Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział X
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Małgorzatą Bertin czuła zakłopotanie pod badawczym wzrokiem milczącego urzędnika.
Starała przezwyciężyć swoje pomięszanie i rzekła prawie pewnym głosem.
— Pozwól pan zapytać, z jakiego powodu zostałam wezwana o stawienie się przed panem?
— Pani, — odpowiedział sędzia — wezwałem panią na żądanie osoby, która jej jest znaną i nad którą ciąży ważne oskarżenie...
W umyśle pani Bertin natychmiast zabłysło światełko. Przypomniała sobie o Honory nie.
— Chcesz pan mówić o pannie de Terrys, wszak prawda?... — odparła żywo.
— Tak pani... Panna de Terrys, jak wiadomo, oskarżoną została o zbrodnię ojcobójstwa... Odwołuje się ona do świadectwa pani i jestem gotowi wysłuchać wszystkiego, co pani powie na jej korzyść...
— Niestety! panie, cóż ja powiem o biedném dziecku? — wymówiła Małgorzata głęboko wzruszona. Przysięgam panu, że ją uważam za niewinną, jestem przekonana, że ją gnębi straszliwa fatalność i że potępiające ją pozory są fałszywe... Honoryna nie może być winną!... Jej jedyną myślą, nieustanném zajęciem było przedłużyć życie jej ojca... Dla czegóżby go więc truć miała?
— Czy pani znasz pannę de Terrys oddawna?
— Od czasu, gdy jej ojciec powróciwszy do Paryża, znużony nieustannemi dalekiemi podróżami, wezwał ją do siebie...
— Jak to dawno być może?
— Około pięciu lat.
— Czysto się pani z nią widywała?
— Przynajmniej dwa razy na tydzień... Byłam jej jedyną przyjaciółką.
— Czy ona mówiła o chorobie swego ojca?
— Nigdy nie zapominała o niej i tkliwemi słowy wyrażała zmartwienie, jakie czuła z powodu wzmagającego się osłabienia ojca.
— Czyś jej pani nie radziła, aby wezwała do niego lekarza.
— I owszem; często jej to radziłam.
— Cóż ona pani, odpowiadała?
— Że pan de Terrys nie chciał żadnego lekarza wpuśćcie do domu.
— Czy pani znała hrabiego?
— Znałam... on miał częste stosunki z nieboszczykiem moim mężem.
— Czyś pani słyszała kiedy jak uporczywie odmawiał?
— Nie, panie. Gdym chciała wspomnieć o jego zdrowiu, on mi odpowiadał ze śmiechem: „Daj mi pani spokój!... Pani jesteś więcej niż ja chora!...“ i zmieniał rozmowę.
— Jakaż jest pani osobista opinia o charakterze pana de Terrys?...
— Hrabia był fantastyk, oryginał, opryskliwy czasem, ale dobry, ujmujący, bezinteresowny.
— Czy kochał swoją córkę?
— Uwielbiał ją.
Sędzia śledczy przerwał badanie.
Przez kilka sekund przewracał papiery leżące na biurku, poczem nagle podnosząc głowę i patrząc pani Bertin prosto w oczy, jak gdyby chciał czytać w jej myśli, zapytał:
— Czyś pani kiedy nie słyszała, żeby hrabia oprócz panny Honoryny miał drugą córkę?
— Drugą córkę?... — powtórzyła.
— Tak pani... Proszę z wrócić uwagę, że ja nie mówię o dziecięciu prawem...
— Pytanie pańskie niezmiernie mnie zadziwią!... Nigdy ani jeden Wyraz hrabiego, żadna okoliczność jego życia nie pozwalały mi przypuszczać, ażeby miał córkę naturalną.
— Czy panna Honoryna nie wspominała pani o czemś podobnem?
— Nie, równie jak i jej ojciec.
— I nic pani nie każę przypuszczać, że pan de Terrys miał w swojem życiu jakąś tajemnicę?
— Zupełnie nic.
— Czy pani wiadomo, gdzie panna Honoryna była wychowywaną?
— Tak, panie — odpowiedziała Małgorzata Bertin, której myśl nagle pobiegła za jej córką. — Honoryna została, wychowana na pewnej pensyi w Troyes.
Sędzia śledczy nie spuszczał wzroku z bladej twarzy pani Bertin.
Ujrzał, że nagły rumieniec zabarwia jej policzki i nie mogąc się domyśleć, jakie wspomnienie wywołało to zapytanie w umyśle wdowy, wyprowadził z tego rumieńca zupełnie fałszywe wnioski.
— Pani, — rzekł tonem poważnym, — czy pani przysięgasz powiedzieć mi zupełną prawdę?
— Zapewne, panie, przysięgam!... Powtarzam panu, że najsilniej wierzę w niewinność Honoryny, lecz jestem przekonana, że kłamstwo byłoby więcej szkodliwe, niż pożyteczne dla udowodnienia tej niewinności...
— Dla czego żeś się pani, zmięszała, mówiąc o pensyi w Troyes, gdzie panna de Terrys została wychowana?
— To nie zmięszanie, to wzruszenie, a wzruszenie to pochodziło z czysto osobistego wspomnienia.
— Zatem, — mówił dalej sędzia trochę niedowierzająco, — pani nie wiedziałaś, że pan Robert de Terrys od czasu do czasu odwiedzał pensyę pani Lhermitte, gdzie był znany tylko z imienia, i gdzie nie wiedziano że był ojcem Honoryny?
— Tego nie wiem, wcale nie wiem... i przyznaję, że to mi się wydaje nieprawdopodobnem...
— Czy pani wiesz, że hrabia de Terrys miał sekretnie w swoich usługach kobietę, która wyglądała za bardzo mu oddaną, niejaką Urszulę?
Małgorzata widocznie zadrżała.
Zadziwienie jej się wzmagało.
— Urszulę? — powtórzyła — panią Urszulę Sollier? Czy pan mówisz o tej kobiecie?
— Nie znam jej nazwiska — odparł sędzia. — Ja mówię o pani Urszuli, poufnej tego tajemniczego Roberta, zajmującej się dzieckiem wychowywanem u pani Lhermitte pod imieniem Renaty...
Pani Bertin wydała okrzyk osłupienia i została zdjęta gwałtownem drżeniem.
— Renata... — wyjąkała zaledwie dosłyszanym głosem. — Renata... Urszula.., Robert... Co mi, pan powiadasz?... Co znaczą te słowa? Co pan zamierzasz z nich wywnioskować?
— Dowód, ze panna de Terrys jest winna.
— Jakto?
— Oskarżenie utrzymuje, ze prawa córka chcąc sama dziedziczyć, przyczyniła się do zniknięcia swojej, siostry naturalnej, przy wspólnictwie tej pani Urszuli, która znikła w tym samym czasie...
— Ach! — zawołała Małgorzata — ja wiedziałam, że moja biedna Honoryna była niewinna, a pan jesteś igraszką niepojętego błędu.
— Błędu?
— Najoczywistszego i który panu mogę dać palcem namacać.
— Mów pani... Objaśnij sprawiedliwość...
— Ten Robert, o którego odwiedzinach na pensyi pani Lhermitte pan wspominasz, nazywał się nie Robert de Terrys, lecz Robert Vallerand, deputowany okręgu Romilly, zmarły na trzy dni przed tem, nim upoważniona przezeń kobieta udała się na pensyę pani Lhermitte dla odebrania Renaty, którą jej ojciec obciął ukryć; przed poszukiwaniami jej matki.
— Przed poszukiwaniami jej matki?...
— Tak panie... Tożsamość śmierci w błąd pana wprowadziła.
— I pani znasz Roberta Vallerand, Urszulę SoLlier, Renatę?
— Nie znam tego dziewczęcia, i mojem najgorętszem życzeniem jest ją poznać... Szukam jej od śmierci Roberta Valleranda, wzywam jej, opłakuję...
Z ust Małgorzaty wydobyło się łkanie.
— Moja córka — mówiła dalej z płaczem; — czy ujrzę ja kiedy swoją córkę?
— Czy ta młoda Renatą jest córką pani? — pytał sędzia śledczy, wzruszony łzami biednej kobiety pomimo swojej urzędowej oziębłości.
— Tak panie... moją córką, którą mi porwano w chwili urodzenia... którą wychowywano zdała odemnie i którą pewno uczą przeklinać swoją matkę...
— Winiłaś mi pani wyjaśnienie i być może, że dzięki pannie de Terrys odnajdziesz pani stracone dziecię...
Pani Bertin ukrywszy twarz w dłoniach dla ukrycia swego rumieńca, opowiedziała w krótkości urzędnikowi swój błąd, małżeństwo, swoją długo boleść, próżne poszukiwania i swoją rozpacz.
— Trzeba się pani było udać do sądów... — rzekł do niej sędzia gdy skończyła. — Czemużeś pani tego nie uczyniła?
— Nie śmiałam...
— Spodziewam się, że odszukamy córkę pani...
— Jakim szczególnym wypadkiem pan wpadłeś namysły że jej ojcem był hrabia?...
— List przyjaciółki z pensy i, zabrany z papierami panny de Terrys, dał początek omyłce, która dzięki Bogu, nie zaszkodziła nikomu, ponieważ oskarżenie nawiasowo tylko na niej ciążyło. Zresztą ten list zawierał tylko niepewne wskazówki...
— Ale Honory na może dopełnić tych objaśnień i wskazać mi, gdzie mogę odzyskać swoją córkę.
— W istocie, to być może...
Małgorzata złożyła ręce.
— O! panie — rzekła błagająco — panie, błagam cię, zaklinam, proszę na klęczkach, pozwól mi pan zobaczyć się z panną de Terrys... mówić z nią... wypytać...
— Pozwolę, ale później.
— Dla czegóż nie dzisiaj?
— Dzisiaj jest niepodobieństwem!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.