Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom czwarty/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział VI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.

Pawłowi pilno było zobaczyć Renatę: Rozstał się z ojcem i z ciotką i udał się na ulicę Szkoły Medycznej.
Paskal chciał wybadać Małgorzatę i zaproponował jej odprowadzenie do domu.....
Przyjęła.
— Kochana siostro — rzekł gdy wsiedli do powozu pani Bertin — w obec nieszczęsnego wypadku, którego byliśmy świadkami, zaledwie mogłem się spytać co słychać u ciebie... Zaprawdę, masz się lepiej, skoroś i wróciła do Paryża, ale jesteś jeszcze bardzo blada i twoje znużone rysy i wzrok przygasły, każą mi się obawiać, czyś wyjechała z Romilly nie zbyt wcześnie, to jest przed zupełnem przyjściem do zdrowia...
— Czyż mogłam tam pozostać? — odparła Małgorzata — byłabym tam umarła z niecierpliwości! — Nie ukrywam przed tobą myśli która mnie ogarnęła... Wiesz jaki mam teraz cel życia... chciałabym jaknajprędzej pytać, szukać, nakoniec dowiedzieć się...
— I rozpoczęłaś poszukiwania? — zapytał żywo przedsiębiorca.
— Naturalnie!
— Czy osiągnęłaś już jaki skutek?...
Pani Bertin potrząsła przecząco głową.
— Nic się nie dowiedziałaś w zamku Viry-sur-Seine? — mówił dalej Paskal.
— Nic stanowczego... Jednakże nie żałuję mego kroku.
— Dla czego?
— Trafiłam na trop.
Paskal uczuł lekkie drżenie.
— Na trop?... — powtórzył tonem pytającym.
— Tak jest, alem go zaraz zgubiła w Troyes?
— Dla czego w Troyes?
— Dla tego że moja córka tam mieszkała...
— A! — rzekł Paskal udając zdziwienie.
— Tak jest — mówiła dalej Małgorzata — była, w Troyes na pensyi, — i zkąd w kilka dni po śmierci Roberta Vallerand, kobieta płatna przez tego ostatniego przybyła ją zabrać...
— Aby ją zawieźć?...
— Otóż — zawołała biedna matka ze zniechęceniem — tego właśnie nie wiem! Tajemnica nieprzenikniona.
— Ale, — zapytał przedsiębiorca, udając, że nieprzywiązuje wielkiej wagi do zadawanego pytania, — zdaje mi się żeś mówiła, iż czytałaś list, albo raczej adres listu, wskazującego miejsce, w którem miałaś nadzieję otrzymać pewne wskazówki?
— Prawda... — odpowiedziała Małgorzata, nie domyślając się, że podlega w tej chwili badaniu niby w gabinecie sędziego śledczego. — Przeczytałam adres p. Emila Auguy notaryusza w Paryżu...
— W istocie przypominam sobie, żeś mi wspominała i to nazwisko.... Zapewne powróciwszy, nie miałaś czasu, aby się udać do tego notaryusza?
— Pod tym względem się mylisz... Byłam na ulicy Piramid.
Paskal poczuł, że zimny pot zwilża mu skronie.
— Widziałaś się z panem Auguy? — rzekł z niepokojem.
— Tak jest.
— Zatem objaśnienia na któreś liczyła?
— Istniały tylko w mojej, wyobraźni.
— Zapewne notaryusz aby ci nie odpowiadać, zasłaniał się obowiązkiem swego urzędu?
— Nie, utrzymywał że nie wie o niczem...
— A jednak wiedział, że Robert miał córkę?
— Zaklinał się że nie... Nawet nie wiedział o śmierci Roberta...
— No! to niepodobna... Wszystkie gazety o tem wspominały!
— Powiedziałam mu to... odpowiedział że nie ma czasu na czytanie gazet...
— Czy to mówił w dobrej wierze?
— Co się tycze tego, to mogę zapewnić... ale co do reszty...
— Pod jakimże względem się krępował?
— Pod tym, że jest punkt na który nie chciał odpowiedzieć...
— Ważny?
— Bardzo ważny...
— Jaki?
— Oto ten: — List który przypadkiem dostał się w ręce, kazał mi się domyślać, że pan Auguy był depozytaryuszem ważnych papierów, powierzonych mu przez Roberta Vallerand, dla oddania tej osobie, która się zgłosi z tym listem do niego.
— A więc?
— A więc! notaryusz, zapytawszy mnie na jakiej zasadzie zadaję mu pytania, wyraźnie oświadczył że mi nie ma nic do powiedzenia...
— Czyś odwoływała się do jego serca w ów gorący sposób, tajemnica którego znana jest kobietom?
— Tak jest, ale moje prośby, moje błagania i łzy nic nie wskórały... Pan Auguy przyobiecał mi jedną rzecz tylko, to jest że mnie zawiadomi, jeżeliby się kiedy dowiedział o miejscu, gdziebym mogła odnaleźć córkę...
— No — pomyślał Paskal — wszystko idzie jak najlepiej... Moja kochaną siostra żony długo będzie czekała na zawiadomienie notaryusza.
— Przyjechali do pałacu Varennes.
Paskal wysiadł z powozu, pożegnał się z Małgorzatą i udał się na ulicę Tocanier wiedząc, że Leopold tam czeka na niego.
— Co trzeba robić? — zapytał tego ostatniego, opowiedziawszy mu kolejno co zaszło i o rozmowie z siostrą żony.
— Zająć się na seryo swojemi interesami i być cierpliwym... — odpowiedział były więzień. — Niezadługo zarządzone zostanie poszukiwanie prawego spadkobiercy Roberta Vallerand. W tem leży twoja siła, gdyż będziesz miał dowód, że istnienie nieprawej córki nieboszczyka naszego wuja nikomu w święcie nić jest znanem.
— A panna de Terrys?
— Tej nie ma się co obawiać. Będzie ona teraz miała co innego do roboty, jak upominanie się o pieniądze, a zresztą na czemżeby się gruntowała?... Otóż ładny milionik zarobiony bez wielkiego trudu... Cóż ty na to?
Paskal kompletnie ulegał wpływowi swego krewnego.
I słuchając jego słów spokojnych i pewnych, czuł się silnym i pełnym nadziei.
Zbieg z Troyes mówił dalej:
— Zatem, obecnie, żyjmy w pokoju, ty jak zajęty przemysłowiec, ja jako człowiek swobodnym szczęśliwy, że może użyć cokolwiek przyjemności, od których się przez dwadzieścia lat odzwyczaił...
— Jeżeli będziesz potrzebował pieniędzy... — zaczął Paskal.
— Nie będę się krępowały żądając ich od ciebie, to rzecz umówiona... — przerwał Leopold.
Dwaj krewni rozstali się z sobą.
Paweł Lantier wrócił do domu, a lecz, słusznie uważając, że sprawianie Renacie przykrego wrażenia opowiadaniem co zaszło w pałacu de Terrys byłoby sie użytecznem, starał się nadać swojej twarzy wyraz swobodny, który oszukał jego przyjaciół.
Wypadki tego dnia skłoniły studenta do odłożenia nad dwadzieścia cztery godzin podróży, jaką prowadząc dalej śledztwo, zamierzał odbyć do Nogent-sur-Marne.
Wyjechał nazajutrz bardzo wcześnie, spodziewając się że otrzyma użyteczne wiadomości i nareszcie wpadnie na trop mordercy Urszuli i Renaty.
Nadzieja ta najkompletniej go zawiodła.
W Nogent potwierdzono tylko to, o czem donosiła depesza, podana przez zawiadowcę do kolegi ze stacyi drogi wschodniej.
Odebrano przy wejściu bilet pierwszej klasy, sprzedany w Maison-Rouge i ważny do Paryża, ale nikt nie był w stanie dać jakiegokolwiek opisu osoby, która ten bilet oddała.
Odbiorca nawet sobie nie przypominał, czy osobą tą była mężczyzna czy kobieta...
Panowały więc najzupełniejsze ciemności i żadne, nawet najmniejsze światełko, nie ukazywało się horyzoncie, aby je rozjaśnić.
Paweł Lantier przyjechał do Paryża, jak najmocniej zniechęcony.
Renata miała się coraz lepiej, ale wyzdrowienie jej nie było kompletném.
— Doktór Marechal zalecał najzupełniejszy spoczynek i przewidywał, że wyzdrowienie będzie długie, oraz że w skutek straszliwego upadku, który byłby śmiertelnym, gdyby nie cud prawie, biedne dziewczę musiało długo leżeć w łóżku przed odzyskaniem władzy w członkach.
Zostawmy ją chwilowo pod bacznym dozorem jasnowłosej Zirzy i Juliusza Verdier, a przyjrzyjmy się dramatowi rozpoczętemu w pałacu de Terrys.
Opuszczając bulwar Malesherbes, naczelnik wydziału śledczego i komisarz policy i udali się do gmachu sądowego, dla zdania sprawy komu należało co do poruczonej im misyi.
Prokurator Rzeczypospolitej oczekiwał z niecierpliwością.
— No, panowie — zapytał jak skoro tylko przestąpili próg jego gabinetu — czy się znajdujemy rzeczywiście w obec zbrodni, czy też nasza wiara została złudzona przez kłamliwe doniesienia?
— Musimy powątpiewać aż do czasu odbycia sekcyi — odpowiedział naczelnik wydziału śledczego. — Zdaje mi się jednak, iż można śmiało utrzymywać, że bezimienne doniesienia nie były oszczerczemi.
— Czyś pan napotkał w pałacu hrabiego jakiś początkowe dowody.
— Być może.
— Czy pan nie jesteś tego pewnym?
— Nie, i tylko sam chemik delegowany do prefektury będzie mógł nam dać pewność pod tym względem. Kazałem zanieść do swego gabinetu resztę ostatniego napoju użytego przez hrabiego, a te kilka kropli zdają się zawierać silną dozę trucizny.
— A! do djabła! — zawołał urzędnik.
— Tak jest, panie prokuratorze rzęczypospolitej i ja sam wręczę chemikowi to, com zebrał tak starannie.
— Dopilnuj pan, aby analiza była zrobiona jak można najprędzej, aby można jej wynik poznać jednocześnie z sekcyą.
— Przyłożę do tego usiłowania... Czy pan prokurator już wyznaczył sędziego do przeprowadzenia tego śledztwa?
— Tak jest, pana Villeret, i teraz z nim będziesz się pań porozumiewał... i je mu także oddasz pan protokóły.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.