Zemsta za zemstę/Tom trzeci/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział VI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Biedna kobieta dostała gwałtownej gorączki i doktór po sprawdzeniu, że skaleczenie nogi pomyślnie się goiło, przestraszył się tą gorączką, której towarzyszyły początki maligny.
Napisał lekarstwo chłodzące, najściślejszą dyetę i odszedł.
Zostawmy Urszulę samą ze służącą, mającą poruczony nad nią nadzór i udajmy się na dworzec kolejowy w Maison-Rouge.
Zegar wskazywał trzecią minut dwanaście.
Pociąg idący z Paryża stanął na minutę.
Z pociągu tego wysiadło tylko czworo podróżnych, dwóch mężczyzn i dwie kobiety.
Jeden z mężczyzn powinien zwrocie naszą baczną uwagę.
Podróżny ten w wieku trudno dającym się określić, miał gęste, prawie białe włosy, chociaż twarz jego, zupełnie ogolona, wydawała się jeszcze młodą.
Na jasno-niebieskim surducie z guzikami mosiężnemi z początkowemi literami, miał on szerokie nieprzemakalne granatowe okrycie. Czerwone wypustki spodni, biały krawat i szeroki galon złoty skórzanego kaszkietu, nadawał mu minę służącego dobrego domu w codziennej liberyi.
Podróżny ten oddając swój bilet oficyaliście, zapytał w dobrej francuzczyznie, chociaż z lekkim akcentom angielskim:
— Czy nie mógłbyś mnie pan objaśnić, gdzie leży Hotel Kolejowy?
— I owszem — odpowiedział oficyalista. — Oto tu? naprzeciwko. Przejdź pan przez plac i zaraz trafisz....
Obcy podziękował, udał się we wskazanym kierunku i wszedł do restauracyi hotelowej.
Gospodarza nie było i zastępowało, go dwóch garsonów.
Był to dzień targowy w Maison-Rouge sąsiędni wieśniacy obsiedli wszystkie prawie stoły.
— Co pan rozkaże? — zapytał jeden z garsonów zbliżając się do nowo-przybyłego.
— Chciąłbym się widzieć ż gospodarzem... — odparł przybyły.
— Z samym gospodarzem?
— Tak.
— Kiedy jest zajęty z budowniczym, co do reparacyj... — Jeżeli pan chcesz się chwilkę zatrzymąć...
— Bardzo mi pilno... Umyślnie przyjechałem z Paryża, aby się z nim zaraz zobaczyć...
— A, otóż się wybornie trafia... nadchodzi.
W istocie, gospodarz ukończywszy naradę wchodził do sali.
— Panie, ten pan się chce z panem widzieć...
Gospodarz ukłonił się.
— Jestem na pańskie rozkazy — rzekł — słuchana pana...
— Chciałbym z panem pomówić na osobności... rzekł podróżny.
— Zatem proszę z sobą, jeśli łaska.
Obadwaj weszli do pokoju przyległego do sali, zajętego na kantor.
— Gospodarz podał krzesło, — usiadł sam i zrobił pytającą minę.
— Mój czas jest policzony — zaczął nieznajomy, będę więc zwięzłym... — Wszak prawda, że u pana mieszka dama w pewnym wieku ze skaleczoną nogą, znajdująca się w pańskim hotelu od czasu, gdy wielkie śniegi wstrzymały bieg pociągów?
Gospodarz pomyślał zaraz, że rozmawiający z nim miał zlecenie od zbiegłego dziewczęcia i żywo odpowiedział:
— Tak panie...
— Osoba ta nazywa się pani Urszula?
— Tak panie...
— Pan przybyłeś, aby się z nią zobaczyć?
— Tylko po to przyjechałem.
— Zatem pan pewno przynosisz wiadomości o pannie Renacie?
— Ja wiem, proszę, pana, że tu idzie ó młodą panienkę, ale nie wiem jak jej na imię... — Mój pan dał mi list do pani Urszuli i muszę jej go oddać do rąk własnych.
— Ach! bywajże, kochany panie!... — zawołał gospodarz. — Biedna kobieta jest w rozpaczy i bardzo się martwi... — Pan jej powrócisz spokój, spoczynek, a to jej lepiej pomoże jak recepty wszystkich doktorów — na świecie. Pójdź pan, pójdź prędko!... zaprowadzę pana do niej.
— Służę panu...
Gospodarz podniósł się i wskazywał drogę.
Człowiek z białemi włosami w galonowanym kaszkiecie szedł za nim.
Weszli na pierwsze piętro.
— Oto jest pokój naszej chorej... — rzekł — gospodarz zatrzymując się u jednych drzwi, do których ostrożnie zapukał.
Służąca otworzyła.
Zdawała się pomięszaną ujrzawszy nieznajomego ze swoim panem.
— Czy można? — zapytał ten ostatni zniżonym głosem.
— Pani Urszula zasnęła.
— Obudzimy ją... — rzekł obcy. — Nie będzie żałowała snu przerwanego.
Obadwaj weszli do pokoju.
Służąca się myliła. Urszula nie spała, lecz znajdowała się w najzupełniejszym upadku ducha.
Gospodarz zbliżył się do łóżka.
— Pani... — rzekł — pani Urszulo?
Ochmistrzyni Roberta Valląrand zlekka się poruszyła, ale nie otworzyła oczu.
Gospodarz ujął ją za rękę leżącą na kołdrze i powtórzył wezwanie.
Tym razem powieki chorej się podniosły.
— To ja — mówił dalej gospodarz — i jeżeli pozwalam sobie panią tak nagle budzić, to dla tego, że przynoszę nowiny od panny Renaty...
Imię to wywarło skutek natychmiastowy.
Urszula niby zgalwanizowana usiadła na łóżku i otworzyła nadmiernie oczy.
— Renata... Renata... — szepnęła drżącym głosem — kto mówi o Renacie?
— Ja pani... i oto jest ktoś, co pani przynosi list z Paryża.
Sprawdzając od pierwszego rzutu oka stan chorej, człowiek w kaszkiecie z galonem zmarszczył usta i brwi, mówiąc z cicha do siebie:
— Do licha!... stan jej daleko jest gorszy niż myślałem! — Jakim u djabła sposobem zdołam wpakować tę starą waryatkę do oddzielnego przedziału?...
Wyraz Paryż, dokonał tego niejako otrzeźwienia pani Sollier, jakie na niej wywarło skutek imię Renaty.
— Z Paryża... z Paryża... — powtórzyła niosąc machinalnie obie ręce do czoła, jak gdyby dla skupienia swych myśli i wspomnień. — List z Paryża!... — Któż mi go przynosi?
Nieznajomy się zbliżył.
— To ja, proszę pani... — rzekł:
Urszula zwróciła wzrok na nowo-przybyłego.
Ten rzucił wymowne spojrzenie na gospodarza, który natychmiast rzekł:
— Zostawiam państwa samych.
I wyszedł rozkazawszy służącej iść za sobą.
Pani Sollier i wygalanowany człowiek zostali sami.
Zdawało się, że biedna kobieta odzyskała wszystkie siły.
— Przybywasz pan z Paryża i przynosisz mi wieści o Renacie!... — rzekła. — O! mów pan!... mów prędko... — Rozpędź moje obawy, ukój moje cierpienia!... usuń niepokoje!... Czy pan przybywasz od Renaty?
— Nie, pani...
Urszula uczyniła gest zadziwienia i niepokój znowu ją ścisnął za serce.
— Któż cię więc zatem przysyła? — zapytała.
— Mój pan...
— A kto jest twoim panem? — Pan Auguy...
Pani Sollier zgalwanizowana znowu się wstrząsnęła.
— Notaryusz! — zawołała.
— Notaryusz z, ulicy Piramid, tak pani... — Polecił mi oddać pani list i czekać na jej rozkazy.
Mniemany służący z ulicy Piramid wydobył z bocznej kieszeni skórzany pugilares, otworzył go i wyjął list, który podał Urszuli.
Ta pochwyciła go gorączkową ręką, ale w chwili gdy go miała otworzyć, wlepiła oczy w obojętną twarz posłańca i zapytała:
— Zkądże notaryusz paryzki wie, że ja jestem w Maison-Rouge w hotelu Kolejowym?
Przybyły się nie zmieszał i odrzekł swym coraz więcej angielskim akcentem:
— Tego ja nie wiem, lecz jeżeli pani przeczyta ten list, to się może dowie o tem, co pragnie wiedzieć.
Urszula rozerwała kopertę i wydobyła z niej zawarty w niej papier, który, jak nam wiadomo, miał nagłówek drukowany, z adresem kancelaryi z ulicy Piramid.
Zaczęła czytać.
Od razu niewypowiedziana radość zajaśniała na jej obliczu.
— Renata w Paryżu... Renata u tego zacnego człowieka... — zawołała. — Ach! Bóg dobry! — Skończyły się moje cierpienia! — Panie, ty który jesteś dla mnie posłańcem spokoju i nadziei, czyś widział młode dziewczę, o którem mowa w tym liście?
— Tak jest pani, widziałem... Ale niech pani czyta dalej.
Urszula wzięła się znowu do czytania i doprowadziła je do końca, to jest aż do podpisu notaryusza.
— Tak więc — zapytała skończywszy — tak więc obecność moja w Paryżu jest konieczną?
— Zdaje się że tak, proszę pani.
— Pan Auguy musi w panu pokładać nieograniczone zaufanie?
— Jestem u niego w służbie od lat dwudziestu... zna on mnie dokładnie...
— Pański pryncypał pisze, że dał panu oddzielne co do mnie instrukcye... — Słucham pana i zrobię wszystko co mi powiesz w jego imieniu.
Człowiek w kaszkiecie z galonem ukłonił się i odpowiedział:
— Instrukcye te są bardzo krótkie. Polecono mi dołożyć wszelkiego usiłowania, aby panią skłonić do natychmiastowego wyjazdu ze mną do Paryża, gdyż od spiesznego przybycia pani, jak się zdaje, zależy położenie panienki którą się pani interesuje.
— Czyżby co groziło Renacie? — zapytała Urszula zatrwożona.
— Jej nie, ale jej interesom.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.