Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom czwarty/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział IV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

— Czy będziemy robili rewizyę — zapytał komisarz?...
— Dopiero po sekcyi będziemy mieli prawo ją odbyć... Zresztą jestem przekonany, że nic nie znajdziemy... — odparł naczelnik wydziału śledczego.
— Dla czego?
— Od zgonu hrabiego upłynęło dwa dni i dwie noce, jest to aż nazbyt dosyć czasu, aby usunąć materyalne dowody zbrodni.
Do rozmowy wmięszał się sędzia pokoju.
— Panowie — rzekł wskazując na mebelek z czerwonego szyldkretu, przetrząśnięty w wilię tego dnia przez Leopolda Lantier. W zamku jest pęk kluczów. Czy nie zechcecie zajrzeć do środka?
— Naczelnik wydziału śledczego potrząsł głową i rzekł:
— Nie potrzeba... Przyłóż pan pieczęcie i zabierz klucze... Później to rozpatrzymy...
To mówiąc urzędnik z przyzwyczajenia prowadził wzrokiem w około siebie.
Na tym samym stoliku spostrzegł tacę z karafką szklanką i łyżeczkę srebrną, zanurzoną w odrobinę bezbarwnego płynu.
— Co to jest? — szepnął.
Komisarz policyi nadstawił ucha i podwoił baczność.
Naczelnik wydziału śledczego umoczył koniec palca w płynie i zamierzał ponieść go do ust.
— Strzeż się pan — zawołał komisarz policyi, kładąc mu rękę na ramieniu. — Gdyby to była trucizna!...
— Ba! — odpowiedział naczelnik z uśmiechem — byłem już dwa lub trzy razy otruty w podobnych okolicznościach i nie umarłem... Sądzę zresztą, że to jest płyn nieszkodliwy... Z pewnością niepopełnionoby nieroztropności, zostawiając truciznę przy, trupie otrutego...
Komisarz policyi wydobył łyżeczkę srebrną ze szklanki.
— Patrz pan, zwilżona część zupełnie zczerniała... Wydaje mi się to podejrzanem...
— I mnie także, ale może metal wprzódy się zoksydował...
— Zobaczymy... — odpowiedział komisarz odwracając łyżeczkę i zanurzając jej błyszczący koniec w płynie.
— Panowie — rzekł sędzia pokoju, który podczas gdy zamieniano te słowa, nie przerywał swojej czynności — pieczęcie przyłożone zostały na wszystkich meblach tego gabinetu...
— Zechciej pan toż samo zrobić w sąsiednich pokojach... Zaraz do pana przyjdziemy...
Sędzia pokoju wyszedł wraz z pisarzem.
Naczelnik wydziału śledczego i komisarz policyi nie spuszczali wzroku ze srebrnej łyżeczki.
Po kilku minutach błyszcząca część zciemniała, stała się niebieskawą, potem ciemno-czerwoną, a potem jak atrament czarną.
— A więc? — zapytał komisarz.
— Obecność silnej trucizny wydaje mi się niezaprzeczoną... Mamy dowód!... Ciało hrabiego musi być nasycone tą substancyą, która oksyduje metal...
Naczelnik wydziału śledczego przywołał jednego z agentów i wydał mu rozkaz, aby poszedł do kuchni pałacu po koszyk...
Agent spiesznie usłuchał i za chwilę potem powrócił z zamkniętym koszykiem.
Podczas jego nieobecności, urzędnik; wyjął stare papiery z kosza stojącego pod biurkiem.
Użył ich do opakowania na spodzie koszyka, łyżeczki, karafki i szklanki w ten sposób, aby te naczynia utrzymane w postawie stojącej, nie utraciły ani kropli z tego, co się w nich znajdowało.
To uczyniwszy, obwiązał koszyk szpagatem, zapieczętował przykładając kamień swego pierścionka i rzekł do agenta:
— Zanieś to do prefektury, do mego gabinetu... Pamiętaj unikać wszelkiego wstrząśnienia. Weź jeden z naszych powozów i śpiesznie powracaj...
Jak tylko agent odszedł, dwaj urzędnicy połączyli się z sędzią pokoju.
Pałac był obszerny; opieczętowanie trwało długo.
Nie będziemy śledzili krok w krok za tą czynnością prawną i poprosimy czytelnika o udanie się do panny de Terrys.
Pokojowa, którą przez uchylone drzwi pilnował jeden z agentów bezpieczeństwa, rozbierając i kładąc do łóżka swoją panią spuściła firanki.
Honory na choć ciągle pozbawiona przytomności doznawała, pierwszych gwałtownych napadów nerwowych.
Rzucanie podobne do tego, jakie bywa skutkiem, ataku konwulsyj wstrząsało jej członkami.
Zęby jej szczękały.
Jej powieki były przymknięte, lecz głuche jęki, chrapliwe wykrzyki wyrywały się z jej ściśnionego gardła.
— Mój Boże!... mój Boże!... — mówiła pokojowa objęta łatwem do pojęcia pomięszaniem — moja pani umiera!
Agent zbliżył się, odchylił firankę i popatrzał na dziewczę jak człowiek, dla którego widok podobnych ataków jest rzeczą zwyczajną.
— Nie bój się... — odpowiedział. — To nic... Nerwy są więcej wytężone niż rozum... więcej nic nie ma... Daj pannie powąchać trochę silnego octu, i to zaraz przejdzie.
Pokojowa wzięła flakonik z solami angielskiemi i dała powąchać pannie de Terrys, ale nie sprawdziły się przewidywania agenta, gdyż stan Honoryny pozostał bez zmiany.
U płynęła tak blizko godzina.
Po upływie tego czasu rzucania zmniejszyły się, — lecz stan jej zdrowia zdawał się pogarszać.
Członki dziewczęcia zesztywniały i stały się jak lód zimne.
Ogarnięta przestrachem pokojowa zawołała pomoc, z krzykiem wzywając doktora.
— Nie potrzeba! — odpowiedział agent nie zmięszany. — Przykryj tylko dobrze panią, przyłóż jej do podeszew mocno ogrzane żelazka do prasowania, a wszystko będzie dobrze... Ja się z tem znam!... — Lekarz nie zaleciłby nic innego.
Sposób ten udał się tym razem.
Stężałe i lodowate członki powoli zwolniały i rozpaliły się.
Honoryna wydala długie westchnienie i otworzyła oczy.
Wsparła się na łokciu, ujrzała naprzeciw siebie pokojową i popatrzała na nią, bezskutecznie usiłując odgadnąć, dla czego twarz dziewczyny wyrażała głęboki przestrach.
Zdawało się, że panna de Terrys utraciła pamięć zupełnie.
Nagle we drzwiach ujrzała agenta, który stojąc nieruchomy, w kapeluszu na głowie i z rękoma w kieszeniach wlepił w nią spojrzenie jednocześnie niedbałe i ciekawe.
Na widok tego człowieka, którego postać i ubranie zdradzały jego zajęcie, sierota zadrżała.
Jednocześnie wszystko co zaszło stanęło jej w pamięci.
— Panie — rzekła niepewnym głosem rumieniąc się z gniewu i ze wstydu razem — co pan tu robisz w tym pokoju?
Agent ukłonił się i odpowiedział:
— Wykonywam rozkazy swoich zwierzchników...
— Swoich zwierzchników! — powtórzyło dziewczę. — Nie mogłam im przeszkodzić w wykonywaniu nikczemnego dzieła!... Przy nich była siła, a ja miałam tylko słuszność za sobą!... Tego nie było dosyć!... Ale oni zapewne opuścili mój dom, splamiwszy go... Uczyń toż samo... Odejdź...
I tym słowom Honoryny towarzyszył gest energiczny.
— W żaden sposób nie mogę być pani posłusznym... — odparł nieznajomy.
— Dla czego?
— Obowiązany jestem pilnować wydanych mi rozkazów, jak gdybym był żołnierzem, chociaż nie noszę munduru... Otóż rozkazano mi nie spuszczać z pani oka i siedzieć w tym pokoju.... Zostanę w nim dopóki nie będę zmieniony ze straży... a im wcześniej to nastąpi, to tem lepiej!
Dziewczę tonem przygnębiającej pogardy zawołało:
— Pan mówisz o rozkazach! jak się zdaje te, któreś otrzymał nakazując nieuszanowanie dla kobiet!
— Cżem-że mogłem okazać to nie uszanowanie, pani?
— Upierając się, aby pozostać w pokoju, w którym powinnam być sama... Ja się chcę ubierać, słyszysz pan, ja chcę! Wychodź!
— Zapewniam panią, że to jest mojem najgorętszem życzeniem, ale mogę wyjść tylko na rozkaz moich przełożonych.
Gniew Honoryny wzmagał się w skutek zimnej krwi rozmawiającego i sprzeczka groziła przedłużeniem bez końca, gdy w sąsiednim pokoju dały się słyszeć kroki kilku osób.
Agent spiesznie usunął się na bok i na progu ukazało się trzech urzędników.
— Czego panowie jeszcze chcecie? — zawołała panna de Terrys przyprowadzona do rozpaczy.
— Dokończyć mego zadania... — odpowiedział sędzia pokoju z ukłonem...
— Jakież to jest zadanie, mój panie? Czyżeście nie dosyć już zakłócili spokój mego domu pogrążonego w żałobie?... Zkąd macie prawo działać tu jako panowie i narzucać mi obecność swoich podwładnych?... Rozkażcie temu człowiekowi wyjść... Ja chcę wstać z łóżka, ubrać się, a potem zażądać wyjaśnienia...
— Fakta mówią za siebie, moja pani... — rzekł naczelnik wydziału śledczego. — Pan sędzia pokoju przyłoży pieczęcie w tym pokoju, poczem zostawimy panią samą...
Honoryna jak trup zbladła.
— Pieczęcie w tym pokoju!... — wyjąkała. — Na moich meblach pieczęcie!...
— Tak jest pani — rzekł sędzia, pokoju. — Tak prawo mieć chce i ja śpieszę je wykonać...
I zwracając mowę do pokojowej, dodał.
— Wyjmij z tych mebli rzeczy do ubrania potrzebnych na kilką dni dla twojej pani.
Zmięszana służąca wykonała rozkaz i śpiesznie otworzyła szafy, z których wyjęła parę sukien i trochę bielizny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.