Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXII.

— Więc zgoda, moja droga Izabello — odparła pani Bertin — ja pozostanę z córką.
Wiktor poszedł uprzedzić gospodarza, który wskazał pannie de Terrys pokój, do którego się ta, uściskawszy Małgorzatę, Zirzę i Renatę udała.
Młody podmajstrzy ukazał się prawie w tej samej chwili, niosąc kopertę zapieczętowaną, wręczoną Renacie przez notaryusza z ulicy Piramid.
— Oto jest — rzekł oddając kopertę pani Bertin, oto jest koperta, którą panna Renata winna oddać panu Audouard. Jestem pewien, że pani tak będziesz bronić tego depozytu, jak ja sam bym go bronił...
Małgorzata rzuciła okiem na napis i zadrżała.
— Pismo i podpis Roberta.. — szepnęła.
Poczem głośno dodała:
— Dziękuję, panie Beralle... Możesz pan jechać... ten depozyt jest w dobrych rękach...
— Do widzenia, moja droga Renato... — rzekła Zirza, całując córkę Małgorzaty. — Przywieziemy ci wkrótce twego ukochanego.
Była już blizko czwarta zrana.
Wiktor i Zirza udali, się na kolej.
Matka i córka pozostawszy same, znowu rzuciły się w swoje objęcia.
Obiedwie wylewały słodkie łzy, łzy rozczulenia i radości.
Poczem pani Bertin w krótkości opowiedziała to, co Renacie wypadało wiedzieć z upłynionego czasu.
— O! moja ukochana matko — zawołało dziewczę wysłuchawszy opowiadania do końca — ileż ty musiałaś cierpieć! — Ileż musiałaś płakać!... Zapomnij o wszystkiem teraz, gdy ci jestem po wrócona... Jesteśmy razem i ja cię kocham...
Małgorzata z uniesieniem spoglądała na tę twarz anielską.
Wzięła Renatę w objęcia, pokryła ją pocałunkami, a potem rzekła:
— Musisz czuć potrzebę spoczynku, pieszczotko? Trzeba się położyć do łóżka... ja będę czuwała przy tobie.

Dziewczę usłuchało, i w kilka minut później spało spokojnym snem pod okiem swojej matki.

∗             ∗

Tak jak to Wiktor Beralle bardzo słusznie utrzymywał, Paweł Lantier za późno przybył do Troyes, aby się udać do więzienia dla zebrania wiadomości o zbiegłym Pawle Pelissierze.
Wyszedłszy z dworca, kazał się zawieźć do Hotelu Prefektury.
Pamiętamy, że z okna tego hotelu, wznoszącego się po nad ogród ponsyonatu pani Lhermitte, po raz pierwszy ujrzał Renatę.
Zmęczony różnorodnemi wzruszeniami następującemi po sobie bez przerwy i zmuszony odłożyć do jutra krok, który był celem jego podróży, udał się na spoczynek myśląc o tem wszystkiem co już dokonał i o tem co mu pozostawało do dokonania.
Student wcale się nie domyślał, że jego ojciec, Paskal Lantier, zajmował w tym samym hotelu pokój przyległy do jego mieszkania.
Leopold punkt za punktem wykonywał plan nakreślony przez siebie.
O dwunastej minucie trzydziestej piątej wsiadł w Paryżu do pociągu, który go miał zawieźć do Troyes, a który o czwartej minut jedenaście przechodził przez Nogent-sur-Seine.
Właśnie o tej godzinie Wiktor Beralle, Byszard i Zirza wyjeżdżali z Nogent.
Były więzień pomyślał sobie:
— Zobaczę, jak Ryszard będzie wsiadał do wagonu... Obecność jego będzie dowodem że mu się powiodło. Połączę się z nim w Troyes na stacyi i na poczekaniu dopełnimy wymiany.
Skurczony z zimna i wsunięty w kąt przedziału, w którym się znajdował w towarzystwie wielu osób, Leopold nie spał i liczył jedną po drugiej liczne stacye na których się pociąg zatrzymywał.
Nareszcie wymieniono Nogent-sur-Seine.
Leopold przetarł chustką mocno spocone okno i utkwił wzrok w peron służący pasażerom do wysiadania.
Znajdowało się na nim tylko trzy osób, dwóch mężczyzn i kobieta, których twarze nikły pod ogromnemi szalami.
Leopold więc nie poznał żadnej z tych trzech osób; zresztą, według niego, Ryszard nie mógł należeć do jakiegoś towarzystwa.
— Nie ma go!... — pomyślał mocno zaniepokojony. — Albo mu się nie udało, albo się spóźnił na pociąg... Bieda z temi ludźmi ogłupiałemi z pijaństwa!
Trójka podróżnych wsiadła do wagonu i pociąg puścił się w dalszą drogę.
Czytelnicy z łatwością zdadzą sobie sprawę z niespokojności Leopolda.
Dręczył go prawdziwy niepokój, nie dla tęgo aby się czego obawiał dla siebie samego, gdyż Ryszard Beralle znał go tylko pod nazwiskiem Pawła Pelissiera, a Paweł Pelissier nie był dotykalnym, ale obawiał się rozwiania z wiatrem milionów Roberta Vallerand i zapytywał sam siebie, czy miał słuszność nie działając sam, kiedy szło o pochwycenie papierów wręczonych córce Małgorzaty przez notaryusza paryzkiego.
— Z tém wszyskiem jednak zachowywał niepewną nadzieję, że Ryszardowi musiało się udać i że się po prostu spóźnił na pociąg.
Leopold łudził się tą nadzieją w chwili, gdy pociąg stanął na stacyi w Troyes.
Nędznik szybko wyskoczył z wagonu, podniósł do góry kołnierz futrzany, oddał bilet i puścił się ulicami miasta, gdzie prędko wybrał jeden z hoteli.
Za nim szli dwaj bracia i Zirza, nie domyślając się wcale, że ten podróżny, któremu było tak pilno, jest szukanym przez nich człowiekiem.
Wybiła szósta rano.
W okolicach dworca kolejowego, niektórzy kupcy korzenni zaczynali otwierać swoje sklepy, między któremi znajdował się rodzaj szyneczku istniejącego na dole oberży czwartego rzędu.
— Wejdźmy tam... — rzekł Wiktor. — Pani Izabella będzie się mogła trochę rozgrzać i odpocząć.
Przestąpili próg szyneczka, w którym duży piec po brzegi napełniony węglem, utrzymywał bardzo wysoką temperaturę.
— Zirza napiła się bulionu, potem szklankę wina bordo z cukrem i odeszła do pokoju, którego podmajstrzy dla niej zażądał.
— A teraz, każdy do swojej roli... — rzekł Wiktor do Ryszarda.
— Rozkazuj, jestem posłuszny.
— Ten Paweł Pelissier'ł wyznaczy! ci schadzkę przy ulicy Portowej, w południe, pod Czerwonym Kapeluszem.
— Tak.
— Łotr musi już być w Troyes...
— To być może...
— Nie trzeba aby cię widział przed oznaczoną godziną, a jednak koniecznie potrzeba ażebyś wyszedł dla dowiedzenia się gdzie jest ulica Portowa i Czerwony kapelusz i dokładnego obznajmienia się z miejscowością.
— To słuszne...
— Skorzystasz więc z tej porannej godziny, w której ani psa nie widać na ulicy, dla udania się do wzmiankowanego zakładu... Zachowasz w pamięci plan topograficzny, tak abyś mnie mógł jak najdokładniej objaśnić i powrócisz tu czekać na mnie.
— Czekać na ciebie?... — powtórzył Ryszard. — Czy ty wychodzisz?
— Rozumie się... Idę wyszukać pana Pawła...
— Jakże się do tego weźmiesz?... W Troyes, które jest wielkiem miastem, jest dużo hoteli... Czy będziesz chodził od jednych drzwi do drugich?... To ci zabierze dużo czasu...
— Za dużo... chybaby przypadek, ale też strzedz się będę działać w ten sposób.. — Pan Paweł dziś rano ma iść do więzienia w Troyes, ponieważ w umyślnie w tym celu przyjechał... Więc pozostanie mi tylko stanąć na razie naprzeciw więzienia i chybaby sam czort przeszkodził, żebym go nie ujrzał wchodzącego lub wychodzącego.
— Patrzaj! to dobra myśl!
— Bardzo dobra!
— Ale pan Paweł zapewne nie będzie się mógł zapewne dostać do więzienia przed dziewiąta lub dziesiątą godziną i dałbym ci dobrą radę...
— Mów...
— Nie wiadomo co się może przytrafić... Ów łotr co ze mnie chciał zrobić złodzieja, może się znajduje pod Czerwonym Kapeluszem... Coby ci to szkodziło przejść się aż tam... on nie będzie miał żadnego podejrzenia ponieważ cię nie zna...
— Masz słuszność... Ja pójdę sam zrewidować położenie pod Czerwonym Kapeluszem. Czekaj tu na mnie...
I podmajstrzy wyszedł z szynczku.
Troyes zaledwie się budziło.
Prowincyonalne miasta nie w stają rano, szczególniej w zimie podczas ostrego powietrza.
Jednakże Wiktor ujrzał kilka sklepów otwartych, albo raczej uchylonych i mógł się poinformować.
Wskazano mu drogę, którą miał iść na ulicę Portową.
Byłą to uliczka wązka i ciemna, która się zaczynała od ulicy Ogrodowej, a kończyła przy porcie.
Podmajstrzy poszukał szyldu pod Czerwonym kapeluszem.
Szerokie nakrycie głowy z czasów Ludwika XIII z drzewa, pomalowane na kolor jaskrawo czerwony, wyskakujące nad; drzwiami wchodowemi, wzrok jego wkrótce uderzyło.
Otworzył drzwi i przestąpił próg.
— Tłum wioślarzy, tragarzy, ładowników towarów, zacieśniało salę zakopconą, wązką i długą.
W głębi tej sali znajdował się korytarz, dający przystęp do małych gabinetów, których okna zaopatrzone w silne żelazne kraty, wychodziły na źle utrzymane ogrody, na których śnieg skrywał szczątki różnego rodzaju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.