Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 45)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 45
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 15.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nr. 45. KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ. Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
 ZEMSTA WŁAMYWACZA
Plik:PL Lord Lister -45- Zemsta włamywacza.jpg



SPIS TREŚCI




Zemsta włamywacza
Nowy kawał Johna Rafflesa

Pewnego październikowego wieczoru, jakiś tęgi starszy pan, siedział przy coctailu w kawiarni „Austria“ na Regent-Street w Londynie.
Przerzucił pobieżnie pisma ilustrowane i pogrążył się w lekturze „Daily Telegrafu“.
W kilka minut później w bocznych drzwiach sali stanął jakiś młody Amerykanin z walizką w ręce. Na widok jegomościa, czytającego gazetę, na twarzy jego pojawił się uśmiech. Postawił na ziemi walizkę i szybko zbliżył się do jego stolika.
— Dobry wieczór, drogi wuju. Otóż jestem!
— Doskonale, drogi Charl.. Drogi siostrzeńcze Bobie — poprawił się gentleman, mówiący wyraźnie amerykańskim akcentem. — Cieszę się, że cię widzę! Twoja walizka jest olbrzymia. Sądzę, że wystarczy nam do celu, do jakiego zamierzamy ją użyć. Usiądź, chłopcze, przy mnie. Zaraz zamówię jeszcze jeden coctail.
Charley Brand dał swe palto kelnerowi, i usiadł przy stoliku. Lord Lister — bowiem korpulentny Amerykanin, był właśnie lordem Listerem umiejętnie przebranym i ucharakteryzowanym, położył rękę na ramieniu swego młodego sekretarza i rzekł:
— Dzisiaj, mój drogi, dokonamy rzeczy niezwykłej. Popełnimy kradzież, która niesłychanie ucieszy właściciela skradzionego przedmiotu.
— Całkiem dziwna historia — odparł Charley. — — Jakże jest to możliwe?
Lord Lister nie mógł wstrzymać się od śmiechu, na widok zdumionej miny Charleya.
— Zrozumiesz to odrazu — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Wytłumaczę ci w krótkich słowach mój plan. Nie mamy chwili do stracenia. Pewien artysta, mój znajomy, człowiek olbrzymiego talentu dał się wciągnąć w ohydną aferę. Zgodził się, w momencie słabości, przystąpić do szajki fałszerzy banknotów. Artysta ten cierpiał skrajną nędzę. Banknoty podrobione są tak dobrze, że na pierwszy rzut oka nie można odróżnić ich od prawdziwych. Nie zdołano jeszcze puścić ich w ruch, gdy mojego przyjaciela opadły wyrzuty sumienia. Pobiegł do człowieka, któremu dał banknot pięćdziesięciofuntowy na zapłacenie długu i błagał, aby mu go zwrócił. Człowiek ten poznał się na tym, że banknot jest fałszywy i nie chciał wydać go ze swej ręki, bowiem w ten sposób miał artystę w swej mocy. Odmówił zwrotu i zagroził młodemu człowiekowi wszczęciem kroków sądowych... W wypadku, gdyby artysta nie zgodził się oddać mu połowy posiadanych przez siebie fałszywych banknotów.
Przypadkowo podsłuchałem tę rozmowę w klubie. Klub ten znany jest w Londynie jako ekskluzywny, do którego tylko nieliczni mają swobodny dostęp. Odpoczywałem właśnie w gabinecie, przylegającym do pokoju, w którym rozmowa ta miała miejsce. Rozmawiający nie domyślił się oczywiście, że ich słyszę. Ani prośby, ani łzy nieszczęsnego artysty nie mogły zmienić decyzji lichwiarza. Znam się trochę na ludziach: łzy i żal mego przyjaciela były naprawdę szczere. Postanowiłem mu pomóc i wyrwać go ze szponów oszusta. Poszedłem za łotrem, to jest za tym, który domagał się wydania fałszywych banknotów. Skierował się w stronę sali gry. Tym razem fortuna nie okazała się dla niego łaskawa. Grałem przeciwko niemu i udało mi się wyciągnąć z niego całe pieniądze, które miał przy sobie. Podczas tego pił jak smok. Zupełnie prawie nieprzytomny, rzucił na stół ostatni banknot pięćdziesięciofuntowy. Banknot ten był fałszywy. Szczęście sprzyjało mi. Wygrałem i tym razem. W ten sposób wyswobodziłem artystę z przemocy oszusta. Wyobraź sobie że nasz szantażysta jest człowiekiem zupełnie młodym i robi wrażenie chłopca, pochodzącego z przyzwoitej rodziny. Obawiam się, że może on mimo zabrania mu banknotu złożyć przeciwko naszemu artyście skargę w Scotland Yardzie. Musimy więc zdążyć tam przed nim.
Lord Lister zapłacił, wziął swe palto i podniósł się powoli z krzesła, jak ktoś, któremu ruch sprawia trudność. Charley podnosi swą olbrzymią walizę i obydwaj opuścili lokal.
Na dole wsiedli do taksówki.
W czasie jazdy do uszu ich doszły wołania chłopców, sprzedających gazety. Raffles kazał zatrzymać się szoferowi i kupić gazetę. Był to dodatek nadzwyczajny „Timesa“, zawierający wiadomość następującej treści:

„Nowy wyczyn Rafflesa. Kradzież miliona funtów sterlingów! Właściciel linii okrętowej zrujnowany! Jeden z bandytów zabity. Szef bandy przestrzegł uprzednio ofiarę oraz policję! Scotland Yard nie natrafił jeszcze na ślad przestępców.“

Gazeta podawała nadto nazwisko i adres ofiary włamania. Wypadek miał miejsce na krótko przed zamknięciem biura. Wyjaśnienia pochodziły z ust samej ofiary L.
Lord Lister nie wierzył własnym oczom. Tego było już za wiele. Jakiś zwykły przestępca dokonał włamania podszywając się pod Tajemniczego Nieznajomego. Włamanie to zresztą dokonane było całkiem inną metodą od tej którą posługiwał się Tajemniczy Nieznajomy. Prócz tego włamanie to pociągnęło za sobą śmiertelną ofiarę, a Raffles szczycił się tym, że w swoim życiu nie przelał jeszcze ani jednej kropli krwi.
Fakt ten skłonił Rafflesa do natychmiastowego porzucenia poprzedniego planu. Polecił Charleyowi, aby udał się sam do pracowni malarza i by sam zabrał z niej wszystkie podrobione banknoty. Dał mu list, który miał zostawić zamiast zabranych pieniędzy. W tej samej kopercie, oprócz zamówienia na zrobienie portretu, znajdowała się pewna suma w złocie. List ten zawierał treść następującą: „Od przyjaciela pańskiego talentu, którego pozna pan wkrótce“.
Gdy Charley dowiedział się od Rafflesa gdzie mieszka artysta malarz Edward Gower, polecił szoferowi, aby jechał w tym kierunku. Lord Lister zatrzymał inną taksówkę i udał się do właściciela linii okrętowej.

Scotland Yard i nowy wyczyn Rafflesa

Gdy Lord Lister chciał przedostać się do biura firmy „Apsley et Cie“, drogę zagrodził mu zwarty tłum ciekawych. Lord Lister przebrany był za bogatego Amerykanina, Shawa.
— Tu nie można wejść bez wezwania — rzekł policjant na jego widok.
— Bardzo piękna zasada — rzekł lord Lister wybitnie amerykańskim akcentem. — Chciałbym jednak, żeby mi pan powiedział, czy mój przyjaciel inspektor Baxter i jego sekretarz Marholm są tutaj?
— Tak jest sir — odparł policjant o wiele uprzejmiejszym tonem.
Stary Amerykanin wyciągnął z portfelu swą kartę wizytową, dołączając do niej dwa wspaniałe cygara i wręczył wszystko razem agentowi.
— Zechce pan wręczyć tę kartę wizytową Inspektorowi Baxterowi. Oddaję moje skromne doświadczenie i wiedzę, do jego dyspozycji.
Policjant zniknął i wrócił za chwilę. Bardzo uprzejmie poprosił sir Harrego Shawa aby zechciał wejść do środka. Ludziom oburzonym na czynienie wyjątków oświadczył że Amerykanin jest sławnym detektywem który przybył tu umyślnie dla wyjaśnienia zagadki
Lord Lister wszedł ciężkim krokiem do biura armatora. Baxter wyszedł uprzejmie na jego spotkanie.
— Cóż kolega powie do tej nowej zbrodni sławnego Rafflesa? Otrzymaliśmy tak samo, jak mister Apsley ostrzeżenie telefoniczne, że Raffles zamierza włamać się do kasy firmy. Nie udało nam się niestety przybyć na czas. Mister Apsley, zdążył już zaatakować bandytów. Niech pan wejdzie, wszystko jest jeszcze tak, jakeśmy zastali. Położyliśmy jedynie na dwóch krzesłach ciało uduszonego włamywacza. Za chwilę zjawi się tu sędzia śledczy.
— Jakto uduszonego? — zapytał lord Lister zdziwiony. — Sądziłem, że Apsley zabił go wystrzałem z rewolweru.
Rozmawiając przeszli do sąsiedniego pokoju, to jest do prywatnego biura Apsleya, Panował tu straszliwy nieład. Podczas, gdy Marholm spisywał inwentarz przedmiotów, znalezionych w kasie, detektyw Tyler stanął przy oknie, tędy bowiem wedle stów armatora wdarli się i uciekli włamywacze. Jednego z nich w trakcie ucieczki schwycił sam mister Apsley na lasso i mimowoli zadusił, zaciskając dokoła szyi ruchomy węzeł.
Biedny armator, człowiek liczący około pięćdziesiątki, robił przygnębiające wrażenie. Jego podarta marynarka, postrzępiony kołnierzyk i wyrwany krawat leżały na stole. Liczne krwawe ślady na szyi świadczyły o wściekłej walce. Ostatni z włamywaczy musiał widocznie resztką swych sił chwycić go za szyję. Po podłodze wałęsały się kępki wyrwanych włosów.
Gdy lord Lister zbliżył się — ciągle jeszcze w roli detektywa amerykańskiego Shawa, ujrzał tuż obok fotelu, na którym siedział stary armator wytwornie ubranego młodego człowieka, który pochylił się nad armatorem i pocieszał go. Lord Lister znał niewątpliwie tego człowieka z widzenia, gdyż zwrócił się żywo do Baxtera,
— Któż to jest?
— Dwaj Apsleyowie. Ojciec i syn — odparł Baxter.
W tej chwili młody człowiek odwrócił się, zwracając w stronę nowego przybysza swą szczupłą zmęczoną twarz. Lord Lister odgadł trafnie: był to ten sam młody człowiek, z którym grał poprzedniego dnia w karty. Młodzieniec nie poznał go. Opary alkoholu i emocje karciane przysłoniły w jego pamięci obraz lorda Listera. Lord Lister natomiast pamiętał dokładnie scenę, która rozegrała się pomiędzy młodym Apselyem a biednym malarzem.
Tutaj, w obliczu ojca, któremu groziła ruina i bankructwo, młody Apsley stracił swój poprzedni wyraz arogancji i pewności siebie. Robił wrażenie człowieka, który pragnie mężnie znieść cios.
Lord Lister przedstawił się obydwu panom, jako detektyw z Chicago i wyraził im swe ubolewanie z powodu poniesionej straty. Obydwaj panowie podziękowali mu i z radością przyjęli zaofiarowane im usługi.
— Musimy rozwiązać następującą zagadkę — przerwał Baxter. — Chodzi mianowicie o to, w jaki sposób złoczyńcy w ciągu krótkiego czasu zdołali rozpruć żelazną kasę i zabrać całą jej zawartość. Mister Apsley opisywał nam właśnie scenę, którą zastał po swym przybyciu! To istotnie niesłychane. Dowodzi to raz jeszcze, że mamy do czynienia z tym przeklętym Rafflesem, który wziął sobie do pomocy dwóch doświadczonych kasiarzy.
— Jak to z Rafflesem? — zapytał lord Lister, jakgdyby nie słyszał o niczym.
— Tak — odparł Baxter. — Nie wie pan, że ten bezczelny łotr telefonował do nas dziś wieczorem?
— Ależ, panie kapitanie — przerwał mu lord Lister. — W jaki sposób przekonał się pan, kto telefonuje? Każdy może się podszyć pod nazwisko Rafflesa.
Mówiąc to, Raffles spojrzał w kierunku obu Apsleyów, jakgdyby pragnąc znaleźć u nich potwierdzenie słuszności swych słów.
Zdawało mu się przez chwilę, że stary Apsley odwrócił głowę, jakgdyby chciał uniknąć jego wzroku. Twarz młodego Apsleya pobladła jeszcze bardziej. Zdenerwowanym ruchem wskazał na leżący na stole świstek papieru:
— Ten ciemny typ odważył się nawet zatelegrafować do nas — rzekł. — Oto telegram!
Lord Lister schwycił kartkę papieru i przeczytał.
„Apstey i Ska, Londyn. Dziś wieczorem odwiedzę waszą kasę ogniotrwałą. John Raffles“.
— Dziwię się, że biuro pocztowe przyjęło podobną depeszę! — zawołał Amerykanin swym nosowym akcentem. — Kiedy ją panom oddano? Stempel wskazuje godzinę piątą. Czy nie przedsięwzięliście panowie żadnych środków ostrożności po otrzymaniu tej depeszy?
Armator wzruszył ramionami.
— Któżby uwierzył że przestępca sam ostrzega swe ofiary o swych zamiarach — rzekł. — Sądziłem że mam do czynienia z głupim żartem, któregoś z mych przyjaciół, który chciał może pożyczyć sobie ode mnie pieniędzy i oznajmił mi to w sposób dość oryginalny. Sadziłem również, że to może który z mych urzędników chce mnie nastraszyć. Jakkolwiek nie przywiązywałem do tego najmniejszej wagi, zdecydowałem się w tych warunkach nie opuszczać biura przez całą noc. Byłem więc ostrożny jak pan widzi. Udałem się na pierwsze piętro, gdzie posiadam pokój, łączący się bezpośrednio z parterem i moim prywatnym gabinetem. W pokoju tym słychać najmniejszy szmer z parteru. Ponieważ od czasu do czasu zdarzało mi się jeść tam kolację, miałem tam przygotowane zimne przekąski. Zagrzałem herbatę na elektrycznej maszynce.
Nie upłynęło chyba pół godziny, gdy usłyszałem wyraźnie odgłos otwieranej kasy żelaznej. Byłem tak oszołomiony, że przez chwilę straciłem zimną krew. W kasie bowiem posiadałem pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów. Dziś jestem w przededniu ruiny. Ten bandyta, który wiedział prawdopodobnie o tym, że w kasie znajdują się duże sumy zabrał mi wszystko. Nie zostawił nawet ani pensa.
— To się zgadza — rzekł — Marholm. — Cóż zrobił pan później?
— Począłem szukać broni. Muszę dodać, że ongiś przez długi szereg lat pracowałem w Ameryce, między innymi w okolicach San Francisko w kopalniach. Jak panom wiadomo, dość rozpowszechnioną bronią jest tam lasso. Również i ja nauczyłem się władać tą bronią. Dziwnym przypadkiem wzrok mój padł na długi sznur, który kupiłem niedawno chcąc nim zastąpić zniszczony sznur przy roletach.
Marholm położył na stole sznur, znaleziony na szyi zmarłego włamywacza. Był to sznur wyjątkowo gruby i mocny, o wiele mocniejszy od tych, jakie się używa do rolet i firanek, Sznur ten, istotnie, mógł posłużyć jako lasso, jeśli się zawiązało z drugiej strony go na węzeł i jeśli miał odpowiednią długość. Lord Lister zwrócił na to uwagę, lecz nie wypowiedział swych myśli głośno.
Cala ta historia wydawała mu się dosyć dziwna.
— Wziąłem sznur, zrobiłem węzeł — ciągnął dalej stary Apsley i zeszedłem na dół. Otworzyłem drzwi mojego prywatnego gabinetu. Tuż obok okna ujrzałem jakąś postać, wyskakującą w stronę ogrodu. W tej samej chwili ktoś uderzył mnie silnie w głowę i uczułem, że czyjeś ręce chwytają mnie za gardło. O mało nie straciłem przytomności. Nogi ugięły się pode mną. Upadłem na ziemię. Z kolei mój napastnik skoczył w stronę okna. Tymczasem ja podniosłem się szybko. Ten, który, mnie uderzył, siedział teraz okrakiem na parapecie okna. Wciąż jeszcze trzymałem sznur w ręce. Zupełnie podświadomie rzuciłem zaimprowizowane lasso na bandytę i schwyciłem go za szyję. Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, począłem ciągnąć go w stronę pokoju. Człowiek spadł z parapetu. Straciłem zupełnie panowanie nad sobą i jak szaleniec zaciskałem pętlę. Napastnik nie ruszał się. Gdy zbliżyłem się do niego nie żył. Więcej nic nie wiem.

Plan łodzi podwodnej skradziony

Do pokoju wpadł młody człowiek, na którego twarzy malowało się żywe zdenerwowanie.
— Na miłość Boga, panie Apsley — zawołał — dowiedziałem się, że dokonano u pana włamania, i że opróżniono pańską kasę? Czy może mi pan zwrócić plany, które powierzyłem panu kilka dni temu? Jak panu wiadomo, jutro otwiera się konkurs... Jestem strasznie zdenerwowany. Błagam, niech mnie pan uspokoi. Przecież ma pan mój plan i może mi go pan zwrócić w każdej chwili. Złodzieje chyba go nie zabrali? Nie miał przecież dla nich najmniejszej wartości.
Stary armator podniósł ręce do nieba, następnie ukrył twarz w dłoniach.
— Mój Boże! jeszcze jedno nieszczęście.
Ze łzami w oczach podszedł do młodego człowieka.
— Niestety, mój biedny Burtonie — rzekł łkając. — Pański plan został również skradziony.
Lord Lister spojrzał na młodego Burtona z prawdziwą sympatią. Zdawał sobie sprawę ze straty, którą on poniósł. W miarę słów starego Apsleya, twarz młodego człowieka pokrywała się bladością. Zachwiał się i musiał chwycić się stołu, aby nie upaść. Lord Lister podszedł do niego, ujął go za ramię i rzekł energicznie.
— Odwagi, mój chłopcze, odwagi! Spróbujemy odnaleźć pański plan. Brzmi to tym prawdopodobniej, że plan ten jest absolutnie nie potrzebny włamywaczom.
— To możliwe, panie.
— Shaw z Chicago — przedstawił się lord Lister.
— Edward Burtom, naczelny inżynier zakładów Apsleya — przedstawił się skolei młody człowiek.
— Niestety, będzie już zapóźno. Jeśli mój plan do jutra przed południem nie zostanie złożony w biurze admiralicji, nie będzie zapisany do konkursu, a jury nie weźmie go pod uwagę. Nagrodę dadzą z pewnością komu innemu. Wynalazłem technicznie zupełnie coś nowego i byłem pewny, że pobije na głowę mych wszystkich konkurentów.
— Biedny Edwardzie, ja również byłem pewny, że musi pan otrzymać pierwszą nagrodę. Niestety, dotknęło pana to samo nieszczęście, co i mnie.
— Najgorszym jest to — wtrącił młody Apsley — że od dzisiejszego dnia musi się pan uważać za zwolnionego z pracy, bo niestety wobec ostatniego wypadku jesteśmy niewypłacalni i w przededniu bankructwa.
Młody inżynier przysłonił ręką oczy. Napróżno starał się opanować. Ostatnie uderzenie losu zachwiało nim zupełnie.
— Mój Boże!... Mój Boże!... Cóż na to powie Margareth?
Opanował się wreszcie, uścisnął rękę amerykańskiego detektywa i, pożegnawszy się krótko ze wszystkimi, wyszedł z gabinetu armatora.
Lord Lister spojrzał na niego z żalem. W pierwszej chwili chciał iść za nim. Później jednak postanowił zostać na miejscu. Zatrzymał się więc w progu gabinetu, spoglądając przez chwilę za oddalającym się młodzieńcem.
Zauważył wówczas młodego listonosza, stojącego w pobliżu drzwi wejściowych. Listonosz ten skinął wyraźnie w kierunku lorda Listera. Ludzie zgromadzeni w gabinecie armatora i zajęci czym innym, nie widzieli tego. Lord Lister natomiast poznał w listonoszu swego sekretarza Charleya.
— Odprowadzę tylko parę kroków tego biednego inżyniera — rzekł Raffles do Baxtera — Chcę mu dodać trochę odwagi.
„Yarukes“ wyszedł i zbliżył się do Charleya. Wysłuchał jego sprawozdania.Fałszywe bilety bankowe zostały wykradzione i złożone bezpiecznie w mieszkaniu Rafflesa. Raffles polecił Charleyowi, aby nie spuszczał z oka obu Apsleyów ojca i syna i obserwował ich pilnie.
Sekretarz skinął głową i zmieszał się z tłumem, stojącym przed domem. Amerykanin wzruszył ramionami i wrócił do gabinetu. Na jego widok z ust starszego Apseleya wymknęło się ciche „goddam“. Stary armator nie lubił widać amerykańskiego detektywa. Lord Lister udawał, że tego nie słyszał. Młody Apsley, spojrzał karcąco na ojca i z największą uprzejmością zwrócił się do inspektora Baxtera.
— Czy zada nam pan jeszcze jakieś pytanie, inspektorze? Widzi pan w jakim stanie znajduje się mój ojciec. Powinien natychmiast wypocząć. Nie chcę go pozostawić tutaj. Zabiorę go do siebie do East End. Jeśli chciałby pan od nas jakichś wyjaśnień, chętnie służymy.
— Sam nie wiem — odparł Baxter, drapiąc się w głowę. — Sprawa ta wydaje mi się niesłychanie trudna i skomplikowana.
Obydwaj Apsleyowie spojrzeli po sobie. Lord Lister zauważył, że porozumiewawczo mrugnęli do siebie oczami.
— Wobec tego pozwoli pan, że się oddalimy, panie inspektorze — rzekł Apsley syn. — Jeśli panu będę potrzebny, znajdzie mnie pan jutro w porcie. Mój ojciec wróci tu jutro rano, aby zakończyć rachunki. W każdej chwili jesteśmy do pańskiej dyspozycji.
— Nie chcę bynajmniej przeszkadzać panom w tym, co macie do roboty — rzekł uprzejmie inspektor. — Podpisaliście już protokuł i to jest chwilowo wszystko.
Armator, oparty na ramieniu syna, wyszedł za swego gabinetu.

Eksperyment

Gdyby doktór Warrens był tutaj moglibyśmy również wyjść — rzekł Baxter. — Pozwala na siebie czekać ten nasz doktór.
— Czy ma pan dużo pracy dziś wieczorem? — zapytał ze współczuciem detektyw Shaw.
— Otóż to właśnie — odparł Baxter z ważną miną. — Zorganizowałem na dzisiejszy wieczór olbrzymie obławy w rozmaitych częściach Est Endu. Zrozumiale, że tego rodzaju impreza nie może się obejść bez mojej obecności.
— Oczywiście — zgodzi! się lord Lister.
— Hej, kapitanie — zawoła! nagle Marholm. — Otóż i doktór! O wilku mowa, a wilk tu...
— Oczekiwaliśmy was z niecierpliwością, Warrens — rzekł Baxter z radością. — Oto wąsa pacjent. Nie będziecie mieli z nim dużo roboty, doktorze... Po prostu trup.
— Trup? — zapytał młody lekarz z zainteresowaniem.
— Drogi doktorze, jest to przypadek szczególny. Bardzo rzadki wypadek uduszenia.
— Czyżby? Istotnie wypadki strangulacji są ostatnio bardzo rzadkie. Na szczęście mam przy sobie wszystko, co mi potrzebne jest do sekcji. Gdzie on jest?
— Otóż to — rzekł Baxter ze śmiechem. — Nasz miły doktór, jak przewidywałem, zapalił się do pracy. Ale niech mi pan czasem nie postawi go na nogi! Jest to jeden z najniebezpieczniejszych włamywaczy Londynu, zwany Bobem ślusarzem. Czy potrzebne są jeszcze panu jakieś wyjaśnienia?
A może mister Shaw zechce zaczekać, aby zobaczyć naszego doktora Warrensa przy pracy? Oto doktorze, mister Shaw, słynny detektyw amerykański, który zna dokładnie całą sprawę.
W chwili, gdy detektywi Scotland Yardu mieli wyjść, jakiś hałas oraz odgłos kłótni dały się słyszeć przy wejściu. Marholm poszedł zobaczyć co się stało. Wkrótce przybiegł z nowiną, że zjawiła się żona Boba ślusarza i przemocą starała się wedrzeć do pokoju, gdzie znajdowało się ciało jej męża. Czy można ją było wpuścić?
— Powiedźcie jej, że może wejść, Marholm — rzekł Baxter.
Do pokoju weszła kobieta o twarzy, noszącej ślady po ospie. Za nią wlokło się pięcioletnie dziecko odziane w brudne łachmany.
Na widok zwłok męża, biedna kobieta wybuchnęła płaczem.
— Rozumiem waszą rozpacz — rzekł lekarz. — Niestety, muszę zabrać się do roboty. Niech mi pani raczej pomoże i rozbierze swego męża.
Drżącymi rękami kobieta wykonała polecenie. Lekarz tymczasem zdjął palto i porządkował narzędzia.
— Szkoda każdej sekundy — rzekł krótko. — W całej mej praktyce nie miałem jeszcze, tak interesującego wypadku. Skoro śmierć następuje skutkiem postrzału, organy wewnętrzne zostają uszkodzone w sposób widoczny. Nic nie ma do roboty. W wypadku jednak śmierci naturalnej lub też strangulacji, wszystkie organy znajdują się jeszcze w stanie nietkniętym. Dlatego też doświadczanie, jakiego mam zamiar dokonać, wymaga wielkiej staranności.
Lekarz starannie zbadał zwłoki, następnie zmierzył temperaturę.
— Doskonale się składa — rzekł, — jak gdyby mówiąc sam do siebie. —
Następnie wziął jedną z ciężkich zasłon i rzucił ją na ciało. Zabrał się do masowania okolic szyji.
Otworzywszy zmarłemu usta, włożył język do środka, doprowadzając go do pozycji normalnej. Ta operacja przywróciła twarzy zmarłego wyraz spokoju. Po nowym masażu okolic szyji, twarz zmarłego przybrała wyraz prawie naturalny.
Jakie doświadczenie ma pan zamiar przeprowadzi? — zapytał lord Lister. — Niech mi pan powie teraz, abym mógł panu pomóc.
— Koledzy moi śmieją się z doświadczeń w tej dziedzinie. — odparł lekarz. — Mimo to doszedłem do zupełnie niesłychanych rezultatów. To prawda, że dopiero raz jeden, udało mi się przywrócić do życia i to na zaledwie kilka sekund człowieka, zmarłego śmiercią naturalną. Nie zaprzestaję mimo to prób w tym kierunku. Nie udało mi się przeprowadzić ich dotąd na człowieku, zmarłym wskutek uduszenia i liczę bardzo na ten wypadek, ponieważ żaden z organów wewnętrznych nie został naruszony. Zrobię trepanację w okolicy móżdżku tak, jakgdybym chciał usunąć abces u podstawy czaszki. Następnie trzeba będzie masować i ogrzewać ciało. Wlejemy do ust pacjenta dwie kropelki płynu, którego jestem wynalazcą i pewny jestem, że zanotujemy nowy przypływ energii witalnej... Nie wierzę jednak, aby udało nam się utrzymać go przy życiu na dłużej.
Lister zamyślił się głęboko przez chwilę, poczym schwycił ramię lekarza.
— Czy mógłby pan dopiąć tego, aby pacjent przemówił? Byłaby to dla nas niesłychanie ważne. W tym wszystkim, co opowiedział nam armator, widzę zbyt wiele sprzeczności. Cóżby pan powiedział na następujący projekt? Przeniesiemy nieboszczyka do biura Apsleya i umieścimy go naprzeciwko rozprutej kasy. W ten sposób pierwszą rzeczą, na którą padnie jego wzrok będzie właśnie owa kasa...
— Zupełnie możliwe, mister Shaw, ma pan rację... Rozumie się, że w całej tej sprawie najmniej myślałem o zbrodni. Zapomniałem, jaki związek istnieje pomiędzy moim doświadczeniem a popełnioną kradzieżą.
Ustawili krzesła przed kasą w ten sposób, że „Bob ślusarz“ miałby kasę bezpośrednio przed oczyma, gdyby wrócił do życia. Następnie umieścili ciało w specjalnej pozycji. Lord Lister zapalił przed kasą wszystkie lampki elektryczne. Żona zmarłego stanęła tuż obok zwłok. Lord Lister dał jej do ręki kilka złotych monet.
— Nie patrzcie teraz na pieniądze moje biedna kobieto! — rzekł lord Lister rozkazującym tonem. — Uważajcie na to, co wam powiemy. Jeśli uda nam się przywrócić tego człowieka do życia i zmusić go do mówienia, pieniądze tę będą waszą własnością. Jeśli natomiast nie spełnicie dokładnie tego, co wam powiemy i jeśli z waszej winy doświadczenie nasze się nie uda, nie otrzymacie ani grosza.
— Co mam robić? — zapytała lękliwie kobieta.
— Nic trudnego. Musicie tylko pokazać mężowi pieniądze, które trzymacie w ręku. Jednocześnie musicie zawołać głośno: „Bobie skąd to?...“
— Wspaniale, panie Shaw! — zgodził się lekarz. — Na Boga, chciałbym zawsze mieć podobnego pomocnika. Zainscenizował pan dekorację tak dobrze, że nasz nieboszczyk powinien odrazu zrozumieć o co chodzi. Teraz sądzę, że przemówi, bowiem centra nerwowe pobudzone są do maximum.
Lekarz wziął do ręki instrumenty potrzebne do trepanacji. Wyjął z walizki flakon z czerwoną cieczą. Podniósłszy ostrożnie głowę zmarłego, przystąpili do operacji. Lord Lister trzymał mocno ciało zmarłego w wskazanej pozycji. Następnie natarli ciało nieboszczyka oliwą i okryli go ciepło. Doktór otworzył usta nieboszczyka i wlał mu połowę zawartości flaszeczki. Następnie lord Lister rozpoczął sztuczne oddychanie.
— Uważajcie kobieto! — zawołał zwracając się do żony. — Nie przyglądajcie się tak bez przerwy pieniądzom, lecz spójrzcie tutaj! Baczcie na moment, kiedy powróci do życia.
— Uważam, panie doktorze, uważam.
Pochyliła się nad ciałem i utkwiła wzrok w błękitnych oczach nieboszczyka. Doktór rozpoczął wreszcie ruchy języka. Przez kilka minut poruszał szczypcami w sposób miarowy. Lord Lister tymczasem nacierał mu silnie skronie i gardło. Lekarz podniósł ostrzegawczo palec do góry i nacisnął lekko podstawę czaszki w tym miejscu, w którym dokonał trepanacji.
W tej chwili lord Lister mimo swej odwagi drgnął... Dała się słyszeć głośna czkawka i przerywany świszczący oddech. Miało się wrażenie, że powietrze z trudem wchodzi do płuc trupa. Oczy otwarły się powoli.
Widok był tak niesamowity, że lord Lister czuł, że się oblewa zimnym potem. Biedna kobieta drżała na całym ciele. Tylko lekarz zachował swój zwykły spokój.
— Bob!... Bob! — zawołała głośno kobieta — Bobie!.. Któż to taki?.. Powiedz Bobie!
Ze wzruszeniem lord Lister oczekiwał odpowiedzi człowieka cudem przywróconego do życia. Usta jego poruszyły się lekko, jakgdyby Bob miał zamiar wypowiedzieć jakieś słowo. Kobieta poczęła wołać coraz głośniej.
— Bobie!... Bobie!... Czy ty mnie słyszysz? Powiedz kto to zrobił?
Wskazywała jedną ręką na jasno oświetloną rozprutą kasę żelazną. Drugą pokazywała mu garść złotych monet.
Usta uduszonego poruszyły się raz jeszcze i wyszeptały niezrozumiałe jakieś słowa, z których lord Lister zrozumiał tylko jedno.
— ...sam... sam...
Następnie powiódł dokoła błędnym spojrzeniem i wyszeptał wyraźnie:
— Gdzie jestem?
W sekundę później wyprostował się i zesztywniał zupełnie. Życie uleciało z niego ostatecznie.
Lekarz pochylił się nad ciałem i spojrzał uważnie w twarz zmarłego.
— Skończone — rzekł. — Oczy stały się szkliste, wargi zamknęły się. Oddech ustał. Teraz nie pozostaje już nic więcej do roboty. Byłby to daremny trud. Ale mimo to, doświadczenie powiodło się nadspodziewanie. Choć nie udało nam się doprowadzić do tego, aby przemówił wyraźnie.
— Nie ulega kwestii — rzekł lord Lister w zamyśleniu.
Jak miał to rozumieć? Czy dobrze usłyszat słowo „sam“. Prawdopodobnie powiedział „ja sam“! Śmierć zastała go prawdopodobnie w momencie czynu. Nic więc przeto dziwnego, że na zapytanie żony odpowiedział „ja sam“.
Zresztą Baxter nawet powiedział, że „Bob Ślusarz“ był znanym włamywaczem i specjalistą
rozwiązaniem tego problemu. Żona zmarłego zbliży-[1]
cie przestępczym. Dlaczego zmarły nie powiedział poprostu „ja“, a szepnął coś niezrozumiale, poczym następowało już wyraźne słowo „sam“... A może było to inne słowo? Może zmarły powiedział „on sam“. Kto wie!?
Napróżno lord Lister łamał sobie głowę nad rozwiązaniem tego problemu. Żona zmarłego zbliżyła się do niego, pokazując mu lękliwie garść złota. Obawiała się widocznie, że lord Lister odbierze jej te pieniądze, pod pozorem, że doświadczenie nie dało właściwego rezultatu.
— A więc i ona nic nie słyszała? — pomyślał lord Lister na widok kobiety zwracającej złoto. — Czyżbym się więc pomylił? Czyżbym tylko dzięki złudzeniu słuchowemu podchwycił słowo „sam“.
Zwrócił się do kobiety.
— Jeśli mi pani przyrzeknie, że użyje pani tej sumy na kupno ubranka dla dziecka i pożywienia, daruję pani te pieniądze — rzekł.
— A więc to wszystko dla mnie? — zapytała kobieta ze wzruszeniem.
Obrzuciła Rafflesa pełnym wdzięczności spojrzeniem.
— Ależ nikt mi nie uwierzy, że otrzymałam te pieniądze w sposób uczciwy. Zaaresztują mnie i moje biedne dziecko zostanie bez opieki.
— Ma rację — wtrącił lekarz. — Niech jej pan da raczej drobne pieniądze. Złoto w jej rękach wyda się podejrzane.
— Nonsens — odparł „Yankes“ — niech je wydaje rozsądnie i nie wszystkie odrazu. Starczy jej tego na czas dłuższy.
Wziął kartę wizytową i napisał na odwrocie, że on Shaw detektyw amerykański daruje pani Cogwell, takie bowiem prawdziwe nazwisko nosił „Bob — ślusarz“ — sumę dwudziestu funtów sterlingów.
— Jeśliby ktoś niepokoił panią pytaniami, wręczy mu pani tę kartę — rzekł, zwracając się do kobiety. Zachowaj ją dobrze. Gdy umyje się pani przyzwoicie i ubierze, proszę przyjść do mojej willi, położonej w zachodniej dzielnicy miasta. Czy mnie pani zrozumiała? Zobaczymy co będzie można dla pani zrobić.
Biedna kobieta spojrzała ze wzruszeniem na garść złota i schyliła się do ręki lorda Listera..
— Gdyby mój biedny Bob dożył tej pięknej chwili. Znalazł biedak tak dobrą robotę u pewnego bogatego pana a teraz nie żyje. Bob nie był złym człowiekiem. Tylko wódka go zgubiła.
Chciała już wyjść, gdy lord Lister zatrzymał ją.
— Hola, jedną chwileczkę... Mówi pani, ze znalazł robotę u jakiegoś bogacza. Czy powiedział pani, jak się ten człowiek nazywa?
— Nie mylordzie. Bob powiedział tylko: jest to uczciwa praca Kate i bardzo dobrze płatna. Pozatym dopiero wczoraj powiedział mi, że ten sam pan przyrzekł mu stałą pracę, jeśli dobrze wywiąże się z roboty, którą miał wykonać dzisiaj. Nie pytałam o nic więcej, gdyż byłam bardzo szczęśliwa...
Lord Lister potrząsnął głową.
— Dobrze już dobrze. Szkoda, że tak niewiele pani wie...

Charles odkrywa wytworną garsonierę

Lord Lister żegnał się właśnie z doktorem Warrensem, gdy na progu biura firmy „Aspley i Ska“, stanął Charley Brand. Sekretarz zdążył zmienić już swoje przebranie.
— Oto nasze auto, wuju — rzekł z uśmiechem. Gdy tylko wsiedli do wynajętego przez Charleya auta, sekretarz począł składać Tajemniczemu Nieznajomemu sprawozdanie z wyników obserwacji, roztoczonej nad obu Apsleyami.
— Nie tracąc z oczu wejścia do biura, skinąłem na auto, aby je mieć do swej dyspozycji. — rzekł — Obiecałem szoferowi podwójny napiwek, jeśli będzie jechał za obydwu panami, którzy wyjdą z biura. Apsleyowie wsiedli w pierwszą stojącą w pobliżu taksówkę. Zatrzymali się w najpiękniejszej dzielnicy West Endu. Wysiedli z auta i dalszą część drogi odbyli pieszo. Szedłem za nimi w przyzwoitej odległości po drugiej stronie ulicy. Po chwili weszli do jakiegoś domu. Młodszy Apsley otworzył kluczem drzwi. Nie spuszczałem ich z oczu udając, że przyglądam się wystawie w sklepie z obrazami. Zapaliłem właśnie fajkę, gdy w oknie na pierwszym piętrze pojawiło się światło. Zanim zasunięto rolety, poznałem w świetle sylwetkę młodego Apsleya. W kilka minut później młody Apsley wyszedł z domu, zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i dość głośno rzucił adres klubu. Ponieważ wiedziałem, że zazwyczaj zostaje tam dość długo nie poszedłem za nim. Postanowiłem czekać, aby zobaczyć co zrobi stary.
— Doskonale! — rzekł lord Lister. —
Po upływie dziesięciu minut usłyszałem odgłos, otwierających się drzwi wejściowych. Ukazał się w nich stary, elegancko ubrany i w cylindrze na głowie. Robił wrażenie młodszego, niż był przed godziną. Chodził krokiem sprężystym i elastycznym... Skierował się w stronę biegu ulic Nelsona i Campbella, gdzie jest postój taksówek. Niestety, nie dosłyszałem jaki adres podał szoferowi.
— A teraz dokąd idziemy? — zapytał lord Lister.
— Sądziłem, że zechciałbyś rzucić okiem na główną kwaterę obu Apsleyów.
— Siostrzeńcze Robercie, odgadłeś wspaniale moje myśli. Historia włamania wydaje mi się dziwnie podejrzana i mam zamiar ją wyjaśnić.
Tak rozmawiając dojechali do Campbell Street. Charley wskazał dom, którego numer zapisał starannie. Tajemniczy Nieznajomy wyjął wytrych i otworzył ciężkie drzwi wejściowe. Po schodach, przykrytych grubym dywanem, weszli aż na drugie piętro. Charley, który zanotował sobie rozmieszczenie okien, zatrzymał się przed drzwiami, prowadzącymi do mieszkania, które mieli przeszukać. Na drzwiach widniała kartka: „M. John Morris“.
Jeszcze jeden obrót wytrychem i drzwi otwarły się cicho. W mieszkaniu panowały ciemności. Charley zapalił zapałkę i poszukawszy kontaktu, zapalił elektryczność.
— Zwycięstwo! — zawołał lord Lister. — Nazwisko Morrisa jest nazwiskiem przybranym. Jeden z Apsleyów, prawdopodobnie starszy, zamieszkuje tę garsonierę pod fałszywym nazwiskiem. Spójrz: na krześle leży marynarka podarta, którą miał na sobie podczas walki z włamywaczami. Tam na stole widzisz zakrwawiony kołnierzyk i zerwany krawat. — Nie ulega kwestii, że jest to mieszkanie starego Apsleya.
Przeszukał kieszenie marynarki. Znalazł w nich kitka listów, zaadresowanych do firmy „Apsley i Ska“.
Lord Lister zabrał się do rewidowania wszystkich mebli, znajdujących się w eleganckim saloniku. Zwłaszcza interesował się szufladkami. Wytrych raz jeszcze oddał mu cenne usługi. Rewizja ta nie dała jednak żadnego rezultatu i tu nie znalazł nic interesującego.
— Przejdziemy do sypialni — rzekł. —
Udali się tam obydwaj. Powtórzyła się ta sama historia. Nic nie znaleźli. Lord Lister nie zniechęcał się. Rozpoczął uważnie raz jeszcze przegląd. Elegancka tuaelta z lustrem, stojąca tuż obok okna, ściągnęła na siebie jego uwagę. Odsunął lustra i począł macać ścianę wylepioną w tym miejscu tapetą w kwiaty. Nie omylił się. Część tapety odstawała lekko od ściany. Oderwał ją. Tuż pod nią zauważył zamek, znajdujący się w murze.
— Charley, znaleźliśmy schowek!
Sekretarz wylazł ze swego kąta i zbliżył się po cichu do przyjaciela.
— Do licha, nic się przed tobą nie ukryje.
Lord Lister wyjął tymczasem swój wytrych i po chwili w murze ukazała się kaseta.
Nie wierzyli własnym oczom: Leżały tam porządnie poukładane grube paczki banknotów, woreczki pełne złota i papiery wartościowe. — Krótko mówiąc, ukryto tam pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów, których kradzież przypisywano Rafflesowi. Lord Lister spiesznie przeliczył zdobycz. Nie brakowało ani grosza do pięćdziesięciu tysięcy funtów.
— Muszę przyznać, że tego nie spodziewałem się. — rzekł Raffles potrząsając.
— Rozumiem teraz wszystko. Pięćdziesiąt tysięcy funtów znajdowało się tu już oddawna, a w każdym razie w chwili gdy włamywacz na rozkaz starego Apsleya rozpruł kasę firmy. Chodziło o to, aby jaknajbardziej uprawdopodobnić fikcję włamania. W obawie przed wykryciem postanowili usunąć głównego świadka ich oszustwa, a jednocześnie skierować wszelkie poszlaki na Rafflesa. Bogaty człowiek, o którym mówiła żona Boba — to z całą pewnością armator Apsley. „Uczciwa robota“ — to było rozprucie kasy żelaznej na żądanie samego właściciela. — Apsley przyrzekł mu stałą pracę w wypadku, gdyby wywiązał się z swego zadania należycie...
Sekretarz zbladł. W miarę opowiadania Rafflesa, coraz silniejsze przerażenie odmalowywało się na jego twarzy. A więc Apsley, ten łotr i morderca miał w swym posiadaniu plan inżyniera. Być może nosił go przy sobie, poznawszy się na jego wartości. Lord Lister miał rację. Całe to zainscenizowane włamanie, zamordowanie „Boba ślusarza“, wszystko to miało na celu zamaskowanie kradzieży cennego planu.
— Odbiorę go siłą — rzekł Raffles, zgrzytając zębami z wściekłości.
Do roboty Charley! Wsiądziesz do auta, zapłacisz podwójnie lub potrójnie, ale wrócisz tutaj przed powrotem Apsleyów. Pojedziesz do naszej willi i przywieziesz mi tutaj pakiet banknotów fałszywych, które odebrałeś malarzom. Spiesz się! Czekam tutaj!
Lord Lister wyciągnął się na sofie, położył na stojącym stoliczku swój pistolet automatyczny i zapalił papierosa. Nieobecność Charleya nie trwała długo. Zjawił się wkrótce, dźwigając w skórzanej walizie fałszywe banknoty. Waliza była tak ciężka, że Charley uginał się pod jej ciężarem.
Lord Lister włożył rewolwer do kieszeni i podniósł się z sofy.
Obydwaj przyjaciele zabrali się do roboty.
Prawdziwe banknoty włożyli do walizy, a fałszywe ułożyli w kasetce.
Gdy wszystko zostało skończone, Raffles zamknął kasetę i zasunął lustro na swoje miejsce. Zgasili światło, i powrócili do salonu. Rozejrzeli się dokoła i wysunęli się cicho na schody.
W tej samej chwili Raffles usłyszał brzęk klucza wkładanego do zamka. Ktoś wszedł drzwiami wejściowymi do domu.
— Stop, Charley! — szepnął. — Może to ktoś mieszkający w tym domu.
Kroki zbliżały się i do uszu przyjaciół doszły odgłosy rozmowy: Był to mężczyzna i kobieta.
— Wchodzą na górę — szepnął Charley, wychyliwszy się ostrożne po przez poręcz. —
Zapalił zapałkę.
— Do diabła.... To stary Apsley!
— Wejdźmy w takim razie o piętro wyżej — rzekł lord Lister z zimną krwią.

Podnieśli walizę i cichutko pomknęli na trzecie piętro i stąd poczęli obserwować nadchodzących.
— Ile mi dasz mój staruszku? Powiedz... Nie chcesz?

— Zastanowię się nad tym przy butelce wina — odparł męski głos.
— Tym lepiej... Jestem głodna i mam pragnienie. Czy dasz mi pięć funtów?
Armator zaśmiał się.
— Nie masz zbyt wygórowanych pretensji. Dostaniesz nawet więcej jeśli będziesz miła.
— O, mój kochany staruszku!
Musiała go prawdopodobnie pocałować, gdyż stary Apsley zaśmiał się wesoło.
Drzwi otwarty się i oboje weszli do środka.
Lord Lister i Charley Brand zeszli ze schodów. Charley wraz z walizą wsiadł do auta i pojechał wprost do domu Rafflesa, ten ostatni zaś udał się do Klubu Gentlemanów, gdzie przebywał młody Apsley.

Miłe złego początki

Gdy armator wszedł do swego mieszkania, zapalił światło.
— Rozgość się moja mała — rzekł. — Jak się nazywasz?
— Klara... Jak tu u ciebie pięknie! Musisz być bogaty... Czy będę mogła często do ciebie przychodzić?
Apsley zaśmiał się wesoło.
— Masz zmysł do interesów, moja mała — rzekł — Chwytasz okazję za włosy.
Klara zawtórowała mu wesoło i zdjęła z głowy swój olbrzymi, przybrany jaskrawymi kwiatami kapelusz. Następnie ściągnęła z siebie bluzkę i bez śladu zażenowania, rzuciła się na kanapę.
Armator postawił na stole butelkę wina i kilka kanapek z łososiem.
— Pij i jedz aż będziesz miał dosyć, moje dziecko... Co prawda przydałby się jeszcze nóż i widelec.
Otworzył szufladę i wyjął nakrycie dla Klary. Napełnili kieliszki i wychylili je chciwie wraz ze swą towarzyszką.
— Oddawna nie piłam już nic równie dobrego — rzekła — ale daj mi pięć funtów.
— Doskonale — rzekł Apsley i przeszedł do sypialni. Znalazł po omacku miejsce, w którym ukryta była kaseta, wyjął klucze z kieszeni i otworzył schowek . Wydobył skolei paczkę, w której znajdowały się banknoty pięciofuntowe i schował jeden banknot do kieszeni. Następnie zamknął szybko schowek i powrócił do salonu.
Nie patrząc na banknot wręczył go dziewczynie. Dziewczyna miała jednak jakieś złe przeczucie, gdyż nie zadowoliła się powierzchownym obejrzeniem banknotu, ale przyjrzała mu się uważnie. Apsley spoglądał na nią z ironicznym uśmiechem:
— Udaje, że się zna. — pomyślał.
Po chwili dziewczyna oddała mu banknot i rzekła nadąsana:
— Nie mój staruszku, nic z tego. Nie jestem taka głupia! Ten banknot jest fałszywy.
Armator roześmiał się.
— Skąd to wiesz? — rzekł. —
Machinalnie wziął banknot i pochylił się nad nim.
— Jest zupełnie nowy — rzekł. — Mój Boże, to prawda, że jest fałszywy! Odrazu rzuca się w oczy że nie ma znaku wodnego...
Krew nabiegła mu do twarzy. Skoczył w stronę sypialni wściekły, że ktoś niepostrzeżenie musiał mu wręczyć fałszywy banknot zamiast prawdziwego. Zapalił światło i otworzył skrytkę. Spojrzał do środka. Wszystko zawirowało mu w oczach: worki z pieniędzmi i rulony złota zniknęły. Rozsunął papiery szukając, czy przypadkiem nie przesunięto ich w głąb. Stracony trud. Złoto znikło. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Czuł, że stało się coś, czego nie rozumiał. A może i reszta banknotów, jest fałszywa? Musiał chwycić się stołu, aby nie upaść. Drżącą ręką sięgnął po garść banknotów i począł je oglądać po kolei. Wszystkie były fałszywe.
— Wszystko fałszywe! Wszystko fałszywe! — jęknął. —
Nogi ugięły się pod nim. Z człowieka pełnego wigoru i radości życia, przekształcił się nagle w złamanego starca. Ukrył twarz w dłoniach.
— Chodźże tu mój drogi — zawołała dziewczyna, uważając, że nieobecność jej klijenta trwa zbyt długo. — Bądź miły i przynieś mi nowy banknot, tym razem prawdziwy!
— A idźże do wszystkich diabłów — ryknął armator. — Jeszcze się tu będziesz naśmiewała ze mnie. Zabito mnie, zamordowano! Okradziono!
Nagle wszystko wydało mu się jasne: była to zemsta Rafflesa. Stracił przytomność i padł na podłogę.
Dziewczyna poczekała jeszcze kilka chwil, po czym zaintrygowana długą nieobecnością Apsleya uchyliła ostrożnie drzwi. Ujrzała armatora leżącego na podłodze.
— Biedak, widocznie dostał ataku apoplektycznego. To ten fałszywy banknot tak go zdenerwował. Co za przygoda! I pomyśleć, że zostałam tu sama z tym durnym starcem, który nie ma przy sobie ani grosza!
Ale nawet w najkrytycznieszym momencie nie opuścił jej zmysł do interesu. Powiodła wzrokiem po mieszkaniu, szukając klucza. Leżał na stole tam, gdzie go zostawił armator. Niestety, tuż obok niego spostrzegła zegarek z dewizką starego Apsleya. Nie chcąc ażeby cenne przedmioty „poniewierały się bez opieki“, wzięła go ze sobą. W mgnieniu oka ubrała się, włożyła bluzkę, kapelusz i wyszła.
Zniknęła w cieniach nocy, jak duch, unosząc z sobą zegarek i dewizkę zacnego armatora Apsleya. Miała jednak na tyle delikatności, że nie zabrała z sobą klucza od mieszkania, lecz zostawiła go w drzwiach.

W klubie gentelmanów

Gdy lord Lister przebrany za amerykanina wszedł do salonu Klubu Gentlemanów — rozejrzał się dokoła. Przy zielonym stole ujrzał tego, kogo szukał.
Grano w baccarata. Bank trzymał młody Apsley.
Jakkolwiek bankier posiada w tej grze więcej szans, młody Apsley tym razem nie miał szczęścia. Był bledszy niż zazwyczaj i na czole jego ukazały się grube krople potu. Aby się pokrzepić, zamówił dwa koniaki i wypił je jednym haustem. Następnie obstalował szampana, wypił go i powrócił do gry. Nagle drgnął ze zdumienia.
Ujrzał naprzeciw siebie Amerykanina, którego poznał rano. Detektyw z Chicago usiadł najspokojniej w świecie naprzeciw niego i rozpoczął grę.
Młody Apsley zaczerwienił się lekko. Przykro mu było, spotkać się przy tym samym stole z detektywem. Nie wypadało mu jako współwłaścicielowi firmy, do której dokonano włamania, grać tegoż jeszcze wieczora w karty na grube sumy. Musiał jednak przywitać się z Amerykaninem, na co detektyw odpowiedział mu obojętnym kiwnięciem głowy.
Amerykaninowi sprzyjało szczęście, natomiast Apsley — junior przegrywał. Amerykanin podwajał ciągle stawkę.
— Goddam — co pan robi, panie Shaw? — zapytał jeden z graczy. — Zwiększa pan przecież szansę banku. Musi nastąpić przecież taki wypadek, że bankier wygra. A wówczas cała pańska wygrana z olbrzymią nadwyżką przejdzie w jego ręce.
— Chcę poprostu zobaczyć do czego to doprowadzi — odparł Shaw. Chcę sprawdzić, czy mister Apsley, który jest wybitnym bankierem będzie miał dzisiaj szczęście. Jak panom wiadomo, dzień dzisiejszy nie jest zbyt pomyślny dla Apsleyów.
Młody Apsley zaczerwienił się jeszcze mocniej.
— Cóż pan chce przez to powiedzieć, mister Shaw! — zawołał — czy zechce pan wyjaśnić mi pańskie słowa?
— Bardzo chętnie. Jeśli ryzykuję tyle pieniędzy w grze przeciwko panu, to znaczy, że chcę dać możność powetowania sobie w niewielkiej części strat, które poniosła dziś pańska firma. Na skutek włamania, firma „Apsley i Ska“, straciła dzisiaj przeszło pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów.
— Być może, wierzyciele pańskiego ojca nie stracą jeszcze wszystkiego.
Apsley zaperzył się.
— Dziękuję panu za tę wspaniałomyślność wobec naszej firmy. Nie zwracałem się do pana o nic. Po pierwsze, mam jeszcze dość pieniędzy, a powtóre mam przyjaciół, którzy wyratują mnie w potrzebie.
— Pozwoli pan, że wyrażę pewne wątpliwości. Pamięta pan, że jeszcze dziś rano, ojciec pański wznosząc ręce do nieba lamentował, że firma jest na progu bankructwa? Nie wiem, czy stół bakkaratowy w Klubie Gentlemanów jest miejscem właściwym dla pana, w dniu, w którym firma pańska poniosła tak olbrzymie straty. Zna pan prawdopodobnie stare przystawie, które powtarza mądrość narodów: nieszczęścia zawsze idą w parze. Niepowodzeniom w interesach towarzyszą zazwyczaj niepowodzenia w grze.
— Czy przyszedł pan po to, aby mi prawić kazania? — zawołał młody Apsley, — zielony ze zdenerwowania.
Otoczyli go przyjaciele, prosząc, aby zachował spokój. W każdym razie słowa mister Shawa wywarły duże wrażenie na obecnych. Niektórzy z członków klubu przyznawali mu rację. Ktoś nawet przyniósł poobiednie wydanie „Timesa“, poświęcającego całą strome opisowi włamania do firmy Apsley.
W międzyczasie młody Apsley odzyskał swój poprzedni tupet.
Odsunął energicznie od siebie przyjaciół, którzy radzili mu powstrzymać się od gry.
— Nie rozumiem dlaczego? — oburzył się młody gracz. — Będziemy grali dalej. Mam zamiar ryzykować w dalszym ciągu i wszystko mi jedno, czy to się komu podoba, czy nie.
— Dobrze — rzekł amerykanin — Banco!
Karta, która sprzyjała mu gdy grał spokojnie, odwróciła się odeń, gdy począł zdradzać zdenerwowanie. Apsley znów przegrał.
Otarł pot z czoła. Po szczęśliwej machinacji z włamaniem, otrzymał od swego ojca pięćset funtów sterlingów. Suma ta miała mu wystarczyć na kilka miesięcy gry. Przegrał już prawie wszystko. Nie zwracał na to uwagi. Pewny był, że wcześniej, czy później musi się odegrać. Znał miejsce ukrycia zagrabionych pieniędzy. Ojciec jego związany był wspólnym sekretem nie odmówi mu zatem dalszych sum.
Amerykanin denerwował go. Nietylko dlatego, że przemawiał do niego w sposób impertynencki, ale nadto wygrywał. Młody Apsley chciał za wszelką cenę odzyskać swe pieniądze. Wchodziła tu w grę jego ambicja.
Amerykanin odgadł widać jego myśli.
— Chciałby się pan odegrać odrazu? Jaka suma jest w banku?
Apsley zląkł się trochę, lecz nie okazał po sobie.
— Sto pięćdziesiąt funtów — odparł, przeliczywszy szybko leżące przed nim banknoty.
Następnie wyjął z kieszeni jeszcze banknot stufuntowy i rzucił go na zielone sukno:
— Teraz w banku znajduje się dwieście pięćdziesiąt funtów — rzekł.
— Jesteś szalony Apsley! — wołali gracze. —
Apsley nie słuchał.
— Doskonale — rzekł Amerykanin spokojnie, — Banco!
Obserwujący grę zamilkli. James Apsley zadrżał lekko. Nalał sobie kieliszek koniaku i wypił go jednym tchem.
Bankier odkrył karty. Lord Lister wygrał.
Apsleya ogarnął demon gry. Sięgnął ręką do kieszeni: w portfelu nie miał już ani grosza, z pięciuset funtów nie zostało śladu. W kieszeni znalazł tylko błękitny papier, z rodzaju tych, których technicy używają do kreślenia planów. Spojrzał na papier i włożył go z powrotem do kieszeni.

Mister Darley — zwrócił siu do jednego ze swych przyjaciół. — Chciałbym dokonać jeszcze jednej próby. Czy mógłby mi pan pożyczyć pieniędzy?
— Wróć pan lepiej do domu, Apsley — odparł przyjaciel. — Będzie to o wiele lepiej... Nie mam zresztą pieniędzy przy sobie.

— Mister North — zwrócił się Apsley do drugiego — czy zechciałby mi pan?...
— Przykro mi bardzo, drogi Apsley... Sądzę, że najlepiej byście zrobili, zaprzestając na dziś gry. Zresztą, cóż pomyśleliby o was wasi wierzyciele?
Odmawiano mu wszędzie. Nie sposób grać dalej. Tymczasem Amerykanin siedział spokojnie po drugiej stronie stołu i z ironiczna miną zdawał się wyczekiwać dalszego ciągu... Apsley miał ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Wychylił jeszcze jeden koniak i zawołał:
— Panowie — zostawiam bank każdemu, kto go podejmie. — zawołał. — Niechaj kto inny, zamiast mnie, zmierzy się z mister Shawem!
Lord Lister uśmiechnął się.
— Pan chciałby zagrać jeszcze przeciwko mnie? Może robię głupstwo, ale mam zamiar zaproponować panu następującą rzecz. Jeśli los do pana się uśmiechnie, będzie pan mógł odrazu odegrać wszystkie swoje straty. Po tym jednak, co dziś powiedział pański ojciec, muszę zażądać od pana pewnej gwarancji.
— Goddam sir! — ryknął młody Apsley. — Czyżby pan wątpił w moje słowo honoru?
— Nie oto idzie — odparł Raffles zimno. — Ale kto wie, co się jutro może z panem stać.
— Nie rozumiem — rzekł Apsley. — Wszystko czego pragnę, to odebrać panu zwycięstwo...
— Naturalnie, naturalnie... Żądam jednak gwarancji.
— Czego pan chce? Zegarka, pierścienia?
— Cóżbym z tym zrobił gdybym wygrał? Nie przydałoby mi się to na nic. Potrzeba mi rzeczy wartościowej. Rzeczy, która przedstawia wartość dość znaczną, którą można sprzedać w razie potrzeby... Czy nie ma pan nic takiego?
— Zgoda! — zawołał Apsley. — Przypomina mi pan Shylocka. Ale mam coś takiego przy sobie. Będę to jednak musiał mieć z powrotem jutro rano.
— Zgoda. Jeśli wygram, przyniesie mi pan pieniądze, a ja panu jutro zwrócę zastaw. Cóż to takiego?
Apsley tracił głowę. Wypił jeszcze kilka szklanek szampana. Oczy wyszły mu z orbit.
— Dam to panu — krzyknął głośno; — Ale uważaj Yankesie: jeśli jutro przyjdę z pieniędzmi, a nie zechcesz mi oddać zastawu, zabiję cię jak psa. Czyś mnie zrozumiał?
Zbliżył się do niego prezes klubu i położył mu rękę na ramieniu.
— Mister Apsley, zechciej pan się liczyć ze słowami. Nie dopuszczę do tego, aby ktoś rzucał pogróżki pod adresem gości naszego klubu. Uważam pańskie postępowanie za wysoce niewłaściwe.
— Niech pan nie zwraca na to uwagi, prezesie — rzekł Apsley. — Przede wszystkim mówię do pana Shawa. Czego pan chce ode mnie?
— Jest zupełnie pijany... — rzekł przewodniczący tonem wyjaśnienia. — Trudno brać mu za złe to, co mówi. Proszę zabrać stąd koniak i szampana — rzekł, zwracając się do lokaja.
Apsley chciał dalej pić. W chwili gdy lokaj odszedł od stołu, unosząc na tacy butelki, Apsley chwycił je oburącz.
— Durniu jeden — zawołał. — Co robisz? Zostaw ten koniak! To jeszcze jedyna rzecz dobra w tym lokalu.
Nalał sobie pełną szklankę i wypił ją.
Chwiejnym krokiem skierował się w stronę Amerykanina, wyciągnął błękitny papier z wewnętrznej kieszeni i rzucił go na stół. Ani jeden muskuł na twarzy Shawa nie drgnął.
— Co to jest? — zapytał.
— Powiem panu... l tak pan nic z tego nie zrozumie. Jest to plan, mój plan łodzi podwodnej, który przestudiowałem i opracowałem dokładnie... Jutro rano muszę go zanieść do admiralicji, aby złożyć go do konkursu.
Obecni nadstawili uszu. Nikt nigdy nie słyszał, aby młody Apsley zajmował się na serio czymś innym, poza grą. Był on rzeczywiście inżynierem marynarki, ale nigdy nie odznaczał się specjalnymi zdolnościami. Czyżby się wszyscy mylili?
Lord Lister uśmiechnął się z zadowoleniem.
— A więc na ten nowy plan... Ten plan, który został całkowicie przeze mnie opracowany — bąkał niezrozumiale Apsley. — Czy pożyczy mi pan pod jego zastaw dwadzieścia pięć funtów? Liczę, że plan ten wynagrodzi nam wszystkie straty, które ponieśliśmy w związku z włamaniem dokonanym przez tego bandytę Rafflesa...
Lister otworzył plan, chcąc się upewnić, czy to rzeczywiście ten sam. Istotnie był to plan Burtona.
Położył dwadzieścia pięć funtów sterlingów na stole.
— Jutro... a raczej dziś rano będzie pan miał plan z powrotem pod warunkiem, że zwróci mi pan moje dwadzieścia pięć funtów.
Młody Apsley wlał do szklanki resztki koniaku i podniósł szklankę do ust. Oczy jego świeciły dziwnym blaskiem, a włosy zwisały nad czołem.
— Apsley robi na mnie wrażenie nienormalnego — rzekł przewodniczący. — Nie wolno nam pozwolić na tę grę, która robi wrażenie pojedynku. Nie ma mowy o zachowaniu przez strony przepisów grzeczności, obowiązujących w przyzwoitych klubach.
— Jestem tego samego zdania, panie prezesie. — rzekł Darley. — Zaraz pójdę...
Młody Apsley zdążył już chwycić karty w ręce:
— Trzymam bank, kto poniteruje? — woła dziwnym głosem przerywanym pijacką czkawką.
Na znak prezesa nikt z graczy nie ruszył się nawet z miejsca. Jedyny lord Lister odparł flegmatycznie.
— Zgoda mister Apsley — jeśli pan chce, daję panu rewanż.
— Mam nadzieję, mister Shaw. Widzę jednak, że jest pan sam. Wobec tego zagramy w kolory. Jeśli czerwony — moja wygrana, jeśli czarny pan wygrał.
— Jak pan chce, mister Apsley. — Stawiam dwadzieścia pięć funtów.
Otoczono ich kołem. Apsley potasował karty, dał przeciwnikowi do przełożenia. — Wyciągnął pierwszą kartę, dama kier! Apsley wygrał. Lord Lister wręczył mu pięć banknotów pięciofuntowych. Zainteresowanie wśród graczy wzrosło.
— Gramy dalej — rzekł Amerykanin. Te same warunki, co poprzednio. Podwajam stawkę.
Położył na stole pięćdziesiąt funtów sterlingów, Apsley wyciągnął kartę: as pik. Przegrał... Spojrzał na Amerykanina oczyma nabiegłymi krwią.
— Muszę wygrać... Muszę się zemścić... Odbiorę mu moje pieniądze i mój plan. Przecież nie jest czarodziejem! Jestem pewny, że oszukuje.
— Mister Shaw — zawołał głośno, tonem pogróżki.
— Czego pan chce? — zapytał Lister, — który zamierzał właśnie pożegnać się z towarzystwem — sądzę, że czas najwyższy udać się do domu?
— Nie mam ochoty. Chcę jeszcze grać. Mam zamiar wygrać od pana pieniądze, plan i wszystko.
— Wierzę panu! Ale do tego, potrzeba pieniędzy — odparł lord Lister obojętnie.
— Pan mi chyba pożyczy?... Kelner jeszcze whisky!
— O, nie — rzekł Amerykanin. — Muszę postępować ostrożnie. Słyszałem, że pański ojciec jest w przededniu bankructwa.
— A jednak muszę od pana otrzymać pieniądze, mister Shaw. Niech mnie pan wysłucha: dałem panu mój plan jako zastaw. Ponieważ sam jestem wynalazcą i posiadam wszelkie obliczenia mogę go w każdej chwili przerobić raz jeszcze. Mogę również otworzyć inny, daleko doskonalszy. Ile mi pan da, jeżeli panu plan ten sprzedam na własność?
Członkowie klubu spojrzeli po sobie ze zdumieniem. Nawet ci, którzy początkowo oburzali się na niego za niewłaściwe zachowanie, pełni byli teraz współczucia.
— Ależ to szaleństwo, Apsley — zawołał North.
— Jutro, gdy pan odniesie pieniądze, może pan odebrać swój plan z powrotem — zawołał przewodniczący.
Nikomu się nie śniło nawet, że autorem planu był inżynier Burton.
Apsley odsunął brutalnie swych przyjaciół na stronę.
— Ile mi pan da za ten plan, Mister Shaw?
— Wola człowieka jest święta — odparł lord Lister. — Niechże panowie zaprzestaną daremnych interwencyj. Pan Apsley jest pełnoletni i może dowolnie rozporządzać swoją własnością.
Lord Lister wyjął portfel.
— Oto tysiąc funtów, mister Apsley — rzekł do swego przeciwnika.
Zwrócił się do obecnych:
— Proszę, może się panowie zechcą przekonać czy suma ta się zgadza. Zważywszy, że przyjaciel nasz znajduje się w niezbyt trzeźwym stanie, uważam tę formalność za konieczną.
Darley i North przeliczyli banknoty.
— W porządku...
— Gramy więc — zawołał Apsley chwyciwszy chciwie banknoty.
— Jeśli pan sobie życzy, mogę trzymać bank — odparł Shaw z niezmąconym spokojem. — Proponuję panu podzielić te sumę na pięć stawek dwustufuntowych.
— Dobrze, gramy więc.
Obydwaj mężczyźni usiedli przy zielonym stole. Apsley grał przytomnie, mimo nieprawdopodobnej ilości wypitego alkoholu. Szczęście jednak nie sprzyjało mu. Znów przegrał wszystko.
— Hola! — zawołał. — Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo przeklęty Amerykaninie. Okradłeś mnie! ograbiłeś! Zdjąłeś mi z pleców ostatnią koszulę. Poczekaj ja cię nauczę!
Zanim obecni zorientowali się do czego zmierza, wyciągnął z kieszeni rewolwer i wypalił.
Lord Lister, który spodziewał się tego ataku, zdążył szczęśliwie uskoczyć w bok. Kula utkwiła w ścianie.
Członkowie klubu rzucili się, aby obezwładnić szaleńca.
— Po raz pierwszy klub nasz stał się terenem podobnie gorszącej sceny — zawołał prezes klubu, z rozpaczą załamując ręce.
Apsley strzelił jeszcze dwa razy w powietrze, stłukł wspaniałe weneckie lustro i uciekł.
Członkowie klubu postanowili zawiadomić o zajściu Scotland Yard. Jedynie lord Lister zachowa! zimną krew.
— Panowie, pozostawcie tego człowieka własnemu losowi — rzekł. — Zapewniam was, że kara, która go spotka, będzie o wiele surowsza niż ta, którąby mu wymierzyły państwowe sądy. Nie dziwcie się memu postępowaniu. Zjawiłem się tu po to, aby odebrać młodemu Apsleyowi ukradziony plan łodzi podwodnej. Udało mi się to w zupełności. Spieszę oddać plan ten prawemu właścicielowi.
Oświadczenie to spotkało się z ogólnym aplauzem.
— Przez cały czas zastanawiałem się, w jaki sposób ten pędzi wiatr i hulaka, mógł znaleźć czas na opracowanie planu. — zawołał Darley.
Lister wymienił nazwisko inżyniera Burtona, jako autora planu. Mimo nalegań ze strony zaciekawionych mężczyzn nie chciał powiedzieć o nim ani słowa. Pożegnał się z wszystkimi i opuścił klub.

Syn i ojciec

Stary Apsley ocknął sic z omdlenia. Zupełnie złamany, dźwignął się z podłogi i raz jeszcze rzucił okiem na skrytkę pełną fałszywych banknotów. Ostatkiem sił dowlókł się do salonu i tam skonstatował znikniecie dziewczyny oraz zegarka.
— Rzucił się na sofę i począł rozmyślać:

— Utrata.pięćdziesięciu tysięcy funtów, zastąpionych bezwartościowymi papierkami bolała go bardzo. Nie wolno jednak było rozpaczać. Pozostawał przecież plan Burtona. Liczył, ze osiągnie za niego nagrodę, która częściowo wynagrodzi straty. Należało się również spodziewać, że państwo zamówi nowe łodzie podwodne wedle powyższego planu w firmie Apsley i zarobek przewyższy znacznie sumę pięćdziesięciu tysięcy funtów.

Pocieszył się nieco. Usłyszał ciężkie kroki na klatce schodowej.
— Ten kto wchodzi musi być porządnie objuczony — szepnął armator.
W tej samej chwili drzwi się otwarły i stanął w nich syn jego James Apsley. Był w okropnym stanie. Zgnieciony cylinder zsuwał mu się na kark, włosy miał rozwichrzone i chwiał się na nogach.
— Nieszczęsny, jak ty wyglądasz? — zawołał ojciec. — Gdzieżeś był?
— Straciłem wszystkie pieniądze, papo... — Dobrze, że więcej nie miałem przy sobie... Ten przeklęty Amerykanin mógłby wygrać trzy razy tyle. Bądź dobry, papo i daj mi wódki; a przede wszystkim pieniędzy! Dużo pieniędzy!
— Jesteś pijany do nieprzytomności! Nie dostaniesz ani grosza — zawołał Apsley.
Schował butelkę whisky do kredensu. Nalał do szklanki trochę wody sodowej:
— Wypij to durniu! Wypij prędko.
James skrzywił się, ale musiał szanować wolę ojca.
— Widzisz — rzekł. — Robię wszystko, czego ode mnie żądasz. Teraz ty bądź grzeczny i spełń moje życzenie. Daj mi pieniędzy, papo, dużo, dużo pieniędzy. Jeśli odmówisz będę się musiał utopić.
— Zawsze byłeś idiotą. James. Czas wreszcie skończyć z błaznowaniem. Sytuacja zmieniła się. Musisz zabrać się do roboty, i to na serio, abyśmy mogli wspólnie odrobić straty.
— Pracować? Chyba kpisz, ojcze? Przecież to nonsens! pocóż pracować? Mamy dość pieniędzy, aby próżnować całe życie. Zostawmy pracę innym, durniom wygłodniałym, robotnikom, inżynierom...
Armator podrapał się głowę.
— Nie wie jeszcze o niczym — pomyślał. — Cios będzie tym okrutniejszy...
Zmusił Jamesa do wypicia jeszcze jednej szklaneczki sodowej wody.
— Goddam — zawołał James, odzyskując stopniowo przytomność. — Musze już pójść. Daj mi pieniądze. Nie mam przy sobie ani grosza. Wszystko przegrałem do tego przeklętego Amerykanina. Jeśli mi nie dasz pieniędzy natychmiast, będę go musiał łowić po drugiej stronie oceanu.
— Zupełnie pijany — mruknął do siebie Apsley.
— Słuchaj, ojcze — zawołał James, spoglądając na zegarek. Powtarzam ci raz jeszcze, że muszę za chwilę wyjść. Przegrałem wszystko co do grosza. Czy słyszysz? Daj mi dziesięć tysięcy funtów ze schowka. Już więcej nie zażądam od ciebie ani grosza.
— Ze schowka! — zaśmiał się stary armator ironicznie. — Postaraj się zaspokoić naszych wierzycieli pieniędzmi ze schowka, a będę uważał cię za cudotwórcę. Nie mogę ci dać ani grosza! Nasze pieniądze znikły.
Syn zaśmiał się.
— Kpisz sobie ze mnie. — Opowiedz to komu innemu. Nie myśl, że masz do czynienia z pijanym. Wiem co mówię i jestem zupełnie przytomny. Muszę mieć pieniądze. Zrobiłem kapitalne głupstwo. Spłukałem się doszczętnie w grze. W przystępie wściekłości dałem dwa strzały w kierunku mego przeciwnika Amerykanina Shawa. Mam wrażenie, żem go zabił, lub zranił... Ponadto strzeliłem trzy razy z rewolweru w stronę mych towarzyszy klubowych.
James rzucił na stół rewolwer. Było w nim jeszcze kilka naboi.
Armator w przerażeniu załamał ręce.
— Szalony... Szalony! Niestety, nic nie mogę dla ciebie zrobić... Uciekaj, jeśli możesz.
— Nie pragnę niczego innego. Trzeba mi jednak do tego pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy!
— Ależ nie mam ich — odparł ojciec zdenerwowany.
— Gdzie się w takim razie podziały? — zapytał James nic nie rozumiejąc.
— Głupia historia... — odparł stary. — Nie myśl moje dziecko o tym. Wkrótce odbijemy sobie wszystkie straty. Przede wszystkim musisz się ukryć w bezpiecznym miejscu. Jestem gotów rozpocząć zbieranie majątku od początku. Wkrótce zdobędziemy nowe pięćdziesiąt tysięcy funtów!
— Nigdy nie uwierzę w to, aby zostały one skradzione — odparł James ponuro.
— Jest to, niestety, prawda. Mam jednak przecież genialny plan Burtona. Dzięki temu planowi staniemy się bogatsi, niż byliśmy poprzednio. Daj mi ten plan. Cała nasza przyszłość od niego zależy.
Młody Apsley zorientował się wreszcie w popełnionym głupstwie. Wyprostował się i rzekł:
— Nie mam planu. Oddałem go w zastaw, jako gwarancję zapłacenia karcianego długu. Następnie zaś... sprzedałem... Otrzymane zań pieniądze również przegrałem.
— Kanalio! — zawołał armator. — Czy ta prawda?
— Śmiesz nazywać mnie kanalią z powodu planu, który sam wykradłeś — odparł James.
Armator spojrzał nań z przerażeniem. Dotknął ręką czoła i wybuchnął niesamowitym śmiechem.
— Koniec... Koniec wszystkiego!
Chwycił rewolwer, który James położył na stole. Przyłożył go do czoła i pociągnął za cyngiel. Padł strzał. Stary Apsley runął na ziemię.
James cofnął się w tył z przerażeniem. Chwiejnym krokiem skierował się w stronę sypialni ojca. Chciał jaknajprędzej przekonać się o losie ukrytego skarbu, którego obecnie był jedynym właścicielem. Klucze tkwiły w zamku skrytki!
— A co, czy nie mówiłem — zaśmiał się, zaglądając do środka. — Pieniądze leżą tak, jak je tam ułożono.
Wyciągnął najbliżej leżącą paczkę banknotów. Oczy jego rozszerzyły się z przerażenia. Dzięki wprawie, nabytej przy stoliku karcianym, odróżnił natychmiast falsyfikaty. Począł starannie oglądać pod światło wodne znaki.
— Wszystko fałszywe... — szepnął ocierając pot z czoła. — On... On... o tym wiedział.
Ukląkł nad zmarłym. Z delikatnością, o którą trudno go było podejrzewać, wyjął z zaciśniętej ręki rewolwer i przycisnął go do swej skroni.
Padł strzał. Młody Apsley legł tuż obok zwłok swego ojca.

Baxter wchodzi na scenę

Mister Gower przechadzał się po swoim studiu pełnym nieoprawionych płócien i płyt metalowych. W zdenerwowaniu palił olbrzymie ilości papierosów. Na sztalugach stał wspaniały obraz. Był on jeszcze nieskończony, lecz malarz nie mógł pracować tego wieczora.
Nie przestawał myśleć o fałszywym banknocie, znajdującym się w posiadaniu Jamesa Apsleya. — Banknot ten, przyciśnięty biedą, wręczył swemu rzekomemu przyjacielowi. Apsley nie chciał go zwrócić. Odwrotnie. Żądał nawet od niego, aby dostarczył mu reszty zapasu. Artysta starał się uczynić z nich właściwy użytek. Zwrócił się do pewnej firmy, ofiarując je dla celów reklamowych. Miały być rozdawane publiczności z dowcipnym napisem, reklamującym wyroby firmy. Niestety, banknoty te były zbyt podobne do prawdziwych, aby je można byle do tych celów użyć.
James Apsley odwiedził go kiedyś w jego pracowni, aby obejrzeć obraz „Śmierć Messaliny“. Obraz ten malarz wykończył na mającą się wkrótce otworzyć wystawę. Artysta głodował wówczas od przeszło dwóch tygodni. Przyciśnięty nędzą wręczy, Apsleyowi fałszywy banknot piećdziesięciofuntowy, aby go rozmienił na drobne. Apsley uczynni to bez trudności. Malarz miał nadzieję, że w najbliższej przyszłości zwróci mu te pieniądze i wyjaśni, że chodziło wówczas o żart. Nie wiedział jednak, że Apsley dzięki doświadczeniu, nabytemu przy stole gry, poznał się od razu na falsyfikacie. Rozmyślnie nic nie powiedział malarzowi, aby w ten sposób mieć go w swym ręku.
W kilka dni później Gower wystawił swą „Messalinę“ i sprzedał ją za dość wysoką sumę.
Natychmiast zgłosił się do Apsleya, ale nie zastał go w domu. Pobiegł do klubu. Tam właśnie odbyła się rozmowa, której świadkiem był lord Lister. Pamiętamy, że lord Lister, powodowany współczuciem dla biednego malarza, polecił Charleyowi zająć się tą sprawą.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę wejść — zawołał artysta.
Do pracowni wtoczył się Baxter w towarzystwie nieodłącznych Marholma i Tylera.
Malarz zbladł. Znał dobrze inspektora Baxtera ze Scotland Yardu.
— Czemu zawdzięczam zaszczyt pańskiej wizyty — zapytał.
— Dowie się pan za chwilę, mister Gower. Chodzi nam o pańskie genialne rysunki. O prawdziwe arcydzieła, przypominające do złudzenia banknoty angielskie.
— Nie wiem, o czym pan mówi, kapitanie?
Baxter wzruszył ramionami.
— Oczywiście. — rzekł. — Wszyscy mówicie to samo. Zobaczymy, jakie rezultaty da nam rewizja. Proszę usiąść spokojnie i nie przeszkadzać.
Artysta ukrył twarz w dłoniach. Czuł, że lada chwila kryjówka, w której schował banknoty zostanie odnaleziona.
— Co za wstyd — co za wstyd — szeptał.
Baxter podszedł wprost do skrytki, znajdującej się w ścianie pod oknem i otworzył ją przy pomocy wytrycha.
— Goddam! — zawołał. — Cóż to znaczy? Kto zdążył zabrać stąd wszystko?
Niewysłowiona radość ogarnęła serce malarza.
— Jakaś koperta, zaadresowana do pana Gowera — rzekł Marholm. — Mam wrażenie, że w środku są pieniądze.
Raz jeszcze przetrząsnęli starannie cały pokój. Nigdzie nie znaleźli nawet śladów fałszywych banknotów.
— Bardzo nam przykro, panie Gower — rzekł Baxter. — Otrzymaliśmy widocznie fałszywe informacje. Przepraszamy pana jaknajmocniej. Oto koperta zaadresowana do parna. Pan prawdopodobnie wie, co ta koperta zawiera?
— Nie mam najmniejszego pojęcia — odparł malarz.
— To dziwne... Czuję pod palcami pieniądze — odparł Baxter. — Zechce pan otworzyć tę kopertę przy nas.
Drżącymi dłońmi Gower rozdarł kopertę. Wypadło z niej dwadzieścia pięć złotych monet oraz list.

„Drogi Mistrzu!
Napróżno czekałem wczoraj na pana. Chciałem zamówić portret. Nudząc się natrafiłem na pański schowek. Znalazłem w nim wspaniałą próbkę pańskiego talentu. Pozwoliłem sobie zabrać ją, pozostawiając załączone pieniądze tytułem zapłaty. Mam nadzieję, że nie weźmie pan mi tego za złe.

Pański przyjaciel, którego pozna pan wkrótce.“

— Niezły zarobek — rzekł Baxter. Przypuszczam, że to dopiero zaliczka. Winszuje panu i do widzenia.

Po wyjściu z „Klubu Gentlemanów“, lord Lister wrócił do siebie, do domu. Zastał Charleya, zajętego opracowywaniem jakiegoś nowego zagadnienia z dziedziny aeronautyki. Aeronautyka była słabością młodego sekretarza.
— Jakie to szczęście, żeś się jeszcze nie położył spać — rzekł lord Lister.
— Musisz mi udzielić jeszcze dodatkowo pewnych wyjaśnień.
— Jestem gotów. Edwardzie.
— Chciałbym się dowiedzieć, czy dochodzenie w sprawie fałszywych banknotów posunęło się naprzód?
— Pojedziesz przeto autem najpierw na Campbell-Street i zaczekasz w aucie tak długo, dopóki nie spostrzeżesz przybycia policji. Następnie w sposób delikatny dowiesz się co się stało?
— Doskonale — rzekł Charley i pobiegł do garderoby, aby przeobrazić się w siostrzeńca Mister Shawa. Uścisnął rękę lorda Listera, i wyszedł, aby spełnić dane mu polecenie.
Lord Lister zapalił papierosa i począł powoli przechadzać się po swym gabinecie. Następnie wyjął z biblioteki tom Szekspira i zagłębił się w lekturze „Snu Nocy Letniej“.
Trwało to kilka minut, gdy nagle powrócił Charley. W urywanych słowach opowiedział Listerowi to, co zastał na Campbell Street. Na wieść o tragicznej śmierci obu Apsleyów, lord Lister zmarszczył brwi.
— Zostań tu Charley i przygotuj mi mocną czarną kawę. Muszę tam udać śle osobiście. Sadze, że nie zabawię długo.
Na Campbell - Street Baxter i detektywi ze Scotland Yardu przyjęli go jak starego znajomego. Ciała leżały jeszcze na ziemi jedno na drugim.. Podczas, gdy detektywi przeprowadzali dokładną rewizję w całym mieszkaniu, lord Lister skrzyżowawszy ręce na piersiach przyglądał się zwłokom ojca i syna.
Lord Lister nie chciał ich śmierci... Śmierć przyszła jednak jako wynik pewnych życiowych powikłań i konieczności.
Baxter powrócił po chwili z pokoju sypialnego. Był bardzo wzruszony.
— Cóż się takiego stało — zapytał lord Lister.
— Niebywałe odkrycie! — odparł Baxter. — I pomyśleć, że obydwaj zmarli byli najzwyklejszymi fałszerzami monet... Znaleźliśmy całą ich pakę w skrytce w pokoju sypialnym. Marholm i Tyler zajęci są właśnie liczeniem pieniędzy.
Lord Lister skłonił się, jakgdyby składając hołd zdolnościom wywiadowczym Baxtera. Mimo powagi sytuacji nie mógł wstrzymać się od śmiechu. Powinszował Baxterowi, zaczerwienionemu z dumy i wyszedł. Gdy wrócił do domu, Charley postawił przed nim filiżankę czarnej kawy o doskonałym aromacie.
— Dochodzi godzina ósma rano — rzekł lord Lister, spoglądając na zegarek. Musimy teraz zająć się losem pewnej sympatycznej młodej pary. Weź plan łodzi podwodnej, przebierz się w strój gońca i biegnij natychmiast do narzeczonej inżyniera Burtona miss Margerity Robertson. Jeśli się pośpieszy, zdąży dziś jeszcze złożyć ten plan w ministerstwie marynarki.

Jak było do przewidzenia, plan inżyniera Burtona otrzymał pierwszą nagrodę. Rezultat konkursu ogłoszono tego samego popołudnia. Lord Lister i Charley zjawili się sami w ministerstwie marynarki, aby być obecnymi przy wręczaniu nagrody.
Po serdecznych powinszowaniach, lord Lister, Charley i Burton wraz ze swą narzeczoną udali się do malarza Gowera. By} to oczywiście pomysł Rafflesa. Należało przede wszystkim zamówić portret, o którym lord Lister wspomniał w liście
Na szczęście Gowera zastano w domu. Młody malarz z uniesieniem uścisnął rękę swego dobroczyńcy.

Koniec.



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom.
Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś-
nionych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
Dotychczas ukazały się w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA
  15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
  16. INDYJSKI DYWAN.
  17. TAJEMNICZA BOMBA
  18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
  19. SENSACYJNY ZAKŁAD
  20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
  21. SKRADZIONY TYGRYS
  22. W SZPONACH HAZARDU
  23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
  24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
  25. TAJEMNICA ŻELAZNEJ KASY
  26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
  27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
  28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
  29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
  30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
  31. W PODZIEMIACH PARYŻA
  32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
  33. KLUB MILIONERÓW.
  34. PODWODNY SKARBIEC
  35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
  36. ZATRUTA KOPERTA
  37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
  38. OSZUST W OPAŁACH.
  39. KRADZIEŻ W MUZEUM
  40. ZGUBIONY SZAL.
  41. CZARNA RĘKA.
  42. ODZYSKANE DZIEDZICTWO.
  43. RYCERZE CNOTY.
  44. FAŁSZYWY BANKIER.
CZYTAJCIE        EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE        CZYTAJCIE
PRZYGODY LORDA LISTERA
CO TYDZIEŃ UKAZUJE SIĘ JEDEN ZESZYT,
Cena 10 gr.   STANOWIĄCY ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ   Cena 10 gr.
Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56




  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak właściwej linii tekstu; zamiast niej jest powtórzona jedna z linii następnych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.