Strona:PL Lord Lister -45- Zemsta włamywacza.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak to z Rafflesem? — zapytał lord Lister, jakgdyby nie słyszał o niczym.
— Tak — odparł Baxter. — Nie wie pan, że ten bezczelny łotr telefonował do nas dziś wieczorem?
— Ależ, panie kapitanie — przerwał mu lord Lister. — W jaki sposób przekonał się pan, kto telefonuje? Każdy może się podszyć pod nazwisko Rafflesa.
Mówiąc to, Raffles spojrzał w kierunku obu Apsleyów, jakgdyby pragnąc znaleźć u nich potwierdzenie słuszności swych słów.
Zdawało mu się przez chwilę, że stary Apsley odwrócił głowę, jakgdyby chciał uniknąć jego wzroku. Twarz młodego Apsleya pobladła jeszcze bardziej. Zdenerwowanym ruchem wskazał na leżący na stole świstek papieru:
— Ten ciemny typ odważył się nawet zatelegrafować do nas — rzekł. — Oto telegram!
Lord Lister schwycił kartkę papieru i przeczytał.
„Apstey i Ska, Londyn. Dziś wieczorem odwiedzę waszą kasę ogniotrwałą. John Raffles“.
— Dziwię się, że biuro pocztowe przyjęło podobną depeszę! — zawołał Amerykanin swym nosowym akcentem. — Kiedy ją panom oddano? Stempel wskazuje godzinę piątą. Czy nie przedsięwzięliście panowie żadnych środków ostrożności po otrzymaniu tej depeszy?
Armator wzruszył ramionami.
— Któżby uwierzył że przestępca sam ostrzega swe ofiary o swych zamiarach — rzekł. — Sądziłem że mam do czynienia z głupim żartem, któregoś z mych przyjaciół, który chciał może pożyczyć sobie ode mnie pieniędzy i oznajmił mi to w sposób dość oryginalny. Sadziłem również, że to może który z mych urzędników chce mnie nastraszyć. Jakkolwiek nie przywiązywałem do tego najmniejszej wagi, zdecydowałem się w tych warunkach nie opuszczać biura przez całą noc. Byłem więc ostrożny jak pan widzi. Udałem się na pierwsze piętro, gdzie posiadam pokój, łączący się bezpośrednio z parterem i moim prywatnym gabinetem. W pokoju tym słychać najmniejszy szmer z parteru. Ponieważ od czasu do czasu zdarzało mi się jeść tam kolację, miałem tam przygotowane zimne przekąski. Zagrzałem herbatę na elektrycznej maszynce.
Nie upłynęło chyba pół godziny, gdy usłyszałem wyraźnie odgłos otwieranej kasy żelaznej. Byłem tak oszołomiony, że przez chwilę straciłem zimną krew. W kasie bowiem posiadałem pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów. Dziś jestem w przededniu ruiny. Ten bandyta, który wiedział prawdopodobnie o tym, że w kasie znajdują się duże sumy zabrał mi wszystko. Nie zostawił nawet ani pensa.
— To się zgadza — rzekł — Marholm. — Cóż zrobił pan później?
— Począłem szukać broni. Muszę dodać, że ongiś przez długi szereg lat pracowałem w Ameryce, między innymi w okolicach San Francisko w kopalniach. Jak panom wiadomo, dość rozpowszechnioną bronią jest tam lasso. Również i ja nauczyłem się władać tą bronią. Dziwnym przypadkiem wzrok mój padł na długi sznur, który kupiłem niedawno chcąc nim zastąpić zniszczony sznur przy roletach.
Marholm położył na stole sznur, znaleziony na szyi zmarłego włamywacza. Był to sznur wyjątkowo gruby i mocny, o wiele mocniejszy od tych, jakie się używa do rolet i firanek, Sznur ten, istotnie, mógł posłużyć jako lasso, jeśli się zawiązało z drugiej strony go na węzeł i jeśli miał odpowiednią długość. Lord Lister zwrócił na to uwagę, lecz nie wypowiedział swych myśli głośno.
Cala ta historia wydawała mu się dosyć dziwna.
— Wziąłem sznur, zrobiłem węzeł — ciągnął dalej stary Apsley i zeszedłem na dół. Otworzyłem drzwi mojego prywatnego gabinetu. Tuż obok okna ujrzałem jakąś postać, wyskakującą w stronę ogrodu. W tej samej chwili ktoś uderzył mnie silnie w głowę i uczułem, że czyjeś ręce chwytają mnie za gardło. O mało nie straciłem przytomności. Nogi ugięły się pode mną. Upadłem na ziemię. Z kolei mój napastnik skoczył w stronę okna. Tymczasem ja podniosłem się szybko. Ten, który, mnie uderzył, siedział teraz okrakiem na parapecie okna. Wciąż jeszcze trzymałem sznur w ręce. Zupełnie podświadomie rzuciłem zaimprowizowane lasso na bandytę i schwyciłem go za szyję. Nie zdjąc sobie sprawy z tego co robię, począłem ciągnąć go w stronę pokoju. Człowiek spadł z parapetu. Straciłem zupełnie panowanie nad sobą i jak szaleniec zaciskałem pętlę. Napastnik nie ruszał się. Gdy zbliżyłem się do niego nie żył. Więcej nic nie wiem.

Plan łodzi podwodnej skradziony

Do pokoju wpadł młody człowiek, na którego twarzy malowało się żywe zdenerwowanie.
— Na miłość Boga, panie Apsley — zawołał — dowiedziałem się, że dokonano u pana włamania, i że opróżniono pańską kasę? Czy może mi pan zwrócić plany, które powierzyłem panu kilka dni temu? Jak panu wiadomo, jutro otwiera się konkurs... Jestem strasznie zdenerwowany. Błagam, niech mnie pan uspokoi. Przecież ma pan mój plan i może mi go pan zwrócić w każdej chwili. Złodzieje chyba go nie zabrali? Nie miał przecież dla nich najmniejszej wartości.
Stary armator podniósł ręce do nieba, następnie ukrył twarz w dłoniach.
— Mój Boże! jeszcze jedno nieszczęście.
Ze łzami w oczach podszedł do młodego człowieka.
— Niestety, mój biedny Burtonie — rzekł łkając. — Pański plan został również skradziony.
Lord Lister spojrzał na młodego Burtona z prawdziwą sympatią. Zdawał sobie sprawę ze straty, którą on poniósł. W miarę słów starego Apsleya, twarz młodego człowieka pokrywała się bladością. Zachwiał się i musiał chwycić się stołu, aby nie upaść. Lord Lister podszedł do niego, ujął go za ramię i rzekł energicznie.
— Odwagi, mój chłopcze, odwagi! Spróbujemy odnaleźć pański plan. Brzmi to tym prawdopodobniej, że plan ten jest absolutnie nie potrzebny włamywaczom.
— To możliwe, panie.
— Shaw z Chicago — przedstawił się lord Lister.
— Edward Burtom, naczelny inżynier zakładów Apsleya — przedstawił się skolei młody człowiek.