Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział II
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.

Zamiast powrócić na ulicę Tocanier, zbieg z więzienia w Troyes puścił się ulicą la Roquette i udał na bulwar Woltera.
Tam zjadł śniadanie w małej restauracyjce, zapalił cygaro i idąc zawsze pieszo (gdyż po ośmnastu latach zamknięcia długie piesze przechadzki wydawały mu się rozkosznemi), — poszedł wielkiemi bulwarami i ulicą Opery na ulicę Piramid, na której zatrzymał się przed pięknym nowym domem, oznaczonym numerem ośmnastym.
W tym domu znajdowała się i jeszcze znajduje kancelarya pana Emila Augny, notaryusza bardzo szanowanego.
W przedsionku drukowane ogłoszenia pomieszczone za kratkami, zapowiadały o sprzedażach różnych nieruchomości bądź przez licytacyę, bądź z wolnej ręki.
Leopold wszedł do przedsionka, wydobył z kieszeni książeczkę notatkową z ołówkiem i zaczął kolejno przeglądać ogłoszenia.
— Mam! — zawołał nareszcie, zatrzymując się przy jednem z nich, które tak brzmiało.
Do sprzedania posiadłość przyjemna i korzystna w Doissy-Saint-Leger. Park rozległości ośm hektarów. Ogród warzywny, łąka, lasek, pole uprawne.
Pragnący obejrzeć zechce się zgłosić do. odźwiernego z piśmiennem upoważnieniem-notaryusza p. Emila Ąuguy i t. d.“
Mniemany Valta zrobił parę notatek, włożył książeczkę do kieszeni, a potem zwracając się do odźwiernego zapytał:
— Gdzie kancelarya?
— Na pierwszem piętrze, proszę pana.
Leopold wszedł na schody i minąwszy przedpokój ujrzał się w dużym pokoju, gdzie kilku młodych ludzi, siedzących przy biórkach, zajętych było piśmienną pracą.
Jeden z nich, siedzący najbliżej drzwi, przyjął go zapytaniem:
— Co pan sobie życzy?
— Chciałbym się widzieć z panem Auguy.
— Racz się pan udać do starszego dependenta... — odparł młody człowiek wskazując drzwi boczne.
Były więzień wszedł do wskazanego mu gabinetu.
Starszy dependent mocno zajęty minutami, które przeglądał, usłyszawszy czyjś chód, podniósł głowę zrobił pytającą minę.
Mina, jego wyraźnie mówiła:
— Jaki pana sprowadza interes?
Lantier kłaniając mu się przyzwoicie i grzecznie odpowiedział:
— Mam interes prywatny... — Pragnąłbym się widzieć z panem Auguy.
— Bądź pan łaskaw powiedzieć mi swoje nazwisko — rzekł dependent wstając.
— Nazwisko moje nie jest znane panu notaryuszowi. Przychodzę względem kupna posiadłości.
Starszy dependent wyszedł z gabinetu i udał się do pokoju notaryusza.
Po chwili powrócił.
— Proszę z sobą — rzekł do Leopolda. — Notaryusz czeka na pana.
W parę sekund później krewny Paskala przestępował próg gabinetu pana Auguy i odezwał się w te słowa:
— Pragnąłbym nabyć posiadłość do sprzedaży której jesteś pan upoważnionym...
— Którą?
— Tę w Boissy-Saint-Leger, umeblowaną.
— Bardzo dobrze... — Znasz pan dom i zabudowania?...
— Nie, panie, lecz znam miejscowość... — Podoba mi się ta okolica, a ponieważ zamierzam wyjechać na wieś, chętniebym ją nabył... — Dowiedziałem się z ogłoszeń. Czy dom jest duży?
— Dosyć... — dobrze zbudowany i utrzymany, z meblami, w parku stuletnie drzewa i grunta urodzajne...
— Jaka cena?
— Dwa kroć sto tysięcy franków.
— Prawie tyle chciałem przeznaczyć na to kupno...
— Mogę panu pokazać plany; czy zechcesz pan na nie rzucić okiem?
— Z planów trudnoby mi było osądzić... — Wołałbym pojechać do Boissy-Saint-Leger.
— Spacer prześliczny, proszę pana, — dam panu pozwolenie zwiedzenia, dla stróża...
— Bardzo o to proszę...
Notaryusz wziął blankiet z nagłówkiem litografowanym, umoczył w atramencie pióro i napisał co następuje:
Proszę pokazać szczegółowo posiadłość w Boissy-Saint-Leger, będącą pod pańskim nadzorem osobie, która okaże niniejsze upoważnienie.“
Podpisał, wysuszył pismo za pomocą wałka z bibuły i podał papier Leopoldowi, który patrzał na jego — czynność ze szczególnym uśmiechem. — Oto pozwolenie — rzekł notaryusz; — gdy pan staniesz na miejscu, każdy panu wskaże dom do sprzedania.
— Tysiączne dzięki... — odrzekł Lantier biorąc papier, który złożył i wsunął do swego pugilaresu.
— Czy się pan tam dziś wybiera?
— Za pięć minut wyruszam w drogę...
— Radbym się widzieć z panem po powrocie i dowiedzieć się o pańskiem zdaniu...
— Umyślnie przyjdę, aby je panu wynurzyć...
— Pragnąłbym aby było korzystne...
— A ja jestem przekonany że takiem będzie i że jutro będziemy mogli skończyć interes.
Leopold podniósł się.
Ukłonił się notaryuszowi i wyszedł z kancelaryi.
Ujrzawszy się na chodniku ulicy Piramid, zrobił uradowaną minę.
— Zobaczmy no... — szepnął wyjmując zegarek i spoglądając na cyferblat. — Pierwsza... mówił dalej. — Pierwszą, — właśnie mi tyle czasu zbywa, aby o drugiej być na ulicy Picpus, gdzie mój kuzyn Paskal nie tracąc ani chwili weźmie się do roboty.
Wsiadł do dorożki i przyjechał do przedsiębiorcy na pięć minut przed oznaczonym terminem.
Paskal załatwiwszy w mieście niektóre interesa, powrócił i oczekiwał na mniemanego Valtę.
Uderzony promieniejącym wyrazem jego twarzy zawołał.
— Nie wiem jakie były twoje zamiary, ale bez wahania założyłbym się, że ci się powiodło.
— W istocie, mój drogi, wszystko nam sprzyja! — odparł Leopold. — Gdybym nie był kawalerem, powiedziałbym że mam takie szczęście... jak mąż oszukany. — A teraz weź no się do roboty najłatwiejszej w świecie, a kobieta która nam zawadza, połączy się z tamtą...
— A! — szepnął Paskal — mam coś zrobić?
— Koniecznie.
— Wytłómacz że się! — O cóż idzie?...
— Zaraz ci powiem.
Leopold. wydostał pugilares, wyjął z niego pozwolenie dane przez notaryusza i pokazując je swemu krewnemu — rzekł:
— Trzeba naśladować to pismo...
— Znalazłeś sposób dostania pisma i podpisu notaryusza! — zawołał Paskal osłupiały.
— A no, spodziewam się że zręcznie pomyślane?... — rzekł zbieg z Troyes. — Pomyślno, iż pani Urszula Sollier miała się udać do notaryusza z ulicy Piramid i zaprowadzić do niego Renatę... Gdy ujrzy list tego zacnego urzędnika, list którego treść wkrótce poznasz, ani na chwilę nie będzie się wahała i wpadnie w pułapkę... Nagłówek blankietu i pismo, podpis, będą miały cechę niezaprzeczonej autentyczności... Każdyby się mógł oszukać.
— Jakżeś to dostał?
— Poprostu, poprosiłem... — Pozwolenia zwidzenia sprzedającego się domu nikt nie odmawia. Masz więc pismo i podpis... Zatem do dzieła, gdyż list który wyślemy do pani Sollier będzie długi i trzeba, aby podpis znajdował się na drugiej stronie kartki...
— Paskal Lantier rozmyślał z ponurą miną i zmarszczonemi brwiami.
— O czemże, u djabła, myślisz, mój najdroższy? — rzekł Leopold.
— Myślę, — czy nie dosyć będzie tego — nagłówka drukowanego, aby przekonać Urszulę — i czy koniecznie potrzeba naśladować charakter i podpis notaryusza?
Leopold spojrzał swemu krewnemu w oczy.
— Na honor! — zawołał — możnaby myśleć, że się boisz!
— Przecież jest się czego bać... — Doprawdy! Wszak to fałszerstwo.
— Zapewne że fałszerstwo, ale w porównaniu z tem com ja zrobił i co mam zrobić robota, jaką ci narzucam jest drobnostką, mój najlepszy przyjacielu, prawdziwą drobnostką!... Ale tu nie ma co rezonować i spierać się, lecz trzeba działać... List musi być podpisany przez notaryusza i to tak dobrz, aby nikt, nawet on sam, nie mógł się wyprzeć podpisu...
— Do czegóż to posłuży?
— Jeszcze zarzuty!
— Są one sprawiedliwe.
— Raczej nierozsądne!
— Dowiedź mi tego.
— Do kroćset! — natychmiast! Pomyśl, że Urszula Sollier może znać pismo i podpis pana Auguy.
— To jest niepodobnem do prawdy.
— Przeciwnie... Notaryusz musiał często prowadzić korespondencję z Robertem Vallerand, który mu powierzył ważny depozyt... Otóż Robert pełen zaufania do pani Urszuli, bardzo łatwo mógł jej komunikować całą korespondencyę... A nawet, zastanowiwszy się nad tem, uważam za prawdopodobne, jeżeli nie pewne, że to czynił. Przekonałżeś się, że mam słuszność i że trzeba to robić, jak ja ci mówię?
— A więc, mówiąc otwarcie, tak...
— Brawo! — Zatem do roboty!... Uprzedzam cię, że ta będzie nie mała. — Czyś przygotował potrzebne preparaty?
— Przygotowałem, ale wywabienie pisma i wysuszenie papieru, — nie licząc wyrozumowanego zbadania pisma i pierwszych prób, — wymagać będzie przynajmniej czterech godzin...
— A więc, o szóstej przyjdę tu z brulionem listu, jaki będziesz miał do napisania...
— Przychodź, będę gotów...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.