Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1911
Druk E. Nicz i S-ka.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amour masqué imprudence et bonheur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Ale biedna, mała Leonia straciła dużo od czasu przybycia nowego gościa; usuwano ją ciągle z pokoju chorego, którego mogłaby męczyć jej hałaśliwa wesołość. Elinor czuła pewien wstyd, na myśl pokazania dziecka Leonowi, jak gdyby on mógł odgadnąć łączące go z niem węzły; a dziecko zaś przyzwyczajone do ciągłego przebywania z matką, szukało jej bezustannie.
Zastawszy jednego razu uchylone drzwi pokoju chorego, Leonia popchnęła je i wsunęła ładną główkę do pokoju; oczy jej zalęknione a ciekawe, skierowały się na nieznajomego, którego dotąd nie widziała. Leon pierwszy ją spostrzegł i zdziwiony zapytał:
— Cóż to za śliczne dziecko?
Dziecko uciekło, ale matka z bijącem sercem, zarumieniona, zawołała ją, wzięła na ręce i posadziła na kolanach Leona.
Chory wzruszony wspomnieniami i nieznanem dotąd uczuciem, wpatrywał się w dziecię z miłością, pieścił je i drżącym głosem zapytywał o wiek.
Elinor zmieszana, sądząc, że Leon domyśla się prawdy, dodaje dziecku rok więcej niż ma ono rzeczywiście.
— Myślałem, że młodsza... mówi Leon wzdychając i zamyśla się.
A dziecko, już ośmielone, nie chce zejść z kolan nowego przyjaciela; Leon także nie może się z niem rozstać.
— Muszę was jednak rozłączyć — mówi uśmiechając się Elinor. Widząc pańskie wzruszenie, żałuję, żem przyprowadziła tu dziecko.
— Ach! Gdyby pani wiedziała, jakie myśli jej widok we mnie budzi!
— Mogłabym łatwo się domyślić, przypuściwszy, że to pan sam jest bohaterem opowiadanej nam u pani de B... przygody...
— A więc tak, pani! ja to jestem zdradzony, odepchnięty przez tę, która mnie sama wybrała; wierny, wbrew własnej woli, jej wspomnieniu, ja — który opłakuję cień, ścigam złudną marę, ja — który nie mogłem umrzeć i nie mogę żyć szczęśliwy!...
Elinor z wysiłkiem powstrzymywała łzy.
— Więc pan kocha ją zawsze?... — spytała nieśmiało.
— Nie wiem sam czy kocham, czy jestem tak słaby, ażeby ją kochać... Ale jej czarująca rozmowa, chwile, które z nią spędziłem, jej wdzięk, nawet jej kaprysy, wszystko wyryło się głęboko w mej pamięci. Ona mi zmarnowała życie, zniechęciła do wszystkiego...
— Ach! — zawołała Elinor wzruszona głęboko — taka stałość zasługuje na nagrodę... Bądź pan pewny, że kiedyś, skruszona i żałująca, postara się naprawić krzywdę wyrządzoną i uzyska przebaczenie...
— Nigdy! Od trzech lat, ta kobieta dumna i nieczuła, nie raczyła napisać do mnie ani słowa. Zapewne wróciła do swojej ojczyzny, do Indji, do Ameryki... nie wiem zresztą dokąd. Tryumfuje teraz dzięki mojej łatwowierności... Tak! Chcę o niej zapomnieć... Czuję od pewnego czasu, że to będzie dla mnie możliwem i może być — dodał ze wzrastającem wzruszeniem — może być, że stanie się to aż nazbyt prędko...
— Zapomnisz o niej, Leonie?
Pani de Roselis wyrzekła te słowa wymówki tak czule, że Leon spojrzał na nią zdziwiony. Zobaczył, że są łzy w jej oczach.
— Ach! pani, jakże cenię to współczucie! — wyrzekł po chwili milczenia. Czemuż tamta kobieta nie miała duszy podobnej do ciebie, ani twojej wzruszającej uczuciowości. Byłbym szczęśliwy... A moje dziecię, może równie ładne jak twoje, siedziałoby tak samo na moich kolanach...
I podnosząc na Elinorę rozczulone wejrzenie, dodał:
— I matka dziecięcia... przy mnie... także...
— Te wspomnienia, te wzruszenia, nie są wcale odpowiednie teraz dla pana — odrzekła zmieszana Elinor, biorąc na ręce dziecko. Muszę was rozłączyć...
— Przepraszam panią... Marzyłem przez chwilę... Poco mnie budzić tak prędko?
Elinora nie śmiała słuchać dłużej i uciekła z dzieckiem do pani de Gernancé, której opowiedziała wszystko.
Od tego dnia, mała Leonia gościła ciągle razem z matką, w pokoju chorego, który dopraszał się o nią bezustanku. Przywiązał się namiętnie do dziecka.
Dziecko także nazywało go swoim przyjacielem, pieściło, chciało cały dzień mieć go przy sobie wraz z matką. Jego naiwne przywiązanie do obojga, wywoływało często kłopotliwe położenia, radujące Elinorę, lecz wzmagające smutek i zadumę Leona.
Zdrowie chorego poprawiało się prędko; rana się goiła; czas upływający szybko w szczęśliwych warunkach rozwijającej się zażyłości, zbliżał się już ku zimie — grudzień nadchodził.
Pani de Gernancé nagle wspomniała o wyjeździe, aż oznajmiła stanowczo, że już dłużej nie może go odkładać; Leon wtedy niespodziewanie, wzruszony wyraźnym wysiłkiem na jaki się zdobył, poprosił o pozwolenie odbycia razem z nią podróży.
Pani de Roselis zadziwiona tem nagłem postanowieniem, próbowała je zmienić.
— Ach! pani! — zawołał Leon — pozwól mi odjechać; zadługo już cieszyłem się tem niebezpiecznem szczęściem, niedostępnem dla mnie. Pozwól mi usunąć się od ciebie, od tego dziecka, od twojej czarującej opieki, od tych dni, które tak prędko płyną; pozwól mi wrócić do samotności, w jakiej mam spędzić całe życie...
— Ale trzeba przynajmniej zapytać lekarza; czy pan może bez niebezpieczeństwa...
— Są niebezpieczeństwa, od których lekarz ani jego nauka, nie mogą uratować... Mojem przeznaczeniem jest uciekać od wszystkiego co miłe, od wszystkiego co może zachwycić, przywiązać... Im prędzej opuszczę te miejsca, tem lepiej...
— A więc, moja droga — zwróciła się Elinor do swej przyjaciółki — trzeba ci będzie oddać pod opiekę, mojego rannego rycerza; ale pamiętaj, że odpowiadasz mi za niego!
Leon, może trochę zdziwiony w głębi duszy, że tak łatwo pozwalają mu na odjazd, wyszedł zająć się przygotowaniami do podróży. Elinor uśmiechnięta, patrzyła za nim, gdy wychodził.
— Czy zechcesz mi wytłómaczyć co znaczy ta nowa komedja? — zapytała pani de Gernancé, która przyglądała się jej z niezadowoleniem. On widocznie lęka się pokochać ciebie, i dlatego ucieka... Na co więc czekasz, żeby mu się dać poznać, żeby zakończyć raz to szaleństwo, przeciągające się nad miarę? Czy znajdujesz przyjemność, dręcząc go na nowy sposób?
— Ach! moja droga! Jak to miło być swoją własną rywalką, podobać mu się poraz drugi, pod inną postacią! A on jest mi wierny, nawet w tej niestałości, zawsze delikatny, honorowy, ucieka — ażeby mnie nie zdradzić; pokochał mnie; kocha mnie tylko... jakże jestem szczęśliwa!
— A Leon, biedny Leon! Może nareszcie zechcesz pomyśleć i o jego szczęściu? Zdobądź się raz na postanowienie, Elinor! Jedźmy razem do Paryża, a tam możesz zawrzeć związek, który nie grozi ci nieszczęściem, o ile się zdaje...
— Nie, ułożyłam wszystko inaczej... Jedź z nim, a ja niedługo przyjadę za wami.
— Elinor! Elinor! Znowu jakieś romantyczne pomysły, znowu gra twoja wyobraźnia!...
— Moja najdroższa! Jeszcze raz, ten jeden, ostatni raz! Przysięgam ci, że to już będzie ostatni...
Leon wrócił niedługo; wzruszony i niespokojny; wszystko sprzyjało jego wyjazdowi.
Pani de Gernancé, niezadowolona z przyjaciółki, lecz zmuszona ustąpić jej woli, poszła do siebie, zająć się przygotowaniami do podróży; ale w ostatniej chwili rozstania, zabrakło wszystkim odwagi.
Płacząca Elinor polecała swego chorego opiece pani de Gernancé, która przyrzekła zabrać go do swego domu i pielęgnować troskliwie. Leon blady, poważny, stał przy powozie, powtarzając podziękowania, zapewniając o swej wdzięczności, a głos jego zdradzał żywsze uczucia; to brał na ręce, to znowu stawiał na ziemi dziecko, które krzyczało w niebogłosy, widząc, że jego ulubieniec odjeżdża...
Pani de Gernancé zbliżyła się do Elinory.
— Jeszcze czas — szepnęła do niej.
Pani de Roselis zawahała się, lecz po namyśle odrzekła:
— Nie! Jeden tylko jest sposób do uczynienia tego trudnego wyznania...
Pani de Gernancé wsiadła z Leonem do powozu, który ruszył prędko i znikł wkrótce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: anonimowy.