Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział VII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.

Jarrelonge czekał po drugiej stronie ulicy, zadyszany, gdyż kurs jeżeli nie spieszny, to był długi.
— No! do djabła! — myślał — powóz stanął właśnie przed domem, w którym ja mieszkam! Która z dwóch kobiet wysiadła?
Fiakr już odjeżdżał.
Drzwi domu się zamknęły.
— A! — mówił dalej Jarrelonge — ja się dowiem kto wraca... Gdy już jest po północy i gdy gaz jest zgaszony, trzeba wymienić swoje nazwisko przechodząc przed lożą odźwiernego.
Tak myśląc, były wspólnik Leopolda poskoczył ze zwinnością ku drzwiom i przyłożył do nich ucho.
Usłyszał na korytarzu kroki.
Jakiś głos wymienił imię.
— Renata...
— Renata! — szepnął bandyta. — To ona mieszka w tym domu!... Sypiamy pod jednym dachem, a ja się tego nie domyślam!... A! do milion pięćkroć sto tysięcy!... a to mi szczęście!... będę mógł dawać baczenie nie robiąc sobie subiekcyi. Jutro się dowiem od odźwiernej gdzie leży pokój tej małej...
Zaczekawszy dwie lub trzy minuty, Jarrelonge z kolei zadzwonił.
Drzwi się otworzyły.
Nowo przybyły przestąpił próg sieni, i przechodząc głośno przed izbą odźwiernego, dźwięcznym głosem wymienił przybrane imię, pod którem zawarł kontrakt o mieszkanie.
W pół godziny potem, zmęczony kursem odbytym przyśpieszonym krokiem z bulwaru Reuilly na ulicę Beautreillis, spał zacisnąwszy pięście i chrapał jak miech kowalski.
Renata przedzielona od niego cienką ścianką, uklękła i modliła się do Boga, aby się opiekował poszukiwaniami Pawła i pozwolił, aby przy jego pomocy mogła nareszcie poznać i uściskać swoją matkę.
Potem położyła się i z kolei zasnęła ze spokojem czystego sumienia.

∗             ∗

Nazajutrz rano, o godzinie dziewiątej, Paskal Lantier spał jeszcze.
Powróciwszy bardzo późno w nocy po wyjściu z domu gdzie był na obiedzie i przepędził wieczór w gronie licznego i wesołego towarzystwa, nie budził się jak zwykle z nastaniem dnia.
Nie obudziło go nawet gwałtowne szarpni
ęcie dzwonka, rozlegającego się przy bramie od ulicy. Służący poszedł o tworzyć i ujrzał się w obec jegomości, którego poznał widując go często przychodzącego do swego pana.
Z miny i ubioru jegomość ten wyglądał na przedsiębiorcę robót grabarskich, mularskich lub malarskich.
— Czy można się widzieć z panem Paskalem Lantier?... — zapytał.
— Jeszcze nie.
— Dla czego?
— Pan późno powrócił... śpi i jeszcze na mnie nie dzwonił, co zawsze czy ni po obudzeniu...
— W łóżku!... o dziewiątej rano! — zawołał przybyły wzruszając ramionami. — Idź obudź swego pana, tylko żywo!... mam do niego interes...
— Ależ, panie... — odparł służący.
— Nie ma ale!... Interes który mnie sprowadza, nie cierpi żadnej zwłoki...
— Jednak...
— Dosyć już! Ruszaj jak najspieszniej i powiedz że przyszedł pan Paweł Pelissier... Słyszysz dobrze, Paweł Pelissier...
— Dobrze, panie...
Przybyły mówił, tonem tak stanowczym, albo lepiej powiedzieć, tak rozkazującym, że służący, aczkolwiek wahając się, poszedł do pokoju pana, zostawiwszy w przedsionku Leopolda Lantier, którego czytelnicy zapewne poznali pod przybranem nazwiskiem...
Przyszedłszy do drzwi, służący zapukał z początku lekko, a potem mocniej.
Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, wszedł.
Paskal leżąc na wznak, spał ciężkim snem.
— Panie, — rzekł służący z początku ciszej, lecz wkrótce podniósł ton głosu — panie!... panie!... Ej, panie!...
Przedsiębiorca podniósł ociężałe powieki.
— Co? co to jest? — zawołał niewyraźnie... — Czego chcesz?
— Panie, jakiś pan chce się widzieć...
— Niech djabli porwą natręta...
— Usiłowałem go odprawić... ani sposób... powiada że ma bardzo pilny interes.
— Niech idzie do djabła!
— Nie chce... Kazał mi panu powiedzieć swoje z nazwisko...
— Któż to jest?
— Paweł Pelissier...
Skutek nastąpił natychmiast.
Paskal zadrżał i zmieniając położenie usiadł na łóżku.
— Dobrze... — rzekł żywo. — Zaprowadź pana Pelissier do mego gabinetu i proś, żeby się chwilkę zatrzymał... Ja się ubiorę i zaraz przyjdę.
Służący pośpieszył wykonać otrzymany rozkaz.
W kwandrans Paskal wchodził do swego gabinetu.
Jak tylko się drzwi za nim zamknęły, Leopold spotkał go temi słowy:
— Czytujesz ty dzienniki?
— Jak mam czas, co się nie często zdarza...
— A ogłoszenia sądowe?
— Nigdy.
— To źle, szczególniej spodziewając się jakiego spadku.
— Co ty mówisz?
— Masz, czytaj...
I wydostając z kieszeni gazetę, Leopold rozłożył ją i wskazując palcem zawiadomienie zamieszczone na czele ogłoszeń sądowych i prawnych, podsunął ją przed oczy Paskala.
Zawiadomienie to brzmiało jak następuje:
„Osoby mające, lub sądzące, że mają prawo do spadku po zmarłym Robercie Vallerand, byłym deputowanym z Aube, proszone są o bezzwłoczne zgłoszenie się do Troyes, do biura prokuratora Rzeczypospolitej.“
Paska! pożerał wzrokiem te kilka wierszy.
— A więc! — mówił dalej Leopold — powinienbyś zrozumieć, że moje rady były dobre i że mieliśmy słuszność czekając... Wzywają spadkobierców, a innego prócz ciebie nie ma.
— Cóż trzeba czynić?
— Zabawne pytanie!... Zda je mi się, że masz wytkniętą drogę! Pierwszym, pociągiem ruszaj do Troyes...
— Dasz mi chyba czas zjeść śniadanie?...
— Zjemy na stacyi, dokąd cię odprowadzę...
— Ależ muszę się zaopatrzyć w dowody legitymacyjne...
— Bez wątpienia... Czyż nie masz ich tutaj?...
— Mam metrykę urodzenia, akt ślubny, sepultury mego ojca i matki, mój patent na inżyniera, świadectwo na przedsiębiercę i kwity podatkowe...
— No, masz ich więcej niż potrzeba, lecz zabieraj wszystkie... zbyt wiele dobrego nie wadzi...
— Każę służącemu przygotować walizę...
— Na co? Co najwięcej, to ci przyjdzie dziś w Troyes przenocować... Trzeba nawet będzie, chociażby jutro wypadło powtórnie jechać, powrócić cichaczem aby mnie powiadomić o wszystkiem co zajdzie... Weź w torebkę koszulę, to ci wystarczy...
— Biegnę się ubierać...
— Tylko się śpiesz... Jadąc na stacyę i przy śniadaniu, dam ci swoje instrukcye.
— A Renata?
— Dajże pokój... Zaraz o niej pomówimy.
Paskal spiesznie udał się do swego pokoju, aby się ubrać do podróży.
W dziesięć minut powrócił, wyjął z biurka i włożył do torebki papiery jakie uważał za potrzebne i kilka biletów bankowych.
— Straciłem głowę! — zawołał Leopold. — Wystaw sobie, żem o mało nie zapomniał prosić cię o pieniądze! Dziwne roztargnienie, co?
Przedsiębierca brzydko się skrzywił i zawołał żałosnym tonem:
— Pieniędzy? Czy ci dużo potrzeba?
— Trzy tysiące franków.
— Ogromnie wiele!
— Potrzeba mi tyle na przyprowadzenie do skutku projektu dotyczącego Renaty...
— No, niech i tak będzie!...
I przedsiębiorca podał krewnemu trzy bilety bankowe.
Następnie obadwa wsiedli do powozu i kazali się zawieźć na dworzec kolei wschodniej, gdzie się dowiedzieli o godzinie odjazdu.
Przed wpół do pierwszej do Troyes nie odchodził żaden pociąg.
Łotry mieli dosyć czasu na zjedzenie śniadania.
Udali się do poblizkiej restauracyi i zażądali oddzielnego pokoju, gdzie im nakryto.
Leopold dał szczegółowe instrukcye Paskalowi, i o dwunastej minut pięćdziesiąt pociąg wiózł przedsiębiorcę ku stolicy departamentu Auby.
Idąc z dworca kolei, wschodniej zbieg z Troyes wyszedł na bulwary, szedł niemi aż do placu Bastylii który minął i na dworcu drogi żelaznej do Vinconnes wziął bilet do Saint-Maur-les-Fosses-Port-Croteuil.
Zostawmy Paskala na kolei wschodniej, Leopolda na drodze żelaznej winceńskiej, a udajmy się na ulicę Beautreillis.
Jarrelonge który się późno położył, także się nie śpieszył ze wstawaniem.
Obudził się około dziewiątej i szybko wyskoczył z łóżka, nie zapomniawszy, że w południe miał być na ulicy Picpus i że przed wyjściem miał wypytać odźwierną co do „zmartwychwstałej“, gdyż nędznik tak nazywał Renatę.
Otrzymawszy te wiadomości, miał zjeść, idąc do Paskala Lantier, w jakiej garkuchni lub mleczarni śniadanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.