Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1911
Druk E. Nicz i S-ka.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amour masqué imprudence et bonheur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Pierwszy tydzień zeszedł mu na bezustannem przebieganiu ulic, sklepów, widowisk, cukierni, ściganiu każdej kobiety, której postawa przypominała nieznajomą, na tysiącznych pomyłkach, często niegrzecznych, a bez żadnego rezultatu, oprócz przeświadczenia o zupełnej bezowocności wszystkich zabiegów. Zniechęcony już w drugim tygodniu, w trzecim zaczął się zastanawiać czy ma dłużej być igraszką zalotnicy, która może ukrywa się przed nim dlatego tylko, by się cieszyć jego udręczeniem, kiedy otrzymał bilecik, zawierający tylko te słowa:
Pan de Tréval, pamięta zapewne, że oczekują go w czwartek, na balu w Operze, o pierwszej po północy, pod zegarem“.
Nadzieja jego ożyła, gdy czytał list. W dniu oznaczonym, zaledwie północ wybiła na zegarze, Leon już siedział na wskazanem miejscu, miotany gwałtownem wzruszeniem i żywą ciekawością.
Upłynęła cała godzina, gdy piękne białe domino przeszło przed nim lekko, dało mu znak i zwalniając kroku, żeby się oddalić od swego towarzystwa, oparło się na ramieniu Leona, który przycisnął czule utoczoną rączkę. Uradowany widokiem maski, szczęśliwy i pełen nadziei, malował wymownemi słowy ile wycierpiał, opisywał swoje daremne poszukiwania, swoje obawy, swoją niecierpliwość; maska słuchała spokojnie, ale przerwała mu wkrótce:
— Mnie lepiej się powiodło — rzekła — bo dowiedziałam się o tobie wszystkiego, co pragnęłam wiedzieć.
— O mnie?
— Tak; powiedziałeś mi ścisłą prawdę, a prócz tego dowiedziałam się jeszcze, że potrafiłeś sobie zjednać przyjaźń kolegów i szacunek zwierzchników. Dowiedziałam się, że jesteś uczciwym, nawet względem kobiet — i że dotrzymujesz święcie danego słowa.
— To tylko obowiązek; ale mówmy o mojem szczęściu... Jakto? zajmowałaś się moją osobą? Raczysz tak interesować się moim losem, że życzyłaś sobie nawet wiedzieć, czy zasługuję na twój szacunek — że dowiadywałaś się...
— Tak, bo to jest potrzebne do moich zamiarów...
— Ach! te zamiary! Mam nadzieję dowiedzieć się czegoś o nich... Dokończ, czarująca masko! Pozbądź się nieufności względem szczęśliwego śmiertelnika, którego serce zajęte tobą, czeka tylko jednego słowa, żeby ci się oddać na zawsze!
— Byłoby to dla mnie wielkiem zmartwieniem — odpowiedziała żywo.
Leon milczał przez długą chwilę.
— Ach! — przemówił wreszcie — skończ tę okrutną zabawę. Dlaczego mnie dręczysz ciągłemi zmianami, dobroci i surowości? Dziś jest bal ostatni... Nie spodziewaj się, że potrafisz mi się wymknąć; pójdę za tobą i będę cię ścigał bez wytchnienia, dopóki nie zdobędę pewności, że cię jeszcze zobaczę, że mi wolno będzie złożyć moje serce u twoich stóp, dopóki nie dowiem się, jakie masz zamiary...
— O! nie! nie! nie! Muszę pierwej przekonać się o twojej uległości i ostrożności; muszę ci postawić pewne warunki, a słowo honoru, stwierdzone twoim własnoręcznym podpisem, będzie dla mnie rękojmią, że je wypełnisz.
— Moje słowo honoru? Mój podpis? — powtórzył Leon trochę zadziwiony, temi wyszukanemi środkami ostrożności i tonem uroczystym, którym wygłaszano punkta umowy, zawieranej na balu Opery.
Spojrzał na towarzyszkę; zachowanie jej zdradzało zakłopotanie i rozmarzenie; widoczne wzruszenie podnosiło szybkim oddechem piersi, zdawało mu się prawie, że pod maską dostrzega rumieniec. Ona także przyglądała się jemu, pomieszana i niepewna.
Leon, sądząc, że trzeba ją znaglić do postanowienia większą natarczywością, wyrzekł z zapałem:
— Śliczna, niepojęta istoto! Zgadzam się na wszystko, powtarzam przysięgę, złożoną na pierwszym balu, przysięgę na uległość, posłuszeństwo i dyskrecyę; przyjmuję z góry warunki, jakie mi postawisz, jeżeli tylko w zamian, dasz mi zawrotną nadzieję, że cię zobaczę, że będzie moją ta...
— Trzeba będzie jednak zgodzić się na to — odparła z roztargnieniem, odpowiadając więcej własnym myślom, niż temu, kto do niej mówił.
Ale Leon zwrócił uwagę tylko na jej wyrazy, które go upoiły do reszty.
— Ach! to już zbytek szczęścia, czarująca masko! Dopełnij miary twej łaski, i wyjdźmy z natrętnego tłumu; pozwól mi zdjąć tę ohydną maskę, usłyszeć słowo rozkazu i powtórzyć ci swobodniej moje przysięgi i życzenia...
Mówiąc to, prowadził ją zlekka ku wyjściu; lecz ona zatrzymała się nagle, wysunęła rękę z pod jego ramienia i odzyskując wyniosłość, która widocznie stanowiła jej wrodzoną cechę, powiedziała spokojnie i zimno:
— Jesteś pan w błędzie, panie de Tréval; pańskie niedyskretne uniesienia i próżne zapewnienia, obrażają mnie i rażą. Nie jestem — chciej mi wierzyć — tem, za co ośmielasz się mnie uważać, i mam prawo wymagać od ciebie więcej względów, ostrożności i delikatności. Ale przebaczam ci tę pomyłkę, do której mogło cię upoważnić — przyznaję — dziwaczne moje postępowanie; lecz musisz poddać się wszystkim moim wymaganiom; jutro otrzymasz odemnie wiadomość i dowiesz się o moich warunkach, a do tej chwili, uzbrój się w cierpliwość i rezygnacyę.
Wyrzekłszy to, rzuciła się w tłum, chcąc mu się wymknąć, ale on pogonił za nią spiesznie.
— Nie! Nie puszczę cię! — zawołał. Nie odejdziesz tak odemnie, okrutna! Rozpalasz moje serce, rozbudzasz wyobraźnię, poto tylko, ażeby mnie opuścić...
— Odprowadź mnie więc do karety — powiedziała rozkazująco.
Pochwycił jej rękę i rozpoczął na nowo błagania i żale, nie otrzymując wcale odpowiedzi.
Wierny murzyn stał przy drzwiach; nieznajoma wskoczyła do powozu, mówiąc do Leona:
— Do jutra! Licz na moją obietnicę.
— Pozwól mi przynajmniej odwieźć się teraz! — zawołał, gotów wskoczyć na stopień karety...
— Zamknij drzwiczki i jedźmy! — wyrzekła stanowczo.
Murzyn spełnił rozkaz; z przed oczu Leona znikła kareta i ta, która była celem jego marzeń.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: anonimowy.