Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział IX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Paweł Ląntier opuścił dworzec kolei wschodniej i udał się na ulicę Recollets.
Dom którego numer miał wskazany, stał na końcu ulicy, blizko kanału. Może czytelnicy o tem sobie przypominają.
Domy mają tak jak i ludzie, swoją fizyonomię ten o którym mowa, był to dom zajezdny ostatniego gatunku, którego trędowata fasada znamionowała rozpustę i zbrodnię.
Na ulicach rozwieszone były brudne łachmany.
Ciemny błotnisty korytarz prowadził do kantoru hotelowego, rodzaju klatki, w której nawet w biały dzień, kopciła się lampa dymiąca.
Stara kobieta siedząca w tym kantorze nad księgą, podniosła głowę gdy Paweł drzwi otworzył.
— Czy pan potrzebuje pokoju? — zapytała.
— Nie, pani... Chciałbym się widzieć z jednym z tutejszych lokatorów...
— Który się nazywa...
— Oskar Loos.
— Oskar Loos... On tu już nie mieszka...
Pawła ogarnął rzeczywisty niepokój.
Czyżby mu złodziej miał umknąć?
— Czy pani nie wiesz gdzieby się on znajdowal? — rzekł — i czy mi to możesz powiedzieć?
— I owszem; tylko uprzedzam pana, że to ztąd nie blizko...
— Wszystko mi to jedno... Potrzebuję się z nim widzieć i poszedłbym za nim aż na koniec świata...
— O! to nie tak znów daleko!... — odparła stara że śmiechem. — Powrócił do swego kraju.
— Do Belgii?
— Tak panie, do Antwerpii.
— Czy pani masz jego adres?
— Mam zapisany. Dał mi go, aby mu przysłać listy, jakich się spodziewał... Zaraz poszukam...
I gospodyni pokutnego zajazdu zdjąwszy z pułki dużą księgę, straszliwie zatłuszczoną, przejrzała całą kopę notatek odręcznych, znajdujących się między jej kartami.
— Oto jest... — rzekła po chwili, podając studentowi kawałek papieru.
Ten przepisał adres do swojej książeczki i zwracając starej papier z dodatkiem pięciofrankówki — rzekł:
— Właśnie, to chciałem wiedzieć.
— Bardzo panu dziękuję... Jeżeli pan zobaczysz Oskara Loos, pozdrów go pan, jeżeli łaska, odemnie... Był to dobry chłopak. Zdaje się, iż mu udało dostać nie wielki spadek.
Paweł wiedział jakiej to natury był ten spadek.
Wyszedł z zajazdu na przedmieściu Ś-go Marcina, wziął dorożkę i wrócił do domu, gdzie go czekali Juliusz i Zirza.
— I cóż? — zapytał student medycyny.
— No i cóż, znalazłem złodzieja.
— Widziałeś go?
— Nie.
— Dla czego?
— Bo go już niema w Paryżu... Wydalony z kolei za złe prowadzenie, wrócił do swojej ojczyzny, do Antwerpii... Ale ja go wynajdę...
— Pojedziesz do Antwerpii?
— Rozumie się.
— Masz dokładny adres tego łotra?
— Mam... Szczęściem zostawił go w domu gdzie mieszkał... Dziś wieczór opowiem Renacie co słychać, a jutro rano siadam w pociąg do Belgii...
— Brawo! — zawołała jasnowłosa Zirza. — Ot to poświęcenie co się nazywa! Inni gadają, a Paweł działa... Zatem dziś będziemy czekali na Renatę, jak będzie wychodziła z magazynu?
— Pójdziesz sama, droga Zirzo, gdyż to co jej mam powiedzieć, nie może być mówione na ulicy... Ja i Juliusz poczekamy na ulicy Beautreillis i pójdziemy do mojej narzeczonej.
— Zgoda... Zjemy obiad o szóstej i o trzy kwandranse na dziewiątą będę pod drzwiami pani Laurier.


∗             ∗

Połączmy się z Leopoldem opuszczonym przez nas w chwili, gdy kupował bilet na dworcu kolei winceńskiej, na placu Bastylii.
Zasiadłszy w przedziale pierwszej klasy wydobył z kieszeni egzemplarz gazety „Petites-Affiiches“, i poszukał stronnicy, na której znajdowały się ogłoszenia o domach, do wynajęcia w okolicach Paryża.
Stronnica ta była zaznaczona, a prócz tego następujące ogłoszenie zakreślone było ołówkiem:
„W Port-Creteil do wynajęcia kilka domków zupełnie umeblowanych. Ceny nader umiarkowane.
„Zgłosić się do pana Baudry, restauratora, przy ulicy Halage“„
— Chybaby djabeł nie chciał — szepnął zbieg z Troyes — żebym tam nie znalazł tego co mi potrzeba... tak coś odosobnionego i ustronnego.
Osoby znające to co można nazywać „wioską Port-Creteil“, leżącą naprzeciw Saint-Maur-les-Fosses po drugiej stronie Marny, wiedzą naprzód, że Leopold miał tam znaleźć to, czego potrzebował.
Port-Creteil składa się z setki domów, jednych porozrzucanych nad brzegiem rzeki, drugich ustawionych szeregiem niby w ulicę, lecz rozdzielonych przez ogrody otoczone murami.
Podczas zimy domy te, prawie wszystkie, stoją pustkami..
Właściciele wynajmują je z meblami na porę letnią i pomimo obietnic w ogłoszeniach trochę zbyt przesadzonych i mówiących o cenach umiarkowanych, wydzierżawiają je na sześć miesięcy tak samo drogo, jak i na rok cały.
Leopold wysiadł w Saint-Maur-les-Fosses.
— Którędy tu droga do Port-Creteil? — zapytał kogoś ze służby kolejowej.
— A w którą stronę Port-Creteil chcesz się pan udać?
— Do pana Baudry, restauratora...
— No to nie będziesz pan potrzebował daleko przez most okrążać.... Idź pan prosto, przechodząc pod wiaduktem drogi żelaznej. Wyjdziesz pan nad Mamę, naprzeciw statku do prania bielizny... Tam pan znajdziesz łódkę i chłopaka co pana przewiezie.
Były więzień poszedł wskazaną drogą.
Wyszedł nad małą odnogę Marny.
— Hej! panie — zawołał młody chłopak siedzący na statku i zajęty łowieniem i ryb na wędkę — czy trzeba pana przewieźć?
— Tak jest.
— Dokąd pan zmierzasz?
— Da pana Baudry, restauratora.
— Siadaj pan...
Leopold wskoczył w łódkę.
— Chłopak odczepił łańcuch, i wziął się do wioseł.
W porze roku, w której się działo to co opisujemy, to jest w miesiącu grudniu, kupcy korzenni, mający swe zakłady przy drodze służącej do holowania statków w Port-Creteil, nie robią świetnych interesów, albo nie wiele co lepsze.
Zaledwie mogą opędzić wydatki.
Zresztą dla nich to jest drobnostką, gdyż w lecie, rybacy przez cały tydzień i spacerowicze niedzielni, dają im dobry zarobek i pozwalają czekać z zupełnym spokojem umysłu na powrót wiosny.
Restaurator Baudry, tęgi trzydziestoletni chłop z twarzą intelligentną i wesołą, znajdował się w ogrodzie przyozdobionym altankami, leżącym przed frontem domu.
Widząc że ktoś obcy wysiada z łódki na brzegu Marny, zupełnie naprzeciw jego domu, otworzył drzwi, jak gdyby mówiąc:
— Wejdź pan... Bardzo proszę...
Leopold przeczytał nazwisko wypisane na szyldzie restauracyi.
Zwrócił się więc ku gospodarzowi bez wahania.
— Czy pan jesteś Baudry?... — rzekł do niego.
— Tak jest, panie, do usług...
— Mam do pana interes...
— A więc proszę, racz pań wejść... Piec jest napalony... tutaj słychać jak huczy... w domu lepiej jak na dworze.
Zbieg z Troyes przestąpił próg domu.
Pani Baudry okrągła kumoszka kręciła się tu i owdzie, nie mając nie do roboty, lecz ruszająca się z potrzeby zajęcia.
Czternastoletnia dziewczyna robiła coś przy piecu.
— Co pań pozwoli? — zapytał restaurator.
— Proszę o gorący grog amerykański...
Gospodyni zawinęła się, przynosząc na mały stoliczek materyały do żądanego napoju.
Leopold nalewał arak do wrzącej prawie wody, mówiąc dalej:
— Czy to do pana należy się zgłosić, chcąc obejrzeć domki do najęcia w Port-Creteil, o których, jest wzmianka w Petits-Affiches?
— Tak jest, panie.
— Czy są zaraz wolne?
— Umeblowane czy nieumeblowane?
— Umeblowane.
— Czy panu idzie o blizkość rzeki?
— Idzie mi o samotne położenie, nie chciałbym bowiem, aby mi jaki hałas przeszkadzał w pracach naukowych, któremi się zajmuję i które wymagają najzupełniejszego spokoju.
— Jeżeli panu nie idzie o cenę, to mam co panu potrzeba... mały domek z piwnicami i kuchnią, oraz z gankiem o pięciu schodach... na dole jest pokój jadalny i salon, na piętrze dwa pokoje sypialne... wszystko świeże i eleganckie, wśród ogrodu otoczonego murem... Leży on na końcu ulicy... prawdziwie jak w pustyni... żadnego hałasu... żadnego ruchu...
— Właśnie mi tego potrzeba... — wiele wynosi komorne?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.