Zemsta za zemstę/Tom czwarty/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział VII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.

— Kiedyż się sekcya odbędzie? — zapytał naczelnik wydziału śledczego.
— Jutro — odpowiedział urzędnik. — Wydałem pod tym względem rozkazy. Zapewne pieczęcie na wszystkiem są przyłożone.
— Na wszystkiem...
— Jakież wrażenie wywarło na zaproszonych na pogrzeb pańskie ukazanie się?
— Zdziwienie blizkie osłupienia, lecz bez żadnego skandalu... Nikt nie protestował oprócz jednego z przyjaciół hrabiego de Terrys, pana Paskala Lantier, znanego przedsiębiorcy, którego warsztaty znajdują się przy ulicy Picpus.
— Zachowanie się panny de Terrys?...
— Gwałtowne, lecz o ile mi się zdaje, gwałtowne na zimno... Krzyki oburzenia, lecz bez łez.... Jednem słowem scena dramatyczna zakończona zemdleniem...
— Udaném?
— Nie zdaje mi się, lecz wywołaném przez przestrach... Albo się mylę, albo ta dziewczyna czuje się zgubioną...
— Zarządziłeś pan przy niej nadzór sekretny?
— Tak jest, panie prokuratorze... Panna de Terrys może uczynić ani kroku, nie będąc pilnowaną przez dwóch agentów. Gdyby usiłowała uciec, — zostałaby natychmiast aresztowaną...
— To dobrze moi panowie... Starajcie się ile sił, aby się rzecz wyjaśniło śpiesznie w sposób stanowczy... Im wyżej winowajcy są postawieni, tem kara powinna być szybszą... Zobaczcie się z panem sędzią, śledczym Villaretem i powtarzam raz jeszcze, porozumcie się z nim.
Naczelnik wydziału śledczego i komisarz pożegnali się i odeszli, poczem pierwszy z tych urzędników po krótkich odwiedzinach u sędziego śledczego, zaniósł sam do pracowni chemika prefektury szklankę, na dno której Leopold Lantier rzucił szczyptę proszku krotala.
Nazajutrz rano sędzia śledczy, naczelnik wydziału śledczego, chemik prefektury i słynny lekarz-prawnik, doktór V. zebrali się w Mordze, w sali przeznaczonej do odbywania sekcyj sądowych.
Trup hrabiego, prawdziwy szkielet obciągnięty pergaminową skórą, leżał na marmurowym stole.
Obok tego stołu pomocnicy doktora przygotowali instrument a chirurgiczne potrzebne do sekcyi i naczynia przeznaczone do przechowania organów, mających być poddanemi analizie chemicznej.
Miano rozpocząć operacyę.
Przez wzgląd na nerwy naszych czytelników, nie będziemy opisywali drobiazgowo tej trudnej i odrażającej czynności.
Dosyć powiedzieć, że mózg, serce, wątroba i część wnętrzności miały być złożone w oddzielnych naczyniach, szczelnie zamkniętych i zapieczętowanych, zaopatrzonych w napisy mu mera, co wszystko; miało być zamieszczone w protokóle
Zabierając się do roboty doktór V. przyglądał się przez lupę, tak samo jak i chemik prefektury, nie którym częściom trupa...
— Zdaje mi się rzeczą widoczną — rzekł — że badanie wnętrzności da nam dowód, że człowiek ten umarł otruty i to otruty powoli, małemi dozami; zupełne prawie wyschnięcie mięśni stanowczo tego dowodzi.
— Zadawana trucizna musi być gryzącą, zauważył chemik, — ale nie zdarzyło mi się nigdy widzieć podobnego skutku.
— Przed dwudziestu pięciu laty miałem podobny wypadek i w takich samych prawie warunkach, rzekł doktór. — Było to w okolicach Orleanu... Po rozpoznaniu z łatwością się przekonałem, że była zadawana trucizna roślinna. Należała ona do rodziny euforbiów abissyńskich...
— Przepraszam, kochany profesorze — odparł, chemik — ale według mnie, wypadek nie musiał być takim samym, gdyż euforbia nie mogłaby sprowadzić rozmiękczenia skórnego, które ja tutaj znajduję... — Zamiast się ściągać pod wpływem trucizny, włókna się rozciągają.
Doktór nic nie odpowiedział i wziął się za skalpel.
Najprzód wyegzaminowano mózg.
Na ścianach błony mózgowej ukazywały się białe plastry.
Serce miało niezwykłą objętość.
Część wnętrzności zajęta była białawemi wrzodami.
Na wątrobie i płucach znajdowały się takie same plamy jak i na mózgu.
— Ten człowiek — odezwał się doktór po chwili milczenia — musiał umrzeć w kilka minut po zażyciu zabój czego napoju...
— Zatem otrucie jest widocznem? — zapytał sędzia śledczy.
— O! jaknajwidoczniejszem w świecie, niezaprzeczonem, ale pozostaje nam oznaczyć naturę trucizny... Analiza nam ją odkryje.
Sędzia śledczy kazał zanieść część słojów do laboratoryum chemicznego prefektury i powrócił do pajacu sprawiedliwości wraz z naczelnikiem wydziału śledczego.
— Podpiszę rozkaz przyaresztuwania... — rzekł do tego ostatniego. — W obecnem położeniu rzeczy, gdy zbrodnia zostaje ujawnioną, panna de Terrys powinna być dzisiaj wieczorem-uwięzioną...
— Czy mi pan pozwoli uczynić jedną uwagę?
— Rozumie się! Pan wiesz, że mam zupełną ufność w pańskiej wiedzy.
— A więc, czy panu się koniecznem wydaje natychmiastowe aresztowanie?
— Przynajmniej mi się wydaje, że jest potrzebnem... Czy pan znajdujesz jaką niedogodność w przedsięwzięciu tego środka?
— Żadnej, jeżeli pan masz zamiar skonfrontowania panny de Terrys z trupem... Podług mnie, konfrontacya ta jest nieużyteczna.
— Więc każ pan aresztować tę panienkę dopiero po dokonaniu rewizyi w mieszkaniu jej ojca. Mimowolne słówko, gest, drżenie, mogą nas objaśnić...
— Masz pan słuszność, usłucham pańskiej rady... Uporządkuję papiery w swoim gabinecie... — Przed upływem godziny otrzymasz pan moje polecenia na jutro.


∗             ∗

Zdaje nam się zbytecznem wspominać, że parnia de Terrys nawet ani pomyślała zrobić jednego kroku po za obręb pałacu z bulwaru Malesherbes.
Dręczona najokropniejszą rozpaczą, zamknęła się w swoim pokoju, — dręcząc swój umysł usiłowaniem odgadnięcia znaczenia straszliwej zagadki i nie mogąc tego dokonać.
Nic w świecie tak nie rozstraja i nie męczy, jak walka z nieznaném.
Honory na po upływie długich godzin, poczuła próżnię w umyśle; zdawało się jej, że pod jej rozpaloną czaszką, lada chwila wybuchnie szaleństwo.
Po tym Straszliwym dniu nastąpiła noc nie mniej straszna, potem, gdy zajaśniała jutrzenka, rodzaj względnego spokoju zastąpił kryzys gorączkowego wzruszenia.
Sierota mówiła sobie:
— Umysł mój gubi się szukając przyczyn nieiestniejącego niebezpieczeństwa!... Co mnie obchodzi pomyłka policyi wierzącej w zbrodnię, nie mającą prawdopodobieństwa?... Czegóż się mam obawiać nierozsądnych podejrzeń?... Wiem dobrze, że mój ojciec od lat dawnych bronił życia przed napadami nieubłaganej choroby! Jeżeli umarł, to dla tego, że nadeszła jego ostatnia godzina... Jeżeli mnie oskarżą, to odpowiem, lecz Bogu wiadomo, z jakiem oburzeniem, z jaką pogardą!...
Honoryna wstała, ubrała się sama, poczem zawołała pokojowej i wydała jej rozkazy.
W chwili gdy biła dziewiąta, odezwał się dzwonek pałacu.
W kilka minut potem, pokojowa zawiadomiła pannę de Terrys, że wczorajsi urzędnicy znowu, nadeszli.
— I wzywają mnie? — zapytało, dziewczę marszcząc brwi.
— Ci panowie proszą, aby panienka zeszła do salonu w którym czekają.
— Dobrze... idę...
Za chwilę sierota otwierała drzwi salonu, w którym się znajdowali: naczelnik wydziału śledczego, komisarz, sędzia pokoju i dwaj agenci.
Weszła z podniesioną głową i zmierzyła wzrokiem zebranych tu ludzi, z których żaden się przed nią nie skłonił.
W obec tego obejścia tak okrutnie znaczącego^ Honoryna poczuła mróz w sercu.
Urzędnicy już jej się nie kłaniali w jej własnym domu!
Czyż była wyjęta ż pod prawa?
Dotknięta boleśnie^ lecz kryjąc swą ranę, rzekła wyniosłym tonem:
— Żądaliście mnie, panowie?
— Tak jest, pani... — odparł naczelnik wydziału śledczego.
— Nie rozumiem, — na coby panam moja obecność była potrzebną...
— Przychodzimy wraz z panem sędzią pokoju, dla zdjęcia pieczęci.
— A więc, mój panie, skoro wczoraj przy ich przyłożeniu nie byłam wam potrzebną, zatem dziś tem więcej nie jestem potrzebną przy ich zdjęciu... Zawładnęliście tym domem w imię prawa... Postępujcież w nim jak panowie!
Naczelnik wydziału śledczego, jak wiemy, nie powątpiewał o winie panny de Terrys i sądził, że ma dowody.
— Obraził się ironicznym tonem, którym tak wielka zbrodniarka przemawiała do przedstawicieli sprawiedliwości, lecz nie okazał po sobie i rzekł zimno:
— Obecność pani jest potrzebną, gdyż musisz być obecną rewizyi szczegółowej, jaka się odbędzie razem że zdjęciem pieczęci.
— Dobrze, będę obecną...
Z kolei zabrał głos sędzia pokoju.
— Chciej pani — rzekł — oddać mi klucze od tych wszystkich mebli, które zostały opieczętowane...
Honoryna zadzwoniła i wydała pokojowej rozkaz, aby natychmiast przysłała Filipa z kluczami.
— Czy pan de Terrys miał intendenta? — mówił dalej sędzia pokoju.
— Nie panie.
— Sekretarza?
— Ani tęgo... Chociaż oddawna bardzo cierpiący? ojciec mój zachował całkowitą przytomnie umysłu i sam zajmował się swemi interesami...
— Czy pani masz krewnych?
— Nikogo... Ze śmiercią mojego ojca zostałam sama...
— Czy Pan de Terrys wtajemniczał panią w swoje interesa?
— Nigdy mi o nich nie wspominał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.