Zemsta za zemstę/Tom piąty/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział VIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.

Ubrawszy się Jarrelonge natychmiast zeszedł i stanąwszy przed izbą odźwiernej, zapytał żartobliwie:
— Mamuniu, czy można wejść?
Odźwierna szyła buciki.
— Chodź pan — odpowiedziała ze śmiechem — męża nie ma w domu... Czem panu lokatorowi mogę służyć?...
Wspólnik Leopolda Lantier przestąpił próg i odparł:
— Przynoszę pani mały dłużek.
— Czyś mi pan co winien?
— Rozumie się.
— Pierwszy raz o tem słyszę!
— Bo pani brak pamięci... Wróciłem dziś o drugiej w nocy... Winienem zapłacić karę...
— E! żartujesz pan!... Kara to dla lokatorów z dużych mieszkań, a między nami to nieuchodzi.
— A więc, ja mam swoją miłość własną i idzie mi o opłacenie, jak gdybym był, z wielkiego świata. Oto jest pięćdziesiąt centymów.
Jarrelonge położył dziesięć sous na maszynie do szycia.
— Czy panu koniecznie o to idzie?... — rzekła odźwierna.
— Koniecznie.
— No, to się nie będę z panem; sprzeczała o taką bagatelkę... Bardzo panu dziękuję...
Schowała monetę do kieszeni.
— Zresztą — mówił dalej uwolniony więzień — wczorajszej nocy późno do domu wracano...
— Prawda... Możnaby rzec, że wszyscy lokatorowie gdzieś hulali... nawet panna Renata, która przyszła na trzy minuty przed panem.
— Co to ża panna Renata?
— Panna z magazynu... Dziewczyna ładna jak anioł i porządna jak obrazek... prawdziwy klejnot... Czyś jej pan jeszcze nie widział?
— Nie.
— A jednak ona mieszka w tej samej sieni.
— Tak, jej drzwi są obok pańskich...
— Patrz! patrz! patrz!... — zawołał Jarrelonge, przybierając zalotną minę. — Mam ładną sąsiadkę, i nic o tem nie wiem! A! tego za wiele!
— Do licha! — zawołała odźwierna ze śmiechem. Jak się pan zapalasz!... Wołaj straży ogniowéj mój zuchu, bo ta brzoskwinia nie dla ciebie dojrzewa...
— Wiesz pani, ja sobie tylko tak bajdurzę... Ja wyglądam iż się palę, ale w gruncie jestem jak zapałka z fabryki rządowej... nie zajmuję się ogniem...
— A! tak to co innego!
Jarrelonge dowiedziawszy się tego co chciał wiedzieć, wyszedł z izby, zjadł śniadanie u kupca winnego na przedmieściu Ś-go Antoniego i poszedł na ulicę Picpus.
O samem południu zadzwonił do drzwi przedsiębiercy.
Drwi te otworzył mu ten sam służący z którym rozmawiał wczoraj i który poznając go, rzekł:
— Nie masz pan szczęścia, mój panie!
— Dla czego — odpowiedział były więzień zaniepokojony.
— Bo pana Lantier nie ma w domu.
— Nie ma? Pewno niedługo powróci...
— Nie umiem tego powiedzieć... Wiem tylko, że mój pan musiał nagle dziś wyjechać w drogę i nie powiedział kiedy powróci... Może sam tego nie wiedział...
Jarrelonge miał minę przygnębioną.
— Czy panu to nieprzyjemne? — mówił dalej służący.
— Bardzo... Czyś mu pan mówił, że się ktoś o niego wczoraj pytał i że ma nazajutrz powrócić?
— Nie... wrócił późno w nocy... i zaledwie przez chwilkę widziałem go dziś zrana.
— Dziękuję...
I bandyta odwrócił się tyłem.
— Czy pan powróci?
— Wrócę i to niedługo...
Odchodząc Jarrelonge mruczał niezadowolony...
— Nie mam szczęścia!... Co czynić?... A jednak sprawa jest ważna i może lada chwila stać się jeszcze ważniejszą... Gdzie znaleźć Leopolda, pójdźmy go jeszcze szukać...
Zostawmy go idącego na traf i udajmy się na ulicy Szkoły medycznej.
Dwaj studenci i jasnowłosa Zirza jedli śniadanie w mieszkaniu Pawła i rozmawiali o wczorajszych wypadkach.
Wstawszy od stołu, syn Paskala Lantier pożegnał się ze swemi przyjaciółmi I zabrawszy woreczek skórzany starannie zawinięty w gazetę, udał się na dworzec kolei wschodniej, gdzie chciał się rozmówić z zawiadowcą.
Ten ostatni przyjął go natychmiast, poznał od razu i zapytał:
— Czemuż mam przypisać przyjemność widzenia pana? Czyś się pan dowiedział co nowego w tym interesie, który pana tak mocno zajmował?
— Tak i nie...
— Czy mogę być panu jeszcze potrzebnym?
— Więcej jak kiedy bądź.
— Jestem na pańskie usługi... Mów pan...
— Przypominasz pan sobie — zaczął młodzieniec, żeśmy znaleźli kawałek łańcuszka stalowego niklowanego uczepiony u podpory stopnia wagonu Nr. 1326?
— Przypominam!...
— Natychmiast przyszło nam na myśl, że kawałek ten pochodził od woreczka ręcznego, należącego do znikłej osoby...
— A przynajmniej to było prawdopodobnem... Czy ten kawałek łańcuszka naprowadził pana na ślad jakieś się pan tego spodziewał?
— Tak mi się zdaje...
— A to jak?
— Odnalazłem woreczek. Oto jest.
Paweł rozwinął gazetę i wydostał przedmiot o którym mówiono.
Zawiadowca stacyi przyjrzał się mu starannie.
— Czyś pan pewny że się nie mylisz? — zapytał następnie.
— Tak jest. Woreczek ten poznała osoba, która go przedtem znała. Początkowe litery U i S wyryte na tarczy, czynią omyłkę niemożliwą, a to utwierdza mnie w mojej pewności.
To mówiąc Paweł wydobył z kieszeni kawałek uczepiony u stopnia.
— Patrz pan — dodał — do naprawy łańcuszka użyto ogniwek niepodobnych do tych i nawet nie niklowanych.
— Prawda... Jakim sposobem woreczek dostał się do rąk pańskich?
— Narzeczony Renaty wkrótkości opowiedział to, co już nam jest wiadomem.
— To dziwne... — szepnął zawiadowca stacyi. — Ale przychodzi mi jedna myśl.
— Jaka?
— Kawałek łańcuszka był uczepiony u stopnia. Woreczek był znaleziony w Paryżu... Z naszych poszukiwań, jak pan pamiętasz, okazało się, że morderca wysiadł w Nogent... Więc to nie on rzucił woreczek na kupę śniegu przy ulicy Recollets...
— Nigdym nie przypuszczaj aby to on uczynił.
— Więc co pan przypuszczasz?
— To: — Woreczek wisiał u stopnia wagonu... Jeden z officyalistów znalazł go, otworzył i rzucił, zabrawszy znajdujące się w nim pieniądze...
Zawiadowca zmarszczył brwi.
— Wiesz pan, że to jest ważne oskarżenie — rzekł.
— Wiem dobrze — odparł Paweł — i wiem, że pańscy podwładni są uczciwi, czego codziennie dowodzą, ale pomiędzy uczciwymi, może się znaleźć jeden złodziej...
— To prawda...
— Kto ma obowiązek rewidowania wagonów wracających na stacyę?
— Służba różnych wydziałów«... Zgubę, mógł znaleźć rewident kół albo smarownik...
— Czy można wiedzieć kto pełnił te obowiązki w noc zbrodni, przy wagonie Nr. 1326?
— Dowiemy się o tem za pięć minut...
— Ach panie, może mi pan wyświadczysz ogromną przysługę... W woreczku oprócz biletów bankowych znajdowały się papiery i listy, od których zależy przyszłość dziewczęcia, którem się najmocniej interesuję...
— Szczęśliwym byłbym, mogąc panu być użytecznym... Racz pan na mnie zaczekać...
Zawiadowca udał się do izby przeznaczonej dla niższej służby i zebrał w niej informacje, które mu pozwalały dać odpowiedź Pawłowi Lantier.
W dziesięć minut powrócił do młodzieńca.
Twarz jego nosiła wyraz smutku.
— Nie dowiedziałeś się pan?
— Przepraszam... Odszukałem człowieka, który, rzecz pewna, jest złodziejem...
— Ach! — zawołał student z radością.
— Już on nie służy na kolei — mówił dalej zawiadowca — i ja swoje przekonanie gruntuję na tem, że się oddalił. Od owej nocy człowiek ten, dotychczas bardzo akuratny i porządny oficyalista, bezustannie się upijał, opuszczał się w służbie i odpowiadał zuchwale. Trzeba go było wypędzić... Był to belgijczyk.
— Nazywa się?
— Oskar Loos.
— Jego adres?
— Ulica Recollets, numer ***. Jestem bardzo szczęśliwy, że ten nędznik nie należy już do składu służby, której sobą hańbę przynosił.
Paweł zapisał w książeczce nazwisko i adres belgijczyka.
— Tysiączne panu składam dzięki... — rzekł do zawiadowcy. — Dałby Bóg, abym odszukał tego człowieka.
Nieoszczędzaj go pan, jeżeli go znajdziesz!... Sprawiedliwość musi być wymierzona!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.