, że czekam niecierpliwie...
— Uspokoję cię, jak będę mógł najprędzej.
Przedsiębiorca odprowadził swego wspólnika aż do drzwi wchodowych.
Leopold spiesznie powrócił na ulicę Tocanier, gdzie Jarrelonge zajęty kuchnią czekał na niego.
Uwolniony więzień był uniwersalnym.
Po odbyciu praktyki u ojca stangreta, uczył się u stryja kucharza i dosyć zręcznie przygotowywał niewykwintny posiłek.
— Jak tam z obiadem? — rzekł Leopold.
— Pociecho mego serca, niedługo!... Podczas gdy ty zejdziesz do piwnicy, ja nakryję i podam. — Zrobiłem potrawkę cielęcą, po której sobie palce obliżesz... Przy tem zupa cebulowa z serem, kotlety wieprzowe z korniszonami, smażona ryba, ser i jabłka kanadyjskie... Widzisz, jak ja pamiętam o tobie!...
— Oddaję ci sprawiedliwość... Po obiedzie pomówimy o interesach.
— Czy będzie co do roboty?
— Tak... Ale nie przypal potrawki — rzekł Leopold śmiejąc się — i pośpieszaj...
W pięć minut wspólnicy zasiedli do uczty przygotowanej przez Jarrelonge’a, która nie pozostawiała, nic do życzenia.
Leopold w liście przypisanym notaryuszowi nie przesadził mówiąc o niepokoju, którego pani Sollier była ofiarą.
Renata zaczekała aby opuścić Hotel Kolejowy, aż Urszula będzie pogrążona w śnie głębokim, — o czem czytelnicy pewno pamiętają.
Wzruszenia jakich biedna kobieta doznała i usiłowania zwalczenia choroby trzymającej ją w łóżku, doskonalę pomogły Renacie.
Widzieliśmy jak dziewczę opuściło swoją uśpioną towarzyszkę.
Urszula przebudziła się w nocy.
Nie mogła się domyśleć, że w pokoju Renaty nie było nikogo.
Z łóżka rzuciła okiem na drzwi.
Te były ciągle otwarte.
— Śpi... — rzekła gospodyni Roberta — sen uspokoi jej wzruszenie... Noc przynosi radę i spodziewam się że jutro będzie rozsądniejsza... Zresztą oświadczę doktorowi, że bądź co bądź, i choćby nie wiem co złego miało dla mnie nastąpić, zawiozę jutro Renatę do Paryża.
Po powzięciu tego postanowienia, Urszula zasnęła snem głębokim.
Gdy otworzyła oczy, oddawna już był dzień jasny.
Spojrzała na zegar.
Wskazówki wskazywały dziewiątą.
Pani Sollier po cichu zawołała na Renatę.
Naturalnie nie odebrała żadnej odpowiedzi.
Przypuszczając że zbyt cicho wołała, odezwała się znowu lecz głośniej, a widząc że w sąsiednim pokoju panuje milczenie, rzekła sama do siebie:
— Biedne dziecię, złamana tak samo tak ja wczorajszą sceną, musiała się późno położyć i nie może się przebudzić.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę wejść... — rzekła pani Sollier.
Weszła służąca, aby jak zwykle posprzątać i zarazem przekonać się, jakie wrażenie wywrze ucieczka młodej panienki.
Pewna, że będzie badaną, miała się na ostrożności i zawczasu przygotowywała odpowiedzi.
— Czy pani dobrze spała? — zapytała.
— Dobrze, moje dziecko, dziękuję ci...
— A panna Renata?
— Musi jeszcze spać, bo się jeszcze dziś rano im poruszyła. Nie budź jej.
— Dobrze, pani.
— I obłudna służąca zniżając głos i idąc na palcach, udała się ku sąsiedniemu pokojowi, jak gdyby dla wykonania rozkazu Urszuli.
Nim zamknęła, wsunęła głowę przez drzwi uchylone.
— Ależ panna Renata się nie kładła!... — zawołała. — Pokój jest pusty...
— Pokój pusty! — powtórzyła pani Sollier zaniepokojona.
— Tak jest, proszę pani... a co więcej łóżko. nierozebrane...
Gwałtowne ściśnienie serca zatamowało oddech Urszuli.
— Musisz się mylić... — wyjąkała zaledwie dosłyszanym głosem. — Proszę cię, wejdź do tamtego pokoju.
— W tej chwili.
Dziewczyna śmiejąc się w duszy weszła do obocznego pokoju.
Wkrótce wróciła.
— Nie ma nikogo... — zawołała.
— Nikogo! — powtórzyła Urszula. — I łóżko nie rozebrane!... Co to ma znaczyć?
— Nie wiem proszę pani.
— A kapelusz i futro czy są w pokoju?
— Zobaczę.
Przebiegła pokojówka pragnąc sumiennie odegrać swą rolę, weszła do sąsiedniego pokoju, zabawiła w nim dwie czy trzy minuty i wróciwszy rzekła:
— Ani kapelusza, ani futra, ani walizy...
Urszula odgadła prawdę i jak trup zbladła.
— Nie ma walizy!... — zawołała usiłując kłam zadać rzeczywistości. To niepodobna.
— A jednak tak jest... i gdyby pani mogła wstać toby się pani sama przekonała, że nie jestem ślepa!
— Mój Boże! — mówiła dalej pani Sollier pomięszana. — Nieszczęśliwa wykonała nierozsądne projekta których wykonaniem mi groziła. — Co ona zrobiła? — Dokąd się udała? — Co się z nią stało?
Rozpacz Urszuli, a szczególniej wyraz jej twarzy i wzroku przestraszyły służącą.
Pani Sollier mówiła dalej:
— Oddaliła się! oddaliła! — I na stole lub na kominku nie ma żadnego listu?... ani słówka do mnie?
— Nie wiem... — Czy mam zobaczyć?
— Tak, zobacz!... zobacz!... Proszę cię, zobacz prędko!...
Tym razem dziewczyna w istocie była posłuszna.
Szukała i szperała jak mogła najlepiej.
Urszula z łóżka zawołała:
— Czy nic nie ma?
— Nic... proszę pani... nic!
— Nic! — powtórzyła biedna kobieta w rozpaczy. — Zatem uciekła odemnie!... Opuściła mnie, chorą, cierpiącą... i nawet mi odmówiła jałmużny swego pożegnania... — Czy ona nie ma serca?... I dziś w nocy, podczas mego pierwszego snu, przyprowadziła do skutku ten czyn szalony, postanowiony zapewne po naszej sprzeczce... — Mój Boże!... Mój Boże!... Okrutnie mnie doświadczasz!
Pani Sollier zakrywszy twarz rękami wybuchła, łkaniem.
Służąca zaczęła na seryo żałować, że się przyczyniła do ucieczki Renaty.
Fakt ten z żartobliwego zmienił się w poważny.
Postanowiła więcej niż wprzódy udawać że o niczem nie wie.
Od tego zależała jej służba.
Gospodarz byłby ją pewno za drzwi wyrzucił; powziąwszy wiadomość, że wiedząc o wszystkiem, wzięła zapłatę za milczenie.
Umysł Urszuli napastował tłum pomieszanych myśli.
W pognębieniu umysłowem ciągle powtarzała:
— Dokąd się udała? — Co ona pocznie?
Nagłe spytała:
— Czy nikt nie widział, jak panna Renata wychodziła wczoraj wieczorem lub dziś rano?
— Jeżeli ją kto widział, to mi o tem nic nie wspomniał — odpowiedziała dziewczyna.
— Poproś gospodarza, aby tu do mnie przyszedł.
— Zaraz, proszę pani.
I służąca wyszła z pokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.