Zemsta za zemstę/Tom czwarty/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział V
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

— Zatem panowie mój dom gwałcicie — zawołała sierota.
— Jesteśmy sługami prawa, pani — odpowiedział naczelnik wydziału śledczego... — Jesteśmy biernie posłuszni... Nam wydają rozkaz, a my go wykonywamy.
— Ale jakaż przyczyna tego rozkazu?
— Nie wiemy, a gdybyśmy nawet i wiedzieli, to gdybyśmy nie byli upoważnieni do objaśnienia pani o tem, musielibyśmy milczeć.
— A to bierne posłuszeństwo, ta ślepa uległość, czy nie obruszają waszego sumienia?
— Sumienie nie obrusza się na wykonanie obowiązku, jakimkolwiek on by był!...
— Zatem — mówiła dalej z oburzeniem Honoryna — panowie wykonujecie obowiązek napadając na mój dom w obec tłumu zebranego ze skupieniem myśli i gotowego do odprowadzenia ciała mego ojca na wieczny spoczynek i wydzierając mi to ciało?
— Tak jest, pani, gdyż tego chciało prawo.
— Prawo! zawsze prawo!... Ależ czy myślicie, dla wymotywowania gwałtownej interwencyi jego przedstawicieli, że tutaj popełnioną została jaka zbrodnia?... A więc, zgoda, tylko jeżeli są jakie podejrzenia, to ja pierwsza powinnam o nich wiedzieć! Kazaliście mi panowie być na zawołanie, postawiliście przy mnie stróża, przykładacie pieczęcie aż w tym pokoju! Czyż sądzicie, iż jestem tak dalece pozbawiona rozsądku, że nie rozumiem iż honor mój jest w niebezpieczeństwie?... Ja jestem wmięszana w tę sprawę, więc obowiązkiem waszym jest odpowiadać mi i objaśnić... Posiadacie rozkaz prokuratora rzeczy pospolitej... Rozkaz ten musi być jasny... Ja go chcę widzieć... przeczytać... Czy mi tego odmawiacie?
Naczelnik wydziału śledczego pośpieszył z odpowiedzią.
— Tem mniej odmawiam zadosyć uczynienia । żądaniu pani, że prawo każę mi zostawić jej kopię tego rozkazu.
I jednocześnie wyjął dokument wydany przez sąd i podał dziewczęciu, które go pochwycało z chciwością.
— Proszę, niech pani przeczyta z uwagą... — mówił dalej urzędnik.
Honoryna czytała już co następuje:
— „My, prokurator Rzeczypospolitej departamentu Sekwany, oficer Legii honorowej, rozkazujemy panu komisarzowi do spraw sądowych, panu naczelnikowi wydziału śledczego i panu sędziemu pokoju ósmego okręgu:
„Pierwszemu, udać się do pałacu zmarłego hrabiego de Terrys, niedopuścić pochowania zwłok i zawieźć je do Morgi, w celu dokonania sekcyi.
„Drugiemu, przedsięwziąść środki jakie uzna za stosowne dla zapewnienia szacunku dla prawą, pod opieką którego panna de Terrys pozostaje.
„Panu sędziemu pokoju polecam opieczętować wszystkie meble, szafy i szuflady, znajdujące się w mieszkaniu pana de Terrys.
„W dowód czego i t. d. i t. d.“
Sierota przeczytała do końca.
— Nic!-zawołała z rozpaczą ukończywszy czytanie. Nic! Ani słowa wyjaśniającego powód, albo przynajmniej pozór tych niesłychanych ostrożności i tego niezasłużonego wstydu! Jestem pod opieką prawa i pod pańską, jak utrzymuje ten papier... dodała zwracając się do naczelnika wydziału śledczego. Wszak opieka znaczy to samo co protekcya. Broń mnie pan... Zlituj się nademną... Usuń te dręczące mnie wątpliwości... Co się dzieje? Jakiej natury są te podejrzenia? Czyż kto przypuszcza, że śmierć mego ojca jest skutkiem zbrodni?
— Nic nie wiem, paninko.
— To być nie może! Pan musisz wiedzieć...
— Nic nie wiem.
— Mój Boże o rzekła Honoryna załamując ręce zawsze niepewność! straszliwa niepewność!... Widzę dobrze, że tu myślą o zbrodni, lecz jakąż ona jest i kogo oskarżają.
Po raz trzeci naczelnik wydziału śledczego odpowiedział:
— Nic nie wiem.
Panna de Terrys spuściła na piersi głowę i uczyniła gest najwyższego zniechęcenia.
Sędzia pokoju zbliżył się do dwóch urzędników.
Moje zadanie skończone — rzekł do nich.
— Więcej nie mamy tu co robić, pani... — rzekł naczelnik wydziału śledczego. — Nasz przykry obowiązek dopełniony.
Honoryna nagle podniosła głowę. W jej oczach zajaśniała błyskawica.
— Panowie odchodzicie?
— Tak, pani.
— Zatem jestem wolna i oswobodzona od nadzoru?...
— Zapewne, lecz...
— A! jeszcze ograniczenia! — przerwało dziewkę z gryzącą ironią.
— Pozwól mi pani dokończyć... Jesteś pani uwolniona od wszelkiego nadzoru, ale aż do czasu odbycia sekcyi na zwłokach hrabiego de Terrys, zaleca się pani nie oddalać się z Paryża i być gotową na pierwsze wezwanie do stawienia się przed sędzią śledczym, jeżeli będzie, uważał za stosowne wezwać cię do siebie.
Bladość sieroty podwoiła się.
— Przed sędzią śledczym! — powtórzyła. — Czegóż on może chcieć odemnie i po coby mnie do siebie wzywał?
— On sam pani to powie, gdyż zdaje mi się na pewno, że pani będziesz badaną; powtarzam więc raz jeszcze, bądź pani gotową do stawienia się w sądzie...
Po skórze Honoryny przebiegł dreszcz gniewu, który jednakże potrafiła ukryć.
— Dobrze, panie! — rzekła z goryczą. — Zatrzymuję pozór wolności, lecz w istocie jestem uwięzioną i nadzór nademną, jakkolwiek niewidoczny, będzie niemniej rzeczywistym... Wszystko co się tu dzieje jest tak dziwne, że w końcu pomyślę iż ja jestem oskarżoną!... Dobrze.
Urzędnicy zeszli na dół i udali się do izby służących, których zastali w pomieszaniu.
Filipa, kamerdynera nieboszczyka, tam nie było.
Płakał na drugim końcu pałacu.
Rozkazano go poszukać.
— Jak ci imię i nazwisko? — zapytał sędzia pokoju, gdy służący przyszedł.
— Filip Edward Giret.
— Byłeś kamerdynerem zmarłego?
— Tak panie... — Od jak dawna?
— Od dwunastu lat.
— Jesteś przeznaczony na stróża pieczęci...
Służący skłonił się.
Imię i nazwisko zostało zapisane do protokółu? poczem urzędnicy wyszli.
Zaledwie opuścili pokój, gdy panna de Terrys kazała się pokojowej ubierać.
Znamy zdecydowaną i trudną do powściągnięcia naturę młodej panienki.
Uczucie najzupełniejszej bezsilności w obec prawa nabawiało ją głuchą zapamiętałością. Z tą zapamiętałością łączyła się dręcząca niepewność i drażniące powątpiewanie.
Tak jak to powiedziała naczelnikowi wydziału śledczego, domyślano się zbrodni, o tem nie wątpiła i sędzia pokoju miał ją badać w tym względzie, ale jaka to była zbrodnia?....
Zdawało jej się niemożliwem, aby ktoś przypuszczał zabójstwo na osobie hrabiego, który od tylu lat gasł powoli i który zresztą nie miał nieprzyjaciół.
Jakże przypuścić, aby do tego stopnia nierozsądne podejrzenie zrodziło się w umysłach urzędników sądowych?...
Zkąd wychodził cios który ją dotknął..
Jaka nieprzyjazna ręka kierowała tą straszliwą bronią..
Honoryna zadawała sobie te pytania i nie znajdowała odpowiedzi.
— Ach! — rzekła nieprzytomna. — Nie byłam przy ojcu gdy umierał. Nie otrzymałam jego ostatniego błogosławieństwa... To na mnie ściągnie nieszczęście!
Od tej chwili duszę jej owładnął jakiś zabobonny przestrach i jeszcze jedną boleść dołączył do innych.
Kazała przywołać. Filipa.
Kamerdyner opowiedział jej co zaszło w pałacu od chwili, gdy utraciła przytomność.

— Opowiadanie to, nie będące ją w stanie uspokoić i pocieszyć, rzuciło ją na pastwę ponurego i srogiego osłupienia.

∗             ∗

Tłum który na rozkaz komisarza policyi opuścił pałac hrabiego de Terrys, w obec zgorszenia, jakiego nigdy prawie nie było przykładu, jak się można domyśleć, powziął stanowcze przekonanie.
Nikt nie powątpiewał o zbrodni.
Wszyscy, albo przynajmniej prawie wszyscy, uważali Honorynę za ojcobójczynię.
Z pomiędzy świadków złowrogiego dramaty dwoje zaproszonych na obrzęd pogrzebowy doświadczyło bolesnego zdumienia i uczuli najdotkliwsza zmartwienie.
Osobami temi były: Małgorzata Bertin i jej siostrzeniec Paweł.
Paskal Lantier wydawał się równie jak oni przy gnębionym i pozornie był tak samo smutnym jat oni, ale jego smutek i pognębienie były tylko obłudną maską.
— Czy rozumiesz co się dzieje? — rzekła Małgorzata złamanym ze wzruszenia głosem do swego szwagra.
— Niestety! — odpowiedział przedsiębiorca wydając długie westchnienie — chciałem się łudzić i zachować niejaką wątpliwość, ale gdzież sposób, skoro prawda uderza w oczy i skoro wszystko jasno przekonywa, że policya jest na tropie morderstwa?
Małgorzata zadrżała usłyszawszy ten wyraz.
— Ojciec ma zupełną słuszność... — szepnął Paweł. — Mówi głośno to, co inni myślą po cichu...
— Morderstwo popełnione na osobie hrabiego de Terrys! — rzekła pani Bertin ze zgrozą.
— Tak jest, ciociu... Mowa urzędników, a nadewszystko fakta są jasne i wyraźne... Podejrzywają pannę de Terrys... nad jej głową ciąży straszliwe oskarżenie...
— Honoryna ojcobójczynią! — zawołała wdowa z gestem gwałtownego przeczenia. — Cóż znowu, to niepodobna!
— Zapewne, że niepodobna — potwierdził Paskal i panna de Terrys pewnie się usprawiedliwi; ale zawsze to dla niej wielkie nieszczęście i wielki wstyd, że ją mogło dosięgnąć podobne podejrzenie.
— Biedna Honoryna! — szepnęła Małgorzata — jakaż dziwna fatalność uwzięła się ją ścigać!
Tym razem Paskal nie odpowiedział.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.