Zemsta za zemstę/Tom szósty/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział VIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.

Doszli do czekającej na nich dorożki i wsiedli do niej.
O kwandrans na pierwszą przyjechali na dworzec kolei żelaznej Wschodniej.
O dwunastej minut trzydzieści pięć wyjeżdżali do Nogent-sur-Seine.
Paweł w towarzystwie Renaty szedł na ulicę Szkoły Medycznej.
Dziewczę objęło w posiadanie pokój, który zajmowało podczas swojej choroby i narzeczony jej, złożywszy jej życzenia dobrej nocy, a na czole najczystszy pocałunek, zajął sąsiedni pokój.
Student nie miał do snu żadnej ochoty; zresztą był pewnym, że Zirza nie zastawszy nikogo przy ulicy Beautreillis i poinformowaną przez odźwierną, mogła nadejść lada chwila.
Czekając na nią, postanowił powtórnie i z większą uwagą przejrzeć papiery, które mu wręczył Jarrelonge konając.
Odczytał list pisany do Renaty, dla wciągnięcia jej w zasadzkę, przejrzał rozmaite notatki pani Urszuli, nie mające żadnej wagi i nareszcie otworzył rękopis, mający na pierwszej stronie napis: „Wspmnienia mego życia i podróży“ i podpis hrabiego de Terrys.
Paweł zagłębił się w czytaniu tych wspomnień, które go zajęły od pierwszej stronnicy, ale rękopis był gruby i młodzieniec czując, że go zwolna sen ogarnia, pojął że nie będzie w stanie skończyć w noc jedną czytania.
Po upływie więc dwóch godzin, poprzestał na przewracaniu książki w różnych miejscach i doszedł do ostatniej stronicy, zapisanej przez hrabiego przed śmiercią.
Kilkanaście wierszy pisanych czerwonym atramentem i starannie zakreślonych zwróciły jego uwagę i przezwyciężyły ogarniającą go ociężałość.
Czytał:
„Zawsze odmawiałem pomocy lekarskiej z powodu, że zupełnie nie wierzę w umiejętność doktorów.
„To co mnie podtrzymywało, co mi pozwalało żyć, choć dotkniętemu śmiertelną chorobą, jest tajemniczym środkiem, znanym w Europie mnie tylko jednemu.
„Lekarstwo to — najgwałtowniejsza może trucizna, jeżeli się jej używa bez metody i ostrożności — jest wysuszony jad płaza tropikalnego, krotala.
„W słoiku z kryształu górnego znajduje się reszta tej zbawiennej trucizny.
„Słoik ten jest żamknięty w małym stoliczku, w którym się zachowuje niniejszy pamiętnik.
„Jeżeliby po mojej śmierci, w obec mego trupa przesyconego trucizną, oskarżano kogo o zbrodnię, niniejsze zeznanie będzie dostatecznem do usprawiedliwienia niewinnego...
Wykrzyk zadziwienia wyrwał się z ust studenta, który odczytał powtórnie, rozważając każdy wyraz, poprzedzające wiersze.
— Mój Boże... mój Boże... — rzekł następnie z wybuchem nieopisanej radości — ależ to jest niezbity dowód niewinności panny de Terrys! O! bądź błogosławiona Opatrzności, któraś pozwoliła, aby ta książka, dostała się w moje ręce... Nim się dzień, skończy, Honoryna będzie wolna i będzie mogła podnieść głowę do góry!
Po tej radosnej myśli nastąpiła ponura.
— Kto są ci nędznicy, co usunęli tę książkę? — zapytał sam siebie — i jaki w tem cel mieli?
Tysiące przypuszczeń, tysiące wniosków poplątanych, przesuwało się przez głowę Pawła.
Prawda straszliwa, przygniatająca, jeszcze się nie mogła objawić młodzieńcowi.
Wybiła północ.
Teraz była już rzecz pewna, że Zirza nie nadejdzie.
Student zamknął do szuflady rękopis hrabiego i rzucił się ubrany na sofę, która mu miała łóżko zastąpić.
Nazajutrz Renata zbudziła go pukając do drzwi.
Zerwał się z improwizowanego łóżka, szybko się ubrał i o godzinie umówionej z Wiktorem Beralle, zajeżdżał wraz z narzeczoną na dworzec kolei Wschodniej.
Podmajstrzy od dziesięciu minut czekał na nich.
Paweł wręczył mu paczkę opieczętowaną, którą Renata miała oddać do własnych rąk pana Audouard notaryusza w Nogent-sur-Seine. — Mój przyjacielu — rzekł do niego — powierzając ci moją narzeczoną, powierzam ci więcej niż życie... Czuwaj nad nią dobrze!
— Będę czuwał... — odparł prosto Wiktor ściskając studenta za rękę.


∗             ∗

Leopold Lantier i Ryszard Beralle przyjechali do Nogent-sur-Senie o godzinie czwartej minucie jedenastej zrana.
Ryszard, znajdował się nieustannie pod wpływem wczorajszego opilstwa.
Leopold ciągle sobie obiecywał utrzymywać go w tym podnieconym stanie aż do chwili, w której wykona to, co on mu rozkaże zrobić.
Wyszedłszy z dworca, zbieg z Troyes zaprowadził swego towarzysza do podrzędnej restauracyi, leżącej w blizkości stacyi kolei.
Zażądał dwóch pokojów, ułożył Ryszarda, sam się położył i pamiętał o tém starannie, aby być na nogach od dziewiątej zrana, ażeby czuwać nad przybyciem Renaty, której, jak sądził, Paweł Lantier miał towarzyszyć.
Brat podmajstrzego chrapał, zacisnąwszy pięści.
— Pozwolę mu spać aż do śniadania... — pomyślał Leopold patrząc na pijaka. — Tymczasem zaś zajmijmy się interesami... I wyszedł..
Wiemy, że przebranie czyniło go niepodobnym do poznania, on wiedział o tem, i nie obawiał się być poznanym przez Renatę.
Pociąg wychodzący z Paryża o siódmej minut dziesięć, miął, przybyć do Nogent o godzinie dziesiątej minucie pięćdziesiątej ósmej.
Przed kwandransem na jedenastą, Leopold spacerował już w okolicach dworca i trząsł się z niecierpliwości, gdy tymczasem ci na których czekał, byli dopiero w Longueville.
Wiktor Berralle i Renatą jechali w przedziale pierwszej klasy, w którym byli sami.
Przez drogę długo mówili o celu swojej podróży i o tajemniczych nieprzyjaciołach, którzy grozili dziewczęciu.
Podmajstrzy szukał sposobu usunięcia wszelkiego niebezpieczeństwa od tej, na którą, czuwał i uniknięcia poszukiwań nędzników, którzy może w cieniu gotowali zasadzki.
— Oto co mi się wydaje potrzebnem... — rzekł do Renaty. — Jeżeli prześladowcy pani szli za jej śladem, to trzeba z niemi walczyć podstępem. Zapewne mniemano, że pani towarzyszy pan Paweł... Nie widząc go przy pani, będą przypuszczać, że podróżujesz sama, bo mnie nikt nie zna i nie wie, że ja pani towarzyszę... Pozorna samotność pani podwoi śmiałość zbrodniarzy i zapewne każę im zapomnieć o swojej zwykłej roztropności... Nie wiem jaki instynkt każę mi wierzyć, że ta podróż do Nogent pozwoli ich nam poznać, że się zdemaskują i pozwolą pani nie tylko bronić się przed niemi, ale jeszcze wydać się w ręce sprawiedliwości.
— Dałby to Bóg!... — szepnęła Renata. — Cóż pan myślisz począć?
— Wszak pani zdaje się niemoźliwem, czy tak, żeby ktoś się ośmielił w biały dzień napaść na panią w Nogent.
— Tak jest, niemoźliwem...
— I nie boisz się pani?
— Pewno że nie!...
— A więc, wysiadając z wagonu będziemy udawali że jesteśmy obcy, jedno dla drugiego... Pani pójdziesz naprzód, sama jedna... Ja pójdę za panią o piętnaście lub dwadzieścia kroków czuwając dobrze i schowawszy dobrze na piersiach cenne papiery, które mi powierzył pan Paweł... Pani spytasz pierwszego lepszego przechodnia o adres pana Audouarda i udasz się pani do niego. Ja tam w parę chwil nadejdę.
— Rozumiem... — odpowiedziała Renata. — Iść będę bez najmniejszej niespokojności, zapewniam pana, a pan będziesz czuwał nad tem, co się w około mnie dziać będzie...
— Właśnie... Zatem pani przyjmujesz mój projekt?
— Znajduję go wybornym...
Przybycie pociągu do Nogent przerwało rozmowę. — Renata wysiadła naprzód i posłuszna instrukcyom Wiktora wyszła sama ze stacyi.
Podmajstrzy postępował o dwadzieścia kroków za nią, gotów pośpieszyć jej, w razie potrzeby z pomocą; ale zdawało się szaleństwem przypuszczać możność napadu w biały dzień, na ulicy pełnej ludzi.
Leopold stojąc na czatach, zobaczył dziewczę jak wychodziło.
— Patrz!, patrz! patrz! — rzekł do siebie. — Sama jedna! Co u djabła mogła zrobić ze swoim kawalerem, ładnym Pawełkiem, moim przyjemnym kuzynkiem? Interesujący chłopaczek musiał zostać zatrzymany w Paryżu przez jakiś egzamin, bo zdaje się że to musi być kowal... Niech że go Pan Bóg sekunduje! — No, wszystko idzie jak najlepiej i robota będzie łatwa...
Potem przybierając chód mieszczanina idącego za swemi interesami, poszedł za Renatą.
Przy drzwiach jednego domu rozmawiało kilka osób.
Córka Małgorzaty zatrzymała się przy tej gromadce.
Wiktor. Beralle nie chcąc jej wymijać.
Zwolnił kroku i wydostając cygaro potarł zapałkę aby ją zapalić.
Przeciwnie, Leopold urządził się tak, ażeby być w obec Renaty w chwili gdy ta pytała jednego z rozmawiających.
— Czybyś pan nie raczył wskazać mi, gdzie się znajduje kancelarya pana Audouarda, notaryusza?...
— Z przyjemnością, proszę pani...
Poczem zapytany dał najszczegółowsze objaśnienia.
Renata podziękowała i udała się wskazaną drogą.
Z kolei ona wyminęła Leopolda.
Wiktor Berąlle poszedł w dalszą drogę.
Dziewczę przebiegło kolejno kilka ulic przecinających się z sobą i stanęło przed domem, nad drzwiami którego widniały dwa klasyczne złocone szyldy.
Drzwi te były zamknięte.
Córka Małgorzaty zadzwoniła.
Służący przyszedł jej otworzyć.
Weszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.