Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział III
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

— Ależ — zauważył Paweł — czy nie mógłbyś na dzień lub najwięcej na dwa, przez które potrwa twoja nieobecność, zdać ten nadzór na Ryszarda?
— Ach! nie mów mi pan o moim bracie!... — odparł Wiktor głuchym głosem. To niepoprawny nicpoń, który w końcu zostanie takim samym bandytą, jak nędznicy z którymi się wdaje... Czyż ja wiem, gdzie on jest obecnie?... Od tego wieczoru gdy były moje zaręczyny, nie pokazał się ani w domu, ani w warsztacie... Zostało mu w kieszeni trochę pieniędzy z pensyi, poszedł hultaić się, grać, upijać... Widziano, że się poniewierał po najnikczemniejszych dziurach, pośród nierządnic i ludzi bez czci i wiary!... Mój brat, panie Pawle, nabawia mnie drżeniem... Boję się, aby nie zniesławił nazwiska, które nasz poczciwy ojciec zostawił nam bez skazy... Ale przestańmy się nim zajmować, bo mnie oburzenie ogarnia i nie skończyłbym gadać. Ja czuję, że on tu musiał popełnić jakieś łajdactwo.. Mama Baudu nie chce powiedzieć o co idzie, ale dziś, jutro, ja się dowiem, a jeżeli to prawda czego się domyślam, to Ryszardowi przyrzekam straszliwą lekcyę!... O! tak!.. straszliwą!...
— Pamiętaj, że on jeszcze bardzo młody... przerwał Paweł.
— Młodość nie usprawiedliwia nikczemności!...
— Jeszcze raz, nie mówmy o tym łotrze... Koniec końcem, potrzebny panu jestem na dwa dni.
— Tak.
— Kiedyż panna Renata chce wyjechać?
— Jutro rado, pociągiem o siódméj minut dziesięć.
— A więc, zaczekaj pan tu na mnie... Pójdę do kasyera, który zastępuje pańskiego ojca i do inżyniera, dzielnego chłopaka i poproszę ich aby mi dali urlop na czterdzieści ośm godzin, zastępując mnie jednym z naszych dobrych robotników, w którym pokładam całkowite zaufanie.
— Idź mój przyjacielu i załatw się jak najlepiej.
Wiktor Beralle wyszedł z głównej sali restauracyi.
Po uływie kwandransa powrócił.
— I cóż? — zapytał go żywo syn Paskala.
— Załatwione... Mam pozwolenie.
— Brawo!
— Więc teraz się trzeba tylko umówić się co do wyjazdu.
— Bądź jutro na dworcu kolei Wschodniej o wpół do siódmej... Przywiozę tam Renatę i zdam na twoją opiekę.
— I możesz pan być pewnym, że ją dobrze strzedz będę! Będę jutro rano na dworcu... Czy pan tu zostajesz na obiad, panie Pawie.
— O której jadasz?
— O szóstej z mamą Baudu i jej córkami po obiedzie robotników.
— A więc! zgoda.
Podmajstrzy wrócił do warsztatów.
W trzy kwandranse powrócił.
Podano obiad o w pół do osmej, Paweł i Renata idąc spacerem, skierowali się na ulicę Beautreillis.
W chwiligdy wchodzili na korytarz domu, jakiś człowiek biegnący szybkim krokiem, trzymając na ramieniu walizę, która mu twarz zasłaniała, prawie ich potrącił.
Pośpiech jego był tak wielki, że ich prawie nie zauważył.
Weszli ona schody prowadzące do szczupłego mieszkanka Renaty i stanęli na ostatnim odstępie, gdy Paweł się zatrzymał.
Duszący odór nafty i spalonego mięsa, wydostawał się z korytarza, który zaczął się zapełniać przykrym dymem.
— Co to jest? — zawołał student głośno.
Renata drżała.
Paweł postąpił kilka kroków w korytarz.
Z pod drzwi jednego pokoju, z którego było słychać przytłumione rzężenie i jęki, widzieć się dawało jasne światło.
Młodzieniec poczuł, że mu włosy powstają na głowie.
Po umyśle jego przebiegła myśl straszliwa.
— W tym pokoju jest ogień — rzekł — i ktoś się w nim żywcem pali.
— Mój Boże — zawołała Renata — może jeszcze czas pomódz temu nieszczęśliwemu.
Paweł zbliżył się do drzwi.
Jęki stały się wyraźniejsze.
Pomacał drzwi ręką.
Klucza nie było w zamku.
— Zamknięte — szepnął student — co mi to szkodzi? Tu nie idzie o wahanie, lecz o działanie...
— Cofnął się, a potem skoczył z rozpędem, w nadziei, że jednem uderzeniem ramienia drzwi wysadzi.
Stare drzwi, mocne pomimo wieku, zatrzeszczały i pękły, ale się nie otworzyły.
Paweł słyszał, że ktoś woła stłumionym głosem o pomoc.
Znowu się rozpędził.
Tym razem drzwi ustąpiły przed jego usiłowaniem i oczom jego przedstawił się straszliwy widok.
Na ziemi, jakiś człowiek wił się w płomieniach.
Student przesadził rękę przez otwór, odemknął skoczył do pokoju, zerwał z łóżka kołdrę, rzucił ją na umierającego, owinął go w nią, i stłumił ogień.
— Światła, prędko!... — zawołał na Renatę.
W kilka sekund dziewczę wróciło z zapaloną świecą.
Jarrelonge, wstrząsany konwulsyami podobnemi do tetanicznych, miął prawie zwęglone ręce, policzki spalone ognistym płynem, usta czarne i oczy wysadzone z głowy.
Nagle wzrok jego spoczął na Pawle i na Renacie.
Podniósł się na pół bełkocąc przerywane wyrazy, poczem owładnięty napadem szału, zaczął śpiewać:

„Otóż będziemy na moście Bercy

„Faridondaine, faridondon,

„Zaraz na moście Bercy...“

Narzeczeni cofnęli się z przestrachem.
— Ten człowiek — rzekł Paweł ze zgrozą — to morderca z mostu Bercy...
Jarrelonge już nie śpiewał i nie przestawał wpatywać się w córkę Małgorzaty i syna Paskala Lautier.
— Znowu usiłował powstać, lecz napróżno. Nogi nie mogły go utrzymać.
Wtedy usiłował zawlec się do szafki w murze, którą wskazywał ręką strawioną przez płomień.
Usta jego się poruszały, nie wydając najmniejszego głosu.
Paweł spojrzał w kierunku ręki ciągle i wyciągniętej i usiłował odgadnąć myśl umierającego.
— Czy chcesz czego z tej szafki? zapytał.
Słaby znak Jarrelonge głową odpowiedział twierdząco.
— I chcesz żebym cię podniósł?
— Tak odpowiedział poruszeniem ust.
Student objął rękoma ciało nędznika, podniósł je do wysokości otwartej szafki.
Były wspólnik Leopolda położył rękę na dolnej półce.
Paweł domyślił się, że ta deseczka coś kryła, przekonał się że była ruchoma, podniósł ją, zapuścił rękę w próżnię i wydobył z niej książkę oprawną i papiery.
Wzrok Jarrelonge’a wyrażał radość...
Młodzieniec przejrzał papiery i otworzył książkę.
— Ach! — zawołał — papiery papiery pani Urszuli... Pamiętniki hrabiego de Terrys... Te papiery zabrałeś zamordowawszy panią Urszulę... Te Pamiętniki skradłeś u hrabiego de Terrys.
— Nie... szepnęły usta.
— Miałeś wspólnika?... — mówił dalej Paweł.
— Tak... — szepnęły usta.
— Jego nazwisko? Powiedz mi jego nazwisko.
Jarrelonge uczynił nadludzkie usiłowanie, aby wymówić parę wyrazów, ale już paraliż, będący skutkiem trucizny, owładnął językiem.
Ostatnie konwulsye wstrząsnęły jego ciałem; ostatnie chrapanie wydobywało się z gardła; członki zesztywniały; pozostał bez ruchu.
— Już nic nie powie.... — rzekł Paweł ocierając czoło zroszone potem, umarł!
— Umarł... — powtórzyła Renata — módlmy się za jego duszę.
I nie chcąc pamiętać, że ten nędznik usiłował ją zamordować, upadła na kolana i zaczęła błagać Boga sprawiedliwości o przebaczenie dla niego.
— Droga Renato — rzekł student po chwili — wracaj do swego pokoju... Ja idę zawiadomić na dole.
Dziewczę usłuchało i ujrzawszy się u siebie, upadło zmęczone na krzesło.
Paweł zabrał papiery pani Urszuli, rękopis hrabiego, położył je na stole Renaty, zeszedł na dół i zawiadomił odźwierną o wszystkiem co zaszło.
Poczciwa kobieta wydała okrzyk przestrachu i pobiegła do komisarza.
Paweł powrócił do narzeczonej.
Córka Małgorzaty przyszedłszy do siebie przeglądała papiery.
Nagle wydała krzyk przytłumiony.
— Cóżeś znalazła? — zapytał Paweł żywo.
— Patrz... patrz... ten list.
— A więc?
— To ten, co był pisany do mnie w imieniu matki, aby mnie wciągnąć w zasadzkę, i który mordercy zabrali mi przed zrzuceniem z mostu Bercy...
Student pożerał list wzrokiem.
— Widocznie — rzekł — że ten człowiek, jeden z twoich morderców, zamieszkał tutaj, w blizkości, aby cię szpiegować... ale to musiał być tylko wspólnik płatny, a twoi najstraszliwsi nieprzyjaciele, ci którzy nim kierowali, są dla nas nieznani.
Renata siedziała zadumana.
— Znowu wzięła list podpisany: Przyjaciel twojej matki i wzrok jej utkwiony w pismo, nie mógł się od niego oderwać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.