Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział III
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Leopold opuścił entreprenera i wrócił na ulicę Tocanier.
Zastał tam Jarrelonge’a.
Uwolniony więzień powrócił z dworca kolei wschodniej, gdzie w zamian za kwit Renaty odebrał walizę znajdującą się na składzie.
— Czy ci bez kwestyi oddano bagaż? — zapytał były więzień swego wspólnika.
— Bez najmniejszej — odpowiedział Jarrelonge. Zażądano dwudziestu centymów i koniec...
— Dobrze... zajrzyjmy co tam jest wewnątrz.
Zamek był zamknięty na dwa spusty, lecz wiemy że Leopold przetrząsając kieszenie dziewczęcia, znalazł kluczyk.
Otworzył walizę.
Było w niej tylko trochę bielizny i ubrania.
— Jakto! kosztowności nie ma! — zawołał Jarrelonge z widocznym zawodem.
— A cóżbyśmy z niemi zrobili gdyby i były? — zapytał Leopold wzruszając ramionami.
— No, sprzedalibyśmy.
— Nigdy, w życiu! — Tym sposobem ludzie się łapią! Kosztowności są dowodami oskarżającymi.
Plądrując po walizie, Leopold znalazł kilka listów.
Przeczytał je, uznał za nic nieznaczące i wrzucił w ogień.
Przegląd trwający nie dłużej niż dziesięć minut został ukończony.
— Co zrobimy z gałganami? — zapytał Jarrelonge.
— Spalimy je tak jak papiery...
— Szkoda... możnaby tem uszczęśliwić jaką ładną dziewczynę...
— Znasz ty jakiego pewnego passera?
— Znam, anioł nie człowiek... wzór passerów.
— No, to ci daruję walizę z tem wszystkiem co w niej jest, możesz tem rozporządzać jak ci się podoba...
— Zuch jesteś!...
Jarrelonge wpakował wszystkie przedmioty pomięte w walizę i wyniósł do drugiego pokoju.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Natychmiast po odejściu Leopolda, przedsiębiorca, zadzwonił na swego służącego i nie kazał mu nikogo bez wyjątku wpuszczać aż do szóstej godziny.
Miał robotę, jak mówił, i nie chciał aby mu przeszkadzano.
Wydawszy ten rozkaz, Paskal zamknął się w swoim pokoju i zdjął obraz wiszący na ścianie, który zasłaniał drzwiczki od skrytki.
Za otwarciem tych drzwiczek można było zobaczyć na półkach szafki słoiki, pędzle różnej wielkości, moździerzyk szklanny z tłuczkiem, flaszeczki z różnokolorowemi płynami i mnóstwo innych przedmiotów, których wyliczanie byłoby za długie.
Przedsiębierca wyjął kilka tych przed miotów, oraz zeszyt, którego arkusze składały się z żółtawego papieru i położył to wszystko przy kominku na stole.
To uczyniwszy, Paskal powrócił do szafki, wyjął z niej rądelek miedziany błyszczący jak złoto, wlał do niego bezbarwny płyn z jednej flaszki ze szkła białego i trzy łyżeczki zielonawego płynu, zawartego w drugiej flaszeczce.
Zanurzył w płynie stustopniowy ciepłomierz, postawił rądelek na ogniu i usiadł pochylony nad nim, nie spuszczając oka z termometru.
Ogień z węgli kamiennych palił się bardzo silnie.
Po kilku minutach woda przed zawrzaniem zaczęła się poruszać.
Termometr wskazywał sześćdziesiąt stopni.
Paskal zdjął rądelek, w którym się gotował ten szczególny preparat, poczem wyjął z małego słoiczka za pomocą łopatki z kości słoniowej trochę proszku matowo-białego i wrzucił go w płyn prawie wrzący.
Ukończywszy tę robotę, przedsiębierca na chwilę odstawił na stronę preparat chemiczny, który przygotował.
Usiadł przy biórku, wziął pismo notaryusza pozostawione mu przez Leopolda i blizko na dziesięć minut pogrążył się w przyglądaniu charakterowi notaryusza, badając każdą literę, każdy strych, każdy zakręt.
Ukończywszy tę wstępną robotę, rozłożył przed sobą arkusz białego papieru, wziął pióro i zaczął kopiować dosłownie pismo i podpis, które miał przed oczyma.
Ukończywszy, potrząsnął głową z niezadowoloną miną.
Nie kontent był z pierwszej próby.
Ręka była nieśmiała i dzieło fałszerstwa zdradzało się przez nie pewność pisma.
Zaczął na nowo.
Rezultat następnej próby był daleko lepszy, lecz Paskal nie należał do tych ludzi, co poprzestają na rzeczy niezupełnie dokładnej. Pragnął on najzupełniejszej doskonałości, a tę osiągnął, zrobiwszy jeszcze dwie próby, z których ostatnia była tak dokładna, że gdyby notaryuszowi pokazano te dwa pisma, to nie mógłby powiedzieć z pewnością: to ją pisałem, a to jest fałszywe.
Paskal zachował ostatnią próbę, spalił inne, włożył oryginalne pismo do szklannego naczynia i spojrzał na ciepłomierz zanurzony w płynie i spadający gwałtownie..
Z sześćdziesięciu stopni temperatura płynu zniżyła się na dwadzieścia pięć.
Lantier czekał.
Gdy termometr wskazywał tylko dwadzieścia stopni, przedsiębierca wylał płyn z rądelka do naczynia szklannego, na list podpisany przez notaryusza z ulicy Piradmid.
Po upływie pięciu minut pismo zżółkło, zbladło / i Wreszcie zupełnie znikło...
Tylko nagłówek, drukowany tłustą farbą drukarską, nie uległ żadnej zmianie.
Wtedy Paskal wyjął blankiet zupełnie czysty, położył go na zżółkłym, bibulastym arkuszu i włożył w prasę aby go wysuszyć i wyrównać.
Następnie kilkakrotnie przeciągnął po nim małym stalowym walcem dowcipnie urządzonym i papier wyglądał tak, jak gdyby nigdy nie był używany.
— No, — rzekł Paskal z uśmiechem — Valta może przyjść. — Zobaczy żem czasu na darmo nie stracił...
Ustawił porządnie wszystkie przedmioty w szafce, której drzwi zamknął, powiesił obraz w tem samem miejscu, zajrzał do rysowników którzy pracowali do szóstej wieczorem, i wracając odwołał wydany rozkaz co do niewpuszczania nikogo.
Były więzień pilnował się bardzo terminu.
— Podług mnie, możnaby regulować wystrzał armatni w Palais-Royall — myślał sobie.
W chwili gdy wchodził do domu przy ulicy Picpus, dało się słyszeć pierwsze uderzenie.
Przedsiębiorca czekał na niego niecierpliwie i kazał go natychmiast wprowadzić.
Obadwaj znowu się zamknęli.
— No? — zapytał fałszywy Valta.
Za całą odpowiedź Paskal pokazał mu kopię karty wydanej przez notaryusza.
Leopold zrobił wielkie oczy.
— Doskonale! — zawołał przyjrzawszy się jej uważnie. — Na honor dziwi mię to, że będąc obdarzony tak cudownym talentem, nie masz jakich dziesięciu lub dwunastu milionów...
Przedsiębierca w milczeniu wzruszył ramionami.
Bandyta mówił dalej.
— A papier z którego trzeba było wywabić?
— Oto jest — rzekł Paskal podając mu blankiet.
— Nie do uwierzenia! — trudne do pójścia! — zadziwiające! — Białość słoniowej kości i połysk, jak gdyby nowy! — Czyś pewny że się nie będzie zalewać?
— Najzupełniej.
— Winszuję ci, mój drogi!... Jesteś bardzo zręczny! — A teraz, jeśli pozwolisz, zajmij my się zredagowaniem...
— Jestem gotów.
— Czy znasz dokładnie charakter notaryusza?
— Jak swój własny.
— To siadaj, będę ci dyktował...
Paskal usiadł przy biórku, wziął pióro, położył przed sobą blankiet notaryusza i czekał.
Leopold wyjął z kieszeni brulion listu długo obmyśliwany i sumiennie wypracowany — dowodem czego były liczne poprawki.
Czytał głośno i powoli, a przedsiębiorca pisał:

„Pani!

„Śpieszę z zawiadomieniem i usunięciem niepokoju, który panią zapewne dręczy.
„Niech umysł pani nie błąka się w próżnych i bolesnych przypuszczeniach co do panny Renaty.
„Wychowanka twoja, która w skutek złej rady opuściła Hotel Kolejowy gdzie panią wstrzymuje wypadek, jest u mnie.
„Panienka ta przybyła do mojej kancelaryi w celu wybadania mnie, a szczególniej powiadomienia, że pani posiadasz list pisany przez naszego kochanego zmarłego, od którego zależy cała jej przyszłość.
„Ze łzami opowiadała mi o tajemnicy otaczajcej jej życie.
„Obowiązkiem moim jest zatrzymać pannę Renatę u siebie, dopóki pani nie wytłómaczysz mi jej kroku i słów twoich.
„Wiem żeś pani cierpiąca, ale cierpienie trzeba przezwyciężyć i przybyć niezwłocznie do Paryża dla doręczenia mi wspomnianego listu.
„Wysyłam człowieka pewnego, który doręczy pani niniejsze pismo i przywiezie cię do mnie. Owczy on panią wszelkiemi względy i staraniami. Powierz mu się jakby mnie samemu, albo jak gdybyś się powierzyła nieodżałowanemu Robertowi...
„Zbiegłe dziecię poznało swą winę; łzy są dowodem jej żalu, — prosi mnie abym jej wyjednał twoje przebaczenie, którego jej pani nie odmówisz.
„Tylko bez zwłoki, proszę panią. — Interesu dziewczęcia, która ci oddano w opiekę, wymagają, twojego niezwłocznego przyjazdu...
„Zresztą, oddawca obznajmi panią z memi ostatecznemi instrukcyami...
Przed napisaniem tego zdania Paskal zatrzymał się:



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.