Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XXVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVII.

Renata prawie niemniej była wzruszona.
— E, droga pani — odpowiedziała — czyż pani możesz sądzić, że jeżeli mnie kiedy spotka szczęście, będę o tyle niewdzięczną, aby zapomnieć o tobie, po tem, gdym u ciebie znalazła przytułek i przychylność... Wspomnienie tego zostanie na zawsze wyryłem w mojem sercu... Ale czyż to przepowiadane szczęście mnie kiedy spotka?... Prawie temu nie wierzę, albo raczej nie śmiem wierzyć... Rozczarowanie byłoby okrutnem...
— Bądź pewna, że nie będzie żadnego rozczarowania... — zawołała żywo Zirza — ale nie mówmy o tem... Twój narzeczony czeka na ciebie punkt o dziesiątej, aby cię zaprowadzić do notaryusza... — Pamiętaj abyś się nie spóźniła... Teraz proszę mi powiedzieć, co mam robić, aby Renatę nie bardzo niezręcznie zastąpić...
— Dobrze... — rzekła pani Laurier — Renata opowie ci, co trzeba zrobić zrana... Po południu będziesz musiała wyjść.
— Czy będę miała kursa do odbywania? — zapytała Zirza.
— Jeden, ale bardzo daleki...
— A, to mi wszystko jedno! Mam dobre nogi, a zresztą jak śpiewa pani Bonnaire w Eldorado:

Jedzie tramway, jedzie,
Po bulwarze, po bulwarze...

— Ale moje dziecko — rzekła pani Laurier śmiejąc się — zostawisz tramway na bulwarze, bo cię poślę do Port-Creteil...
— Znam Port-Creteil! Tam się jada wcale dobre potrawki! Drogą żelazną winceńską. Jedzie się do Saint-Maur-les-Fossés i zamiast okrążać przez most, jedzie się do Laurenta, garkuchniarza znanego ze smaku potrawki z ryb i królików z sosem, a tam się bierze łódkę, która za dziesięć centymów przewozi na drugą stronę. Na którą mnie pani pośle ulicę?
— Na ulicę Przylądka.
— Akurat naprzeciwko... Ulica prawie niezabudowana, domy stoją zdala jeden od drugiego... — Można być w biały dzień zabitym, a niktby się nie domyślił... Znam ten kąt, jak swoją kieszeń... Cóż mam załatwić na ulicy Przylądka?
— Zanieść paczkę. koronek i otrzymać resztę należności, na którą dostałam znaczną zaliczkę...
— Zaniosę, odbiorę i powrócę...
— Trzeba tam być o drugiej...
— Będę, godzina wojskowa...
Dobry humor Zirzy w zupełności uspokoił panią Laurier i prawie ją pocieszył po przypuszczalnym wyjeździe Renaty.
Ta ostatnia obznajmiła swoją przyjaciółkę z porządkiem w sklepie, gdzie zrana bywało mało kupujących i o godzinie wpół do dziesiątej, uściskawszy panią Laurier i naznaczywszy Zirzie schadzkę na dziewiątą wieczorem, powróciła na ulicę Beautreillis.
Tam przebrała się na te tak ważne odwiedziny, jakie miała uskutecznić i czekała na Pawła.
Punkt o dziesiątej młodzieniec zapukał do drzwi.
Renata pobiegła otworzyć.
Student miał twarz zachmurzoną.
Córką Małgorzaty spostrzegła to od pierwszego rzutu oka.
— Co ci to, mój przyjacielu? — zapytała go żywo. — Czy byś od wczoraj otrzymał jaką złą nowinę?
Paweł z przeczuciem potrząsnął głową.
— Nie... — odpowiedział — nie, kochana Renato, żadnej nie otrzymałem...
— A jednak coś cię smuci.
— Myślę o przyszłości.
Renata uśmiechnęła się.
— O przyszłości! — powtórzyła. — Pod jakim że względem ona cię może niepokoić?... — To tyś mi ją zgotował, przez swoje poświęcenie... Dziś rozedrzemy zasłonę kryjącą moje urodzenie...
— Kto wie, czy to nie będzie rozwianiem moich marzeń! — szepnął melancholicznie Paweł.
— Nie rozumiem cię... — odparło dziewczę, której serce ściśnięte zostało nieokreślonym niepokojem, dla czego twoje marzenia miałyby się rozwiać?...
— Jest to widoczna — mówił dalej student — że u notaryusza zostanie ci odkrytą tajemnica przeszłości.. Rozproszą się otaczające cię cienie... Otrzymasz dokładne objaśnienia co do twojej rodziny, co do człowieka, który w twoich □czach uchodził za opiekuna, co do pani Urszuli i roli jaką przy tobie odgrywała... Pewną jest rzeczą, że dowiesz się o swojem nazwisku... o nazwisku swojej matki...
Paweł przerwał.
— A więc? — zapytała Renata — zdaje mi się, że tego wszystkiego nie masz się czego obadać...
— Może...
— Jakto? Co chcesz powiedzieć? Cóżby mogło nastąpić złego dla mego szczęścia?
— Mogłaby nastąpić rozpacz.
Córka Małgorzaty ze zdziwieniem spojrzała na Pawła.
— Jeszcze raz nie rozumiem cię — rzekła. — Wytłómacz się! Twoje niejasne słowa i twoje ogródki, sprawiają mi cierpienie.
— Zastanów się, dziecię ubóstwiane... — odparł Paweł z wzrastającem wzruszeniem. — Ty odnajdziesz swoją matkę, tę matkę oczekiwaną, spodziewaną od tylu lat, pożądaną przez siebie tak gorąco... Ona cię nie zna, ale musi cię kochać tak, jak ty ją kochasz, szukać tak, jak ty jej szukasz, wyglądać cię, jak ty jej wyglądasz... Kto wie, czy ona w swej myśli nie ułożyła mnóstwa projektów co do twojej przyszłości?... Kto wie, czy ona już tobą nie rozporządziła?...
— Mną rozporządziła? — zawołała Renata blednąc. — Czyżby to być mogło?
— Dla czego nie?
— Ja tego nie przypuszczam.
— Czyżbyś mogła? W życiu trafiają się nieprzebyte przeszkody.
— Jeżeli ich nie można przebyć, to się je niszczy.
— Świat ma nieprzeparte wymagania.
— Można się im oprzeć.
— Twoja matka może być bogatą i nosić wielkie nazwisko... Otóż, nazwisko i majątek mogą cię pozbawić wolności serca...
— Ach! zamilknij Pawle! — zawołała Renata, — zamilknij! Zaczynam cię pojmować i ty mnie przestraszasz! Jakież ty masz o mnie pojęcie, jeżeli sądzisz, że zmieniłabym swoje przekonania odnajdując matkę i że, gdyby ta nieznana matka rozporządziła mojem sercem, moją ręką, dałabym sobie narzucić jej wolę, wypierając się przeszłości, odpłacając niewdzięcznością za twoje poświęcenie i zdradzając jednocześnie twoją miłość i swoją!... to źle i okrutnie.
— Renato... droga Renato... — zaczął Paweł złożywszy ręce.
Dziewczę przerywając mu, mówiło dalej:
— Czyż mnie masz za zdolną do upojenia się dumą? Czy nie jesteś pewnym, że gdy by matka na początek kazała mi się ciebie wyprzeć, odmówiłabym posłuszeństwa i że chciałabym otrzymać nazwisko tylko od ciebie? Tyś obudził moje serce, to serce całkiem do ciebie należy i nie przestanie należeć... — Przypuszczam, że mnie czeka świetna przyszłość, a więc! jeżeli ty jesteś mniemania, że nas ta przyszłość ma rozłączyć, ja jej się wyrzekam... Weź list do notaryusza, podrzej go nie czytając i spal jego szczątki! Zostanę tem czem jestem obecnie, Renatą bez innego nazwiska, bez matki i bez rodziny, ale z sercem, które należy do ciebie i miłością, która jest całkiem twoją!...
Student objął narzeczoną w ramiona i przycisnął ją do piersi.
— Tak... tak... droga Renato — zawołał — i nie boję, się już!... Ty mnie kochasz i w swojej miłości potrafisz mieć wolę, siłę i odwagę.
— Wszelką odwagę!... — odpowiedziała córka Małgorzaty. — Nic w świecie nie mogłoby nas rozłączyć, ale nie wątp!...
— Nigdy, nigdy, przyrzekam...
Godzina upływała.
Paweł, kompletnie teraz uspokojony, i pozbawiwszy się swoich wszystkich posępnych przeczuć — rzekł pierwszy.
— Trzeba jechać...
— Jestem gotowa... — odpowiedziała Renata.
Wyszli na Plac Bastylii gdzie wsiedli do dorożki.
— Dokąd jedziemy — zapytał stangret.
— Na ulicę Piramid Nr. 18 — odparł Paweł.
Przez drogę mało z sobą mówili.
Gdy narzeczeni weszli do kancelaryi notaryusza, można się domyśleć że serca ich biły gwałtownie.
Renata była blada.
Usta Pawła poruszało lekkie nerwowe drżenie.
Przywołał, na pomoc całą siłę woli odzyskał spokój, którego potrzebował i zwracając się do jednego z dependentów, zapytał:
— Gdzie jest gabinet pana notaryusza?
Wskazano mu wejście.
Drzwi były otwarte.
Paweł i Renata przestąpili próg tego pokoju, do którego wprowadzaliśmy już czytelnika.
Główny dependent utkwił w przybyłego zapytujące spojrzenie.
— Panie — rzekł Paweł do niego — ta pani ma doręczyć do własnych rąk pana Ąuguy list nadzwyczaj ważny i proszę pana wpuścić nas jak najprędzej do jego gabinetu.
— Nie będziecie państwo długo czekali, jeżeli pan notaryusz jest sam, jak mi się zdaje... — odparł dependent. — Zaraz zobaczę...
W istocie u notaryusza nie było nikogo.
Renata i Paweł zostali wprowadzeni.
Córka Małgorzaty tak mocno drżała, że zaledwie mogła ustać na nogach.
Pan Auguy to spostrzegł i spiesznie przysunął krzesło do biurka, następnie wskazał studentowi fotel i sam usiadł naprzeciw swoich gości.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.