Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XXVI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVI.

— Wezmę dorożkę i pojedziemy razem, moja kochana Zirzo, skoro mieszkamy w tym samym domu... — odrzekł student.
— Nie, mój przyjacielu — rzekła jasnowłosa Zirza — ja tu zostanę na noc, z Renatą....
— Na seryo?
— Najzupełniej na seryo...
— A co powie Juliusz?
— Nic nie powie, dla tej najlepszej przyczyny że go nie ma w Paryżu...
— Gdzież on jest?
— W Poitiers... wezwany telegrafem...
— Spodziewam się. że tam nie ma nic złego?
— Przeciwnie, dosyć zła nowina.. Stan jego matki jest tak groźny, że wymagał jego natychmiastowego przyjazdu i przeszłej nocy wyjechał...
— Biedny Julek!... żałuję go z całego serca.
— Jeżeli w domu zastaniesz telegram do niego albo do mnie, upoważniam cię. do odebrania i otworzenia.
— No, to odchodzę... Jutro, kochana Renato, przyjdę pp ciebie i pójdziemy do notaryusza...
— O której godzinie? — zapytała córka Małgorzaty.
— O dziesiątej rano...
— Ale pani Laurier mnie potrzebuje i nie chciałabym tej dobrej kobiety nabawić kłopotu... Jak tu zrobić?
— Pomówimy obie o tem — przerwała Zirza — i wynajdziemy sposób...
— Dobranoc, Renato... — rzekł Paweł wyciągając obie ręce do narzeczonej, która je ujęła i lekko ścisnęła.
— Dobranoc, Pawle.
— Czy się czujesz szczęśliwą?
— O! tak... bardzo szczęśliwą.
— I kochasz mnie.
— Kocham.
Długi skromny pocałunek na czole Renaty zakończył rozmowę, poczem student, któremu Izabella świeciła, odszedł.
Dziewczę po upływie kilku sekund wróciło, zamknęło drzwi i wkrótce w mieszkaniu przylegającém do pokoju Jarrelonge’a zapanowało milczenie.
Bandyta został oszołomiony tém co się dowiedział w sposób tak nieprzewidziany.
— Jaka na dnie tego wszystkiego leży tajemnica! — mówił sam do siebie... A to mi butelka atramentu!...
„Dla czego się chciano pozbyć tego dziewczęcia?
„Z jakiej przyczyny jej śmierć była komuś potrzebną?
„Postępowałem jak prawdziwy głupiec! Pozwoliłem się wywieźć w pole, mówiąc: bardzo dziękuję!...
„Tu w tej sprawie musi iść o miliony, a mnie nawet nie dano tysiąca talarów, mnie com się najwięcej narażał i więcej od innych pracował!...
„Stanowczo, przyjaciel Leopold jest łotr! Domyślałem się tego, a teraz jestem pewny!
„Mam ochotę więcej się nim nie zajmować i pozwolić mu deptać błoto na swój rachunek.
„Tak, ale jeżeli zostanie złapany i jeżeli mnie wplącze?
„Czyżby to śmiał uczynić?
„Na honor, obawa moja jest słuszna i gdyby wyśpiewał, to byłbym w strachu, chociaż Oskar zdechł na śniegu. To nie przeszkadzałoby, abym się dostał do ula za figiel na moście Bercy i z panią Urszulą...
„No, no, mój dobry Jarrelonge, jutro w dzień zajmiesz się swemi interesami.
„Twoja podróż za granicę, mój mały Jarrelonge, wypływa na wierzch...
„Drapniesz sobie do Włoch, albo do Szwajcaryi, albo do Prus, albo jeszcze lepiej do Ameryki. Nic ci nie przeszkadza wybierać sobie, a nawet wszędzie sobie możesz pojechać...
„Głupio to będzie opuścić Paryż, mój biedny Jarrelonge, lecz cóż chcesz, mój stary, trzeba sobie wytłómaczyć, a stolica nie jest dla ciebie bezpieczna.
„Jutro wieczorem wyjedziesz koleją.
„Papiery masz w porządku... masz nawet zapasowe...
„Zostawisz tutaj swoje ruchomości uprzedzając, że jedziesz w drogę, a jeżeli za granicą dowiesz się z gazet, że wszystko idzie dobrze, że nie ma o tobie mowy, powrócisz... Tak będzie najroztropniej.“
Jarrelonge wykręcił się w łóżku i na zakończenie szepnął:
— Jednakże ja jestem strasznie głupi, żem się dał złapać temu łajdakowi Leopoldowi. Ale cierpliwości, jemu za to kiedyś zapłacę!...
Poczem bandyta zamknął oczy i zasnął głęboko.
Dziewczęta wstały z łóżek prawie o świcie.
O wpół do dziewiątej, po dosyć długiej rozmowie zeszły razem na dół i udały się na bulwar Beaumarchais. do sklepu pani Laurier.
Służąca otwierała okiennice.
Zenejda nie przyszła.
— Jeżeli katar jej się powiększył, to mała delikatnisia gotowa nie przyjść! — mówiła kupcowa sama do siebie — a na dziś jest tyle roboty!... to tak, jak gdyby naumyślnie!
Koniec końcem pani Laurier była w bardzo złym humorze, co jej się, jak wiemy, rzadko trafiało, i przyjęła obie przyjaciółki, mrucząc na uczennicę...
— W istocie, źle się złożyło, proszę pani — odpowiedziała Renata na jej narzekania — gdyż muszę panią uprzedzić, że gwałtowny interes zmusza mnie wyjść dzisiaj ze sklepu.
Pani Laurier owładnięta prawdziwem zdumieniem, opuściła ręce.
— Wyjść dzisiaj ze sklepu!... — powtórzyła tonem narzekającym. — No, moje dziecko, ty chyba żartujesz!... Uczennicy, jak widzisz, nie ma, a wiesz dobrze sama, że dziś trzeba zrobić wiele kursów.
— Wiem o tem, łaskawa pani — odparła bojaźliwie Renata — i chciałabym oszczędzić pani przykrości... Alę muszę wyjść koniecznie...
— A, może ci się przypadkiem wydaje, że moje interesa są mniej pilne! — odparła kupcowa, zaczynając wpadać w zły humor.
W rozmowę wmięszała się Zirza.
— No... no... kochana pani Laurier. Uspokój się pani... Nie gniewaj się i chciej mnie wysłuchać.
— Niechcę się uspokoić i nie będę słuchała! — Mój handel przedewszystkiem. Ja się nie mogę obejść bez Renaty!
— A gdybym ja ją na dziś zastąpiła!
— Ty, Zirzo! — zawołała kupcowa.
— Spodziewam się, że pani masz do mnie zaufanie?...
— Zdaje mi się że ci ufam. — I w dniu wypłaty powierzyłabym ci swoją kassę.
— Otóż widzisz pani jak się rzeczy mają... Renata wnusi iść dzisiaj do notaryusza... Opatrzność, która jak się zdawało, dawno ją opuściła, dzisiaj ją bierze w swoją opiekę... Renata cudownym sposobem wróciła do posiadania papierów, które zdawały się na zawsze stracone i które, jak się zdaje, naprowadzą ją na ślad jej rodziny i pozwolą odszukać matkę... Chciałaźbyś pani opóźnić chwilę, w której będzie mogła uścisnąć tę matkę nieznaną, a jednak nie mniej kochaną?
— Ach! ty wiesz że tak nie jest! — zawołała pani Laurier zupełnie uspokojona i bardzo wzruszona. — To kochane dziecię! poświęciłabym raczej wszystko, niż opóźniła jej szczęście, chociażby na pięć minut! Renato, moje dziecię, skoro cię Zirza zastępuje, zwalniam cię najzupełniej.
— Muszę panią uprzedzić, kochana pani — rzekła znowu Zirza — że nieobecność Renaty potrwa zapewne kilka dni...
— Kilka dni?
— Może, ale to nie jest pewnem. Może będzie musiała wyjechać na prowincyę... Tylko może pani liczyć że jej nie opuszczę... Zastąpię Renatę jak będę mogła najlepiej, a aby być bliżej sklepu, przeniosę się do niej.
Pani Laurier rozmyślała.
— Jeżeli Renata odzyska rodzinę, matkę — rzekła po chwili — prawdopodobnie położenie jej zupełnie się zmieni...
— W istocie, jest to bardzo prawdopodobne i spodziewamy się tego...
— Ależ wtedy... ależ wtedy... — mówiła dalej kupcowa z widocznym zawodem, — ależ wtedy ona mnie opuści...
Zirza zaczęła się śmiać.
— To mi się wydaje nieuniknionem... — odparła. — Jeżeli mam wierzyć swoim przeczuciom, Renata będzie bogatą... Poślubi młodego ładnego chłopca, którego znam, będzie jeździła powozem i zamiast sprzedawać koronki, będzie je u pani kupowała...
— Zaprawdę będę bardzo szczęśliwa ze szczęścia Renaty i bardzo dumna, mając ją za klijentkę — odparła żałośnie pani Laurier, ale tymczasem znowu zostanę bez panny sklepowej.
— No, a ja to się nie liczę? — zapytała Zirza ze śmiechem.
— Ale czy ja naprawdę mogę na ciebie liczyć?
— Masz pani moje słowo, a ja nigdy nie kłamię...
— Nie opuścisz mnie?
— Jak własny cień pani... dopóki pani nie zgodzisz innej panny, jak najodpowiedniejszej dla siebie.
— No, jeżeli tak, to wszystko dobrze.
— A więc! byłam pewna, że się porozumiemy.
— Życzę naszej kochanej Renacie szczęścia i majątku i spodziewam się, że nawet u szczytu pomyślności nie zapomni ona o swojej starej kupcowej, która ją kocha z całego serca i będzie jej zawsze żałowała...
Mówiąc te słowa, pani Laurier obcierała oczy wilgotne z prawdziwego rozczulenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.