Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1911
Druk E. Nicz i S-ka.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amour masqué imprudence et bonheur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Elinor zostawszy sama, uczuła, że ta samotność jest dla niej nieznośną; pokosztowane w ostatnich tygodniach szczęście, stało się już niezbędnem dla jej serca. Myślała więc tylko o tem, żeby jak najprędzej połączyć się z przyjaciółką i tym, którego uważała już za swego małżonka.
W tydzień po ich wyjeździe, przyjechała potajemnie do swego domu w Paryżu. Jedna tylko pani de Gernancé wiedziała o jej przyjeździe.
Po długiej z nią rozmowie, w której Elinor wytłomaczyła jej, w jaki sposób — zawsze romantyczny — postanowiła dać się poznać Leonowi, otrzymała nakoniec od przyjaciółki przyrzeczenie, że jej pomoże do wykonania zamiaru, poczem rozstały się, umówiwszy się co mają dalej robić.
Rozpoczęły się znowu bale maskowe w Operze i pani de Gernancé, uprosiła Leona, by zechciał jej towarzyszyć na bal; odmówił zrazu z uniesieniem, jakiego nie przewidywała. Obrzydło mu to miejsce, gdzie przez słabość wplątał się w awanturę, która wywarła wpływ na całe życie; postanowił nigdy już nie przestąpić progu tej sali...
Pani de Gernancé nalegała; prosiła, by ją tylko wprowadził tam, gdzie spotka kogoś, kto na nią czeka, kogo postanowiła intrygować. Leon nie mógł odmówić prośbie przyjaciółki pani de Roselis, więc zgodził się, choć ze wstrętem. Pojechali.
Gdy wszedł do sali, był bardzo wzruszony; tysiące wspomnień zbudziło się w jego sercu...
Pani de Gernancé obeszła z nim parę razy sale a potem nagle, udając, że spostrzega poszukiwanego, puściła jego rękę i pożegnała go, wracając mu wolność.
Zaledwie zniknęła w tłumie, Leon zadrżał, usłyszawszy głos dobrze znajomy, który przemówił tuż przy nim:
— Ach! mam cię, zdrajco! Nie mnie już teraz szukasz na balu Opery?
Leon odwraca się i widzi... kogo? Swoją tajemniczą nieznajomą. Toż samo białe domino, maska, nawet klamra brylantowa przy pasku, którą wtedy był zauważył.
— Ona! — wykrzyknął, chwytając jej rękę i wsuwając pod swoje ramię. — Znalazłem cię! Widzę cię, trzymam! Jakim-że niepojętym cudem to się stało?
— Czy to cię tak bardzo dziwi? Znasz przecie mój dar wywoływania cudownych zdarzeń.
— Tak, rzeczywiście, to jedno poznałem w tobie.
— Nie jeszcze to wszystko, co się zdarzyło w przeszłości; zobaczysz teraz co innego... Dostałeś się znowu w moją moc i możesz się spodziewać rzeczy nadzwyczajnych. Twój los już rozstrzygnięty, spełni się przeznaczenie...
W miarę jak maska mówiła, niezadowolenie Leona rosło, tłumiąc pierwszy odruch radosny, wywołany jej zjawieniem. Ten ton lekki, rozkazujący, wtedy, gdy powinna była wynagrodzić mu trzyletnie zapomnienie i inne winy, zranił go do żywego; niepochlebne dla niej myśli, jakie przez ten przeciąg czasu go opanowały, ocknęły się odrazu w jego głowie.
Zatrzymał się na miejscu.
— Czego pani żądasz wreszcie odemnie — zapytał zimno. — Jakąż nową scenę urządzasz? Jakie nowe środki obmyśliłaś, by mnie wyprowadzić w pole?
— Czy może mężczyzna zmienić się tak przez trzy lata? I to ten sam Leon, tkliwy, łagodny, ujmujący, który w tem samem miejscu przysięgał z zapałem, że będzie mi ulegał we wszystkiem?
— Ach! Jeżeli się zmieniłem, kogo powinnaś o to winić, okrutna? Czy nie ty sama odpychałaś moje wierne uczucie, czy nie ty, posługując się wdziękiem, niezwalczonym dla serca męskiego, zdradziłaś mnie, odepchnęłaś bez litości, bez wyrzutu sumienia? Czy nie ty wreszcie, rada temu, że dałaś mi poznać szczęście, które potem odebrałaś, skazałaś mnie na trzy lata żalu i zapomnienia?
— Leonie, jesteś zbyt surowy! Jestem znowu z tobą; chcę naprawić moje błędy, zwrócić ci szczęście, którego tak żałujesz...
— Czy mogę wierzyć twoim słowom? Może znowu za chwilę, znikniesz bez śladu, nie zostawiając mi nic, oprócz zadanego bólu; może obmyślasz jaki nowy podstęp...
Przerwała mu czule:
— Nie! Nie będzie już żadnych wybiegów, żadnych tajemnic... Ach! Leonie! i ja także cierpiałam... Ale zapomnijmy o szaleństwach, o udręczeniach, które już minęły. Poznaj mnie, przyjmij nakoniec, jako swoją małżonkę...
— Nie chciałaś nią zostać...
— Prawda, zawiniłam; ale chcę teraz za twoją miłość...
— Wzgardziłaś moją miłością czystą, trwałą, jaką dla ciebie żywiło moje serce... Jakiż to nowy kaprys, skłania cię teraz, żeby mi ją ofiarować? Czy tak pewna jesteś, że zachowałem bez zmiany moje uczucia? Czy miałem ciągle żywić niedorzeczną miłość dla niewidzialnej istoty, która mnie porzuciła? Któż ci mówi, że się nie zmieniłem, że ja teraz nie zerwę tych więzów, które w tobie przedtem budziły odrazę, że i ja nie pokochałem mojej niezależności? Nie będzie mnie ona kosztowała tak drogo, jak ciebie...
Straszne te słowa ugodziły w samo serce nieszczęśliwą Elinor. Wesołość, radosne nadzieje, z jakiemi przybyła na bal, rozwiały się. Upokorzona słuszną surowością tych niespodziewanych wyrzutów, czuła, że opuszczają ją siły i odwaga.
Leon zobaczył, że się chwieje i poprowadziwszy ją do ławeczki stojącej na uboczu, usiadł przy niej. Na szczęście, łzy przyniosły jej ulgę.
— Ach! przebacz mi! — zawołał Leon, wzruszony jej szczerym żalem. Przebacz mi, ty, której pojąć nie mogę! Jakże żałuję mojej niewłaściwej surowości! Ale po tylu dowodach twojej obojętności, czy mogłem przypuszczać że odczujesz moje słowa?
Nalegał na nią, by zdjęła maskę, by mu pozwoliła odprowadzić się do domu. Miała przez chwilę chęć ukazać mu twarz, której widok rozbroiłby go odrazu, ale powstrzymała ją obawa sceny, mogącej zwrócić uwagę wszystkich i chęć wystawienia go na jedną jeszcze próbę. Naciągnęła kaptur domina na same oczy i zmieniając jeszcze staranniej głos, wyrzekła smutno.
— Odprowadzić mnie? Nie! Godzina jest nieodpowiednia do odwiedzin, a ty sam, nauczyłeś mnie przezorności... Zdjąć maskę? Poco ukazywać oblicze kobiety, której nie możesz już kochać? Domyślam się powodu twojej oziębłości; wiem w czyim domu spędziłeś czas choroby, i czyje ręce cię pielęgnowały...
— A więc wiesz, że moja wdzięczność musi być wielka i uwielbienie gorące — odpowiedział z wielką powagą Leon. Tak, nie zapieram się tego! Przez trzy miesiące żyjąc pod jednym dachem z kobietą, w której najmniejszą zaletą jest piękność, pielęgnowany w chorobie przez tę kobietę uczuciową, rozsądną, która umie pogodzić skromność i godność kobiecą ze wzruszającą dobrocią, czy mogłem nie zachwycić się tylu zaletami? Czy mogę teraz zapomnieć o niej!
Elinor, przejęta radością słuchała wyznań Leona, ale czuła, że jeżeli zostanie z nim dłużej, zdradzi się mimowoli. Powstała więc zaraz i rzekła:
— Bądź szczęśliwy! Twoje szczęście i mnie uszczęśliwi.. Nie mówię już nic o sobie... Nic już od ciebie nie żądam... Jesteś wolny... Ale może przynajmniej pragnąłbyś zobaczyć swoje dziecię?
— Czybym pragnął?! Ach! chyba nie wątpisz o tem.
— Przyjdź więc do mnie jutro na śniadanie, a zobaczysz dziecię.
Dała mu adres domu, nie wymieniając swego nazwiska.
— Moja służba będzie już uprzedzona — dodała — Wpuszczą cię bez trudności...
I odeszła, wzruszona do głębi duszy.
— Coby się było zemną stało — myślała z przerażeniem — coby się było stało, gdyby nie to, że szczęśliwy traf dał mi sposobność zjednania sobie pod inną postacią, jego szacunku i miłości?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: anonimowy.