Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział IX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX.

— Zbrodnia! — wyszeptał Juliusz ze drżeniem, wysłuchawszy opowiadania.
— Niewątpliwie... — odpowiedział student prawa.
— I ty znasz to biedne dziecię?
— Tak... To jest widziałem ją w Troyes, na pensyi, podczas mojej ostatniej podróży.
— W tej chwili, ładna blondynka Zirzia, uchyliła drzwi.
— Już... — rzekła — rozebrałam ją i ułożyłam jak dziecko, tę ładną pieszczotkę... — Na szyi miała złoty medalion, który położyłam na stole...
Trzej młodzi ludzie powrócili do Renaty.
— Zimna jak marmur... — ciągnęła Zirza.
— Zaraz ją przykryjemy jak najcieplej — odrzekł Juliusz Verdier, — ale przedewszystkiem muszę ją wyegzaminować...
Poczem przyszły lekarz szybko i z najściślejszą przyzwoitością obmacał członki zemdlonej.
— Nieszczęśliwa powinna była sto razy ponieść śmierć w upadku!... — rzekł.
— Jednak nie znajduję żadnego złamania.
— Czy ona żyje? — zapytał Paweł, którego nie — pokój łatwiej pojąć niż opisać.
— Rozumie się!
— Ach! dzięki Bogu!
— Nie ciesz się zbyt prędko... — Uprzedzam cię, że następstwa tego upadku są bardzo groźne...
— Ale ją ocalisz?...
— Mam nadzieję...
Syn Paskala Lantier pochwycił przyjaciela za rękę i silnie ją uścisnął.
Jednocześnie dwie grube łzy spływały mu po twarzy.
Studentka patrzała na Pawła z ukosa.
Ujrzała te łzy.
— Kocha ją! — pomyślała — ja się znam na tem... O! to się robi interesującem... — Ubóstwiam zakochanych!...
— Zapalcie ogień natychmiast... taki żeby możną wołu upiec! — mówił Juliusz. — Zirza, moja dobra dziewczyno, nakładź na łóżko kołder... — Idę na górę... — W swojej podręcznej apteczce znajdę materyały do sporządzenia potrzebnej mikstury...
I szybko wyszedł.
Podczas jego krótkiej nieobecności, Paweł i Zirza nie zamienili z sobą ani wyrazu.
Powrócił w kilka minut, niosąc flaszeczkę z przygotowanem lekarstwem.
— Łyżeczkę od kawy? — rzekł.
Student prawa wydostał z szuflady i podał mu przedmiot żądany.
Wiktor Beralle rozpalał ogień.
— Podnieś zwolna głowę chorej — mówił dalej Juliusz Verdier, zwracając mowę do blondynki.
Zirza wykonała rozkaz.
Młodzieniec wlał lekarstwo na łyżeczkę i wsunął ją w zęby Renaty.
— Połóż ją na poduszce... — rzekł następnie.
Zirza znowu usłuchała.
Wtedy Juliusz obrócił się do zegara i spojrzał na jego wskazowki.
Tegoczesna Mimi Pinson otwierała szuflady wszystkich mebli: — wydobywała z nich kołdry i suknie, które kładła na łóżku.
Pięć minut upłynęło w głębokiem milczeniu.
Spojrzenia wszystkich, z wyjątkiem studenta medycyny, utkwione były w martwą twarz Renaty, w nadziei odkrycia na niej jakiej wskazówki powrotu do życia.
— Dam jej drugą łyżeczkę, — orzekł Juliusz po upływie piątej minuty.
I przy pomocy Zirzy rozpoczął po wtórnie małą operacyę, której byliśmy świadkami.
Nagle twarz jego trochę się rozjaśniła.
Paweł, który nie spuszczał zeń oka, dostrzegł na jego ruchomej twarzy błyskawicę radości i zawołał:
— Wszystko dobrze, prawda.
— Przynajmniej wszystko lepiej... Ciepło powraca... Krew zaczyna krążyć... Wkrótce dziewczyna otworzy oczy...
— Ach! mój przyjacielu, — wyjąkał Paweł, którego łkanie dusiło — bądź błogosławionym za tę dobrą nowinę!...
Jeszcze upłynęło kilka chwil.
Nagle różowy odcień zafarbował bladą twarz Renaty.
Poruszyły się jej usta...
Wydała słabe westchnienie.
Powieki jej otworzyły się kilkakrotnie, jak skrzydła motyla zbierającego się do odlotu i odsłoniły perłowe białko oka.
Paweł płakał.
Zirza wydawała się wesołą, jak gdyby odzyskała najlepszą przyjaciółkę.
Wiktor Beralle był blady ze wzruszenia.
Juliusz Verdier pochylił się nad dziewczęciem.
— Widzisz mnie pani?... słyszysz? — zapytał łagodnym głosem.
Renata usłyszała dźwięk tego głosu, jeżeli nie zrozumiała słów wyrzeczonych.
Utkwiła w mówiącego błędne spojrzenie, w którem nie błyszczał blask pojęcia, potem zaczęła drżeć na wszystkich członkach, zęby jej zaczęły dzwonić, nerwowe drżenie wstrząsało ciałem.
— Mój Boże!... mój Boże! — co jej jest? — wyszeptał Paweł zmięszany.
— Nadchodzi gorączka, której się obawiałem — odpowiedział Juliusz.
— Co czynie?
— Czy chcesz żebym ci dał dobrą radę?
— Zapewne?
— A więc idź na górę i trochę odpocznij, czego ci bardzo potrzebą, a Zirza niech zostanie na noc przy biednem dziecku.
— Ja mam się od niej oddalić?... — Czy ty to naprawdę myślisz? — odparł Paweł.
— Myślę tak dalece, że wymagam, abyś wykonał tę jedyną rozsądną radę... Jutro jaśniej się w tem wszystkiem rozpatrzymy... Zirzo, moje dobre dziewczę, mianuję cię siostrą miłosierdzia, najlepszą dozorczynią chorych jaką znam.
— Jestem tu i zostaję! — odpowiedziała studentka. — Liczcie na mnie, chora będzie dobrze dopilnowana.
— Co pół godziny dasz jej łyżeczkę lekarstwa.
— Dobrze...
— A gdyby przypadkiem zaszło coś, co ci się będzie wydawać nienaturalnem, to mnie zawołaj...
— Rozumiem...
— No, to pójdźmy...
Paweł rzucił przeciągłe spojrzenie na Renatę i poszedł za przyjacielem.
Wiktor Beralle ścisnął obudwu za ręce i udał się pieszo na ulicę Picpus, na której mieszkał.
Syn Paskala Lantier przepędził noc straszliwą.
Pomimo rozsądnych rad przyszłego. doktora, niepodobieństwem było dla niego ani na chwilę zasnąć.
Niepokój niepozwalał mu zamknąć oczu.
Juliusz drzemał jako tako przez kilka godzin, lecz z nastaniem dnia, obudził się.
Wstał trzęsąc się z zimna — w jednej chwili się ubrał i obadwaj zeszli do Renaty.
Zirza jak sumienna dozorczyni chorych, jak prawdziwa siostra miłosierdzia, ani na chwilę nie zmrużyła oka i co pół godziny dawała chorej lekarstwo przygotowane przez swego kochanka.
— Czy spała? — zapytał jej ten ostatni.
— Blizko dwie godziny...
— Czy sen był niespokojny?
— Bardzo niespokojny.
— Miała malignę?
— To bardzo podobne doprawdy, gdyż chora co chwila wymawiała wyrazy i zdania bez związku.
— Zobaczmy no... — rzekł student.
I zbliżył się do choreja którą wyegzaminował z wielką uwagą.
Renata miała otwarte oczy.
Zwróciła wzrok na niego, lecz nie zdawała się spostrzegać, że się ktoś przy niej znajduje.
— Gorączka jest jeszcze bardzo silna!... — rzekł Juliusz Verdier. — Mózg zajęty i myśl jest nieobecna.
Z kolei Paweł przystąpił do łóżka.
— Renato... panno Renato... — szeptał z akcentem czułości, i błagania?
Dziewczę usłyszało swoje imię.
Jej oczy pozbawione wyrazu podniosły się na tego kto je wymówił, a potem znowu skierowały się w próżnię.
— Nie poznała mnie!!... — zawołał Paweł z rozpaczą.
— To było do przewidzenia! — odparł Juliusz Verdier. — No!... spokojnie!... spokojnie!... bądź mężczyzną! Stan panny Renaty w obecnej chwili jest groźny, to rzecz pewna, ale sądzę, że ten niepokojący peryod będzie trwał krótko, i na uzdrowienie prawie nie trzeba bidzie czekać...
— Doprawdy?...
— Tak, zapewniam cię...
— Zapewniasz?...
— Przysięgam ci, że takie jest moje przekonanie...
— Ach! mój przyjacielu, ty mi życie powracasz! czułem żem umierał!
— Zirzo, moja niebieska kaczuchno — mówił student — czuwałaś jak anioł i składamy ci wyrazy naszej wdzięczności... Ale jesteś zmęczona. Idź odpocznij przez kilka godzin... My cię tu chwilowo zastąpimy. Dziś nie pójdziesz do pracowni.
Przypomnimy sobie nawiasem, że jasnowłosa Zirza w wolnych chwilach,. zresztą dosyć rzadkich, pracowała w fabryce kwiatów.
— Dobrze, mój stary... — odpowiedziała całując Juliusza w obadwa policzki, — ale mnie obudźcie na śniadanie...
— Przyrzekam ci najsolenniej... — Zjemy je z Pawłem... — Jedzenie przyniosą z restauracyi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.