Zemsta za zemstę/Tom szósty/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział IX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

W chwili gdy dziewczę się zatrzymało, Leopold również stanął.
Ujrzał się przed kawiarnią, będącą naprzeciwko domu notaryusza; przestąpił jej próg.
Wiktor Beralle rzucił na zbiega z więzienia badawcze spojrzenie, ale ani w jego osobie, ani w ruchach, nic mu się nie wydało niebezpiecznem.
Przez jedną lub dwie sekundy, podmajstrzy zdawał się z pozorną uwagą przyglądać rycinom wystawionym za oknami księgarni i składu papieru, oraz handlu gazetami.
Następnie z kolei i on zadzwonił do drzwi pana Audouarda.
Otworzyła mu służąca.
Połączył się z Renatą czekającą na niego w sieni.
— Nie ma nic niepokojącego — pomyślał — ale ostrożność nigdy nie zawadzi.
Młodzi ludzie weszli do kancelaryi, w której ich przyjął starszy dependent.
— Czy można się widzieć z panem Audouard.
— Pana nie ma w domu — odpowiedział dependent.
— A o której porze, proszę pana, moglibyśmy go zastać?
— Pana Audouard nie ma w Nogent... Ma powrócić dopiero w niedzielę rano, a w niedzielę kancelarya zamknięta.
Wiktor i Renata nie mogli przewidzieć takiej przeciwności.
Ogromny zawód odmalował się na ich twarzach.
Wyraz ten nie uniknął baczności starszego dependenta, który spiesznie dodał:
— Ależ ja zastępuję pana notaryuszą, mam jego upoważnienie i nic mi nie przeszkadza odpowiedzieć, jeżeli interes który państwa sprowadza nie koniecznie wymaga jego obecności... Czy zechcecie mi państwo objaśnij przyczynę ich odwiedzin?...
— Mój panie — rzekł Wiktor — ja towarzyszę tej pani, która przybywa złożyć w ręce pana Audóuard zapieczętowaną paczkę pochodzącą z kancelaryi pana Emila Auguy, notaryusza paryzkiego... Paczka ta powinna być otwartą przez pańskiego zwierzchnika.
— Racz mi pokazać tę paczkę o której mowa.
Wiktor Beralle wyjął ja kieszeni palta tajemniczą kopertę i podał ją starszemu dependentowi.
Ten uważnie odczytał napis podpisany przez Roberta i w parę sekund odpowiedział:
— Przekroczyłbym granice swojej władzy łamiąc pieczęcie... tu idzie o interes tajemny, który musi być znany samemu tylko notaryuszowi... Nie mogę nic poradzić...
— Pojmuję powody skłaniające pana do powstrzymania się... — rzekła Renata — jednak bardzo bym pragnęła jak najprędzej wiedzieć, co się zawiera w tej kopercie.
— Musisz pani z zaspokojeniem swojej ciekawości poczekać do powrotu pana Audouarda.
— I kancelarya, jak pan powiadasz, jutro w niedzielę będzie zamknięta?
— Tak pani, taki jest porządek...
Córka Małgorzaty wydala westchnienie.
— Przyjdziemy w poniedziałek — rzekła smutnie.
— Dobrze... przyjdźcie państwo w poniedziałek bardzo wcześnie, bo notaryusz o w pół do jedenastej udaje się pociągiem do Troyes, dokąd go wzywa prokurator rzeczypospolitej.
— Czy możemy przyjść o ósmej rano?... — zapytał Wiktor.
— I owszem! Notaryusz wstaje ze świtem, a zresztą uprzedzę go o przybyciu państwa...
— Z góry panu dziękujemy.
Młodzi ludzie wyszli z kancelaryi notaryusza.
Za nim wyszli z domu, zatrzymali się w sieniy aby się naradzić.
— Cóż teraz zrobimy, panie Wiktorze? — zapytała Renata...
— Jedno tylko możemy wybierać: Uzbroić się w cierpliwość i czekać, nie przestając otaczać się jak największą ostrożnością...
— Trzeba będzie zamieszkać w hotelu...
— Na nieszczęście, tak... Ja ztąd naprzód wyjdę... Będę szedł powoli, a tym razem pani pójdziesz za mną, trzymając się w odległości dwudziestu do dwudziestu pięciu kroków... Zobaczysz iż wejdę do hotelu, a w chwilę patem sama wejdziesz do niego... Zażądasz pani pokoju, a ja sieę postaram ażeby dostać drugi obok pani.
— Zgoda... Nie stracę pana z oczu.
Wiktor otworzył drzwi zewnętrzne, stanął na chodniku i poszedł ulicą wy miarkowanym krokiem.
Leopold umieszczony w kawiarni przy oknie, miał wzrok wlepiony w drzwi notaryusza.
Widział jak podmajstrzy przechodził, ale nie zwrócił nań żadnej uwagi.
— Renata poczekawszy dwie czy trzy minuty wyszła z kolei.
Na twarzy jej malował się doznany zawód.
— Otóż i ona... pomyślał Leopold. Mała nie zastała notaryusza... kazano jej przyjść w poniedziałek... Mocno zmartwiona... musi stać w hotelu przez czterdzieści ośm godzin. Właśnie to mój interes...
I wyszedł z kawiarni, aby się udać za dziewczęciem.
Wiktor Beralle wchodził do pierwszego hotelu, który mu się trafił po drodze.
Hotel ten, bardzo dawny, miał na szyldzie łabędzia dźwigającego krzyż z tym legendowym napisem, które były tak miłe naszym poczciwym przodkom.

„Pod łabędziem krzyżowym“.

Leopold został zanadto w tyle, aby mógł widzieć, że podmajstrzy wszedł do hotelu.
Cokolwiek później od Wiktora weszła pod sklepienie Renata, przestąpiła próg sali ogólnej, gdzie ją poprzedził młodzieniec udający iż jej nie zna, kazała sobie podać śniadanie i usiadła dosyć daleko od swego towarzysza podróży.
Zbiegły więzień zapisał sobie w książeczce adres hotelu i wrócił do małej podrzędnej oberży, w której się zatrzymał.
Idąc rozmyślał.
— Wiem, czegom się chciał dowiedzieć... Zaczniemy działać we właściwym czasie.
Po śniadaniu córka Małgorzaty kazała sobie dać pokój.
Zaprowadzono ją na pierwsze piętro i otworzono jej numer 3.
Wiktor czekał, chcąc z kolei zażądać pokoju, aby wprzódy wyznaczono narzeczonej Pawła numer, który miała zajmować.
W chwili, w której się działy opowiadane przez nas wypadki, podróżnych było mało.
— Obciąłbym mieć pokój na pierwszem piętrze... — rzekł podmajstrzy.
Pomieszczono go w dosyć dużym pokoju przyległym do mieszkania Renaty.
W razie potrzeby można było przejść z jednego do drugiego przez drzwi, które je z sobą łączyły.
Obecnie drzwi te były zamknięte na dwa spusty i klucz znajdował się od strony dziewczęcia.
Renata i dzielny chłopiec czuwający nad nią z troskliwością brata dobrze rozumieli, że będzie użytecznem, a może nawet koniecznem, aby się można z sobą komunikować.
Wiktor zbliżył się do drzwi komunikacyjnych i zlekka zapukał w nie dwa razy.
Dziewczę domyśliwszy się z odgłosu kroków, że to był jej sąsiad, pobiegła ku drzwiom.
— Czy to pan, panie Wiktorze? — zapytała półgłosem.
— Tak jest... Tylko nas te drzwi dzielą...
— Mogę jej otworzyć...
— Czy masz pani klucz?
— Jest w zamku, po mojej stronie.
— Spodziewałem się tego... otwórz więc pani.
Renata odsunęła stoliczek toaletowy, który stał we framudze i otworzyła.
Młodzi ludzie znaleźli się razem...
— Wszystko jak najlepiej... — rzekł Beralle — w ten sposób będziemy mogli wygodnie rozmawiać, i żywy duch nie będzie wiedział że się znamy... na początek podam pani pewną myśl...
— Jaką?
— Czy pani nie znajdujesz za potrzebne uprzedzić pana Pawła, o nieobecności notaryusza, która nas zmusza do przedłużenia swego tutaj pobytu...
— Uważam to za tak potrzebne, żem miała pana prosić o wysłanie depeszy...
— W takim razie odchodzę, aby zatelegrafować na ulicę Szkoły Medycznej.
— Idź pan...
— Za kilka minut powrócę do pani.
Wiktor wrócił do swego pokoju, od którego drzwi Renata za nim zamknęła; wyszedł z hotelu i udał się do biura telegrafu, aby zawiadomić Pawła o obecnem położeniu.


∗             ∗

Prosimy czytelnika aby się z nami udał do Paryża.
Jednocześnie z Pawłem, Małgorzata Berthier, wdowa Bertin, jego ciotka, otrzymała od sędziego śledczego, prowadzącego sprawę panny Honoryny de Terrys wezwanie, aby się stawiła jako świadek.
Biedna matka ciągle pogrążona w przytłaczającej ją więcej niż kiedykolwiek boleści, osłupiała otrzymawszy to wezwanie.
Złamana bezowocnemi poszukiwaniami, rozwianemi marzeniami, zniweczonemi nadziejami, zapomniała o Honorynie i zapytywała się siebie, czego mógł od niej ten urzędnik wymagać.
W wezwaniu napisano, aby się stawiła w pałacu sprawiedliwości, w południe.
Punkt o dwunastej siedziała na jednej z ławek stojących wzdłuż korytarza poprzedzającego gabinet sędziego śledczego.
Woźny odebrał od niej przyniesioną awizacyę.
Czekała przeszło godzinę.
— Nareszcie wywołano jej nazwisko. Podniosła się i nie bez żywego, wzruszenia, połączonego z niejaką obawą, weszła do gabinetu sędziego śledczego.
Ten przyjął ją z oziębłą grzecznością i ręką wskazał jej krzesło stojące naprzeciw jego biurka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.