Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/Tom I/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku
Tom I
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1845
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

WSPOMNIENIA
ODESSY,
JEDYSSANU i BUDZAKU.
DZIENNIK
PRZEJAŻDZKI W ROKU 1843.
OD 22 CZERWCA DO 11 WRZEŚNIA.
J. I. KRASZEWSKIEGO,
CZŁONKA CZYNNEGO TOWARZYSTWA ODESSKIEGO HISTORJI I STAROŻYTNOŚCI.
Nulla dies abeat, quin linea
ducta supersit.
Tom piérwszy.
WILNO.
NAKŁAD I DRUK T. GLÜCKSBERGA.
KSIĘGARZA I TYPOGRAFA SZKÓŁ BIAŁORUSKIEGO NAUKOW. OKR.
1845.
Pozwolono drukować pod warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przepisanych w Komitecie Cenzury. Wilno, dnia 19 Maja 1844 roku.
S O. Cenzora, Koll. Ass. i Kaw.
A. Muchin.

ALEXANDROWI
Hr. PRZEZDZIECKIEMU
przyjacielska pamiątka
od
AUTORA.
Gródek, 1844, w Styczniu


Nulla dies aheat, quin linea
ducta sepersit.
I.
22 Czerwca. Podróżopisarze — Podróże po kraju — Wyjazd z domu — Starożytności gródeckie — Gródek — Czekno — Góra nad Styrem — Mogiła konia włodzimiérzowego — Jarosławicze — Murawica — Młynów — Obrazy nieba — Kozie góry.
22 Czerwca.

Ze wszystkich sposobów opisywania podróży, nie wiém czy nie najlepiéj do smaku naszego wieku, to nowo-przyjęte, tyle krytykowane, (a czasem bardzo słusznie) poufałe zwierzanie się czytelnikom, wszystkich przelotnych swych wrażeń — Ono mu razem maluje kraj zwiedzany i człowieka, który nań patrzał. W wieku, w którym wszystkie indywidualności wyemancypowane, każda ze swą fizjonomją i właściwym charakterem, wysuwają się śmiało, bezwstydnie prawie, na literacką scenę; musiało następstwem konieczném, przyjść i do zmodyfikowania, staroświeckich suchych dzienników podróży. Dawne opisy wędrówek, były to sprawozdania z kraju i miejsc, z dziejów i badań czasem; ale rzadko i chyba wyjątkowo, malowały człowieka co je pisał. Autor, podróżny, występował w nich tylko podrzędnie, w nieodbicie potrzebnych miejscach, (naprzykład, gdy jak Coxe musiał z wielkiém swém strapieniem spać na słomie, jak Klaproth, pod gołém niebem nocować u Władykaukazu) w ogólności zaś, maskował się jak mógł, krył za swym przedmiotem i nie dozwalał swemu ja, zwracać na siebie uwagi, którą ściągał, na opisywane przedmioty. Samo zaś nawet postrzeganie przedmiotów, inném było wcale, inny punkt widzenia rzeczy, które ze strony urzędowéj nadewszystko oglądano.
Inaczéj jest i musi to być dzisiaj. Wszędzie ja tak wielką gra rolę, że nawet w podróży, wybitnie się maluje, często ze szkodą przedmiotu głównego; a sam podróżny, więcéj się daje poznać, od zwiedzanego kraju — Lepiéj to, czy gorzéj, postęp to, czy cofnienie? nie wiémy, badać nie myślimy, nie chcemy jednak ze swego wieku, czasu i obyczajów jego wystąpić; — i dla tego nie obiecujemy nic więcéj czytelnikom naszym, w następującym dzienniku przejazdki, nad sprawozdanie z naszych wrażeń, połączone z treścią poszukiwań i badań, i opisem miejscowości. Z pokorą prosimy, aby nam przebaczono, że większa część przejazdki po własnym kraju, zajmie się szczegółami o nim tylko! przekonani jesteśmy, że gdy wolno zagranicznym podróżnym, zwracać uwagę, jeśli się im trafi być u nas, na najmniejsze i małoważne drobnostki, najczęściéj źle pojęte i nie zrozumiane; tém bardziéj wolno nam, o sobie mówić i pisać, choćby najbardziéj szczegółowie. W tych drobnostkach nie wielkiéj na oko wagi, często się znajdzie ważniejsza nadspodziéwanie nauka, często one naprowadzą nas, na postrzeganie tego, co długo mimo oczu i uszu puszczaliśmy; dla tego tylko, że swoje.
Jeden z najdziwniéj i najmiléj oryginalnych pisarzy współczesnych[1] powiedział, nie pomnę gdzie, że szczególnym wypadkiem, wielce człowieka upokarzającym — wzbudza w nim ciekawość i zajęcie, to tylko, co jest od niego daleko, co trudne do widzenia, co nie wszyscy obaczyć mogą; tak właśnie, jak wszelką pożądliwość wzbudza to, co najtrudniéj jest osiągnąć.
Dla tego to (stara prawda) wszystko nas u obcych zajmuje, w obcym kraju ciekawi, gdy najbardziéj godnych zastanowienia przedmiotów, codziennie się nam przed oczy nawijających, nie mamy nawet chęci obejrzeć. Jest to wielka prawda i smutna dla człowieka, bo dowodzi, że nic nie czyni z przekonania, a najwięcéj z uprzedzeń. Częstokroć do rozbicia téj odrętwiałości i obojętności na własne, potrzeba, aby kto z za granicy przybywszy, ciekawości nam własne pokazał, zwrócił na nie uwagę naszą i nauczył je cenić; gdy zaś kto ze swoich dziwi się czemu, u nas będącemu, unosi nad czém, pospolicie zarzucony bywa śmiechem politowania — potrząsają głową i mówią: — Byłoż nad czém się unosić! o czém pisać!
Podróżujący po Szwajcarji, téj krainie Turystów, tak znanéj i zużytéj; po Anglji tak doskonale wyexplorowanéj pod wszystkiemi względy, nad Renem, co go tysiąckroć opisano, opisano i odmalowano, po krajachı wreszcie innych mniéj pięknych i ciekawych, mają prawo szczegółowemi, podróży swych dziennikami, nas częstować — podróżny po własnym kraju ledwie śmie usta, o bijących już gwałtem w oczy przedmiotach, otworzyć.
Ale maż być tak zawsze? — O! nie — wybaczycie, że powtórnie to już zabierzemy się opisywać wam własny kraj, nie żałując drobnostek i szczegółów, które zdaniem naszém, służąc do obrazu całości, są jego częścią konieczną — Ale czas już zacząć — zaczynajmy więc w Imię Boże.
Postanowiwszy odwiedzić Odessę i brzegi morza czarnego, dla kąpieli morskich, z których mi cuda obiecywano, dla rozigranych nerwów i dokuczliwego reumatyzmu; wybiérałem się z domu dnia 22 Czerwca — Ktoż nie wié, co to jest wybiérać się z domu? — Od 19 wyjeżdżałem, a wyjechać nie mogłem, od 19 to interess jakiś, to wynaleziony pretext umyślnie, zwlekał wyjazd, zawsze stanowczo odkładany na dzień następny. Porzucić żonę, dzieci, dóm, książki, ogród, trójnóg malarski — i wszystkie zaciszy wiejskiéj przyjemności i aby daleko szukać — czego? — zdrowia niby, trochę dystrakcji, a pewnie wiele zawodów, przykrości, niewygód — przerwać prace i zabawy, do których się nawykło — nigdy nie łatwo — Im bliższa była chwila odjazdu, tém dalszą widzieć ją chciałem — Ale nareszcie nadeszła nieubłagana, a człowiek posłuszny swemu postanowieniu, musiał jechać. Opisywać wam nie mogę, i pożegnania i wyboru i troskliwych żony przypomnień i wszystkich tysiąca drobnostek, przeprowadzających do progu, a potém daleko za próg — tęskném przypomnieniem. Ale jakże nie opisać choć króciuchno, miejsca, z którego wyjeżdżałem? Gdyby Gródek był na drodze, wszakżebym go wspomniał; wspomnę więc, choć z niego tylko, wyjeżdżałem.
O kilkanaście werst od Łucka, tego starego miasta Łuczan i Drewlan, Witolda i Swidrygiełły, gdzie Cesarz Zygmunt rzucił kość niezgody, między bracią Władysławem i Witoldem; o którego posiadanie kłóciły się przez kilkaset lat Polska i Ruś – Lubart z Kazimiérzem, potém Korona z Litwą – o kilkanaście werst od Łucka; w pagórkowatéj, gajami dębów, osin i brzóz ubranéj okolicy, na pochyłości wzgórzy, po nad zieloną łąką, przez którą srébrzystą wstęgą wije się rzeczułka — leży Gródek — Samo nazwanie miejsca, zwiastuje wam już starą siedzibę, jaką jest Gródek w istocie, i wszystkie w ogóle miejsca, zwane Horodyszczami, Gródkami, Horodcami. Tysiące tu odwiecznych śladów ludzkiego przejścia, ludzkich walk dawnych; skończonych próchnieniem w ziemi czaszek przebitych i strzał pordzewiałych i serc, co bojowały po nad ziemią; a zamiast żyć spokojnie sobie, żyły sławie i cudzym potrzebom podboju. — Na jednym końcu ku rzeczce, wałem otoczona, jest stara sadyba grodecka, zapewne bolesławowskich czasów sięgająca; — w drugiéj stronie nad błotami u téjże rzeczułki, drugie starsze, może jeszcze Zámczysko, porosłe staremi dęby, zapomniane i dziś nazwane Lisuchą — Oprócz tych dwóch grodków, jest jeszcze na wysokich pagórkach, mnóstwo stérczących mogił, a gdzie pługiem zaorzesz, gdzie się rydlem dotkniesz, wszędzie pokłady ludzkich kości napotykasz, leżące pod ziemią, jak nasienie zgniłe, z którego nic nie zeszło. W lasach dęby porosły na kurhanach odwiecznych, wytrzebiwszy zarośle dębowe, znajdziesz na polu mogiły, mogiły i kości wszędzie; na ostrowach po nad rzeczką, kupami orząc, wyrzucają czaszki ludzkie, wyorują pęki strzał z trzciny, z trójkątnemi żelezcami zerdzewiałemi — Ale walk, które to miejsce zasiały kośćmi, u ludu nié ma nawet wspomnienia, podania o nich żadnego — głucho. Tak dawno odbyły się walki i legły kości!
Miejsc nazwanych Gródkami jest dwa w Łuckiém, a mnóstwo po naszym kraju, w Galicji pode Lwowem, pamiętny śmiercią Jagiełły, nad Bugiem, dawniéj zwany Wolin wedle Naruszewicza, nadający imię ziemi wołyńskiéj, blizko Równego, na Podolu. W każdym z tych Gródków jest ślad dawnych wałów i Zamczyska; bo jego exystencji samo już nazwanie, jest dowodem.
Nasz Gródek, zarówno ze wszystkiemi okolicami Łucka i brzegami Styru, zasianemi Zamkami, horodyszczami, mogiłami, kośćmi, strzały; sięga dawnością swą bolesławowskich na Ruś pochodów — Pamiątką po nich, są mogiły liczne w Czekniu, Krupie, Szeplu, Usickich lasach, Połonce i całéj okolicy. Kroniki nasze wspominają wyraźnie o zaciętych walkach z Rusią, w okolicach Łucka po nad Styrem staczanych; o pobraniu Gródków nie daleko Łucka położonych, przez Bolesława Smiałego, pisze Bielski. O żadnéj zaś poźniejszéj wojnie, któraby ślady takie zostawić mogła, nie wiémy, a pęki strzał dowodzą, że mogiły tutejsze do walk przed XIV wiekiem odnieść potrzeba — Powiadano mi, że w Szeplu, gdzie wioska cała, można powiedzieć, stoi na mogiłach, odkopywano szczątki zbroi żelaznych i ostatki mieczów i dzid.
Ale coż to te mizerne siedemset lat starożytności, przy daleko dawniejszych zabytkach, które tu codziennie odkopują? Dwa razy już, ludzie kopiący sadzawkę i fundamenta budowli, stanęli zadumani, oparci na rydlach, przed ogromnemi kośćmi, które w prostoduszności swojéj, poczytywali za resztki olbrzymich skieletów ludzkich, a które są w istocie szczętami Mammutów i wołów kopalnych, jakich pełno w gliniastych i krédzistych pagórkach naszych. Ostatnią razą, znaleziono tu, wielki róg nie cały i siedem ułamków kości zbutwiałych lub zwapniałych, rozmiarów ogromnych; nie głębiéj nad łokci trzy w glinie.
Nie możemy zadeterminować, do jakiego mianowicie należały źwierzęcia, ale wielkość ich przekonywa, że są zabytkiem stworzeń, dawno już zaginionych.
Na pagórkach, nad łąką i rzeczką, rozsypana wioska, okryta od północy daleko rozpierzchnionemi gajami i wzgórzami — Doliny zielone, pola, laski, urozmaicają śmiejący się świéżością krajobraz. Na ostatniém ku dolinie nad rzekę schodzącém wzgórzu, schowany w drzewach ogrodu, jest domek słomą pokryty — do koła niego, zielone trawniki i kląby, a przed nim łąka i rzeczułka kręto płynąca.
Tu mi już kilka lat życia, spłyneły spokojnie i gdyby nie troski nie oddzielne od posiadania ziemi, gdyby raczéj nie troski, nie oddzielne od kondycji ludzkiéj, (jak dawniéj mówiono) nie byłoby ustronia milszego, roskoszniejszego. Jak ten widok umié się urozmaicać i wdzięczyć w Maju, w Czerwcu, w pogodne dni i nocy letnie, w piękne wieczory jesieni, kiedy mgły jak morzem zaleją dolinę, a księżyc je posrébrzy. Jak pięknie na cichéj brzozowéj dolinie; na górze, co z niéj widać bielejącą Cerkiew korszowską, gaje Podberezia i daleki Kościołek w Nieświczu, którego pamiątki pozbiérał Alex. Przezdziecki. Jak tu młodo, wesoło, cicho, spokojnie i zielono. A z tamtéj góry, na starém Zamczysku na Lisucie, jak piękny u stop widok się rozcieła? Gdyby to było za granicą, jakby się to piękne wydawać musiało? Mnie zaś, choć swoje, choć codzienne, a jednak piękne — piękne, choć jeszcze nie miałem czasu przywiązać się do miejsca; a już je kocham, jak dawno znajome, jakby pamiętne czémś dawno ubiegłém.
W lejący dészcz, wyruszyłem od słomianéj strzechy naszéj — w świat! alboż nie w świat! kiedy aż na brzeg nieznanego morza, w tak odmienny kraj, klima? Żegnaliśmy się w ganku z żoną, dziećmi, zacięto konie, i już jechałem — Przebywszy pagórki nasze i straciwszy z oczu Gródek, którego topole, długo mi jeszcze w pamięci zieleniały, spieszyłem do brzegów Styru, który przebyć miałem po moście w Czekniu. Tu rzeka szérokiem płynie wygłębieniem, wśród oszarpanych niegdyś przez nią brzegów wysokich, których dziś już nie dotyka, wązkiém i nizkiém płynąc łożyskiem. Po nad samą rzeką, za mostem w Czekniu, jest szczególny pagórek. Czy to stary pozostały obryw ziemi, obmytéj do koła wodami, i sam jeden, w wyrwaném zagrzęzły łożysku, czy usyp ręki ludzkiéj; upewnić się trudno. Nagle wznosi się ten pagórek na kilkadziesiąt łokci, w nieforemnym komicznym niby kształcie. Powiadano mi, że na wierzchołku widziano dwa wklęsłe w ziemię kamienie, a lud miał je za mogiły popa i popadzi, może słowiańskiego jeszcze kapłana i kapłanki. Góra ta gliniasta jest jak okoliczne brzegi Styru i zupełnie odpowiada składem swym, obrywom nadstyrowym. Okolice Czekna mile rozweselają, bielejące na około rozsiane Kościołki i Cerkwie, wyglądające z za zielonych drzew, na prawo i lewo — w Jarosławiczach, Białymstoku, Jałowiczach, Nowymstawie, widać mury i podnoszące się strzały Kościołków. W Nowostawie, Dominikanie mieli Klasztór i Kaplicę, których nadania sięgają witoldowskich czasów — Oni tu wznieśli jeszcze kilka Kościołków.
Niedaleko od Czekna, ku Jałowiczom odjechawszy, jest wielka zielona mogiła na błocie, którą uważają (prosty domysł) za mogiłę konia włodzimiérzowego, usypaną jak wiadomo przez wojsko, kędyś nad styrowym brzegiem; — lecz tego twierdzenia nic nie dowodzi. Pod Krupą, którą opuszczamy w lewo, mnóstwo mogił i kopców, każą wnosić, że tu może było miejsce potyczki Bolesława z wojskiém ruskiém; gdzie Błud przynaglił do boju naśmiewając się i urągając otyłości królewskiéj. Opuszczając Jarosławicze, także starą, jak widać z nazwiska, słowiańską sadybę Jarosława jakiegoś; wyjeżdżamy na pocztowy gościniec z Łucka do Dubna wiodący.
Trakt wije się przez pagórki i doliny, gajami pokryte dębowemi — Przebywszy ostatni, którego skraje ku Dubnu, sośnina już zalega, gołą drogą, dojeżdża się do Murawicy.
Murawica, ma być bardzo starą osadą, a wedle podań miejscowych, starsza i niegdyś znakomitsza od Dubna, które oznaczać miano wyrażeniem: Dubno pod Murawicą. Dziś ze starego miasta, został rynek, ostawiony kletkami żydowskiemi, wieś do niego przytykająca, Synagoga żydowska, okopisko pełne starych mchem porosłych kamieni, a za miasteczkiem ku Młynowu jadąc, na prawo od gościńca, w błocie siedzący goły wał starego Zamczyska, na dalekiem tle drzew malujący się swą płową zieloną szatą, u stop milczącego okopu, nad-ikwiańskie gnije błoto, wiją się tataraki, porastają trzciny — rosną trawy, mieszkańcy trzęsawisk i stojących wód.
Na dawnym Zamku pusto, ani śladu muru, ani jednego drzewka. Okop sam nie wielki. Jeśli istotnie miasteczko Murawica, jest tak stare, jak chcą miejscowe podania, (o czém przekonać się dla braku lokalnych dokumentów bardzo trudno); blizko leżący Młynów nad Ikwą, musiał niechybnie łączyć się z nią i jedno stanowić.
Nie wiémy jak też dawne miasteczko Młynów; stawy na Ikwie młynowskie, wspomina Rzączyński, w XVIII w., już exystowało, rezydencją zaś główną, ostatni członkowie familji Chodkiewiczów, tu przenieśli. Nad piękną dość wodą, widzisz zielony wzgóreczek, wysokie drzewa, część ogrodu i bielejący pałac, który pamiętny będzie na przyszłość mieszkaniem Alexandra Chodkiewicza, pracowitego badacza tajników natury, znakomitego Chemika, po którym uszczuplony majạtek wprawdzie, ale piękne dziedzictwo sławy i piękny przykład pracy wzięli synowie.
Długi to długi dzień Czerwcowy! chmury się rozbiły w czasie popasu w Młynowie, i gdym ztąd prostszą drogą mijając Dubno, wyjechał do Warkowicz, rozrzedniały dżdżyste obłoki, ukazywać się poczęło słońce i dziwnie malować, choć nad mniéj pięknym krajem.
Zbliżając się zdaleka ku pasmu gór kozich (pod témże nazwiskiem znanych w starożytności) siniejących na ostatnich planach obrazu, otoczony byłem, krzyżującémi się obłoki, z których gdzie niegdzie szaremi smugi lał dészcz, na których jaśniały rozwite tęcze. Swiatła i cienie harmonijnie poukładane, stanowiły na niebie, jeden z najpiękniejszych, jakie w życiu pamiętam, obrazów.
Wprost przede mną nad koziemi góry, zwieszały się chmury, lejące dészczem rzęsistym. Uważałem, że wyższe mianowicie wierzchołki, ściągały na siebie ulewę, po nad niższemi przesuwały się chmury, zatrzymując dészcz w sobie; a wierzchy tylko grzbietu w oddaleniu, łączyły się siwą szatą dészczu z obłokami. Nad samą głową moją, rozwijała się tęcza ogromna, któréj końce, widziałem wyraźnie, tuż blizko, rozesłane na polu i lekko farbujące ziemię. Cudna ta wstęga na czole niebios, pokrajanych sinemi chmury, lazurowemi czystemi kawałki, biało-złocistemi obłoczki, odbijała się na nich jak wieniec na skroni nieśmiertelnéj dziewicy. Mój Boże, coż to za cudowny był widok i któryż malarz byłby w stanie, przenieść tę rozmaitość barw powietrznych na płótno, oświetlić je tak, jak tu je słońce oświetlało, w przerwanych cieniach tego ogromnego i ruchomego obrazu. Wielką jest Sztuka, wielką, bo w niéj tylko naśladowanie natury, narzędziem wydania myśli; ale gdyby naśladowanie natury, było, jak dawniéj pojmowano, jéj celem, musielibyśmy wyznać, że Sztuka jest mizerném i niedołężném naśladowaniem, barwy jéj ciemne; a wysiłki jéj nawet i arcy-dzieła, tylko jak przypomnienia słabe, zadowolnić mogą.
Wspomnieliśmy wyżéj, że góry kozie, znane były w greckiéj starożytności, pod tém samém nazwaniem nawet. Jest to pasmo ciągnące się od Karpatów. Powiadano mi, że świéżo znalazł w nich Prof. Zienowicz węgiel kamienny. Tenże obserwował, że wszystkie góry od zachodu są strome, a ku zachodowi lekko rozpłaszczone łączą się niepostrzeżenie z dolinami. Formacją ich tłumaczy znakomity ten Chemik, wirami potopowych zalewów. Oprócz węgla, o którym świeżo mieliśmy wiadomość, zawierają one w pokładach gliny, margle różne i kamień muszlowiec listkowaty, porowaty, którego tu używają na fundamenta budowli i do wypalania wapna; niekiedy pokłady grubego żwiru — Porosłe są drobnym lasem, a raczéj krzewami, dębiny, leszczyny, kaliny, głogów i t. p. — Rzadką, ale nie bezprzykładną jest sosna. Piękny gaj wysokich, ale cale inaczéj rosnących tu, niż w Polesiach, ukazuje się zjeżdżającemu z góry od Córkowa ku Uizdźcom, na górach uizdeckich.
Spoźnionym już wieczorem, przebiegłszy dobrych dziewięć mil drogi, stanąłem u P. Kazimiérza, gdzie jeszcze dzień spocząć i mile przegawędzić miałem, przypatrując się utworom jego pęzla, rozprawiając o lubéj nam obu Sztuce. Przyjacielskie powitanie, zamknęło ten dzień, poczęty pożegnaniem w Gródku.




II.
23 i 24 Czerwca. Uizdźce. Tajgóry — Zameczek w Tajgórach — Annopol.
23. Czerwca.

Następujący cały dzień spędziłem w miłém towarzystwie Kazimiérza. Układając na jutro drogę, z przyjemnością dowiedziałem się, że wiodła nas na Tajgóry, gdzie stary Zameczek oddawna wzbudzał moją ciekawość, a dotąd obejrzéć go lepiéj i szczegółowiéj, nie miałem zręczności. Kazimiérz mnie do Annopola przeprowadzić obiecywał, a jadąc na Tajgóry, mieliśmy zyskać widok Zameczku i drogę naszą skrócić.
24 Czerwca. Pogodny, wiosenny, zielony, cudny — wschodem słońca strojny, wszedł ranek Kupały, a my już z Kazimiérzem byliśmy witając go, w karjolce, która się posuwała przerzynając pasma pięknych gór kozich, jary i wąwozy — przez wsi u brzegów błyszczących blaskiem poranku stawów — ku Tajgórom. Po więcéj niż godzinnéj drodze, wychyliliśmy się z dębowego lasku, i ujrzeli przed sobą, na panującym po nad okolicą pagórku, mury starego Zameczku. Ściany jego, ciemno na błyszczącém wschodowém niebie malowały się, z górą zieloną, pokrajaną starym, dziś zrównanym po większéj części i darnią porosłym wałem. Na lewo, z drzew ciemnych wychylał się biały Kościołek z wywieszoną w téj chwili chorągwią odpustową na wieżyczce. — Obok dzwonnica, daléj wioska rozsypana w dole, drzewa i chaty szare.

Widok to był nęcący i stanąwszy w pośród drogi, poczęliśmy oba temperować ołówki, dobywać książek, nareszcie rysować. Ale coż to rysunek, co jest obraz niemy, przy widoku natury pełnéj życia, ruchu, zawsze jednéj, a coraz zmieniającéj wyraz twarzy, w poranek, w południe, na wieczor, na pogody i burze.
Odrysowawszy ten piérwszy widok ogólny, zeszliśmy z pagórka powoli, przez wieś, szukając wchodu na górę zamkową, do starych rozwalin. — We wsi cicho było — Starzec jakiś szedł z kijem w ręku, pozdrawiając nas —
— Sława Bohu!
Dziewczyna z wiadrami uśmiéchając się biegła po wodę, w białéj koszuli, z zaplecionemi włosy, ubranemi w czerwone kwiatki, widocznie na dzisiejsze święto strojna. Nawet spodniczkę miała barwiastą, jaskrawą.
U stóp góry w drzewach, stoi domek, nie wiém księdza, czy rządzcy. Minąwszy go, poczęliśmy się wdzierać na wały. Wysokie one jeszcze są i strome, a po nich wiodąca ścieżka pastuszków i dzieci, co się bawią na Zamczysku — dość niewygodnie wiła się ku górze. Zadyszaliśmy się dobrze, póki na górną fossę dostali, po pod ściany Zamku. Tu go okrążyć musieliśmy, aby doń wejść główną bramą, bośmy się znajdowali z tyłu, a wrota obrócone są ku południo-wschodowi.
Fossa zarosła cała kolącemi osty, pokaleczyła nam dobrze nogi, i nie jeden bolesno wesoły wykrzyknik wyrwała. Staliśmy w miejscu dawnego mostu, wprost głównego wejścia, na kupach gruzów. Pastuszek z kilką krowami, które wypędził na rosę, siedział milczący, drzémiący, sam jeden, w cieniu. Na widok szturmujących do Zamku, pokłonił się i z krowami swémi umknął. My odważnie posunęliśmy się przez sklepienie wrót wewnątrz.
Ruina — dziwnie upadła ruina, choć mury nie noszą wcale cech wielkiéj starożytności, i zapewne stawione, lub przynajmniéj znacznie odnawiane, bardzo jeszcze nie dawno być musiały. Architektura nad XVIII lub XVII wiek nie sięga; budowy jednak dwóch baszt narożnych głównego frontu, są pewnie daleko starsze.
Zameczek stoi na wierzchołku góry, i co najdziwniejsza, przeciw powszechnemu zwyczajowi, nié ma śladu, aby kiedy mógł być wodą oblany — Panuje on okolicy całéj. Zabudowany w nie wielki prostokąt, ale tylko we trzy ramiona: nie widać, aby czwarte kiedy exystować miało. I to także anormalne — To zaś skrzydło, które się zwraca ku nie zajętéj niczem stronie prostokątu, ma w sobie gęste strzelnice, jakby do obrony czwartego boku przeznaczone.
Na przeciw niego ku południu, stromo spada wzgórze, kilką stopniami w dół. Ta spadzistość góry, bronić ją musiała. Głębokie, kilko-piętrowe lochy, wszędzie się pod rozwalonemi izby ciągną, mogliśmy w nie kilkakrotnie zajrzeć, bo sklepienia w wielu miejscach széroko rozwalone, wzrok w ciemne, tajemnicze głębie puszczały. Na gruzach cegieł, porastały bogato, żywo, swobodnie, ogromne osty, towarzysze ruin, spadkobiercy zniszczenia. Weszliśmy w dolną okrągłą izbę lewéj baszty zamkowéj, w któréj jedna strzelnica, na umieszczenie działa przygotowana, dawała teraz dziwne światełko. Tynki jeszcze się tu trzymały sklepień, a w zachodniém skrzydle na nich nieforemne czerwono zarysowane malowideł szczątki pozostały, wyobrażające niepojęte przedmioty, niezgrabnie jedną farbą namazane. W jednym z tych obrazów rudi Minerwa narysowanych, zdawało się nam rozeznawać, przyjęcie gości przez gospodarza wychodzącego przeciw nim na ganek. Na innych były jakieś wojska. Ze skrzydła zachodniego, z którego nad głowami naszemi obrywały się cegły, padając z łoskotem pod nogi, stanąłem rysować wejście i wrota, dosyć ozdobne wewnątrz, i choć śpiesząc, pochwyciłem główny zarys téj pięknéj ruiny, w któréj jeszcze przed trzydziestą nie spełna laty, mieszkali ludzie. Pan E. Tarsza mieści w niéj scenę jednéj ze swych powieści nowych.
Schowawszy powtóre podróżne albumy i ołówki, spuściliśmy się ze strony odkrytéj i pozbawionéj ściany, dla obejrzenia studni, która na niższym stopniu wałów w téj stronie się znajduje. Studnia ta okrągła, bardzo pięknie obrobionym szarym kamieniem ocembrowana, dziś już zupełnie sucha, i ledwie na kilkanaście łokci głęboka, pełna teraz kijów, kamieni, gruzu — Może to była cysterna nie studnia; osądzić teraz trudno, i do znacznéj chyba dochodząc głębokości, wody w sobie zawierać mogła, któréj teraz śladu nie zostało. Pobłądziwszy jeszcze czas jakiś po zwaliskach, które uroczo do serca, swém posępném opustoszeniem przemawiały, zapisałem pod rysunkiem Tajgór, tych kilka wierszy na pamiątkę.

Trup to dzisiaj — z którego dzisiaj co godzina,
Czas — robak, ciało przegniłe wyjada,
A każda cegła, która z gzémsów spada,
Głosem proroczym przychodniom powiada —
Z wszystkiego w świecie trupy i ruina.
Z Zamków, narodów, z sławy i miłości,
Trup tylko — garstka popiołów i kości.

Nie mogłem się nic dowiedzieć o dawności i historji Zameczku w Tajgórach — Pośpiech w podróży, nie dozwolił mi z żalem moim, zajść do Proboszcza, któryby zapewne choć trochę mógł objaśnić. Sądzę jednak, że budowa początkowa musiała być bardzo stara, a nowe poprawy i restauracje przed ostatniém zniszczeniem, nadały jéj tę fizjonomją świéższą, jaką teraz nosi.
Tajgóry czy Tajkury, należały dawniéj do rodziny Pepłowskich, potém do Margrabiów Myszkowskich, potém do Bnińskich, do Sroczyńskich, do Głembockich, którzy zaciągnęli na nie pożyczkę w Banku hollenderskim, bardzo znacznéj summy; potém do Ilińskich. Zajęte przez skarb, który dług hollenderski przejął na siebie; powrócone świeżo Ilińskim zostały, z obowiązkiem częściowéj wypłaty długu. Nie dowiedzieliśmy się nawet żadnego z tych podań, jakie zwykle lud przywiązuje do gruzów, i musiałem przestając na zdobytych rysunkach, ograniczyć się niémi. Piekło już dobrze słońce, gdyśmy z Tajgór wyjeżdżali, daléj na Buhryn, ku Annopolowi się kierując.
O mieścinie Annopolu, (zapewne dawniéj noszącéj inne nazwisko?) o któréj mówiłem już raz we Wspomnieniach Wołynia, nie mamy nic do powiedzenia.
Miasteczko to, należące dziś do Jabłonowskich, w płaskiém położeniu, nie ładne, nie odznacza się niczém. Świéżo tylko odnowiony pałacyk bieleje w starym ogrodzie, którego piękne drzewa powiewają, zwieszone nad drogą. W miasteczku pusto coś i smutno. W karczmie, w któréj znowu popasać zatrzymaliśmy się, złapałem do albumu, oryginalnie głupowatą fizjonomją introligatora, jak w Buhrynie rozczochranego starca, cośmy go napotkali u karczmy, nie daleko przewozu. Pokończyłem także rysunki tajgórskie, póki świéżo jeszcze w pamięci miałem to miejsce, i mogłem, co brakło, dopełnić wykończeniem. Tu rozstaliśmy się z Kazimiérzem, który daléj już przeprowadzać mnie nie mógł, i ja posunąłem się ku Prawutynowi, a on nazad do domu.
Resztę dnia, szybko przebiegłszy Berezdów, i dostawszy się do Prawutyna, przepędziłem z częścią znaczną następującego, w tém miejscu.




III.
25 Czerwca. Prawutyn. Pamiątki po J P. Woroniczu Arcy-Biskupie i Prymasie. Huta, Korczyk, Tartak w lesie Szepetówka, Mogiła, Horodyszcze, Hryców i t. d. 26, 27 i 28 Czerwca.
25 Czerwca.


Są miejsca, które człowiek taką czcią otacza, że ich tknąć piórem nie śmie. Do takich dla mnie należy Prawutyn; jednakże nie wspomnieć w tak szczegółowym dzienniku podróży, o nim, byłoby grzechem; bo w nim oprócz tego, co jest dla serca mojego, znajduje się także wiele zajmującego dla wszystkich. — Nieodżałowanéj pamięci Wojciech Woronicz zamknął w nim, za życia swego jeszcze, pamiątki, jakie mu się dostały, po rodzonym jego bracie wielkiéj pamięci Biskupie krakowskim, potém Prymasie Królestwa, Janie Pawle Woroniczu.

Ilekroć patrzę na wizerunki tego wielkiego poety i Arcykapłana, tak nierozerwanie z całą przeszłością wiążącego się węzłem charakteru swego i świętości —; ilekroć to poważne a łagodne, piękne a smutne oblicze, na martwém płótnie oglądam, tyle razy płaczę, żem go żywego nie widział, nie słuchał, i że mi się dostało, podziwiać go i czcić dopiéro po śmierci.
Z niedawno zgasłych wielkich mężów, z niedawno zgasłych poetów, co się wiązali silnie z przeszłością, a wzbudzili najmocniéj współczucie żyjących z niémi — postać to najpoważniejsza, największa, najsilniéj i najsamoistniéj poetyczna, najbardziéj nasza. Ktoż nie czytał jego pieśni, jego Sybilli, ułamków Assarmota; komu on westchnienia i łzy nie wydarł, kogo nie poruszył do głębi?
A jednak, w chwili, gdy to piszę, jak rzadki głos wspomni jego zasłużone, nieśmiertélne imię? jak mało o nim pamiętają? Jak go nie pojęto, a co gorzéj, może jak haniebnie prędko zapomniano? Nie mamy dotąd, porządnéj, pełnéj edycji dzieł jego, nie mamy ich wszystkich w ręku, nie możemy nawet ocenić, jak powinniśmy. Ciężki to grzech, żeśmy się dotąd o to nie postarali. Woronicz był niechybnie w ostatniéj epoce sam jeden z Brodzińskim, najbardziéj narodowym poetą; wszystko co wyśpiéwał, z wielkiéj duszy uczuciem przejętéj płynąc, składało się w dziwnie energiczne obrazy. Każde jego słowo, maluje go, każda pozostałość po nim, dopełnia tego obrazu.
Całe życie Jana Pawła, było pieśnią w pół wieszczą, w pół smutną; jedną stroną do przeszłości, drugą do terazniejszości skarlałéj i smutnéj zwróconą. — W pałacu Biskupów krakowskich, w Krakowie, widzisz co krok tego człowieka; bo myśli swoje, uczucia swoje, ręką Stachowicza wyrył na wszystkich ścianach gmachu. Co go tylko otaczało, świadczy jakim był, co myślał i jak czuł głęboko. Nié ma szczątku z jego puścizny, coby nie dopełniał obrazu tego wielkiego człowieka, téj historycznéj postaci, mającéj z laty wyrosnąć jeszcze.
W Prawutynie kilka mianowicie pamiątek po nim zastanawia. Piérwszą jest dar Kapituły krakowskiéj, z daru jéj niegdyś uczynionego przez Królowę Jadwigę; Ołtarzyk domowy, niegdyś własność téj bohatérki poświęcenia — z kości słoniowéj wyrobiony, w ramach z okiennicą, poźniéj dorobionych, zamknięty. Na wierzchu ich napis świadczy, że Ołtarz ten do Królowéj Jadwigi należał. We wnątrz na axamicie w górze krzyż, poniżéj medaljony, a w dole na czworo rozdzielona płaskorzeźba, w gotyckich ozdobach, cztéry sceny z życia Chrystusa wyobrażająca. Jest to pamiątka, i Sztukę obchodząca i narodowa i familijna w ostatku. Portrety Prymasa składają drugą puściznę, trzecią obrazy. Jeden z nich mianowicie zasługuje na uwagę — Malował go Stachowicz, i zdaje się być nie skończony; lub myślą bydź tylko do większego. W nie wielkiéj obszerności ramach: u góry jest Matka Najświętsza Częstochowska, po niżéj w kilku rzędach klęczą, wszyscy Święci Patronowie i Męczennicy polscy, począwszy od śś.: Stanisława, Kazimiérza, Wacława, Florjana, Wojciecha i t. d. aż do Zakonników różnych i wszelkiego stanu świętobliwych ludzi. U stop każdego w obłoku, nie dostrzeżonemi głoski, napisane Imię świętego. — Pomysł tego obrazu niechybnie jest Jana Pawła, zawieszony był w jego pokoju. Nic tu nie powiémy o rękopismach, najdroższéj pamiątce Jana Pawła, bo te teraz się jeszcze nie znajdują w Prawutynie. Może poźniéj szczęśliwi będziemy i ujrzymy je wydane na świat. Jeden z kałamarzów po wielkim poecie, stał się teraz naszą własnością — chowamy go jak relikwję.
Ponieważ życie Jana Pawła, mało bardzo jest znane u nas, nie od rzeczy tu może będzie, króciuchno je przypomnieć, wedle pięknéj biografji ś. p. Kazimiérza Brodzińskiego, który umiał ocenić narodowego wieszcza.
Jan Paweł Woronicz urodził się na Wołyniu z ojca Jana i Marjanny z Kmitów, roku 1757. Piérwsze początki nauk odebrał u Jezuitów w Ostrogu i tamże wstąpił do Zakonu, obrawszy życie, do którego czuł nieprzełamane powołanie. Uzupełnił nauki w Warszawie u XX. Missjonarzy, i po kassacie Zakonu, zwrócił na siebie jako poeta, jako Kapłan, oczy miłośników nauk, a szczególniéj naówczas Kaspra Cieciszowskiego, Biskupa kijowskiego. — Szczególniéj, powiada Brodziński, zwrócił uwagę, wiersz jego, na Salę marmurową w Zamku królewskim. Słusznie biograf powiada, że utwór Jana Pawła, porównany z Odami Naruszewicza i Kniaznina, daleko je uczuciem zostawuje za sobą. Do utworów młodości należą także owe pieśni wiejskie 1782 roku w Osiecku wyśpiewane, których świéżości dość się wychwalić nie podobna. Ale sława poetyczna Jana Pawła, w ciągu panowania Stanisława, zostawała w cieniu; daleko mniéj od niego jéj godni, okryci byli blaskiem, gdy skromny i obowiązkom swego stanu oddany Kapłan, ceniony mianowicie jako duchowny, nie sięgał nawet po wieńce. Oceniony nareszcie, i począwszy zawód wyższy, dający mu przystęp do dworu królewskiego; Jan Paweł wyrzec się go musiał wkrótce, nie umiejąc go pogodzić z prawością swego niezłomnego charakteru. W czasie rozbioru, usunął się i żył na wiejskiém Probostwie, naprzód w Litwie, poźniéj w Kazimierzu, nareszcie w Powsinie, blizko Wilanowa.
Tu Jan Paweł obowiązki Kaznodziei, dopełnił z rzadką, i jemu tylko właściwą gorliwością i zastosowaniem się do stanu umysłów i ludzi. Wiejskie kazania Woronicza, są cudne abnegacją genjuszu, co się z nadzwyczajną sztuką serca, zniża do pojęcia słuchaczów swoich. „On przyszły najwyższy Kapłan na ziemi polskiéj, powiada Brodziński, zajęty jest dobrem swojéj gromadki, jakby całego narodu, ów przyszły mowca najznakomitszy w stolicy, którego głos towarzyszył wszystkim pamiętnym uroczystościom narodu; z tém samém natchnieniem religijném i mowczem, obchodzi Święta swéj Parafji i wymową rozrzewnia.“
A jednak pomimo prostoty swéj, gdy przemawia do wieśniaków, jest tak wielkim i poetycznym, iż trudno mu z całą sztuką i wyniosłością Kaznodziejom dworów królewskich, dorównać. Co to naprzykład za zwrot cudny, który cytuje Brodziński, jaka w nim uroczysta, smętna, prorocza powaga i namaszczenie!
„— Rozrzewnienia zataić nie mogę — że rzuciwszy okiem na te zwaliska i obaliny, na te zabytki bogobojnych rodziców waszych, wcale inną postać znajduję tego Miasta i Kościoła, od sławnéj i okazałéj postaci, któréj z dawnych dziejów i rozmaitych dowodów nauczyłem się. I toż to jest miasto, niegdyś ozdobne i sławne po ziemi całéj? Tenże to Kazimiérz, któremu jeden z największych Królów, imię i początek nadał? Wyż to potomki owych poważnych miasta tego obywatelów, których starożytne nagrobki przypominają? – Odmieniło się wszystko i co mówił Prorok o Jerozolimie, prawdzi się co do litery o nas: Zagrzęzły i zawisły w ziemi bramy i mury ich. Umilkli starzy i głowy posypali popiołem, poklaskiwali przechodzący przez drogę, poswistywali i potrząsali głową, mówiąc: — I toż to jest miasto?? —“
Od roku 1796 do 1809, utworzył Jan Paweł większą część najznakomitszych swych poezji: Świątynią Sybilli, trzy pieśni Lechiady, Hymn do Boga, Assarmota... W sędziwym już wieku, pisze Brodziński, i w stanie ciężkich swych cierpień, z żalem często wspominał Woronicz, iż poematu — Jagiellonida, który go najwięcéj zajmował, którego plan szczegółowy dokonał, uskutecznić nie mógł; żalił się oraz, że go przyjaciele namowami swemi do innych prac skłonili.“
Słusznie daléj uważa tenże, iż Woronicz, byłby stanął w rzędzie najcelniejszych jenjuszów, obok Danta i Miltona, gdyby był wszystkie siły swoje, na wylanie i dokończenie dzieł ważnych, poczętych, poświęcił. — „Wychowaniec saméj tylko Religji i narodu, z Bibliją i kroniką w ręku, nie zwracając uwagi na postęp i zdanie nowego świata, wzniosły w starożytnéj prostocie swojéj, sam jeden stoi w swym czasie, jak nad gruzami zapomnianego Kościołka stary modrzew, wieczną zielonością i szumem swoim, do dumań wzywając.“
Po utworzeniu W. Xięstwa Warszawskiego, wezwany do Rady Stanu, wsławił się tu jako mowca nieporównany — On jeden po Skardze odziedziczył tę tajemniczą wielkość połączoną z prostotą, któréj sztuką dosiądz nie podobna, którą tylko serce daje.
W r. 1815 Biskup krakowski, poźniéj Arcy-Biskup, Prymas Królestwa, na tych dwóch stanowiskach wielkich, godnym ich się ukazał; już talentami i jenjuszem, już prawością niepokalaną charakteru — Ale niedługo dano było, cieszyć się nim krajowi. Zwątlony chorobą, napróżno zdrowia u wod szukając, przeniosł się do wieczności 1829 roku w Wiedniu. Zwłoki jego, wedle życzenia, sprowadzone do Krakowa, z najwyższą czcią tam pogrzebione zostały.
Wiele pism jego nie pokończonych, pozostały czekając, aż je ręka czyjaś — z ukrycia na świat wyniesie – Jakkolwiek nie dokonane, ważną one będą dla Literatury zdobyczą; i pozyskania jéj, jak najrychlejszego, pragniemy najgoręcéj.
Nazajutrz nad wieczorem, musiałem opuścić Prawutyn i w dalszą jechać drogę, do Kisiel, gdzie mnie czekano, z wyjazdem do Odessy. Droga wiodła mnie na Hutę, lasami do Szepetówki, dokąd chciałem na noc zdążyć. Jeszcze się nie zmierzchło, gdym był między Hutą a Korczykiem; na lewo w dość znacznéj odległości od drogi, postrzegłem jakiś okop, jakby wał obozu, lub starego Zamczyska. Zanotowałem go sobie, ale nie wiedząc coby znaczył; dopiéro poźniéj doszedłem jak mi się zdaje jego przeznaczenia i pochodzenia. Wspomina bowiem sam Twardowski[2] jako:

Wódz jeden (kozacki) uszedł do Korczyka,
Czego nasi zarazem doszedłszy z języka
Poszli tam téjże nocy i on z nim spalili
Jego przecie samego znowu wypuścili.
Wszakże korzyść dostaną ogniowi odjęli
Armatę i chorągwi jedenaście wzięli.

Zdaje mi się właśnie, że to o tym, a nie innym Korczyku mowa; okop ten może wskazywać miejsce starego grodziska lub sadyby, która poźniéj daléj się po pożarze przeniosła ze zgorzeliska, wedle zwyczaju wieśniaków. Wieś ta należy teraz do XXżąt Sanguszków, co łatwo poznać, po budowie karczmy, nawet, po wrotach i dachówką krytych strażniczych budkach, przy wisznicach wychodzących na łany. Odtąd już, aż do Szepetówki, jedzie się ziemią Lubartowiczów, po szerokiéj i dość dobréj drodze. Mnie słońce w Korczyku już zapadać zaczęło, a gdym na groblę wyjechał, kierując się daléj, już pastuszkowie na nocleg konie wiedli, xiężyc w pełni, zastępca słońca, wypłynął na niebiosa i przyświécał, razem z łuną zachodnią — wjechałem w piękny i gęsty las, który czerwcową wonią świéżości i wiosny, cały oddychał. I ja szeroką piersią połykałem to powietrze, tak czyste, tak zdrowe, zapachem rozkwitłych kwiatów i rodzinnéj ziemi przesiękłe. Noc była cicha, srebrzysta, pachnąca, roskoszna, słowiki ją śpiéwały koło mnie; wolno ciągnąłem się zaroślami i lasem; a gdy już xiężyc dobrze wypłynął na niebo, dojechałem do tartaku w lesie, gdzie karczemka nad stawem, otoczonym borem zewsząd i kilka chatek stoi. Oświeconemu xiężycem w pełni, tak mi się obraz dzikiego ustronia, ciszy głuchéj przerywanéj tylko piłą tartaku i krzykiem kaczek dzikich podobał, żem nie chcąc dojeżdżać do Szepetówki, postanowił tu zanocować. I nie żal mi było tego postanowienia, w miasteczku gwar, żydowstwo, niepokój; tu wieś, cisza, głuchy las — i tak swobodnie można było usiadłszy na progu, dowoli się napatrzać pięknemu stawowi, całkiem parami pokrytemu, czerniejącym po nad brzegami jego lasom, — oddychając powietrzem pełnem, woni wieczornéj.
26 Czerwca. Nazajutrz ze wschodzącém słońcem, zapisawszy w mój album, widok tego stawu i lasu naprędce; ruszyłem do Szepetówki. Spiące jeszcze przejechałem miasteczko, dążąc do Horodyszcza. Kilku jednak chorych, już po ogrodzie przy łazienkach mineralnych, przechadzających się, postrzegłem. Minąwszy łazienki i nowe jakieś pozaczynane budowy, mające zdobić miasteczko, posunąłem się ku Horodyszczu; ale udawszy się zbyt w prawo, zbłądziłem i nałożywszy w nie ciekawym stepie z milę drogi, zawrócić musiałem na lewo.
Nie żałowałem jednak tego obłędu i straty czasu, znalazłszy nie daleko Horodyszcza, oryginalną i niezwyczajnych kształtów, starą mogiłę do odrysowania (złożoną jakby z dwóch części: podstawy i ostro-kręgu na niéj stojącego); — potém samo Horodyszcze, już z nowéj i nieznajoméj, oglądając strony. Dawny Klasztor XX. Karmelitów, ukazał mi się na tle zarosłych krzakami gór, wysoko wznosząc dwie swe wysmukłe wieżyczki i białe mury Kościoła, z otaczającemi go zabudowaniami.
Nie mogłem wytrzymać, żeby nie rysować, korzystając radośnie z dosyć smętnego porwania się uprzęży, siadłem przenosić na papier Horodyszcze i choć z téj strony mniéj ono może ładne, bo pozbawione wody, któréj wcale ztąd nie widać, a dojeżdżając zwykłą od Szepetówki drogą, staw się u stop wzgórza rozléwa.
O Horodyszczu i podaniu do tutejszéj Cerkwi przywiązaném, mówiłem we Wspomnieniach Wołynia[3], tu już więc zamilczę.
Minąłem je też spiesznie, ciągnąc się lasem w step ku Hrycowu miasteczku Grocholskich, gdzie mi się zachmurzyło niebo, ogromnemi okryło się obłoki, wiatr zadął — i popaski już czas było — Czemu też to nié ma aby jednéj ludzkiéj karczmy w Hrycowie; wierzę i jestem przekonany o gościnności dziedzica, coby zapewne rad każdego podróżnego ku sobie pociągnąć i przyjmować; ale pomimo tego, karczmę choć jedną wyporządzić, wcaleby nie zawadziło. Ja popasałem w dość lichéj izbie, którą nie mając nic lepszego do czynienia, wyrysowałem ze wszystkiémi szczegółami jéj gratów, brudów i akcessorji extra-żydowskich.
Chciałem wprawdzie wybrać sobie co lepszego do rysowania, ale wiatr nosił takie tumany pyłu, i tak miotał papierem, że niepodobna było, stać chwili pod otwartem niebem; z okna zaś nic widać nie było, prócz jakichś, wcale nie ciekawych kletek. — Tegoż dnia i na obiad jeszcze, stanąłem u piérwszego celu podróży — w Kisielach; — nadrapawszy się po górach, pokropiony od deszczu, przeprowadzany przez grzmoty, to na prawo, to w lewo warczące zdaleka. Następne dwa dni przebyłem oczekując, na wybór naszego towarzystwa w drogę — w Kisielach.
27 i 28 Czerwca. To piękne i smakownie ozdobione miejsce, zasiliło znowu album podróżny, który z radością widziałem coraz napełniający się pamiątkami. W Kisielach wiele jest wdzięcznych widoków; majątek ten bowiem jak wielka część Powiatu staro-konstantynowskiego, już zbliżonego ku Podolu, przypomina Podole w miejscach wielu.
Kraj ten nieraz przez Kozaków i Tatarów przeczwałowany i w perzynę obracany, w wojnach Chmielnickiego, często na drodze zniszczenia się znalazł; kraj posypany mogiłami, o których szczęściem zapomniał.




IV.
29, 30 Czerwca — Stary Konstantynów — Wspomnienia — Widoki — Synagoga — Wyjazd z Kisiel — Babińskie karczmy — Czumacy — Sieniawa — Nowy Konstantynów.
29 Czerwca.



Korzystając z czasu, po dwóch dniach spędzonych w Kisielach, trzeciego dla nabożeństwa równie jak dla odwiedzenia miejsca, pojechałem do Starego Konstantynowa, ztąd o milę tylko położonego miasteczka, dawniéj do Ordynacji ostrogskiéj z okolicznemi wsiami i miastami i obszérnym kraju kawałkiem należącego[4].

Po rozpisaniu Ordynacji, dostał się Czartoryskim z Lubomirskiémi – Wedle autora podróży w górach miodoborskich (1809 r.) ma mieć źródła żelazne, o których wszakże na miejscu nic nie słyszałem.
Sękowski[5] wspomina o napadzie Tatarów, co okolice jego około r. 1653 spustoszyli. O tymże napadzie zapewne śpiéwa Twardowski (może o wcześniéjszym)? w Wojnie domowéj[6].

A wprzód Tatarowie
Puściwszy swe zagony jako ogarowie
W kniei wysforowani, z długiego przemoru
Cokolwiek Ukraina ma w sobie przestworu,
Od Rusi do Horynia, co Zahoża mają
Aż po sam Konstantynów, wszystko pociekają,
Zkąd zaraz powracają ze zdobyczą srogą
Tyle plonu wypędzą, ile znieść go mogą[7].

Sękowski dodaje, że wkrótce traktat był zawarty; poczém Tatarowie znowu pod Stary Konstantynów przybywają, biorą Zamek wielce mocny i obronny, znaczną zdobycz i łupy. Tu opowiadający Muzułman, dodaje — przybyli na ojczystą ziemię, z wyprawy Tatarzy zabrnąwszy aż do rzeki Syr, splądrowawszy po raz piérwszy ziemie nietknięte nigdy muzułmańską stopą — Syr, o którym Sękowski wątpi, coby miał znaczyć, i jakąby był rzeką, zdaje się tu przekręconém nazwaniem Styru.
Miejscowe podanie głosi, że Tatarzy umęczyli tu jednego Dominikana, co bardzo być mogło, w czasie zdobycia miasta i Zamku.
W wojnach z Kozaki kilkakroć obóz polski stał pod Starym Konstantynowem nad Słuczą — Wspomina Twardowski jeszcze[8].
„Kiedy sami wodzowie przytomni zagrzeją chuć we wszystkich, ruszym się ku Konstantynowie jeneralnym obozem.“
Konstantynów zdaleka wcale nic zastanawia, stara tylko wieżyca dominikańska, z pomiędzy gór się wysuwa i panuje nad nim, w lewo Zamek z Cerkwią, oblany Słuczą, otoczony zielonemi ługami czernieje. Zrysowałem Zamek zdaleka i z dosyć złego punktu; może dla tego wydał mi się mało znaczącym. Samo miasteczko, jest pod tym względem, ważnym punktem, że tu dla Wołynia, najznaczniejsze składy soli się znajdują, tu dążą ogromne sznury czumackich maż, ztąd na powrót zabiérając pszenicę. Miasteczko wewnątrz rozsypane, ubogie, nie piękne; w niém dwie odświéżone Cerkwie z ruiny dominikańskiego Kościoła, Kościół skromny XXży Kapucynów; jedyną ozdobę stanowią.
Konstantynów dotąd należy nomine do Rzewuskich, do których przeszedł po Lubomirskiéj Marszałkowéj koronnéj, chociaż oddawna pracuje wyznaczona Kommissja nad podzieleniem dłużników, dotąd jednak, podział ten nie uskuteczniony.
Wjeżdżając do miasteczka, uderzyła mnie szczególna wschodnio-izraelskim smakiem, budowa Synagogi, otoczonéj gankami, wschodkami, daszkami ozdobnemi, ażem ją mimo kropiącego dészczu stanąwszy, wyrysować musiał, nie zastanawiając się potém nigdzie, ruszyliśmy na nabożeństwo do Kościoła XX. Kapucynów. Kościół ten jak inne tegoż Zakonu, skromny, czysty, miły i do nabożeństwa zachęcający. Jako niepospolite dzieło Sztuki, zastanowiła mnie prześliczna Monstracja ozdobna wieńcem z korali, bardzo pięknéj roboty. Pomodliwszy się i zastanowiwszy na chwilę u jednego nagrobku Iwanowskiego, stoletniego, z napisem: Quod aevo promeruit, aeterne obtinuit, wcale dobrym konceptem — powróciliśmy nazad. Całe miasteczko znaleźliśmy zawalone mażami Czumaków, których wszędzie całych i połamanych, pełnych jeszcze, już próżnych, wyprzężonych i zaprzęganych, na ulicach i po placykach, pełno było. Czumacy ze swemi ogorzałemi twarzami, zadziegciowanemi koszulami, dumną fizjognomją i odarto-oryginalnym strojem, nawijali nam się wszędzie. Ale tu Czumak nie jest jeszcze Czumakiem; dopiéro w stepie, gdy z wałką ciągnie, jest on sobą, tam go poźniéj złapiemy dla odrysowania. W zajezdnym domu, gdzie chwilkęśmy się jeszcze zatrzymali, złapałem do podróżnéj teki kilku Żydów i stroje mieszczanina i mieszczanki — świąteczne. Że nazajutrz potrzeba było ruszać w dalszą drogę, pośpieszyliśmy nazad do Kisiel.
30 Czerwca. Po Mszy świętéj i błogosławieństwie podróżnych, starodawnym obyczajem, przez Kapucyna w Kaplicy udzieloném, puściliśmy się nareszcie na Samczyki po nad Słuczą, ku Nowemu Konstantynowu i Sieniawie. Samczyki wieś nad Słuczą, dawniéj Starosty Czeczela (świéżo zmarłego) jest jednym z najpiękniéj w okolicy zabudowanych i urządzonych majątków. Po ogromnych stajniach, rozległych budowlach i braku karczmy, poznać tu jeszcze staropolską gospodarza gościnność, z jakiéj Starosta Czeczel był znanym; znać staropolską uczciwą zamożność, we wszystkiém co zrobiono, postawiono; czujesz że tu rząd dobry, wypłacił się spokojnie używanemi dostatki. Starosta Czeczel, był zapewne jednym z tych ludzi dawnéj daty, co nie odsyłali koni i sług swoich gości do karczmy, a gości serdecznie i staropolsko przyjmował. Dla tego jednak, nie tylko nie stracił majątku, owszem powolnie go i uczciwie przysporzył. Za pięknemi Samczykami, niewygodną i ciasną dróżyną, dostawaliśmy się na trakt czumacki do Konstantynowa starego, z Bałty wiodący; jechaliśmy potém przez wsi dawniéj do Konstantynowa należące, w których stary ów Iwanowski, pochowany u Kapucynów, Cerkwie porządne, formą jedną postawiał. Na trakcie ku babińskiéj karczmie, spotykać już poczęliśmy czumackie wałki, po kilkadziesiąt wozów, wlokące się do Konstantynowa. Trzeba widzieć Czumaka, aby go pojąć; opisać fizjonomję jego trudno, tak jest oryginalna, rozmaita i dziwacznie odrębna, tak się mieni i odpiętnowywa coraz inaczéj.
Pospolicie Czumak (wywodzą to nazwanie od Czumy, bo ich dziegciowane koszule od zarazy téj bronić zapewne początkowo były przeznaczone) — Czumak, jest dorodnego wzrostu, czasem olbrzymiéj budowy, pleczysty, barczysty, pierś szeroka, naga, opalona i obrosła; buty ogromne po kolana (albo całkiem boso) szarawary zaplamione, zadziegciowane, szerokie, w buty; koszula brudna i łatana zadziegciowana także, (najpewniéj od brudu) czapka wysoka barankowa; lub krymka biała tatarska, nakształt jarmułki, do głowy przystająca. Wałka czumacka, z kilkudziesiąt wozów czyli maż składająca się, których budowa mocna, gruba, trzyma środek pomiędzy wozem naszego ludu, a kibitką ruską – ma zwykle kilku tylko popędzających Czumaków. Każdy z nich prowadzi kilka wozów, parą siwych wielkich wołów zaprzężonych — idąc opodal i niekiedy tylko do swojéj chudoby się odzywając. Woły te nawykłe idą równo jedne za drugiémi powoli; Czumak nigdy i nikomu z drogi nie zjeżdża, każda maża okryta jest rohożą, skórami, albo matą słomianą, czasem wszystkiém razem; ma przy sobie podstawę drewnianą do smarowania kół, zapaśne koło od przypadku, niekiedy kociołek do gotowania jadła i napojenia bydła, nareszcie trzy drążki okute, do zawieszania strawy nad ogniem. Maża czumacka bierze w siebie na parę wołów od 60 do 70 pudów soli, a pszenicy od 6 do 8 czetwerti (12 do 16 korcy) — w każdéj wałce, na piérwszym, na ostatnim, lub wreście, na którymkolwiek ze średnich wozie, nieodmiennie ujrzysz przywiązanego za nogi i jadącegó z rezygnacją filozoficzną — piwnia, koguta, co śpiewem swym wałkę budzi ze snu do drogi.
Jest to ich zegar podróżny i nieodstępny towarzysz; może wedle ich podań, jaki dobry duch — stróż? — Stając w stepie płacą Czumacy za wypas, za wodopój, zwykle od grosza, do półtora i trzech za sztukę bydła; co pobiérają żydzi arędarze karczem, mający po traktach, umyślnie na to najęte stepy.
Pochód czumackich wałek, nie jest smutną, powolną drogą, przerywaną tylko popasami, noclegi i oddechami; Czumak nadewszystko wesół i hulaka, idzie przy swoich wołach, grając na fujarce, na skrzypcy, podrygując, śpiéwając, lub wywołując towarzyszów do bitwy i borukania.
Spotykaliśmy ich tańcujących w stepie przy obozowisku do upadłego, gdy tymczasem, na trzech spojonych w górze i wbitych w ziemię nad ogniem drążkach, zawieszony kociołek z kaszą lub jaglaną zaciérką, na chudym płomieniu stepowym, dowarzał ich jadło; oni nie znużeni pieszą drogą, grali, skakali, szli w zapasy.
W babińskiéj karczmie, gdzieśmy popasali, było ich pełno i najrozmaitszych twarzy. Jeden stary, siwobrody, zgarbiony; drugi młody, głupkowaty, w białéj krymce, odarty, bosy, w pół pijany; trzeci olbrzymiéj postawy wódz karawany w czerwonym pasie, półkożuszku i ogromnych bótach, zastanowili mnie szczególniéj i weszli do teki podróżnéj. Na trzech tych twarzach, był jeden wyraz, zmodyfikowany tylko charakterem każdéj zosobna; coś swobodnego, dumnego, w czarnych połyskało źrenicach, które u starca, ożywiały się jeszcze jakąś wzgardą i lekceważeniem.
U samych wrót babińskiéj karczmy grali w kilku na fujarkach i skrzypcach, tańcowała reszta i ganiała się śmiejąc. Życie ich tułacze, jednostajne, choć coraz z miejsca na miejsce wiodące, potrzebuje zapewne téj wesołości i hulanki, jako przerwy koniecznéj. Nie rzadko Czumak zasiadłszy z pieniędzmi w karczmie, pijąc, tańcując, płacąc muzyce i żydowi, cały swój zarobek do ostatniego grosza przepije, i znowu goły jak przed podróżą, z zimną krwią zaprzęga się do ciężkiego zarobku. Zdaje mi się, że raz rozczumakowawszy się, trudno, aby potém mógł siedzące życie wytrzymać.
Babińska karczma wielka, niezgrabna, w stepie, do wsi Babina P. Bukara (gdzie zaprowadzona Cukrowarnia) należy, wspomniona jest w ruskiém przysłowiu popularném: Hde Rym, hde Krym, hde babińska Korczma. Znaczy to prawie co polskie: Ten do sasa, ów do lasa albo — przypiął kwiatek do kożucha.
Od babińskiéj karczmy rozchodzą się dwa szlaki: do Berdyczowa w lewo; prawy na Sieniawę do Konstantynowa Nowego, Lityna i Bałty. Tym ostatnim puściliśmy się i my. Sieniawa, małe, w dość przystojném położeniu miasteczko, należy teraz do X. z Zakrzewskich Radziwiłłowéj, położone nad Ikwą. Ma pałac i ogród, Kościół i parę Cerkwi. Więcéj nic o niém powiedziéć nie umiém, bo też w przejezdzie nic tu zastanawiającego nie postrzegłem. Od Sieniawy do Nowego Konstantynowa (dawniéj Ordynacji, potém Czartoryskich, teraz P. Czesława Jaroszyńskiego) droga idzie coraz wzgórkowatszym stepem, otoczona zewsząd wielkiemi, złocistemi, żyznemi łany.
Nowy Konstantynów, miasteczko dość wdzięcznie położone, w górach okrytych pasmem lasów — otaczają pagórki zarosłe; w niém trochę murów, rynek obszerny, który w niedostatku czego lepszego pro memoria, razem z piérwszą napotkaną tu ziemlanką odrysowałem w podróżnéj książce, gdziem wszystkie popasy, noclegi i spoczynki, poznaczył rysunkami — Kościoł i Cerkiew drewniane — Jest tu fabryka obrusów i serwet, o któréj dowiedziałem się, z wywieszonéj tablicy. Pomimo przystojnego pozoru murowanych karczem, wewnątrz wcale nędznie utrzymywanych, których jeszcze lepszą część zajmowała konsystująca tu Kawalerja, nie bardzo wygodny mieliśmy nocleg, zwłaszcza dla potrzebującéj ciszy i spoczynku choréj Ciotki. Pocieszaliśmy się francuzkiém przysłowiem — A la guerre, comme à la guerre. —




V.
1. Lipca. Lityn, Mikulińce, Mohylówka — Widok z góry — Woroczyłówka — Malarstwo i Literatura.
1. Lipca.


Droga do Lityna, idzie krajem równym, mniéj znowu wzgórkowatym, gruntem piaskowatym; — przerzynają gdzie niegdzie step laski dębowe, brzozowe, olchowe, nawet i grabowe. Lityn miasteczko powiatowe podolskie, o trzy mile od Konstantynowa położone, na gościńcu pocztowym, małe i podnoszące się dopiéro — Ulica wjazdowa ładnemi i porządnemi ostawiona domkami i drzewami. W rynku stoją naprzeciw siebie: wielka rozpoczęta dopiéro murowana Cerkiew i drewniany maleńki stary Kościołek katolicki, kilką topolami otoczony; strukturą przypominając Cerkwie.

Nowa, wielka grecka Cerkiew, pomimo wyszukanego planu, powszechnie dziś przyjętego na budowy Cerkwi nowych, nie jest ładna. Plan ten przyjęty powszechnie Cerkwi z kopułą jedną i cztérema w krzyż grecki wystawami, nie jest charakterystyczny i zbyt pospolity; stare Cerkwie wedle nas, daleko były piękniejsze i wyrazistsze — Budowa drewnianych ukraińskich Cerkwi starych, wysmukłych, strzelistych, ze swemi trzema lub pięcią kopułami i krzyżami wysoko idącemi; mogła była dać wyborny temat, do nowych tego rodzaju konstrukcji. Niektóre stare ukraińskie Cerkwie, zupełnie bywają piękne, i mogłyby Sztuce posłużyć do rozwinięcia się narodowego i pełnego charakteru.
Natomiast plan Cerkwi dzisiaj się pospolicie wznoszących, jest zimny i mało mówiący, obok tych pół wschodnich, pół krajowych, ale pełnych uczucia, pomysłów prostych cieśli; co bez rysunków, z podania tylko i odwiecznych wzorów, wznieśli lekkie, gotyk przypominające Cerkwie Ukrainy i Podola, tak ślicznie malujące się nad brzegami błyszczących stawów i lesistych wzgórków.
Lityn leży o mil sześć od Bracławia, trzy od Janowa (miejsca pobytu naszego znakomitego pisarza i mowcy Hr. Stanisława Chołoniewskiego), trzy także od Winnicy. Chociaż o nim nigdzie wspomnienia nie znaleźliśmy w historji zamieszek i wojen z Kozakami w XVIII wieku, niechybnie tu także był nieraz teatr wojny, sięgały tu łupieże kozackie i tatarskie, odbyć się musiała nie jedna walka krwawa, po któréj pamięci i śladów nie pozostało.
Wioska Mikulińce, na drodze, którą przejeżdżaliśmy daléj, położona wśród wzgórzy, nad stawem (jak większa część sadyb Podola i Wołynia) — w urodzajnym stepie daléj Juzwin miasteczko liche bardzo, podobno do skarbu należące — mignęły się nam tylko. Juzwin jest stacją handlu smołowego i dziegciowego, i tu składają go wiozący od Korca w głąb Podola — Od Mikuliniec do Juzwina piaski, daléj czarnoziem znowu; drzewa wyrastające gdzie niegdzie małe, chérlające, karłowate, grunt dobry jednak, ale zapewne warstwa jego pożywna nie głęboka, lub się na skałach opiéra. Budowy z powodu niedostatku drewnianego materjału nizkie i liche. Uważałem wielką rozmaitość w krzyżach mogilnych, i zanotowałem te kształty w mojéj książeczce. Niektóre z nich podobne były do gwiazdy, wyciętéj na desce, inne po cztéry razy przekréślane, po dwa lub trzy, a raz jeden pod kątem rozwartym. Od Ilkówki poczyna się kraj piękniejszy nierównie, nie znać tu jednak jeszcze téj sławnéj nad miarę żyżności Podola; ale widoki rozmaitsze, większe.
Wyjechawszy z Ilkówki drogą ku Mohylówce skalistą, gdzie już z pod murawy, poczynają przeglądać rozdzierające ją granitu bryły nieforemne, stérczące — jedzie się po nad rzeczką formującą staw w Ilkówce. Nad samym brzegiem jéj, zwłaszcza na wzgórzu, gdzie płynąc zakręca się na zielonéj łące, a skały zwieszają się nad nią, nad niémi zaś gaj brzozowy się zieleni — piękny wcale, lubo małych rozmiarów widok. Na lewo za stawem, ukazuje się jakaś wieś, a w prawo droga wiedzie do Mohylówki, ślicznego sioła w jarze, nad krętym Bohem i Bożkiem, doliną położonego. Tu staw, rzeka, gaje dalekie, piękny składają krajobraz. Na boku nie dojeżdżając do Mohylówki widać w prawo Dymidówkę, gdzie mieszkał podobno uczony Jan Potocki. — Widok Dymidówki i wzmianka o Janie Potockim, przywołały mi na pamięć, opowiadanie o smutnym jego końcu, opowiadanie, które na mnie dawniéj nie zmazane uczyniło wrażenie. Biédny uczony! skończył okropném samobójstwem, którego nic wytłumaczyć nie może.
Zasmucony myślą téj śmierci, któréj krwawy widok stał mi przed oczyma, jechałem daléj, ciągle pod górę, powoli się sunąc wiorst parę, aż nareszcie dostawszy się na wierzchołek wzgórza, ujrzałem widok, co mnie z dumania wyrwał. Obraz to rzadkiéj obszerności z sinemi krańcami, daleko gdzieś ginącemi w mgłach powietrznych. W lewo mianowicie oko ginęło w przestrzeniach. Wzgórza okryte krzakami i laskami porosłemi w różnych kierunkach, porysowane są niémi w dziwne desenie ciemne; daléj łany bieleją, żółcieją, zielenieją, czerwienią się; łąki majową barwą okryte, rzeczułki i stawy błyszczące, naprzemian wiją się w jedną całość popstrzoną harmonijnie, a gdzieś tam jeszcze majaczejące na krańcach widnokręgu lasy, zamykają tę ogromną kartę, w któréj z samych drobnych punktów, składa się niezmiernéj rozmaitości pejzaż, widok to wielki i dziwnie piękny; ale się go wkrótce traci z oczu, spuszczać się zaraz poczynamy nieco ku równinie, w dół, gdzie dziś także pięknie położone jest miasteczko Potockich, Woroszyłówka, małe i ubogie. Czy kiedy dawniéj należało do familji Woroszyłów litewskich, nie wiém, nazwisko zdaje się na ten domysł naprowadzać. Ogromna, piętrowa, ale zaledwie postawiona, już zrujnowana i niechlujnie utrzymana karczma — Ratusz, którą zdaleka widać w rynku, zdobi samo tylko miasteczko, w którém Cerkiew okolona topolowym wiankiem i biédny drewniany Kościołek katolicki, na łysem wzgórzu, wyżéj kletek, stanowiących samo ciało, sięgają. Woroszyłówka była własnością Potockiego, Wojewody bełzkiego.

Wiele jest rzeczy dla Malarza, które całkiem giną dla opisującego zimnemi wyrazy długo, to; co potrzebaby razem pokazać, aby choć trochę zajmującem się stało. Malarstwo jeszcze tak jest w walce z przyrodą i myślą, którą ma wyrażać, że dość mu odrobiny zawojowanéj myśli i trochę natury, aby się uczynić zajmującém. Co innego wcale z Literaturą; w niéj wszystko oklepane, nawet co pospolite. W Malarstwie przeciwnie są effekta małą rzeczą dające się otrzymywać; wykonaniem samém lub nowością swoją zajmujące. Tu (jak w Literaturze także) wyczerpano zapewne więcéj rzeczy wielkich niż małych, ale pozostało dla tego, wiele jeszcze bardzo nowego.

Myśli te przyszły mi, patrząc na nic zajmującego w sobie nie mający — w opisie, widok bydła powracającego z pola, oświéconego silnie światłem zachodzącego słońca; na widok promienia wpadającego w ciemne sieni karczemne i rysującego w nich dziwnych kształtów postaci, wśród silnie kontrastujących cieni. Malarstwo jest jeszcze i wyrażeniem myśli i naśladowaniem effektów natury. Ta dwoistość jego, często wymawia artystę. Literatura już z tego dobrodziejstwa, korzystać nie może.




VI.
2. i 3. Lipca. Kraśne — Wspomnienia — Targowisko — Ubiory podolskich włościan — Ułyka — Lud — Kopijówka zdaleka — Tulczyn — Pałac tulczyński — Chorosza i t. d.
2. Lipca.

Wysłuchawszy Mszy świętéj w Kościołku woroszyłowieckim, ruszyliśmy daléj, krajem dość ładnym, mało wzgórzystym, żyżnym, po ziemi gliniastéj, ku miasteczku Kraśne, rozsypanemu w dole u gór nad rzeczką i stawem, wedle normy powszechnéj wsi Podola i Wołynia. Wierzchołki kilku starych Cerkwi, wyglądają z sadów, jest i jeden drewniany Kościołek. Większą część ludności tutejszéj, składają jak wszędzie po miasteczkach, żydzi, albo się bardzo mylę, albo to jest to Kraśne, o którém często wspominają w dziejach panowania Jana Kazimiérza i historji wojen z Kozaki. — Twardowski, Kochowski, autor bezimienny panowania Jana Kazimiérza (Epitomator Kochowskiego) i inni. Kozacy zajmowali je kilkakrotnie, w okolicy zaszły liczne walki z niémi[9].
W Kraśnem trafiliśmy na piątkowy targ, który obfitował mianowicie w nieskończoną liczbę wyprowadzonych świń i wieprzy, wiedzionych na sznurkach za jedną nogę — Nikogo jednak kupującego dostrzedz nie mogłem; a przedający spokojnie, z końcem sznura w ręku, siedzieli pod domami, patrzając obojętnie na lazurowe niebo.
Z Kraśnego, które może zasługiwać na imię swoje, z innego widziane punktu; ale nie bardzo Kraśnem wydającego się z rynku, ciągnęliśmy daléj do Pirohowa Chłopickich, wioski położonéj nad wielkim pięknym stawem, gdzie jeśli mnie pamięć nie zwodzi, widziałem jedną z najpiękniejszych Cerkwi staréj budowy, drewnianą. Ztąd droga jednostajna do Ułyki Swiejkowskich, gdzie murowana karczma i nadciągające chmury, zmusiły nas popasać. Okolica wcale nie piękna. Ubior wieśniaczek mało się różni od wołyńskiego; dziewczęta noszą warkocze splecione i zwinięte w kółko na wierzchu głowy, upstrzone wstążkami czerwonemi, wplecionemi we włosy i kwiatki robione; zamiast spodnicy kawał sukna kraciasty ze szlakami wzdłuż, nie zszywany, którym się do koła okręcają, na przodzie, ledwie poła na połę zachodzi — Zamężne, (podobno od Kraśnego począwszy), mają na kolorowym czepcu, namitkę z długiemi końcami z rąbku w pół przezroczystego, ciemno farbowanego, szarego, żółtawego (gdy sprane) niekiedy namitki te są nawet zupełnie czarne. Równo z ukazaniem się na polach pszenicy czerwonéj oscistéj, ukazuje się ten strój głów odmienny i zapewne Podolowi właściwy, w tych czarnych namitkach, jest jakby znak, pamiątka, niewoli.
W Ułyce lud, który widziałem, a przynajmniéj próbki jego, co się dokoła karczmy snuły, zdawały się oznajmować, jakąś zupełnie odrębną rasę ludu. Dzieci i starcy mieli płeć prawie cygańską i rysy odrębne zupełnie; nie byli to jednak ani Cyganie, ani Mołdawanie, których tu nié ma. Tu uczynim postrzeżenie, że na całym Wołyniu i Podolu, mężczyzni pospolicie są piękni i dorodni, a kobiéty dziwnéj brzydkości, prawda, że trafiające się za to, rzadkie piękności wiejskie, są już doskonale piękne. Na Podolu i w części Wołynia lud czarnéj płci, włosy ma czarne; w Polesiach przeciwnie, kobiéty pospolicie piękne, lud jasnowłosy. Kto wié, czy niepamiętnemi czasy, nie zawojowali jacy przychodnie równin i kraju, którego dawni mieszkańcy schronili się w niedostępy i lasy, po nad błota i rzeki, gdzie i pozostali. To pewna, że i rysy twarzy i charakter ludu i włosy i płeć, różna zupełnie, dowodzą innego pochodzenia w mieszkańcach polesiów i stepu. Co się tyczy Ułyki, tu moje postrzeżenie, uczynione na kilkorgu dzieci i ludzi, może pochodzenia cygańskiego, bardzo fałszywém i powierzchowném (jesli się czém ogólniejszém nie podeprze) być może.
Od Ułyki jedzie się traktem kupieckim, do połączenia jego z pocztowym, wiodącym do Bracławia. Widoki pospolite z początku, po kilku werstwach urozmaicają się coraz górami, zdala lasami okrytemi. Lasy tu z grabiny, dębu, czarnoklonów o drobnym liściu. Na tle gór okrytych zielonością — ładnie u stóp ich położona, ukazuje się nad stawem wedle zwyczaju rozsypana wieś, czy miasteczko Torków, z Cerkwią wystającą, jakby na straży.
Ztąd poczynają się wcale piękne widoki, coraz szérsze i rozmaitsze, górami i wzgórzami przemykając się, dojeżdżamy do wioski, cudownie u stóp pagórków daleko widnych i siniejących na wszystkie strony — położonéj — Kopijówki. Jest to ogromne sioło z dwiema czy więcéj Cerkwiami, których kopuły wysoko się unoszą i na pagórkach odbijają — U stóp wsi pięć czy sześć w jarze stawów błyszczących połyskują, wyżéj po nad niémi rozsypane chatki drewniane, sady, polka, szeroko, daleko, jak gdyby wesoła wioska roztańcowała się po pagórkach i nagle w nieporządnym hulackim tańcu zastanowiła się tak, rozpierzchniona. Dziwny to obrazek, plotący się z różnych barw, drzew, chat, pol zasianych hreczką, żytem, pszenicą, pod nogami jego stawy, jak zwierciadła jasne i nieruchome, to krzywo powycinane, to przedłużające się rzeczkami. Nad ziemią właśnie było w téj chwili, niebo letniego wieczora cudne, niebieskie, złociste niżéj, liljowo cieniowane w chmury, szafirowemi przerznięte obłoki, słońcem zachodzącém silnie ogrzane. Gdzie niegdzie padały na krajobraz cienie od płynących niebem chmur, gdzie niegdzie śmiały się jaśniejsze części, błyszczały wody. Widok ten Kopijówki zdala, przy zachodzie słońca, był prawdziwie malarski i uroczy, choć może z najpospolitszych złożony elementów. W oddaleniu sinawém bielał pałacyk Bakszy i tulczyńskie miasteczko, ledwie widne zdaleka, zamykające widnokrąg.
Odjechawszy od Kopijówki, która zbliżywszy się i wewnątrz, prócz stawu, nad którym się jedzie po złéj grobli, nic nié ma pięknego — i wzniosłszy się na wzgórze, znowu na lewo, już pokazują się stawy, czernieją wsi z Cerkwiami rozsypane po pod wzgórzami — w prawo łany złociste, wprost wyrazniéj widać Bakszę, wydającą się jak ciemna wyspa na zieloném morzu pol, jak wielki jeden kłąb drzew ściśniętych w pęk, wśród których topole panują, Baksza, nie daleko Tulczyna, jest to pałacyk — maison de plaisance Potockich.
Zastanowiliśmy się u wrót ogrodu, aby wejść i obejrzeć to ustronie, przeszliśmy wzdłuż ulicą topolową przez ogród, wiodącą nad staw, widzieliśmy lasek brzozowy, przeglądający się w wodzie, i powitali tu, już dawno niewidziane sosny, któremi zasadzono część tego wielkiego klombu. Smutno tu i opuszczono. Pałacyk nadrujnowany, cisza, — kilku ludzi, ruszało się tylko koło stajenki i kilka psów spoczywało w dziedzińcu. Pięknie tu dawniéj być musiało, pięknie byćby mogło, dziś jeszcze, gdyby tylko życie wrócić, co i ztąd i z Tulczyna uciekło.
Od sadu i drugiego lasku sosnowego, niedaleko za Bakszą, poczyna się wysadzana niegdyś lipami, teraz dosadzana jarzębiną naprędce — ulica, wiodąca do Tulczyna. Już go widać zdaleka, bieleje nad stawami, na prawo postrzegać się dają wzgórza poobrywane, pogięte, pokrzywione, gdzie niegdzie świecące żółtą gliną, to czerniejące przyczepionemi do boków gaikami brzozowemi, to bielejące, ukrywającą się chatką.
Nareszcie wjeżdżamy do Tulczyna, szeroką ulicą, ostawioną dość porządnemi domy zajezdnemi, mijając dawny Kościoł i kilka porujnowanych budowli. Ulica ta główna przez miasto wiodąca, we cztéry rzędy wysadzana drzewami, które jak widać chérlają ciągle, sadzone i łamane i nie bardzo chcą rosnąć, — wiedzie aż w koniec, przecięta w lewo uliczką drugą, za którą ukazuje się z drzew fronton pałacu z kolumnadą ganku i sławnym swym na facjacie napisem.
W miasteczku cicho dosyć, dosyć licho, żydowstwo się tylko kręci. Dwa wysokie obeliski z szarego kamienia, wznoszą się jeden naprzeciw drogi do pałacu, drugi daléj na zakręcie. — Zajezdne domowstwa, pobrawszy się pod boki, zalegają tę część miasteczka, ciągnąc się bez przerwy; drobne drzewiny, stoją rzędem przed niémi.
3. Lipca. Wracam z obejrzenia tulczyńskiego pałacu i ogrodu (ogród się zowie Chorosza i istotnie niepospolicie jest piękny) — obejrzałem je, jak zwykle ogląda się w drodze miejsca godniejsze widzenia; z pośpiechem, ledwie rzutem oka ogólnym. Nie było też komu objaśnić, nauczyć, o znaczeniu wielu rzeczy, dla podróżnego, obcego, niewytłumaczonych. Pałac tulczyński, obrócony frontem do miasteczka, wspaniale się przedstawia z perystylem wspartym na dziesięciu kolumnach i ośmiu pilastrach, z szeroką facjatą i dwóma wielkiemi skrzydły bocznémi, prostokąt z korpusem składającémi.
Przez wrota prawego skrzydła wchodzi się w piękny dość dziedziniec, głównemi drzwiami (Pałac połączony jest z pawilonami, galerjami, w których, w jednéj na lewo oranżerja, a na prawo pustka jeszcze i ruina) do sieni wiodących na górę. Sień ta ze wschodani, ostawioneni wazonami kwiatów, porcellanowemi chińskiemi naczyniami, wspaniała jest i piękna, choć mi się zdała jeszcze za ciasna i zbyt zapchana. Nie pomieściłaby się tu, dawna polskich magnatów dwornia; ale wystarczy na terazniejszych kilkunastu liberjowych posługaczy. Na górném piętrze téj sieni, wisi trzynaście portretów Potockich, ze staremi sarmackiemi twarzami — Trzynaście? Czym liczył dobrze? czy istotnie ta charakterystyczna liczba, jaka u stołu nieszczęśliwego przed wydaniem Chrystusa siedziała? Trzynastu! liczba to wiele mówiąca i wiele przypominająca smutnego. We dwóch kątach stoją stare wyblakłe, zwinięte, bo niepotrzebne już, chorągwie herbowych znaków, z którémi niegdyś, wodzili Potoccy pułki, na posługę i obronę kraju od Tatara i Turka.
Portrety w całych postaciach, z twarzami nie naszego wieku, dziwnie imponują. Czujesz spojrzawszy na nie, że wchodzisz do mieszkania pana, który miał cztéry miljony rocznego dochodu, i na szesnaście głów (licząc w to macochę) dzieląc ogromny majątek, jeszcze po 14,000 dusz, każdemu ze spadkobierców zostawił.
Salony wewnątrz są piękne, smakowicie i bogato poubiérane. W piérwszym, zastanawiają dwa wyblakłe wprawdzie, ale jeszcze piękne gobliny i tu i ówdzie rozsypane portrety familijne; największa pono, a przynajmniéj jedyna, nieco narodowa, ozdoba pałacu. Przechodzi się szereg sal z mozaikowanemi ściany, to w obiciach różnych, zawieszonych obrazami, z których flamandski Bart. van der Helft i jeden ojca Teniersa (Gracze): z kilką pomniejszemi zastanawiają. Ale i tu najochotniéj i najciekawiéj, zwracają się oczy na to, co swoje — Niestety! tego tu najmniéj. Stare tylko portrety i nowsze popiersia, mają nieco sarmackiego, staropolskiego w sobie. W sali jadalnéj, z któréj, jak z całego boku tego pałacu, piękny bardzo widok na ogród i czystą wodę zajmującą środek jego; — wystawiony jest na stole ślicznéj roboty, herbowny srébrny serwis (surhout) smakownego rysunku i pięknych kształtów. W téjże sali, jest niebogaty zbiór medalów i monet — Po różnych miejscach i kątkach, wiele starych popiersi, i kopji ze sławnych marmurów (których część w ogrodzie, bliżéj pałacu rozstawiona).
W Salonie poprzedzającym wielki recepcjonalny, któryby z powodu ozdób i mebli greckim nazwać można, (meble czarno obite ze złotem, kandelabry i ozdoby, bronzu ciemnego ze złotem także) — stoi popiersie któregoś z Potockich marmurowe, dziwnie szlachetną i narodową mające fizjognomją, a wzrok jego tak czegoś smutny, jakby marmurowe oczy, płakać się zabiérały, lub jeszcze po łzach nie oschły. — Tu także znowu kilka portretów; saméj pani — (z domu Komarów) jedna z najpiękniejszych twarzy, jakie widzieć, jakie pomyśleć można, w szlafroczku białym, ze sznurem pereł. Daléj, téjże pokój dawniéj sypialny, klęcznik z relikwiarzem, obrazy familijne — najwięcéj tu zastanawiają obrazki zmarłych dzieci, które na dwóch małych płótnach zachowano. Nad kołyską jednego, stoi Anioł z palmą, nad drugiego (w pokoju Hrabiego) niańka tylko, w ubiorze wieśniaczek pospolitym, przerażona (taką ją chciał uczynić, a nie potrafił Malarz) — patrząca na nieżywe dziécię. Mnóstwo drobnostek, cacek — Bibljoteczka Hrabinéj; ale wcale nie polska, nié ma tu i jednéj książki w języku naszym, jednego swistka świadczącego o pochodzeniu właścicielki. Wielkie tylko dawne edycje in folio Sterna — Racina, Voyages pittoresques de France, d’Italie, de Dalmatie i t. d. Ani litery, coby oznajmiła, że właścicielka jest Polką, urodziła się nią. Ściana wyklejana wycinanémi karykaturami i różnemi figurki malowanemi pstrokato, dziwacznie, ale nie pięknie.
Brak ten wszelkiéj oznaki pochodzenia, wszelkiego świadectwa rodowitości, że tak powiém, daje się postrzegać i w pokoju właściciela; gdzie Revue Etrangère, Medicale, Modes, Journal des Débats i d’Odessa, leżą tylko, obok rachunków kassowych.
Niestety! gdyby z martwych powstali, ci dziadowie, pradziadowie z portretów, poznaliżby wnuka wnukiem, po mieszkaniu, książkach, po cudzoziemczyznie, którą otoczony?
To co de Maistre powiada, że arytoskracja, jest wszędzie strażą u arki narodowości, u nas nié ma zastosowania, i jest zupełnym fałszem. U nas możni byli zawsze kapłanami gallomanji, anglomanji, turkomanji, germanizmu; nigdy strożami podań narodowych; mianowicie zaś, w czasach najbliższych nas.
W dolnéj sali wychodzącéj na ogród, sklepionéj, stoi kilkanaście puharów szklannych z herbami Potockich i napisami: Vive le Roy Auguste III.

Kto dla Króla, przyjaciół dla przyjaźni żyje,
Niechaj choć jeden kielich z téj wiązki wypije
Viwat Viktorya Potocka,
Kasztellanowa Kijowska. i t. d.

I szkło i robota puharów nie ładne.
Pamiątek prócz portretów i kilku popiersi polskich, (jedynych może w naszych prowincjach) mało, bardzo mało, prawie nic. Pałac też sam nie stary, jak świadczy napis frontonu, dopiéro w roku 1782 zbudowany:
By wolnych i szczęśliwych był zawsze mieszkaniem 1782 wystawiony.
Ludzie oprowadzający, nie umieli nas objaśnić ani o portretach, ani o popiersiach, kogo mianowicie wyobrażać miały. Wszystkie jednak familijne. W jednym pokoju, (na dole) posuwający się jakby do polskiego tańca stary Polak usmiéchnięty, w pąsowym kontuszu, obok swéj małżonki, (babka i dziad dziedzica) wyrazem postaci i twarzy uderza.
Obejrzawszy maleńką i wdzięczną łazienkę saméj pani, poszliśmy do oranżerji i tureckiéj łaźni marmurem wykładanéj, w stylu niby wschodnim wystawionéj, którą nawet jakby przygotowaną do kąpieli i ogrzaną zastaliśmy. W tureckiéj téj łazience, choć we frontonie, daszek i kolumny może tureckie; ale pewnie nie ozdoby malarskie; bo te są po prostu groteskami nakształt herkulańskich; a we środku ich figurująca Leda z łabędziem, nie wiém jak się godzi z orjentalną budową.
Wszakże łazienka ta wewnątrz szczególna: zewnątrz ładna nawet, zdobi ogród przeglądając z za ciemnych drzew w rozmaitych jego miejscach — Cienkie jéj kolumny i wycinany daszek, zdaleka lekko i wdzięcznie się wydają.
Biblioteki, o któréj słyszałem, nie było nam komu pokazać, i podobno nikomu jéj zwykle nie otwiérają. Żałuję tego bardzo, bo słyszałem, że tam są rękopisma i korrespondencje ciekawe; a może też więcéj co polskiego, niż w całym pałacu, znaleśćby się mogło.
U ganku dobréj sali, dwie papugi krzyczą i dwie małpy skaczą w klatce — c’est bien rare, mais c’est très vilain, si n’en a pas qui veut; ale nic każdego téż to bawi.
Byliśmy nareszcie w Choroszy, w ogrodzie, pięknie zarysowanym; środek którego zajmują kanały, podzielone na kilka upiękniających i ożywiających park części — Na wodzie téj jest kępa, do któréj przewieść się można promikiem lub batem; aby odwiedzić biédne zamknięte na niéj pawie i żórawie i spojrzeć ztąd na otaczający ogród. Dokoła sliczne, stare, poważne drzewa; między któremi połyskują wody, przebiela się fronton pałacu, migają marmurowe kopje wcale nie złe antyków; jako Fauna z Villa Farnese i inne. Ozdobą może główną ogrodu, jest źródło, ciekące cienkim sznureczkiem, na kamieniem wyłożony bassin, zkąd zebrana woda toczy się w takąż sadzawkę i z niéj ścieka do kanałów. Z obu stron podwyższenia przy fontannie, wiodą schodki do wody, a na ich stopniach stoją ozdobne marmurowe wazony. Nad samą fontanną jest grupa wcale brzydka i mocno uszkodzona, kobiéty leżącéj z dziecięciem.
Piękna ta fontanna, znajduje się na wzgórzu, którego wierzchołek zajmuje pałac, otoczona klombem brzoz, topoli, kasztanów i pięknie złożoną wiązką drzew różnych i krzewów. U podnoża wzgórka, ulice po nad wodą na płaszczyznie pięknie narysowane, drzewa umiejętnie rozsadzone, tu i ówdzie rozsypane urny, naczynia marmurowe, kawałki rozbitych starych ozdob, posągów kamiennych i t. d. mostki. Niedaleko tureckiéj łazienki, leży granitowy stary jakiś kloc-posąg, wsparty o ścianę pałacu. Powiadano nam że to kamień z kozaczéj mogiły przywieziony z Humania, ale w istocie jest to tak zwana Baba, z jakiegoś odwiecznego kurhanu zdjęta — Kamień ten z nieforemną głową, na któréj płasko oznaczone kółkami oczy, nos, wąsy i usta rozchodzi się niżéj naksztalt starożytnych hermesów i kończy niżéj pasa. Oznaczone na nim ręce na piersiach niby założone, jedna pod drugą; rzeźba najniezgrabniejsza, a pomimo tego, jest jednak jakiś dziki w twarzy charakter.
Za łazienką w klombie, czworogranny postument ze startym napisem (jak wszystkie dawne napisy w Tulczynie) z którego da się ledwie kilka liter wyczytać. Czy nie pamiątka to bytności króla Stanisława Augusta? — Na wierzchu postumentu miał się znajdować, jak mi powiadano na miejscu, wąż pijący z czary (bronzowe) którego poźniéj nie wiém czemu zdjęto. Ale dla czegoż i tu umyślnie starty napis? Czy tak ta przeszłość nie miła, że zapomniećby o niéj i zaprzeć się jéj chciano, i czy tak boli jéj wspomnienie, że go wytrzymać nie można? Ja nie wiém.
Ogród cały płaski jest, a jednak ładny, grupy drzew rozmaitych i woda żywa, jedyną i główną są jego ozdobą i liście pomięszane różnych rodzajów topoli, grabów, lip, jodeł, akacji, tworzą całość prześliczną. Zapuściwszy się daléj, spotyka się piękną, z tureckiém malowaniem wewnątrz łazienkę do kąpieli w biegnącéj wodzie; do któréj schodzi się po wschodkach, pod dachem. Łazienka ta, o czterech kolumnach kanellowanych, ozdobiona jest poprzedzającym ją jakimś biédnym połamanym Apollinem. Na froncie gipsatura (Trylon) najniezgrabniejsza w swiecie i przebrzydka. W ulicy wiodącéj tu i od pałacu, kilka kolosalnych głów marmurowych, ale na drewnianych podstawach. Tu i ówdzie rozsypane są altany, ptaszarnie z kanarkami, srokami i wszelkiego rodzaju ptastwem.
Wracając przez ogród, gdzie kilka widoków mimo południowego skwaru zrysowałem, i przebiegając ulice szerokiego parku, unosiłem się nad starowném jego utrzymaniem i uprzejmością ukazujących ludzi, to znów poglądałem na ogromny gmach pałacu zewsząd rozmaitemi boki pokazującego się wśród drzew, na skrzydła jego i przybudówki szeroko rozsunione i prawdziwie na pański dwór pobudowane, a dziś tak nielitościwie puste.
Powracając z téj piérwszéj przechadzki zastanowiłem się u kolosu, napis na nim zupełnie zatarty. Lepiéj nie było stawić, niż ścierać potém z niego wielką naukę, jaką mógł dać przyszłości — gdyby tak łatwo starła się pamięć uczynków? Obszedłem zewsząd szukając liter, ślady tylko że niegdyś były, pozostały, ale co wyrażały? tajemnica.
Przechodząc miasteczko, porządek w niém i schludność powierzchowną musiałem ocenić; nawet wysadzana środkiem ulica, gdyby tylko drzewa nieustannie wyłamywane rosnąć chciały, wieleby mogła przyczynić ozdoby.
Cerkiew przerobiona z dawnego Kościoła, lazaret wojenny, kilka jeszcze domostw i maleńka Kapliczka smętarna (gdzie długo leżało ciało Sczęsnego Potockiego) a w któréj teraz odprawia się Nabożeństwo katolickie, składają ważniejsze gmachy Tulczyna. Z końców miasteczka wiele budowli w ruinach, i blizkich ruiny. Co to za kontrast, dwóch boków pałacu! w obszernéj sieni portrety Antenatów, w ganku od ogrodu jedyne żywe stworzenia, siedzą małpy i papugi — Tam to wizerunki przeszłości, to podobno żywy obraz terazniejszości naszéj. Jedna z tych biédnych papug, które dla zabawki z dalekich sprowadzają krajów, śliczna, czerwono, niebiesko, zielono, malowana, siedzi smutna na łańcużku z choremi płaczącemi oczyma — zimno jéj pod naszem lipcowem niebem i drży i oczy jéj się mrużą. Nie jednemu tak zimno, smutno i źle na swiecie jak jéj. Dwie małpy tym czasem skaczą szalone po klatce, a chłopcy smieją się do rozpuku, draźniąc je kijkami.
Mój Boże, gdyby ci antenaci, co tam w górze nad wschodami stoją, tak poważni, dumni, zamyśleni; — bawili się papugami i małpami, nie mieliby tych lic tak wspaniałych, nie wyglądaliby tak szlachetnie, surowo, choć ręką zimnego malarza pomalowani bez uczucia.
Z portretów uderzył nas jeszcze jeden, młodego chłopca w maltańskim mundurze, z fuzyjką w ręku i psem. Takie tu mnóstwo wizerunków i starców, dzieci w kolébkach, że ich policzyć i spamiętać nic podobna. — Wśród popiersi marmurowych, których nie liczyłem także, ale jest ich dość i niektóre piękne; znajduje się jedno Jana III. podobno z odtłuczonym nosem.
W zielonych gałęziach drzew ogrodu, te bielejące pięknych rysów postaci, są jakby cienie dalekiéj już, pogańskiéj przeszłości, wywołane z grobu, aby świadczyły, ile było wdzięku w pojęciu ciała i materji u Greków. Nic nie dziwna, że Sztuka upadła od tego czasu i zmienić się musiała zupełnie. To było konieczném następstwem. Swiat starożytny, był ciałem i uwielbiał ciało, stroje jego więcéj odkrywały i rysowały, niż osłaniały kształty. Chrześcijaństwo mające za zasadę zaparcie się ciała, musiało sprowadzić i suknię starannie ukrywającą je, i sztukę całą w myśli, całą w uczuciu, a pogardzającą niejako kształtami i ich materjalnym wdziękiem.
Na wyspie znajduje się mierny posąg kobiéty, któryby się jednak w oddaleniu nie zle wydawał, gdyby miał podstawę. Naczynia na wzór marmurowych blaszane, olejno malowane biało, stojące na drewnianych podstawach; tak, jak w willanowskim ogrodzie gliniane posągi, nie odpowiadają wspaniałości reszty obrazu i zle odbijają przy nim. Uszłoby to bardzo gdzie indziéj, co tutaj nie uchodzi wcale.
W ogólności wrażenie, jakie daje, obejrzenie ogrodu i pałacu, jest smutne. Wszystko tu w porządku, czystości, z przepychem; ale jakiś to przepych martwy, zastanowiony, bez życia, bez racij i konsekwencij — Ludzi, służby, dworu, ruchu, téj drugiéj i koniecznéj wynikłości państwa, téj wielkiéj ozdoby pałaców, nié ma — Martwo, cicho, pusto wszędzie; serce się ściska — bo życie ztąd uciekło. Najwięcéj go może w jednym pokoiku właściciela, ale tu tak bardzo skromnie! Cela to tylko w przepysznym pałacu — Pokój pani pusty zupełnie, książki w pyle, kałamarz bez atramentu, klęcznik dawno nie odwiedzany, choć na nim leży Agnus i Relikwiarze — Fraszki i minjatury leżące na biórku, przestały widać sercu być drogie, — zostały tu tylko jak ciekawość. A te nowe portrety pana i pani, jak dziwnie odbijają się w swych strojach przy Wojewodzie i Wojewodzinie kijowskiéj, przy starych sarmackich ubiegłego wieku twarzach. Jak znowu smutno poglądać na wizerunki dzieci pomarłych w kwiecie wieku, na daleko rozbiegłych, na innych, których pamięci, należy się — Ale dość tego — Smutno, tak, smutno wszędzie, jak u nas niemal po wszystkich pałacach, z których panowie i panie za granicę uciekają, lub żyć w nich po staremu nie umieją. Te pałace nie są już w żadnym związku z krajem otaczającym je; wyspy na morzu niedostępne i w pół puste — nic więcéj. Wszystko w nich, aż do najmniejszych drobnostek, cudzoziemskie, pożyczone, nie swoje.
Nie dziwujmy się jednak, tak być musiało, wszystko na świecie ma swój czas, swój chwilowy użytek i koniec — Nam się dostało żyć w wieku, w którym tak zwana arystokracja, własnemi rękoma grób sobie kopie i oczy zamyka. — Que l’histoire lui soit legère!!




VII.
4. Lipca. Tulczyn jeszcze — Wspomnienia historyczne — Za Tulczynem — Ubiory ludu — Jarmark w Wierzchówce — Tańce — Stroje — Anegdota o X. de Nassau — Obodówka — Żabokrzyczka – Czeczelnik.
4. Lipca.

Naprzeciw drogi wiodącéj do Pałacu w Tulczynie, stoi w ulicy, jakeśmy wyżéj wspomnieli, kolumna — obelisk na postumencie, zakończona gałką i ostrzem; która jak widać z kilku na niéj nie zupełnie startych słów — Stanisław — szczęśliwie, musiała być wystawiona na pamiątkę bytności Króla Stanisława Augusta; ale i na niéj nie lepiéj jak na drugich pomnikach tutejszych, napisy się zachowały. Dziś to wszystko kamienie bez celu i znaczenia stojące.
Tulczyn, o ile wiémy, nié ma prawie pamiątek historycznych i nic w nim wartego wspomnienia nie zaszło. Jedną z najdawniejszych wzmianek o Tulczynie jest Cellarjussa, który pisze: — Tulczyn nad rzeką Tulczynką, z warownią. Téj warowni śladów, dziś nigdzie nie pozostało.
W r. 1623 rabusiowskie bandy Lisowczyków, wyrokiem Sejmowym ze czci wyzute, rozbite zostały przez Xięcia Karola Koreckiego, przeciw nim umyślnie wysłanego i całkowicie rozproszone, pod Tulczynem. Następnie, pojedyńczo wałęsających się zabijano, jako wywołańców[10]. Oddawna uważaliśmy, że chociaż ku morzu jedziemy, ciągle jednak powoli ku górze się podnosim; zapewne wkrótce już pocznie się płaszczyzna w przeciwnym pochylona kierunku, ale dotąd, nie można było dostrzedz téj odmiany. Począwszy od Tulczyna, kraj i ludzie coraz bardziéj zmieniają fizjonomją, pola okrywają się bodjakami coraz gęściéj. Jest to szkodliwa roślina, ale i ona przecież nie napróżno ssie ziemię i wygrzewa się na słońcu. Uważałem u nas, trzy pospolitsze gatunki bodjaka, ale przypomnieć nie mogę, jak je Pallas opisujący nazywa. Jeden najsrożéj kaleczący, co się rozcieła po ziemi, a który jak podanie powiada, początkowo zaprowadzono u nas z za granicy sprowadziwszy, dla obsadzenia wałów w ogrodzie; rozsiał się potém i rozpowszechnił sam wszędzie, łatwo się zaaklimatowawszy. Drugi drobnolistny średniéj wielkości, trzeci ogromny, wysoki, pięknym karmazynowym kwiatem odznaczający się. Na tym to kwiecie, pszczoły Podola i Pobereża, zbiérają wyborny, biały i wonny miód, bodjakowym zwany. Kiedy wśród tych ogromnych zarośli bodjakowych orać przyjdzie pole; nie bez trudności się to odbywa, wołom zawiązują oczy, obwarowują nogi, pomimo tych ostróżności kaleczą srodze chudoby i siebie. Bodjak służy także na opał.
Za Tulczynem w polach, postrzegać się dają sady i w polu także siana już kukuruza. Budowle nizkie, kryte słomą, ale nieco inaczéj niż na Wołyniu, bo pospolicie w schodki; płoty nizkie na wałach, pookrywane z wierzchu słomą, poosadzane wirginją — Lasy coraz rzadsze i drzewa ukazują się tylko przy trakcie i po wsiach. Wsi zawsze jeszcze rozłożone nad stawami po jarach, lub rozsypane po wzgórkach, nad wodą, z trzykopulnemi wysokiemi Cerkwiami, które je bardzo ozdabiają.
Ubiory ludu, począwszy od Kraśnego, coraz się widoczniéj, coraz bardziéj zmieniają. Kobiéty na głowie, na kolorowym czepcu, noszą osłony z rąbku w pół przezroczystego (namitki) obcisłe przy głowie, długiemi końcami z tyłu powiéwające, koloru pyłu, siana, szare, żółtawe, a nawet (co się uważa za najwyższą strojność) zupełnie czarne. Namitki te haftowane są po krajach biało, a czasem kolorowo, im rąbek zbliża się bardziéj do białego, tém tańszy i mniéj wytworny.
Dziewczęta zwijają włosy w duże kółko na wierzchu głowy, całe osadzone wieńcem z robionych i świéżych, jaskrawych kwiatków, z tyłu od związania warkoczy, mnóstwo najjaskrawszych spada na plecy wstążek — Spodnice zastępują czarne lub czerwone kawałki sukna rzadkiego i lekkiego, ze szlakiem na dwóch połach, które się zchodzą z przodu i z tyłu, z pasem wyrabianym wzdłuż także. Podpasują się czerwono, czarno lub niebiesko. U bogatszych bóty czerwone lub żółte safjanowe; na szyi po kilka i kilkanaście sznurów korali, bursztynów i paciórek szklannych. Sukmany (swity) ciemnobrunatne bez ozdób, ale pięknym krojem, z małym wywiniętym kołnierzykiem, ostro z tyłu zakończonym. U mężczyzn wysokie baranie czarne czapki, pasy czerwone lub sine, bóty długie i szerokie, swity także ciemno-brunatne z kapturami (wojłok) prawdziwémi lub fałszywemi tylko kawałkami sukna, nakształt kapturów wykrajanemi. Żydzi ubiérają się w kurtki, czapeczki okrągłe do głowy przystające. U dziewcząt na Święto, miejsce fartuchów zastępują wielkie kraśne chustki bawełniane, złożone w klin, jak do włożenia na szyję i zawieszone z przodu, końcami za pas. Chłopcy noszą rodzaj malenkich, czasem spiczastych krymek, brunatnych, sukiennych.
Miasteczko Wierzchówka, dawniéj Potockich, teraz Sobańskich, liche, ogołocone z drzew, rynek otoczony nizkiemi budowlami. Co dwa tygodnie są tu niedzielne jarmarki. Staw odsunięty gdzieś daleko i nie zdobi wcale wielce pustego miasteczka, którego karczemki, a raczéj kletki, chylą się w prawo i w lewo, na cienkich popodpierane słupkach. Twarze ludu dziwnie brzydkie, mianowicie kobiét, które nawet charakterystycznie brzydkiemi być nie umieją. Z mnóstwa widzianych kobiecych twarzy, nie wiém czy dwie spotkałem ładne, nie wiém czy cztéry przystojne, a większość szkaradna. Na tęż samą liczbę w Grodzieńskiém i Wileńskiém, na Polesiu wołyńskiém, większość byłaby piękna, a wyjątki tylko szpetne. Cale téż tu inna i innych cech fizjonomji rasa ludu i plemię.
U mężczyzn oprócz pasów czerwonych i sinych włóczkowych, postrzegałem także zielone bawełniane, haftowane w desenie. Nie noszą ich jak u nas na switę, ale noszą pod nią. Czapki najpospolitsze, wysokie, czarne, barankowe, okrągłe, nad któremi wierzch sukienny, czubato się podnosi.
Właśnie szczęśliwie dla mnie, trafiliśmy na jeden z częstych w Wierzchówce jarmarków, a rynek zapełniony był tłumem różnofarbnym, żwawym, krzyczącym, szemrzącym, uwijającym się między rozłożonemi na spiece słonecznéj: i lekkiemi tylko namioty osłonionemi, kramikami.
Były tam i wozy z tytuniem, nad któremi na długiéj tyce powiewała papuża, i wozy z mięsiwem rozłożoném na nich i sol kupami rozsypana, którą mierzyło żydowstwo, i wszelkie potrzeby w które zasposobiało się chłopstwo okoliczne na dwa tygodnie — Mołdawjan tak tu jeszcze mało było, żem ich dostrzedz chociaż mi byli pokazywani, nie mógł; w okolicy jednak są ich gęste osady. Puściłem się mimo skwaru i znużenia, korzystając z okoliczności, na rynek pomiędzy tłum, dla nowych postrzeżeń, względem fizionomji i strojów ludu tutejszego.
Dziewczęta twarzami wielce brzydkie, strojne były wytwornie, w białych zakasanych po łokieć koszulach, we włosach całkiem oplecionych wstęgami różnobarwnemi, których mnóstwo powiewało na plecach, szyje zawieszone paciórkami i naszyjnikami wyszywanemi z paciórek, naksztalt obróżek. Kaptury swit wiesniaczych, proste, pięknie jednak skrojone nie miały żadnych ozdob, sznurków i bramowania, jak na Wołyniu — uważałem także, że kobiéty wcale się tu inaczéj podpasują, co im wcale wdzięku nie dodaje. Pas ich spuszcza się bardzo nizko na biodra, a uwiązanie opadającego węzła, przypomina już wschodnie stroje i dawne starożytne przepaski greckie. U tutejszego ludu wszakże, to podpasanie niżéj stanu, jest niezgrabne i brzydkie zupełnie. Kobiéty pomimo bogatych przyborów, smaku w stroju i chęci wystrojenia się dla dodania sobie wdzięku, nie okazują. Wszystko co mają, narzucone niedbale, jakby tylko na popis dostatku. Ozdobą dziewcząt najwydatniejszą są żółte ich chustki z przodu wiszące, na wpół złożone, pstre, robione kwiatki powtykane na głowie, paciórki i obróżki z medaljonami i krzyżami na szyjach, koszule na rękawach, z przodu około rozporka i u szyi wyszywane krasno, wzorzysto i bogato. Na środku rynku między wozami, kupami soli, mięsiwem, żydowstwém, wśród gwaru, siedział pod słońcem piekącem, siwy z gołą głową i nagą piersią opaloną, dziad lirnik, który wyciągając rękę coś śpiéwał, przygrywając na lirze. Przy nim odarta dziewczynka dość blada i zbiedniona, na podkurczonych pod siebie nogach siedziała przytulona. Pisk jego liry mięszał się z wrzaskiem tłumu i szumem odgłosów jarmarkowych.
W jednéj z otaczających rynek karczemek, odzywała się muzyka — poszliśmy zobaczyć kiermaszową salę balu. W pierwszéj malenkiéj izbie, kieliszkowali rycząc czumackiemi pieśni, odstawni sołdaci i kilku starych, za nią dopiéro w przypiérającéj szopce, tańcowała młodzież ochocza. Scisk był taki, żeśmy się ledwie dobrze robiąc łokciami, wewnątrz docisnąć mogli. Przy jednéj ścianie siedzieli na ziemi chłopcy w czapkach na bakier, oczekując kolei i przypatrując się okręcającym się dziewczętom; przy drugiéj kobiéty; z trzeciéj strony stała ciżba patrzących i my w niéj wmięszani, a przy ostatniéj ściance, muzyka: na moskowskoj dudei (jak powiadali chłopcy) grający jeden (w istocie na klarnecie artysta) drugi rzępolący na skrzypcach, trzeci warczący na ogromnéj basetli. Nie obeszło się bez akompanjamentu koniecznego bębenka. Tańcowała właśnie szlachta i szlachcianki, a chłopki czekali kolei, drwiąc i dziwując się jakiemuś tańcowi, który zarywał na obertasa, poczynając się od powolnéj podrygiwanéj przechadzki w kółko, a kończąc skocznym walcem.
W tym tłumie po większéj części młodym, ledwie kilka pięknych twarzy widziałem, a i to pięknych tylko: świéżością i młodością, reszta poopalana na czarno, brzydkie jak szatany, a wszystkie popodpasywane tak nizko i wązko opięte ciasną spodnicą, że się musiały koniecznie, jeszcze niezgrabniéj wydawać. Chłopaki za to w czystych sutych nowych switach, w wysokich baranich czapkach, pięknie od kobiét odbijali. Starszych także twarze brodate, siwo lub czarno zarosłe, mogły charakterem służyć za studja Malarzowi, do poważnych postaci naszéj przeszłości.
Wielce rozmowna gospodyni karczmy, w któréj popasaliśmy, widząc staranie, z jakiém chodzono koło chorego pieska Ciotki, opowiedziała nam zabawną anegdotę o X. de Nassau. Wybrał się on był za granicę z całym swym dworem i ulubioną suczyną — ale nie daleko od domu, suczka się oszczeniła i Xiąże wchodząc w jéj położenie i niewygody podróży dla choréj, powrócił nazad, odkładając swą podróż, w którą się już podobno nigdy więcéj nie wybrał.
Skończył się mój przegląd jarmarkowy, razem z popasem i jarmarkiem, który się już rozjeżdżał na wszystkie strony pośpiesznie, turkocząc i szumiąc. Większa część (bliżsi zapewne) szli pieszo, niosąc na palcu maleńkie bańki czarne z kupioném smarowidłem, dziegciem, smołą, inni wiedli bydło, inni nieśli sól i co pokupowali na kiermaszu. Oddajmy im sprawiedliwość: jak na koniec jarmarku, mało było pijanych.
Począwszy od Wierzchówki, kraj dosyć wesoły, ale wcale nie piękny; ziemia twarda gliniasta, coraz bujniejsze rośliny, a drzew coraz rzadzéj i 4ry po trakcie tylko. Zbliżając się do Obodówki Sobańskich, postrzega się wieś, w piękném dziś położeniu, na pagórkach lasami okrytych, u stóp ich rozrzucona. Wielkie zabudowania dworskie bieleją, ale szkoda mówić, żeby miały być dobrym smakiem; wszystko tu dosyć niezgrabne choć bardzo porządne. Dołem jak wszędzie staw, jak wszędzie Cerkiew i Kościołek czysty, ale nie ładny wcale; daléj już za wsią Smętarnia gotycka niby, zapewne grobowa familijna Kaplica. Ubolewałem, że z dosyć pięknego miejsca, szafując murami, nic nie tylko wdzięcznego, ale nawet znośnego nie zrobiono.
Na mogiłkach tutejszych, znowu zrysowałem nowe formy krzyżów mogilnych, których rozmaitość kształtów niezmierna. Krzyże te, ze swemi dziwnemi przekréśleniami i ozdobami, przypominają i wyświecają początek wielu herbownych znaków ruskich i litewskich.
Jadąc od Obodówki dość pięknym krajem, który wielce zdobią laski dębów, czarnoklonów, grabów i jasionów, mija się na lewo wały jakiegoś okopu, czy starego Zamczyska, gdzie i źródło z pod góry się sączy. Twardowski w opisie wojen kozackich, wspomina raz Obodne, ale niechybnie i mimo okopu tego, sądzę że to w innéj stronie i inna wieś wcale. Właśnie dojeżdżając traktem ku okopom na górę, dosyć wdzięczny odkrywa się z niéj widok. Z jednéj strony te wały zielone, otoczone lasem i malujące się na ciemniejszéj jego zieleni, w różne kształty pogięte; daléj siniejące wzgórza i daléj a daléj jeszcze krajobraz, w którym jak perełki świécą się gdzieś po dolinach i jarach rozsypane stawy. Pięknym gajem i wysadzaną lipami drogą, dojeżdża się wśród woni kwitnących i zapaszystych drzew, do wsi Żabokrzyczki, jak wszystkie prawie tutejsze, położonéj u stóp wzgórzy, okrytych laskiem — świécącéj Cerkwiami i białemi bardzo porządnie na jeden wzór, w długie i szerokie ulice poustawianemi domki posieleńców wojskowych. Jest to wojenna osada, uderzająca porządkiem. Dla widoku jednak w obrazie, piękniejsze nieforemnie i kapryśnie porozrzucane po górach i dolinach sioła.
Jedzie się daléj traktem pod wysoką górę i w prawo pomija, śliczny głęboki jar, zarosły dębami, które przejeżdżający ma pod nogami. Ziemia tu wcale inna, próchnowata, rozsypująca się, popękana, rudawo-czarna, żyzna i sprężysta. Pierwszy basztan, to jest ogród kawonów i melonów w polu, i piérwszą tu w polu widzieliśmy kukuruzę[11].
U stóp dość nagich i gdzie niegdzie tylko małemi zaroślami porysowanych pagórków, ukazało się ku wieczorowi miasteczko Hrab. Gudowicza — Czeczelnik; dawniéj powiatowe, które teraz zastąpił w tém Olwiopol. Jest ono z liczby majętności, kupionych u Alex. Xcia Lubomirskiego, przez Cesarzowę Katarzynę (od Bohopola do Szarogrodu rozciągały się te majętności), a potém rozdane zasłużonym.
W Czeczelniku ukazuje się naprzód przyjeżdżającemu z téj strony, porządny i czysty, świéżo odnowiony Kościołek katolicki i zielono kryta, odmiennéj nieco od zwykłych, Cerkiew z wysoką wieżą; daléj mieścina szeroko rozsypana, poprzerzynana ogromneni pustemi placami; co jéj szczególną fizjonomją nadaje. W miasteczku wielką ulicą przeciętém, domki liche, ciasne, nizkie, dla braku materjału do budowy — Widać, że tu już trudno o drzewo, a jeszcze nie łatwo o kamień. Drobne, krzywe domiki, ciągną się pod sznur na pochyłości wzgórza, ciągle we dwa rzędy, aż ku przeciwnemu jarowi, którędy formując stawy, płynie rzeczka Sawrań. Środkiem nędzne kramy, przyparte do obłamów muru, niegdyś Pałacu Xcia Alexandra Lubomirskiego, z którego dziś ściany tylko z jakiemiś na wierzchołku wazonami, ku ozdobie ruiny — pozostały. Po za Sawraniem i stawami, gołe góry — w lewo wieś i porządnie, czysto, zabudowany szeroko dwór pański. — W ogólności pusto i smutno w Czeczelniku — może daléj ku dworowi, ku Cerkwi, gdzie widać drzewa, weseléj zieleniające — miléj i piękniéj, ale w rynku i miasteczku, szeroka pustka, domki biédne, nizkie, popochylane i polepione gliną. — Żydzi tutejsi, począwszy od Wierzchówki, więcéj po rusku niż po polsku mówią i od naszych wiele się różnią. Łatwo zarabiając na handlu bydłem, mniéj dbając o mały zarobek, nie są tak uprzedzający i nadskakujący jak na Wołyniu.




VIII.
5. Lipca. Kraj za Czeczelnikiem — Bałta nad Kodymą — Bałta terazniejsza i dawna — Wzięcie Bałty przez Hajdamaków w r. 1768 z Archiwów kozackich zaporożskich — Bajtały — Step — Budowle w stepie — Mołdawianie — Anani — Wspomnienia — Widok budowli — Kiziak — Okolica i t. d.
5. Lipca.

Od Czeczelnika jedzie się krajem, coraz mniéj pięknym, ale za to, coraz bardziéj, od tego, który przebyliśmy, odmiennym. Góry zasłaniają widok ze wszystkich stron, opasują nas, pogięte w różne żłoby, suną się, poprzecinane głębokiemi jarami, na których dno słońce tylko o południu zagląda — Widok z góry dość wysokiéj, na którą się wdzierać potrzeba, zaraz za groblą na Sawraniu w Czeczelniku — na miasteczko; daje plan jego dokładny a vol d’oiseau.

Rozsypane rzadko, na wielkim bez miary placu, rozwiane domki, stoją daleko od siebie, tak, że Kościoł i Cerkiew już w pustym zupełnie leżą stepie i miasteczko do nich jeszcze nie doszło, domki te ciągną się szeroko rozbudowane po górze, aż za niémi z jednéj strony Kościoł, świéżo jakośmy mówili odnowiony przez Hrabinę Gudowiczowę (Katarzynę z Zalewskich, primo voto Manteufel) z drugiéj Cerkiew z zielonym dachem, zamykają widok osady, rozsypanéj na wielkim kawale stepu. Koło dworu tylko drzewa i woda; mieścina bez gałązki, bez drzewa i zieloności — W pośródku rynku króluje ruina pałacu, nie wiele bardziéj ruiną od tego, co ją otacza będąca; osłaniające ją kletki ledwie się domyślać dozwalają, że to resztka pańskiego pałacu.
Z Czeczelnika jedzie się coraz mniéj leśną, lub rzadkiemi tylko dębowemi zaroślami i krzewy poplamioną w oddaleniu okolicą, ogromne łany różnofarbne, otaczają trakt dokoła, żółto, biało i zielono pokrajane w pasy i kliny. Gdzie niegdzie jar, w jarze wieś, ale i wsi, ku Bałcie się zbliżając, coraz rzadsze. Karczemki licho z drzewa klecone, raczéj z kijów stawiane, na które patrząc, strach, aby je piérwszy powiew wiatru nie obalił. Pusto na szerokich polach, tylko cienie chmur przebiegających niebo, posuwają się po tych ogromnych przestrzeniach, bodjakami i zbożami zarosłych. Tu już buja kukuruza i błyszczy swemi ciemnemi liśćmi — Ludzie ją właśnie okopywali — co się tu zowie praszowaniem.
Im bliżéj ku Bałcie, tém coraz jednostajniéj i bardziéj ponuro, gościniec nie wysadzony, ziemia spiekła i popadana, łany z jednéj strony po wzgórzach, z drugiéj bodjaki — gdzie niegdzie tylko i zrzadka czernieją dębiny.
Nareszcie kilkadziesiąt młynów wietrznych, większych i mniejszych, prawdziwie wedle wyrażenia Ciotki naszéj — stado młynów — dziwacznie wywijających cztérema, sześcią i ośmią skrzydłami, jedne w lewo, drugie w prawo, co patrzącego, nie wiedzieć dla czego drażni; — ukazują się na łysych wzgórzach — Na lewo niby przedmieście rzadko porozsadzane, domeczki z szaremi dachy, białemi ściany i dokoła każdego ogródki w różne gzygzaki; — górę tę nakształt haftu na kołnierzyku ubiérają — Pokazuje się w dole miasto Bałta, dawniéj pograniczne polskie od Turcji, nad rzeczką Kodymą — świecące kilką zielonemi, czerwonemi i mnóstwem szarych dachów i kletek ciemniejące. Wody prawie nie widać, drzew mało, widok nagi i smutny. Wjeżdża się ulicami, które zajmują i zawalają zewsząd cisnące się czumackie wozy; — ostawionemi po obu stronach walącemi się domki, ziemlankami, żydowskiemi kletki, z których jedne już powywracane i bez dachów, drugie wywracające się dopiéro i w pół do ziemi zalazłe, inne na siłę kijów podparte. Te niby pomalowane, drugie obszarpane i opadłe z gliny, którą były poobmazywane — Ulica jedna na polskiéj dawniéj stronie (polska osada zwała się podobno palejowém jeziorem) wiedzie ku górze do Cerkwi, wśród kramków żydowskich, które ją zawalają wszérz i wzdłuż i przejazd nawet utrudniają. Na górze przecię, nie daleko Cerkwi, znalezliśmy wygodniejszą do popasu i wcale porządną karczmę. Ale i tu przeciw okien kramiki zaległy placyk, bo cała Bałta, w tych szałasach, budkach, kletkach i drobnym handlu, na Czumaka czyhającym po drodze.
Wszędzie żyd podstawia się jadącemu Czumakowi, i kusi go, rybą suszoną, postronkami, kołami, dyszlami, smarowidłem, chlebem, wódką i t. d. — Na placyku przeciw Cerkwi, wielki namiot płócienny, okrywał stosy suszonéj ryby, a dwóch żydów za wexlarskiemi stoliczki siedząc drzymało.
Kodyma przedzielająca terazniejszą Bałtę na dwie części, dzieliła dawniéj Polskę od Turcji i właściwą Bałtę (tak się zwała strona turecka) od palejowego jeziora — O historji tego miejsca, postaramy się niżéj nieco więcéj powiedzieć. Na dawniéj polskiéj stronie, jest Kościoł i Cerkiew, z drugiéj, tureckiéj przedtém, widać także nową Cerkiew z zielonemi wedle zwyczaju dachami wież i ganków.
Z balkonu domowstwa do którego zajechaliśmy, wszystkie kletki, domki i domeczki Bałtę składające, jak na dłoni mieliśmy; wspinające się góry łyse stepu za Kodymą, ustrojone w machające skrzydłami, czarne, jakby na straży stojące wiatraki. Piérwsze to miejsce, w którém tyle ich razem się spotyka. Niedostatek wody i młynów, jest powodem téj niezmiernéj ilości wiatraków, otaczających wsi i miasteczka stepu za Bałtą i w Bessarabji. Młyny te o sześciu, ośmiu i więcéj skrzydłach, są tureckiego widocznie autoramentu (wedle dawnego wyrażenia, albo turecką fozą jeśli chcecie); jeden XVI. wieku podróżny francuzki, Nicolas de Nicolai, w ciekawym swym opisie pobytu na Wschodzie, wzmiankuje także o wiatrakach, w liczne skrzydła strojonych. Jakby na oznaczenie staréj granicy od Turcji, stoją i tu te wiatraki, tam gdzie się poczynało panowanowanie Xiężyca.
Z miasta dawniéj polskiego, na tamtym brzegu Kodymy, zjeżdża się w dół przez wązkie, ciasne i pozastawiane namiotkami, pod któremi sprzedają garnki, sól, smarowidło, rybę wędzoną i t. p. — kletkami, szałaszami, uliczki, w drugą część miasta, dawniéj turecką, gdzie jakéśmy powiedzieli, panuje druga Cerkiew, a przed nią wedle zwyczaju wystawiona budka, z obrazkiem świętego Patrona i z wywieszoną karboną dla zbiérania ofiar, od pobożnych przechodniów — Wszystkie Cerkwie w stepie, mają drewniane lub kamienne wystawki tego rodzaju.
Na téj stronie Kodymy, mnóstwo także sklepów, wiele bardzo porządnych nowych domów, ale wiele także niepojętym sposobem, wyraznie łaską Bożą trzymających się kletek, nie wiedzieć z czego zbudowanych, których dachy się walą, ściany ciężarem swym wyginając.
Tu jeszcze nad drogą, dla Czumaków szyneczki, oznajmujące się wystawionemi przede drzwi stoliczkami pełnemi szklanek, kufelków, kieliszków, flaszek; a obok sklepiki dla Czumaków takie, gdzie sznury, koła, smoła i wszystko pod ręką, czego, nie tracąc czasu Czumak, zapotrzebować i kupić może. Sklepy Greków i ruskich, bardzo porządne i więcéj jest może z téj strony. Pod górę się znowu wdzierając jak ciągle, wyjechaliśmy nakoniec na trakt ciągnący się po nad Kodymą i przedmieściami Bałty[12].
Bałta, powiada w notacie udzielonéj mi P. A. A. Skalkowski, miasteczko podolskiéj Gubernji, bardzo stare, należało do tak zwanych u historyków chańskich Słobód. Gdy w r. 1740 Cesarzowa Elżbiéta rozkazała mirgorodzkiemu Pułkownikowi Grekowi Kajenistros i Inżynierowi Pułkownikowi de Boqueset, zakładać forteczki i obwarować sioła (miasteczka obronne) na granicy polskiéj Ukrainy, jako to w Kryłowie, Nowoarchangielsku (naprzeciw Targowicy) Orliku (teraz Tyraspolu) i t. p. wszyscy mieszkańcy Małorossjanie i Zaporożcy przeląkłszy się odgłosu o fortyfikowaniu, uszli w stepy, gdzie jedyssańska Orda koczowała i tam poczęli osiadać. – W r. 1748 założona Bałta nad Kodymą przeciw polskiego miasteczka — Palejowe jezioro, Bobryniec w r. 1755 i Hołta w r. 1762 (nad Bohem) przeciw Tyraspola, Gidyrym. W r. 1765, osady te przestały się zaludniać, większa część mieszkańców składała się i teraz składa, z Rusi uszłéj z noworossyjskich stepów, gdy urządzano Nowo-Serbją, z Wołochów t. j. Mołdawian wyszłych z Bessarabji i Mołdawian, w r. 1750, gdy budżacka i jedyssańska Ordy, zbuntowały się przeciw Chanowi krymskiemu i zniszczyły cały kraj między Dniestrem a Dunajem. W roku 1768 Bałta i Hołta były wzięte i zniszczone przez Hajdamaków pod dowodztwem Maxyma Żeleźniaka. Nad témi miasteczkami, był naczelnikiem Hetman czyli Kajmakan chański, zwykle z Ormjan wybiérany. Jeden z nich Jakub Aga, stał się przyczyną wojny między Rossją a Turcją w r. 1768. On wpuścił polskich Konfederatów i zapalił miasto, a Porcie doniósł, że Rossjanie wpadli i zniszczyli je.
O tymże samym zapewne Jakub-Adze, wspomina i Baron de Tott[13] jako o wielkorządzcy i celniku na Komorze w Bałcie, przez łakomstwo Chana wyzutym z posady, ograbionym z majętności i osadzonym nawet w więzieniu. Baron de Tott go ocalił, wypuszczono go, a nawet wrócono na posadę, za jego wstawieniem się, ale mu nie oddano zagrabionego majątku.
Tenże wspomina pisząc o wyprawie, w któréj był z Chanem tatarskim, gdy z nim razem i wojskami tureckiemi i tatarskiemi ciągnął do Bałty; o swojéj tu bytności. — „Miasto to, powiada, leżące na okrawku Polski, którego przedmieście jest w Tartarji, wsławione piérwszemi zaczepkami nieprzyjacielstwa, ale podtenczas zupełnie opuszczone od mieszkańców, samego spustoszenia było obrazem. Dziesięć tysięcy Spahów, przeznaczonych od Porty do złączenia się z Tatarami, wtargnęło tam przed nami i wniwecz obróciło nie tylko Bałtę, ale i okoliczne wioski. Wszystkie pułki ściągnęły do Bałty; a gdy tęgie mrozy nastały, rzeki ścięły się lodem i ułatwiły wtargnienie do Nowéj Serbji; ruszyły z Bałty obozować pod Olmar.“
Wspomnieliśmy wyżéj o napadzie Żeleźniaka na Bałtę w r. 1768. P. Skalkowski, który piérwszy zajrzał do zaporożskich Archiwów, jakowych exystencji, nawet nikt się nie domyślał; udzielił mi z nich wyjętego dokumentu, opisującego ten napad szczegółowie i wielce charakterystycznego w swéj prostocie; pomieszczamy go tu w całości, jako do historyi Bałty należący.
Kiedy Kosz Zaporożców dowiedział się że w Humaniu dopełniona rzeź i Hajdamactwo się zawiązało, a Hajdamacy zwać się poczęli wojskiem zaporożskiém, wysłał natychmiast półkowego starszynę Siemiona Halickiego, do Kajmakana tatarskiego w Bałcie będącego, na wzwiady o Hajdamakach. Ten powróciwszy, tak swoję podróż opowiedział, którą zapisano w zaporożskiém Archiwum, pod datą d. 2 Lipca 1768 r.
„Za powrotem Halickiego z miasteczka chańskiego Kiszły (zapewne Chan-Kiszła w Budziaku) od jedyssańskiego Sułtana, do którego wysłany został z listami dnia 17 Czerwca; przyjechał do Bałty i tam od Hetmana miejscowego Jakub Agi dowiedział się, że jacyś Hajdamacy, którzy się sami zwali Zaporożcami, przybliżyli się aż pod samą tatarską granicę i w polskiéj ziemi lackie i żydowskie majętności łupili, a samych Lachów i Żydów pobili i rozpędzili, których wielkie mnóstwo na tatarską stronę za rzekę Kodymę do Bałty przyszło i pod opiekę Jakub Agi udało się. Tenże Halicki widział, że z téj hajdamackiéj szajki, niektórzy łupy na Lachach i Żydach porabowane, Turkom do wojska Jakub Agi należącym sprzedawali.
Gdy się potém dowiedzieli ci Hajdamacy, że rozpędzeni przez nich Polacy i Żydzi, wszyscy zostają pod opieką Hetmana Jakub Agi, postali natychmiast do niego, z żądaniem, aby nie zatrzymując i nie przechowując nikogo, zaraz im tych wszystkich zbiegłych wydał. Przyczém podany Jakub Adze od nich jakiś na arkuszu wypisany rozkaz, jakoby od Koszowego z Petersburga przysłany do Hajdamaków, aby oni wszystkich Żydów i Lachów do ostatniego wyniszczyli. Sam Halicki widział na tym papierze napisano: Po Ukazu Jeja Imperatorskoho Weliczestwa Samoderżycy Wsie Rossyjskoj i procz. Objawlajetsia wo wsienarodnoje izwiestje etc. etc. A w końcu podpisano: Ataman Koszowy Petr Kulniszewski iz Peterburga.
Aga widząc zniszczenie i krzywdy jakie Hajdamacy wyrządzali Lachom i Żydom, prośby Hajdamaków nie przyjął i postanowił, gdyby potrzeba nawet, bronić się, wydając rozkaz wszystkim Turkom gotować się do boju. Przedmieścia zaś kazał zapalić, co natychmiast spełniono. Widząc to Hajdamacy, porzucili ich w miasteczku, a sami się cofnęli. Na nieszczęście, Turcy z uchodzących Hajdamaków dwóch na moście zarznęli, a jednego zbiegłego Husarza zastrzelili, co widząc Hajdamacy wrócili zapalczywie, gwałtownie się rzucając na Turków, dając ognia ze czterech armatek, które za sobą ciągnęli. Turcy choć mężnie dotrzymywali placu, oprzeć się nie mogli i razem z Jakub Agą i obozem całym uciekli z miasta. Halicki razem z niémi cofnąć się musiał, zostawiwszy w Bałcie towarzysza swego Alexieja Szulgę z końmi i wozami; skryli się oni o sześć wiorst od Bałty, we wsi F.... (nie czytelne); przenocowawszy we wsi, nazajutrz z Turkami razem do Bałty powrócili, ale już ani Hajdamaków, ani rzeczy zostawionych nie znaleźli tam. Halicki towarzysza swego znalazł wszakże, ale Hajdamacy ograbili go tak, że nie tylko konie, wozy, ale i suknie zdarli i oręż odebrali. Poźniéj złupiwszy miasto, na polską stronę przeszli za Kodymę.
Tam (opowiadał towarzysz Halickiego) widziałem jak po karczmach ciesząc się ze swego zwycięztwa pad Turkami odniesionego, pili. Naówczas Hetman Jakub Aga zaczął powątpiéwać, czy istotnie są Hajdamacy Zaporożcami, wypytywać o to począł Halickiego, czy rzeczywiście mieli oni takie od Kosza pozwolenie. A gdy Halicki zaręczał, że nikomu nigdy takiego rozkazu nie dawano; Aga, aby się upewnić, posłał go z dwóma od siebie dodanymi konnymi Sejmanami (straże) do obozu Hajdamaków. Gdy Halicki do nich przybył, znalazł ich wszystkich razem siedzących za stołem i pijących. Oni go wezwali ku sobie. Posadzili między sobą, traktowali i prosili o wybaczenie, że kilku łajdaków z ich partji, jego i towarzysza ograbili, upewniając, że wszystko zabrane oddadzą, a nawet nagrodzą.
Tymczasem Halicki rozmawiając rozpatrywał się wszędzie, żadnego z przytomnych nie uznając prawdziwym Zaporożcem, bo ani jednego nie widział wojskowo wyćwiczonym wedle obyczaju zaporożskiego, siodłać konie, siadać, pikę trzymać i juczyć konia. Największa część, jak mu się zdało, byli prości chłopi, wcale nie wojskowi ludzie, bo i wówczas nawet, gdy Turków z Bałty wypędzili, armatki swoje z rogów (prochownie) nabijali ostatkami prochu, a zamiast kul, rąbane kawały żelaza w nie kładli. Tym sposobem cały swój zapas prochu wystrzelawszy, szczęśliwym trafem zabili trzech Tatarów, bo daléj radyby sobie dać nie potrafili i sami uciekać musieli. Halicki pobywszy nie długo z niémi, do Jakub Agi powrócił i co widział, opowiedział. Na drugi dzień do Jakuba Agi przysłani zostali dwaj posłowie z listami, jeden z nich Essaułą się nazywał, a drugi Sotnikiem. W téjże chwili do Bałty nadbiegła Orda (nogajska), od któréj przyszedł do Jakuba Agi Murzak; dla rozmowy i narady wezwano też i Halickiego. Gdy usiedli, Jakub Aga z Murzakiem długo po turecku rozmawiał, a w końcu tak się odezwał do posłów hajdamackich, z przeproszeniem przysłanych.
— Coście to zrobili? coście myślili rozbijając i pustosząc Bałtę? Widzicie że i Orda przyszła, a ona z próżnemi rękoma nie odejdzie. Oto sprzepaściliście swojém zuchwalstwem Ukrainę. (o jakiéj on Ukrainie mówił, dodaje w swéj relacji Halicki — nie wiém).
Pomieszkał jeszcze Halicki trzy dni u Jakuba Agi i znowu od Hajdamaków nadszedł list do niego z prośbą, aby wstąpili w przymierze z niémi i na to rozpisali się, a oni straty Agi i jego podwładnych ubytki z lichwą powrócą. — Jak oni tam z sobą skończyli, Halicki nie wiedział, widział tylko, że Turcy ogromne wozy arba[14] pełne łupieży żydowskich i polskich, od Hajdamaków na swą stronę przewieźli.
Natenczas Halicki wyjechał do hajdamaków i prosił ich, aby wedle obietnicy oddali mu zagrabione rzeczy jego i konie, a jemu spokojnie powrócić dozwolili. Hajdamacy i jego nie puścili, i rzeczy nie zwrócili, żądając, aby z niémi razem pozostał, poki się dostaną na spokojniejsze miejsce. Wtenczas obiecali mu nagrodzić poniesione straty. Tegoż dnia przybiegł z za Zamku hajdamacki Essauła, kazał im na drobne gromadki podzielić się i wystąpić w pochód. A zatém nie bawiąc sam Essauła i Sotnicy (tak zwana ich starszyzna) z niemi Halicki i jego towarzysz Szulga, pod grzecznym nadzorem, około armat pojechali. Wyjechawszy w step, a była już noc, w czasie noclegu, Essauła takie porozdawał wszystkim hasła: (łosung): Jeśli spytają kto taki? mają odpowiadać — Kozak z czaty — a z jakiéj czaty? odpowiadać albo Tymoszowa, albo Bobryńcowa, Umańcowa, Czatyńcowa, Zaporożcowa, Smielańcowa, Popowcowa, Werbiwcowa i t. d. Jeśliby kto na to nie odpowiedział spytany, bić i zabijać nawet.
Gdy dojechali do rzeczki Sawrań i wchodzili do wsi Pieszczanowa, Halicki widząc, że mu nic oddać nie chcą, za pozwoleniem Essauły, z towarzyszem swoim odjechał do domu. Gdy Halicki do Zaporoża powrócił i Półkownikowi Bohhardowskiemu na granicy jawił się, wślad za nim przybiegł od wojska tureckiego, z miasteczka tureckiego Hołty Beszlej z pismem, w którém zapytywano, co to są za jedni Hajdamacy, którzy łupią i niszczą Hołtę? — i czy Zaporożcy, lub nie? bo jeśli nie Zaporożcy, to liczna Orda tatarska na nich wystąpi i zniszczy ich; czekają tylko odpowiedzi. Na co Halicki i Pułkownik odrzekli: — że Hajdamacy ci nie Zaporożcy, ale „Samozbrójcy“ z jakich ludzi złożeni, nie wiadomo, róbcie z niémi co chcecie.”
Na tém się kończy ciekawa powieść Halickiego, dowodząca, że właściwi Kozacy zaporożcy, żadnego udziału w Hajdamacczyznie nie mieli.
Znowu pod górę się wdzierając, jak dotąd ciągle prawie w naszéj drodze, wyjechaliśmy na trakt i ciągnęli po nad Kodymą i przedmieściami Bałty dosyć długo, mijając bardzo rozległe basztany i rozrzucone z rzadka po stepie chatki. Po górach ukazywały się niewielkie zasiewy kukuruzy. Step to był już, ale jeszcze nie taki, jakim go sobie wyobrażałem, bo w oddaleniu tu i ówdzie choć z rzadka i po nie wiele, ukazywały się jeszcze laski i zarośla. Pusto jednak dokoła, zboża się tylko kołyszą, zboża, które nie powiém, żeby były bujniejsze, jak gdzie indziéj u nas — może też to wina roku. Widać tylko, że wcześniéj tu wszystko dojrzewa, bo dziś pod Bałtą spotkaliśmy poczęte żniwo żytnie, które u pas rzadko się zaczyna tak wcześnie. Zboża nizkie i dosyć rzadkie, ziela u nich i chwastu pełno; bodjaki tylko i kukuruza wyśmienicie bujają.
Stepem ciągle, mijając tylko kilka tatarskich zapewne mogił, na lewo, jedzie się do Słobody w większéj części przez Mołdawian zamieszkałéj — Bajtały. Słoboda ta w bezlesiu zbudowana, dziwnie się dojeżdżając wydaje. Leży ona u jakiejś wyschłéj wodocieczy, w płytkim jarze, między dwóma pasmami wzgórków, tak rozsypana rzadko i szeroko, że chatkę od chaty, często cwierć werstwy i więcéj ogrodu dzieli. Każdy domek otaczają ogródek i zabudowania a wszystko to niezmiernie nizkie i z kołeczków cienkich sklecone, gliną wylepione, ploty plecione, kryte słomą i także gliną lepione. Gdzieniegdzie wysokie nad dachy domostw wznoszą się krągłe z daszkami spiczastemi kosze plecione na kukuruzę, które jak wieżyczki przy poziomych chatach wyglądają; zowią je w Bessarabji po mołdawiańsku Susujak. W Bajtałach tak nizka i pozioma, jak reszta kletek; poczta i karczemka, środek Słobody zajmuje.
Uderzająca jest ta niezmierna nizkość budowli, przed którémi stojący człowiek, głową przenosi ściany; nawet drewniana tutejsza Cerkiewka, nie wyszła z powszechnéj reguły i nie wysoko się podnosi niekształtnie. Drzew nie wiele, a i te co są, drobne, młode, tak, że ich prawie nie widać. Dziwna ta fizionomja Słobody, rozsypanéj rzadko po stopie i pobudowanéj nie wiedzieć z czego, a pozioméj jak kretowiska. Domki Mołdawian są czyste i porządne, wysmarowane gliną, często pomalowane żółto z obwódkami czarnemi. Mołdawianie, których tu piérwszy raz spotkałem, dawni wychodzcy z Bessarabji i Wołoszczyzny cale oddzielne mają fizjonomje, język, obyczaje i pochodzenie.
Reszty to są i potomkowie rzymskich w Dacji posieleńców, co się aż tu dostali i zamieszkali liczne wsi nad Dniestrem w Pobereżu. W dobrach Lubomirskich, Podolskich i Poberezkich, było i jest ich osad wiele; w początkach znęcani korzystnemi podawanemi warunki, osiedli tu swobodni; poźniéj przeszli w zupełne poddaństwo. Zachowali wśród Rusi swoje ojczyste obyczaje i język. Płeć Mołdawian ciemna, zawicie głowy kobiet nafram podobno zwane, białe, z grubego płótna, szerokie, osłania wolno twarz dokoła i spuszcza się końcami na ramiona. Na spodnicach i koszulach noszą rodzaj długich paskowatych kaftanów, z boku sposobem wschodnim rozciętych. Dziewczęta stroją na święto głowy w mnóstwo przywieszonych do czoła złotych i srébrnych pieniążków. Życie ich cale odmienne, obyczaje także, wesela, ubiory, wszystko dotąd narodowe pozostało. Kłaniają się składając ręce na piersi i padając na twarz. Dziewki do zamążpójścia nigdy do karczmy nie chodzą, a zabawiają się po chatach, których wnętrza odznaczają się czystością. Sciany wybite rohożami, podłogi także, niekiedy ławy i części ścian dywanikami wyściełane u bogatszych. Taniec ich zwykły, zowie się dżogi. W charakterze Mołdawian (bo tak ich tu powszechnie zowią) wiele jest szlachetności.
Słyszałem opowiadania zdarzeń, z Mołdawiany przytrafionych, malujących ich dumny, nie łatwo się uginający, ale pełen szlachetności charakter. Język ich rumuński, właściwy pozostał. Jest to mięszanina wschodnich i pochodzenia romanskiego wyrazów, w któréj pierwiastek łaciński góruje wydatnie. Sami siebie nazywają Rumuni (Rzymianie) powiémy o nich więcéj, gdy mówić będziemy o Bessarabji.
Nie przywykłemu do tego rodzaju gospodarstwa, dziwnie się tu w stepie wydają łąki, na wysokich górach, gdy u nas pospolicie w dolinach tylko sianokosy urządzane; tu przeciwnie, nawet wierzchołki wzgórzy zostawują na siano. Takie góry pokoszone spotykaliśmy już od Czeczelnika począwszy.
Z Bajtał ciągnie się droga, przez kilka kamiennych już (piérwszych z tego materjału) mostków, wąwozem szerokim i rozległym, pomiędzy dwóma pasmami dość wzniosłych wzgórzy do Ananiewa, teraz powiatowego miasteczka, a dawniéj za tureckich czasów osady, która na nowo założoną, wedle P. Skalkowskiego została, pod imieniem Chutorów ananiewskich w r. 1749, przez zbiegów. Samo nazwisko Anani, pozostało jéj jeszcze z tatarskich czasów. Tu sięgały koczowiska nogajskiéj Ordy, Jedyssańców, o których niżéj powiémy, pisząc obszerniéj o Nogajach. Powiatowe miasteczko przeniesiono tu od lat dziesięciu z Orła, oddalonego o 80 werst od Anani. Od tych to lat dziesięciu, powolnie zapewne, ale wyraznie wzrasta i podnosi się, jak wszystko w tym kraju.
Na drodze spotkaliśmy bardzo szeroko rozstawioną mołdawiańską Słobodę, z domki niezmiernie małemi, ale schludnemi, białemi, z żółconemi przyzby, płotami porządnemi i koszami wysmukłemi, kragłemi, na kukuruzę. Przed każdym z domków tych, leżały stosy naciętych z tak zwanego Kiziaku, cegieł na opał. Jest to suszony i umyślnie do tego przygotowany gnój bydlęcy ze słomą przemięszany, podobny do torfu i zwany przez Pallasa tourbe-fumier. Użycie jego w stepach jest powszechne, rozciąga się ono do Krymu, dokąd nie wiém czy go przynieśli jacy osadnicy niemieccy, co podobnego opału używają nad Baltykiem, czyli z dawna zostawał w użyciu. Kiziak-Kirpicz — używa się teraz w stepie około Odessy, w Bessarabji, w Krymie i bezlesnych stepach saratowskiéj Gubernij, opał z niego dobry, ale dym przykry i smrodliwy. Gdyśmy o tém wspomnieli, zacytujem, co mówi Pallas[15], który w drugiéj swéj podróży, postrzegał ten rodzaj torfu, w kolonjach saratowskich; opowiadając, że tu poczęto go używać, za poradą Fryderyka Risch z wyspy Rugen. — „Tu i w innych kolonjach nad Karamyszem, jako téż w pozbawionych drzewa, z położonych niżéj nad Iławlą, od kilku lat (1788) poczęto, nie mając żadnego opału, korzystać z porady zdrowéj, kolonisty Fryderyka Risch w Ust-Salisza zamieszkałego, rodem z wyspy Rugen, bogatéj w torſy, i przygotowywać sztuczny robić torf ze słomy i gnoju. Gdy w istocie lekki czarnoziem tych stron, który dosyć użyżnia sama uprawa, nie potrzebuje nawozów; — dają starannie bydłu wszelką słomę potrzebną mu na podścieł, a nawóz układają powoli w małe kupki, aby się przez zimę przepalił wewnątrz. Gdy piérwsze roboty wiosenne w polu się ukończą, wiozą go nad wodę, kładną na suchéj desce, układają na kilka stóp wysoko, polewają wodą, mięszają trochę słomy i dają miesić nogami koniom i wołom. Gdy podsychać zaczyna, rozcinają go na cegły jak torf, układają w stosy i dają mu doschnąć, a potém przewożą do domów i używają w zimie dla opału. Ten nawoz — torf (fumier-tourbe) oddawna będący w użyciu u krymskich Tatarów, pali się prawie jak węgiel kamienny, daje płomień i doskonale ogrzéwa piece. Zostaje do życzenia, aby część dymu smierdzącego, nie zadymiała izb mieszkalnych, ale tego trudno uniknąć. Pięć do sześciu cegieł téj palnéj materji, dostateczne są do ogrzania pieca, a kilku ludzi i kilka par wołów lub koni, mogą przygotować go w ośm dni, dostateczną na całą zimę ilość.“
W Ananiewie, większa jeszcze część podnoszącego się miasteczka, składa się dotąd z ziemlanek nizkich i ledwie dachem wystających nad poziom. W stepie, jest to rodzaj najpospolitszéj, pierwiastkowéj budowy — wszystkie dawniejsze chaty, są ziemlankami. Ziemlanki te, przypominające jakiegoś w pół dzikiego ludu szałasy, w wykopanéj w ziemi dziurze zakładane, z wejściem tak nizkiém, że się w pół schylić potrzeba, aby się wcisnąć do chaty, mają zwykle z jednéj tylko strony maleńkich parę okien, nad samą ziemią, dach pokryty darniem, porosły wysokiemi często trawy, a nad nim malenki wystający kominek.
Nie wyższe od nich, są otaczające ziemlanki, szopki, płoty i kosze. — Pośrednią, graniczącą z ziemlanką i chatą budową, są owe nizkie budki, które tylko na w pół w ziemi, w pół nad ziemią siedzą. Z takich to chat, ziemlanek i drobnych domeczków, składa się Ananiew. Domki jego, z niezmiernie drobnych i cienkich kawałków drzewa złożone, gliną wylepione, mają po półtrzecia, najwięcéj trzy łokcie wysokości, okna malenkie, drzwi na Liliputów robione. Słupki co podtrzymują wystawy i ganki, tak są cienkie i wątłe jak i inne materjały budowy, nie lepsze téż belki. Wysokiego wzrostu mężczyzna, z trudnością przechadzać się może w podobnym domku. Ananiew jednak i zabudowywać się już porządniéj i zasadzać drzewami, które go zielonością swą stroją — poczyna; choć obojga bardzo jeszcze mało. Z rzędowych budowli, uderzają tu swoją wysokością i schludnym pozorem Ostróg, sądowy dom murowany i Cerkiew. Wszystko to z kamienia, lecz widać o podal sprowadzanego, gdy go mieszkańcy dotąd nie używając, wolą nie wiedzieć jak, z lada drzewa klecić.
Ta nizkość budowli i ziemlanek, oryginalny daje pozór miasteczku, podobnemu na oko, do jakiéjś osady dzikiego ludu lub miasta z wymarzonéj krainy Liliputów. Od razu wyjechawszy za Bałtę, widać, żeśmy w nowym kraju i zupełnie odmiennym; lud tutejszy sam się od za-kodymskiego rozróżnia, zowiąc kraj za Bałtą-polską. W stepie już widoczna, że piérwsza kolonizacja należy Rossji, język ruski tu najpowszechniejszy i jedyny, używany i rozumiany od wszystkich.
Przyjechawszy o zmroku do Ananiewa, który swemi kilkudziesiąt wiatrakami, Cerkwią i dwóma wyższemi domy w zieloności nam się ukazał, biegałem po rynku, szukając noclegu i obejrzawszy dom gościnny ruski, pod którego drzwiami dwornik grał na bałałajce, wyśpiewując piosnkę wesołą; nie dałem się do niego zaprosić, lękając się nocować w tak nizkich izdebkach, gdzie ani tchnąć odważniéj, ani wyprostować się śmiało, nie było można. Sądziłem, że w powiatowém mieście, gdzie jest już kilka budowli porządnych, musi gdzieś być koniecznie karczma, nie wystawująca podróżnego na niebezpieczeństwo rozbicia głowy, w każdych drzwiach. Niestety! marna to była nadzieja i próżne rozumowanie — Od domku do domku przez ruskich i żydów zapraszany, wszędzie spotykałem téż drobniutkie nizkie kletki, malenkie, ciasne, z okienkami jak w lochu wązkiemi, a przy zajezdnych domach, nigdzie stajni i wozowni do wtoczenia powozów, które z końmi wraz musiały nocować pod daszkiem bez ścian, zawieszonym tylko na słupkach. Czysty domek żydowski, składający się z kilku izdebinek malenkich, wybrałem nareszcie i zajęliśmy go, ciągle się stukając głowami o uszaki, ciągle uchylając się na widok grożącego sufitu, który czubem zamiatać było można. Pomimo ciasnoty, czysto było i dość dobrze, ludzie, konie i powozy, zatoczyły się w dziedziniec i biwakowały pod gołém, jasném niebem, które właśnie przebiegał powoli Xiężyc i ozłacały gwiazdy. Domek, w którym nocowaliśmy, wedle podania gospodarza, kosztował go trzy tysiące kilkaset złotych, a był mały, ciasny i bardzo nizki. Dziwiło mnie, że ich tu nikt nie nauczył wybornych bitych z gliny budowli, które w niedostatku drzewa i kamienia, są doskonałe, trwałe i suche nawet, byleby w przyzwoitym czasie i z uwagą robione.
Słoboda czyli Chutory ananiewskie, jakeśmy wyżéj wzmiankowali, założone w połowie XVIII wieku, rozciągają się dziś, (jak mnie zaręczano tutaj) na ośmnaście wiorst. Większą ich część zajmują Mołdawianie. Nie skończona liczba bocianów gniezdzi się na nizkich ich chatkach, tak tu jak i daléj w stepie, gdzie mnóstwo tych poczciwych przyjaciół, na każdéj słomianéj strzesze, o dwa łokcie nad ziemią, z zupełném bezpieczeństwem się umieszcza. W miasteczkach stepowych, Ananiewie i innych, częstsze są jarmarki niż gdzie indziéj, kraj potrzebować ich musi. Mało przecięty traktami i uczęszczany tylko po traktach, skupia się z całą ludnością swą na tych targach co dwa tygodnie; nabywając czego potrzebuje do życia. Nie dawno jeszcze, wedle opowiadania podróżnych, step ten tak mało był zaludniony, że jadący do Odessy, począwszy od Bałty, w polu pod stértami nocować musieli, nic na drodze dostać nie mogąc. W ostatnich kilku latach ożywił się wielce kraj ten i zaludnił, powstały Słobody, nieustannym prawie ciągiem wiodące aż do Odessy, przez całą długość kujalnickiéj Bałhi; wystawiono mnóstwo karczem, zasadzono drzewa, wkrótce będzie to może, jedna z najweselszych i najożywieńszych dróg w świecie, jeśli tak daléj osiedlanie się i zaludnianie postępować nie przestanie.
I tak już od Ananiewa do Odessy, a raczéj do Baranowéj, wyciąga się prawie nieprzerwany sznur Słobód, dziś już stykających się po większéj części z sobą[16].




IX.
6. Lipca. Step Szarajewa — Kujalnicka Bałka — Słobody, budowy, ludność — Baranowa — Fizjonomja kraju — Historyczne i podróżopisarskie wspomnienia Odessy.
6. Lipca.

Za Ananiewem znowu wdarłszy się na wzgórze, jedzie się zupełną już równiną, z dwóch stron otoczoną niewysokiemi wzgórzami; nagim stepem. Dwa jeszcze czy trzy razy ukazują się maleńkie i nizkie laski brzostowe, na boku step żyzny, Słobodki nowe z nizkich domowstw, rzadko rozsypanych złożone, bez drzew jeszcze, karczemki liche. Tam i ówdzie po bokach wyglądają z pod gór ziemlanki, jak białe punkciki. — Trwa to jednostajnie, aż do przedostatniéj Słobody, pod Szarajewą, osadzonéj dosyć ładnie wierzbami i topolami; aż do saméj Szarajewéj. Tu w polu, kilka, zapewne tatarskich, mogił się ukazuje: ciągną się długie sznury Czumaków powolnie, lecą w tumanach pyłu, tabuny koni, trzody bydła — ogromne bodjaki powiewają po stepie szeleszcząc — Nago, cicho, niebo nad głową, pod nogami goła ziemia spiekła, popadana, wyżłobiona kołami.
Szaraszejewska Słoboda, czy miasteczko, także osadzona drzewy, z ogromnym placem pustym, zostawionym gwoli tutejszym dwutygodniowym jarmarkom, z mizernemi domkami, ukazuje się, w rynku stoją tylko raz na zawsze wybudowane z tarcic i kijów szaragi, na których przyjeżdżające kupczyki, wywieszają swoje kramki. Jedną stronę tego obszérnego placu, zajmuje dwór w drzewach; drugą Cerkiew zwykłą formą z zielonym dachem, przed którą stoi kamienny, kształtny na skarbonę i obraz pomniczek — Obok niego ocembrowana kamieniem, ale sucha studzienka wązka i głęboka, z płytą obok leżącą do nakrycia jéj, obyczajem starodawnym — Z trzeciéj strony placu, nędzna karczma, a dokoła, rzadko rozsypane białe domki Słobody. Widok dalszy na łyse góry, otaczające ze wszystkich stron, w jedném tylko miejscu, otwiérające się i przepuszczające wzrok w głąb.
Nie powiém, żeby widok téj Słobody w stepie miał być piękny, ale niepospolity, to pewna. Widać z niego zaraz, że to kraj tylko co się jeszcze zaludniający, którego nowi mieszkańcy, nie znają wszystkich korzyści. Te liche domki obwarowane murami z kiziaku, ostawione płotami z oczeretu, te ziemlanki ledwie jak grzyby wytykające głowy nad ziemię, a obok wysokie Cerkwie, porządne domy, zwiastują i usiłowania i walkę z trudnościami piérwszego zamieszkania. Z czasem jednak będzie to kraj piękny i żyzny, a puścizna po koczowiskach tatarskich. Te bałki, gdzie się wyciągały długie zimowniki Nogajców, z okrągłych z pilści bitych namiotów złożone — wyjdą przy powiększającéj się ludności, na jedną z najobfitszych prowincji.
Od Ananiewa począwszy do Baranowéj, jedzie się ciągle dziewięćdziesiąt pięć wiorst, wąwozem szerokim, czyli jak tu po tatarsku zowią Bałką[17], dawniéj zamieszkałą przez Tatarów, którzy obierali w podobnych szyjach stepowych, miejsca na zimowiska; teraz zaludnioną kolonjami. Bałka ta, wąwoz a raczéj szeroka dolina między dwóma gór pasmami, nad rzeczką Kujalnikiem się ciągnąca, z prawéj strony, zdaje się wyższemi ogradzać ścianami, z lewéj niższemi; może též jadąc ciągle prawym bokiem, tak mi się tylko zdawało. Nie jednemu podróżnemu na myśl już przyjść musiało, że te szerokie Bałki, których środkiem teraz, wązkie tylko strumyki płyną; w bardzo oddalonych czasach, musiały być łożyskami ogromnych rzek, olbrzymich wodocieczy. Tego jest zdania autor rozprawy — Examen géologique d’une partie du gouvernement de Kherson[18], ale zbyt przybliżając ku nam tę epokę i nadto zuchwale przypuszczając wpływ kolonji greckich na zaszłe tu w klimacie i naturze kraju zmiany, rzecz swoją popsuł.
Od nazwania rzeki płynącéj środkiem Bałki, wąwoz ten zowie się kujalnickim. Cała ludność stepów, tu zdaje się zbiegła, bo przestrzeń ta bardzo zaludniona, ludniejsza nawet na oko, od wielu z dawna zamieszkałych stron dawnéj Polski i Rossji tak; że nazwisko stepu, zawsze na myśl pusty kraj przywodzące, zdaje się już tu niestosowne. Co wiorsta, co pół wiorsty, napotykamy Słobody, które po kilka razem stykają się i łączą z sobą. Stoją one, bielejąc ścianami kamiennemi, zieleniąc się akacjami i topolami, z górującémi nad niémi czarnémi wiatrakami, niekiedy z mogilnikien, kamieniami zarzuconym, z ogrodami, murem opasanemi; — to na lewo, to przeciw nas się ukazując, po obu stronach rzeczki i doliny, do gór przyparte, osłonione niémi, to do strumienia zbliżone, — tak właśnie, jak wedle opisu Barona de Tott, stały tu przed kilkudziesiąt laty jeszcze wzdłuż Bałki, auły zimowe Nogajców i ich przewoźne domy. Droga pocztowa wiedzie nas, wykręcając się po nad prawym wzgórzy bokiem. Łyse ściany Bałki zasłaniają nam dalszy widok; — gdzie niegdzie podarte głęboko, wodami wiosennych potoków, rzadko uprawne i zasiane, czasem pootwiérane dla łamania kamienia, w rozmaitym stanie i kształcie dobywanego tu i służącego do wszelkiego rodzaju budowy, na tysiączne użytki. Gdzie niegdzie do stop ścian tych przyparte, przytulone do zielonéj darni okrywającéj jéj boki, bieleją sieroty ziemlanki, z zielonym, porosłym zielskiem dachem i czarnym kominkiem z kukuruzowym koszem, nakształt wieżyczki wzniesionym, budką, kamiennym płotem, i kilką słabemi, ledwie dojrzanémi drzewkami. Te ziemlanki zgubione w stepie, patrzące na nas swém małém oczkiem-okienkiem, z czubem-kominem i otwartemi usty-drzwiami, wydają się dziwacznie, na przestworzu, łysem tych dzikich gór. Od Szarajewéj, już ani jednego lasku brzostowego i innych drzew nad sadzone nie widać, najwięcéj wierzb i topoli. Te ostatnie wcale się tu dobrze udają. Owocowe drzewa mizerne. Zdawało mi się, żem między Bajanową a Popławskiem widział piérwszą na górze winnicę.
Nie podobna opisać rozmaitości kształtów budowli na Słobodach tutejszych, począwszy od najporządniejszych, do naprędce kleconych ziemlanek; tyle tu razem i porządku i śmieszności i dziwactwa. Materjałem wszystkich zabudowań, zaraz za Ananiew wyjechawszy, a od Szarajewy mianowicie poczynając, jest kamień dobywany z gór, z których gdzie niegdzie stérczy, sam się na wiérzch dobywając. Kamień to białawo żółtawy, gęstszy lub rzadszy, muszlowiec porowaty, miękki, ale wkrótce po wydobyciu twardniejący na powietrzu i znowu po niejakim czasie mięknący i kruszący się od przystępu i działania atmosfery.
Łupią go tu nieforemnie, kawałkami, lub piłują i obrabiają gładko i kształtnie w prostokątne bryły, z których murowane mosty i staranniejsze budowle, z gzémsami ozdobnemi, wazonikami, rzeźbami nawet, bardzo przystojnie wyglądają. — Ten sam kamień wypalony, dostarcza wapna, które jednak, otrzymuje się kosztownie dla braku opału, i dla tego zapewne budowle tutejsze na glinie i małéj ilości wapna stawiane, tak są nietrwałe — Z kamienia tego, stawią tu domy wielkie, układają płoty (na glinę kładnąc, zamiast wapna, lub na sucho bez żadnego cementu) cembrują nim studnie, sklepią arkady mostów, żłobią koryta wodopojów i t. d. — Chaty nawet budują się z tego kamienia, często ze schodkowanemi froncikami, ze zbyt małemi okienkami i płotkami dokoła zabudowań, ogrodów, podworków. Na smętarzach krzyże i nagrobki z tegoż miękkiego wyżłobiają kamienia, słowem: mają tu z niego wszystko i łatwo, od kletek i ziemlanek począwszy, do ogromnych Cerkwi. Przy takiéj łatwości o kamień, doskonałe wapno dający, możnaby chroniąc budowy od przystępu powietrza, szkodliwie na nie działającego, tynkować je, ale trudność zapewne w wypalaniu wapna, (bo kiziak i bodjaki, skrzętnie się tu chowają, na pilniejsze potrzeby), czyni rzadszem jego użycie, w istocie kiziak w stepie, jest drogocenną rzeczą i mimo przykrego swego smrodu, który wszędzie w blizkości Słobód, powietrze przesyca i napełnia, obejśćby się tu bez niego nie można.
Słobody z różnemi fizjonomjami, zależącemi od rodzaju i pochodzenia mieszkańców osadników, zalegają Bałkę; to sciśnięte, to rozsypane z rzadka, to wyższemi domki, to drobnemi ziemlanki wysadzając drogę. Niektórych ledwie dopatrzyć się można tak nizko siedzą, z zielonemi porosłemi jak góra daszkami; dymek tylko wywijający się z komina, którego nie widać, i gniazdo bocianie, zwiastują mieszkanie człowieka. Dworki pańskie osadzone są topolami, otoczone murkami, a nad każdym gdzieś w górze miele jeden lub dwa wiatraki, przed każdym kamienna studeńka i wodopój, i wał z darna lub gliny, osadzony wirginją. Kilka Słobod mają pozór prawie pięknych naszych folwarczków; otynkowane, obielone, osadzone drzewkami, gdyby nie pustość i rzadkość chatek otaczających je, przypominałyby ludniejsze i cywilizowańsze kraje niemieckie. Kształty dworków wcale nie dowodzą smaku i znajomości budownictwa, ale w niektórych znać przynajmniéj staranie o trwałość. Kamień używany na budowy i nietynkowany, swą żółtą, różnocieniowaną taflowatą powierzchnią, daje im czasem pozor malowniczy.
W szerokich tych stepach literalnie zasianych Słobodami i Słobodkami; bo oczy zwrócić się nie mogą w Bałce, aby na raz kilka ich nie spotkały i nie zatrzymały się na wianku topoli i wiatrakach, mało bardzo i coraz mniéj uprawnych z téj strony wzgórzy, postrzega się gruntów. Stért zupełnie nie widać, za to pełno pasących się ogromnych tabunów koni hasających swobodnie, za któremi zwykle pędzi jeden tylko człowiek, oklep na koniu, pałką tylko lub biczykiem zbrojny. Równie prawie wielkie stada siwych wołów i młodzieży, któréj step takie mnóstwo hoduje. Owiec dotąd nie spotykaliśmy prawie.
Chociaż karczmy stojące na trakcie, są po większéj części bardzo liche, wiele jednak porządniejszych, muruje się dopiéro, gęsto, przy każdéj niemal stojąc Słobodzie, przy każdym wodopoju i stepie na wypasy i noclegi dla czumackich wołów przeznaczonym, gdzie stojące karawany, płacą po kilka groszy od sztuki bydła i roztasowują się obozem. Żydzi wszędzie tu jeszcze na arendach siedzący, wiodą handel bydłem i zbożem, a arendy z wypasami w stepie idą, jak w Baranowéj i Popławskiém, po 10,000 złotych, lub więcéj nawet.
Gdyby nie łyse ściany Bałki, otaczające wąwoz kujalnicki, możnaby się mniemać w najożywieńszym kraju w świecie wesołym i pełnym ruchu; parów ten, którym nieustannie ciągną czumackie wałki, bryki kupieckie, powozy, gonią stada, nie wystawia wcale obrazu stepu od kilkudziesiąt dopiéro lat porządnie zaludnionego, tak wiele w nim jest życia, tak ono nieustannie się tu objawia.
Nie wyjrzałem, więc nie wiém co się tam dzieje za wąwozem na górach, za górami, gdzie niechybnie daleko puściéj, może nawet całkiem pusto, gdyż tu mieszkania ludzkie i Słobody cisną się w jary, osłaniające od wiatrów, zakrywające od chłodu; — w przestrzeni zaś objętéj Bałką ludność jest bardzo wielka. Stepy wszakże ciągnące się w prawo i lewo za góry, muszą rozległą bardzo przestrzenią, do Słobód tutejszych należeć. Ku Baranowéj dojeżdżając, wąwoz kujalnicki coraz się rozszérza, góry płaszczeją, schodzą i maleją, prawie nareszcie znikają. Żadnych starodawnych śladów tatarskich tu zasiedleń nie widać; wszystko nowe i świéże, mogił nawet nie postrzegłem nigdzie.
Lud tutejszy, zbieranina Kolonistów z różnych stron świata zbiegłych, nié ma właściwego sobie charakteru i oznak narodowości. Kraj to osobliwszy, w którym gospodarza nié ma, gdzie każdy gościem, i ile ludów, tyle obyczajów, strojów, języków różnych. Ruś i Mołdawianie składają zdaje się większą część osadników. Kraj ten, powtarzamy, z czasem będzie jedną z najżyźniejszych i z powodu położenia swego blizko morza najhandlowniejszych prowincji. Dotad, ile mogłem miarkować, rolnictwo ustępuje tu miejsca, chowom bydła, koni, pszczół i zasiewy ile można miarkować, w proporcją obszaru ziemi, małe; ale ziemia żyzna, do któréj, uprawy łąk tylko braknie, zawsze jednak tak odłogować i za wypas tylko służyć, nie może. Tym czasem wielka łatwość utrzymania stad, które tu i lekkie zimy przepędzają pod gołém niebem u stértowisk siana, zachęca do tego sposobu pożytkowania z ziemi, gdy właśnie rolnictwo właściwe, tuby się bardzo wypłacać mogło. Łanów i stért prawie nie widać, słomiane tylko torpy gdzie niegdzie w różnych kształtach stoją u każdego zabudowania. Jest to opał razem i podścioł. Zdaje mi się, że wypalając tyle słomy ile jéj tu do roku spłonie, wybornieby można z popiołów na potaże korzystać. Oprócz topoli, wierzb licznych, i mizernych drzew owocowych, coraz już tu gęściejsze akacje białe (Rolinia pseudo acacia) i niekiedy spotykają się tamarysy, z pięknym do wrzosu naszego podobnym liściem i kwiatem lila, w kłosy ułożonym jak wrzosowy. Znać że jesteśmy już w blizkości wielkiego miasta, ruch kupiecki powiększa się, suną się jedne za drugiemi bryki ładowne żydami, ciągną wałki czumackie wiozące sól, wracające do Odessy z pszenicą. Nie udało mi się przypatrzeć tutejszéj ludności Słobod, bo od Ananiewa prawie, nie spotykamy po drodze mieszkańców i widzimy ich tylko z daleka; Żydzi za to co krok; wszędzie oni, gdzie tylko cierpliwa bezczelność, może zarobić na kawałek chleba — Biédny lud! — I dla niego mamy nadzieję postępu, tak widocznego w tym kraju — wszystko to poprawia się i doskonali. Izraelici ulegną zapewne powszechnenu prawu.
Stanęliśmy na nocleg w porządnym zajezdnym domu Baranowéj, w dość wesołém miejscu, w blizkości ogródka i porządnéj Słobody. Piérwsza to od Ananiewa tak czysta i wygodna stacja dla podróżnych; aleśmy już tak blizko Odessy, że niedługo korzystając z wygodnego noclegu, co najprędzéj chcieli byśmy go opuścić.
Nim ujrzym to dziwne miasto, przed pięciądziesiąt laty powstałe, a tak olbrzymio wzrosłe i poczniemy dziwić się mu oko w oko, przygotujmy się do miłéj z nim znajomości, przypomnieniem jego historji. Poźniéj będziemy mieli zręczność bliżéj wejrzeć w dzieje téj części kraju i samego miasta, tu tylko głównemi rysy nakreślim niektóre wspomnienia.
W starożytności port odeski, zwał się wedle peryplu Arriana Istrion Limon; Ptolomeusz i Strabo, mieszczą tu Kolonję grecką, zowiącą się Fisca. Tak więc omyłką pospiechu nazwane Odessos, powinnoby się właściwie zwać piérwszém swém imieniem Fisca. Dotąd wykopywane monety i rozmaite zabytki starożytności, dowodzą bytu téj osady.
Poźniéj, znacznie poźniéj, brzeg ten morza czarnego, zwany oczakowskim stepem u polskich pisarzy, w części do Litwy, w części do Polski należał, a samo miejsce, gdzie dziś Odessa, nazwane przez Tatarów Chadżibey, a od naszych pisarzy na Kaczubej i Kaczybej przekręcane; nadane zostało familji Jazłowieckich. W r. 1442 mamy ślad procedury Jazłowieckich z Koroną, o przysypisku nad morzem, który cytuje Czacki.
Z tego portu odprawiano na Wschód pszenicę polską za Kazimiérza Jagiellończyka.
Nieco poźniéj Tatarzy opanowują step, między Dnieprem a Dniestrem, który jeszcze za Zygmunta I, liczy się, jako własność Polski z Oczakowém razem, a następnie za Zygmunta III owładany zupełnie przez Nogajców, staje się ich Koczowisk siedzibą. — Nędzna wiosczyna turecka Chadżibéj, mieści się u starego Istrion Limon. W r. 1765 zakładają tu Turcy warownię malenką, któréj dają imię Jeni-Dana, Nowy świat.
J. B. Chevalier, podróżujący w końcu XVIII wieku, wspominając o przystani, którą zowie Kodża-bej[19] powiada, że u wejścia była latarnia; mały Zameczek z załogą około dwudziestu pięciu ludzi, i dwie wielkie wsi tatarskie, jedna dawniejsza, druga założona tu przez Tatarów zbiegłych ze stepów ustąpionych Rossji.
W czerwcu 1789, Xiąże Potemkin, wysłał Generał Majora de Ribas do Oczakowa, dla objęcia dowodztwa nad flotyllą zaporożską. De Ribas użył Kozaków do wydobycia małych zatopionych statków (lançons), w czasie oblężenia. Przybywszy sam w Lipcu do Oczakowa Potemkin, zadziwił się działalności de Ribasa, i powierzył mu dowodztwo nad przednią strażą wojsk zostających pod wodzą Generała Gudowicza.
W Sierpniu de Ribas, polecił Kapitanowi Arkudyńskiemu, pójść ze stem Kozaków rozpoznać, nie alarmując Turków, — miejsce zwane Chadżi-Béj.
Kapitan Arkudyński, nocami podkradł się do miejsca i rozpoznał przez perspektywę, że Turcy byli w sile, mieli trzydzieści dziewięć statków, z których dwa wielkie Szebeki, a trzydzieści trzy Lansonów — Dwa Szebeki odpływały.
Przedsięwzięto atakować od lądu i morza, dla wzięcia chadżi-bejskiéj forteczki, Admirał de Ribas, przeszedł z wojskiem w dolinę kujalnicką o pięć wiorst od miasta i oznajmił dowodzcy, że czternastego rano, atak przypuści.
Czternastego wojsko rossyjskie, przybyło o wiorstę od warowni tureckiéj, niepostrzeżone. Gdy Turcy strzelać poczęli, już oni byli na wałach, a Officer Zugin, piérwszy wdarł się na mur. Załogę wycięto, jeden Turek schronił się do prochowni i tam się ocalił. Wzięto trochę ammunicji i kilka dział żelaznych.
Flotylla turecka, postrzegłszy opanowanie warowni, gdy już nic działać nie mogła, dawała nieustannie ognia, ale kule ich przenosiły Zamek. Gudowicz posłyszawszy strzelanie, wysłał de Ribasowi posiłki i działa. Temi Major od artylerji Merkel, zdemontował kilka statków tureckich, trzy się poddały, reszta na morze wypłynęła.
Oddział Generała Gudowicza, rozłożył się obozem pod Chadżi-Bej, i w dni kilka ukazała się flotta turecka ze dwudziestu sześciu okrętów linjowych i fregat złożona, wielka i groźna, gdyby nią kto inny, nie niezręczny Turek dowodził. Zaczęto strzelać, zwijać się po morzu i flotylla odeszła nic nie uczyniwszy stanowczego.
W Chadżi-Bej, znaleziono naówczas kilka kletek i pięć czy sześć domków, oraz mizerny budynek, zowiący się pałacem Paszy. Przy Zamku nie było foss, mury tylko wysokie, krenelowane, go broniły. Dokoła dzika pustynia, nad samym tylko brzegiem morza, trochę sadzonych drzew; kilka ziemlanek w dolinie, gdzie dziś najpiękniejsze Chutory.
Z portu chadżi-bejskiego, wyprawiano zawsze zboże do Konstantynopola — jęczmień z okolic tutejszych, przeznaczony był dla koni Jego Wysokości, Sułtana.
Cesarzowa Katarzyna, chciała tu sprowadzić Kolonistów z Archypelagu — Dano im naczelnika, rozpoczęto budowy i nazwano to miejsce Odessą.
Admirał de Ribas proponował port handlowy, a w przypadku potrzeby, wojenny, rozpoczęto prace, wyszafowano naprzód kilka miljonów, na nie wiele znaczącą fortecę i kilka publicznych budowli. Wszystko to pospiesznie budowano i tak nie starannie, że się wkrótce poobalało. Zarysowano miasto szeroko — Koszary wystawiono u brzegu morza, tak, że zasłaniały port. W porcie roboty szły dość opieszale — Ruscy przybyli tu, budowali się naprędce i niedbale — Admirał postawił dla siebie, dom wielki i wygodny[20].
Taki był stan początkowéj Odessy, weźmy teraz opisy podróżnych, co ją w różnym czasie zwiedzali, abyśmy mogli mieć wyobrażenie, o nagłym i olbrzymim postępie miasta.
J. Reuilly[21] w początku terazniejszego wieku, taką daje wiadomość o Odessie.
W porcie wysypanie grobli, było dopiéro projektowaném, okolica dokoła, step bezludny i bezdrzewny, brak wody i zły jej gatunek. Wspomina, że Czumacy przychodzący tu, wiele bydła dla braku wody tracili; a bywało ich niekiedy po 3,000 wozów. — Miasto miało około 800 domów, ulice szerokie, pełne pyłu lub błota, mieszkańców liczy od 4,000 do 5,000, Włochów, Greków i Żydów. Pięć domów handlowych, francuzki, angielski, włoski, dwa niemieckie, kilku courtier. Tenże pisze, że w r. 1804, liczba mieszkańców już się podniosła do 8,000 lub 9,000. Rozdawano place darmo, każdemu kto chciał, z warunkiem zabudowania ich we dwa lata. Mieszkańcy mogli wyprawiać swoje statki, pod flagą rossyjską. — Opisuje projekt wyporządzenia wybrzeża (quais), koszary, które zastawiały naówczas jeszcze widok morza i brzegów, lazaret mieszczący się w mizernych szałaszach, kwarantannę składającą się z murów kamiennych, magazynów o drewnianych oknach i nagiéj góry. Wspomina o usiłowaniach Xcia Richelieu, o dochodzie miasta wynoszącym 70,000 rubli. Forteca nad brzegiem morza w kształcie regularnego pięciokątu, z któréj nową robiono kwarantannę, za staraniem Xięcia. Pisze o wielkim wzroście Odessy, o któréj przed ośmią laty nikt jeszcze nie wiedział, czy exystuje; gdy w r. 1802 już do 300 okrętów zawinęło do portu, w r. 1803, 400 było, gdy autor odjeżdżał. Podole i Ukraina dostarczały tu wówczas na półtora miljona rubli zboża.
Reuilly opisuje nowe osady w stepach, które Rząd pilnie wspiérał, i daje tablice handlu Odessy, bardzo szczegółowe i dokładne.
Nieco poźniéj podróżujący (1805 roku), taką zdaje sprawę ze stanu miasta[22]. „Port, a raczéj przystań odesska terazniejsza, znajduje się w zatoce, nad którą panuje wzgórze zajęte miastem, pobudowaném w kształcie amfiteatru. Miasto ma ulice szerokie, długie i dobrze zarysowane, ale nie będąc brukowane, a codziennie przecinane mnóstwem wozów krzyżujących się; dokucza pyłem lub błotem. — Przystani broni cytadella. W porcie dla ochrony zimujących okrętów, zrobiono groblę (jetée) i t. d.
Tenże wspomina o Bursie i Sądzie handlowym, lazarecie i kwarantannie, na wzór marsylskiéj. Powiada, że poczta listowa uregulowana została w r. 1783 i do Marsylji idzie w dni 30. — Ludność liczy od 9,000 do 10,000 głów; brak robotnika; ważność handlu zbożowego — Wreszcie czyni uwagę, że domy murowane z kamienia, nie są w ogólności zdrowe, bo do ich budowy używają wody morskiéj.
Między opisem J. Reuilly a naszego anonyma, widzimy już znaczną różnicę, zobaczym jeszcze większe.
Sicard, który swe wyborne listy o Odessie, pisał około 1812 roku[23], nakreśla w pewien sposób krótką już historją Odessy. Położenie jéj jeograficzne, oznacza pod 46 stop. 35′ szerokości północnéj — 29. 2 min. długości wschodniéj, wedle południka paryzkiego — o 9 mil od ujścia Dniepru, a 12 (Est) od Dniestru. — Powiada, że w roku 1796 nadano jéj imię Odessy, że w r. 1803 rozpoczęły się tyle ważne rządy Xcia Richelieu i tegoż roku weszło nie jak pisze Reuilly 300, ale 900 okrętów.
Przed Richelieu, powiada Sicard, była w porcie jedna tylko zła grobla, mało domów w mieście, prawie żadnych magazynów, kwarantanna zła, okolice puste, brak warzyw, jarzyn, ogrodniny i wody studziennéj; wspomina, że osadzano kolonje Bulgarów, Węgrów, Słowaków i Niemców, którym dawano bydło i narzędzia rolnicze, z warunkiem poźniejszéj wypłaty posiłków.
Sicard w 1812, od pięciu lat rachuje główne miasta postępy, wioski jego wzrost i odmiany na lepsze. Powiada o zdrowém powietrzu, ulicach szerokich, domach kamiennych dwupiętrowych, magazynach na 300,000 czetwerti zboża. Ludność podnosi do 24,000 lub 25,000 w okolicach zaś o 20 mil, rachuje 20, do 25,000 dusz osiadłych; urodzenia do liczby mieszkańców, jak 1, do 30. — Okolice dostarczają potrzeb do życia i niektórych artykułów handlowych, jak naprzykład, około 10,000 czetwerti zboża; arnauty, fasoli, grochu, kartofli. Wspomina o plantacjach drzew morwowych, o kwarantannie, porcie i kończącém się od lat trzech poczętém Gymnazjum — To co Sicard mówi o handlu, gdzie indziéj przywiedziemy.
Gamba w jedénaście lat potém podróżujący[24] mówi o Odessie, jako o mieście wielkiém i porządném, którego szerokie szosowane ulice, obszerne place, osadzone rzędami topoli, zadziwiają przybywającego. Chwali grunt żyzny, zdrowe powietrze, położenie na wzgórzu w amfiteatr; mówi o porcie, jako o niezbyt pewnym i bezpiecznym, o niedostatku drzewa i wody. Gamba określa postęp Odessy, biorąc ją w chwili, gdy ją objął Richelieu i w chwili, gdy ją opuszczał. W r. 1804, powiada, było 2,600 domów 35,000 ludności, 190,000 rubli dochodu z poczty, 280,000 z akcyzy; handel wynosił na summę 45 milionów rubli, tamożnia uczyniła dwa miliony, a bankowe obroty na 25 milionów.
Ludność w roku 1823, liczy Gamba do 40,000, którą zowie amalgamą wszystkich narodów Europy i Azji. W ogólności samo staranie, z jakiém opisuje Odessę, dowodzi na jakim już była stopniu.
Köhl, który podróżował w 1841 roku, najostatniejszy już nam daje[25] obraz kwitnącego stanu Odessy pod Hr. Worońcowem, terazniejszym jéj Rządzcą, ale pełna pretensji charakterystyka Köhla; mnóstwem zasiana jest omyłek; nie będziemy go tu już cytować, kilkakrotnie poźniéj zmuszeni będąc zwrócić się do niego.
Zważcie teraz z tych nie wielu rysów, czém jest cała tego miasta historja. Z ciemnéj starożytności, parę imion, z czasów posiadania polskiego, parę mało znaczących faktów; z czasów tatarsko-tureckich nazwisko wsi i warowni nas doszły. Właściwa historja, historja pełna życia i ciągłym będąca postępem, nieustannym wzrostem, poczyna się od de Ribasa, a raczéj od Xięcia Richelieu, prawdziwego twórcy Odessy, któremu ona wszystko winna.




X.
7. Lipca. Sewerynówka — Wspomnienie — Limany. Małe Potockie. Step pod Odessą — Obrazy stepu. Odessa. Sturdza o Odessie. Miasto, wjazd, ulice — Widok Morza — Przechadzka — Bulwar — Wschody, i t. d.
7. Lipca.

Od Baranowéj jedzie się ciągle po nad Kujalnikiem, ale coraz puściejszym krajem; góry na lewo i prawo topnieją powoli, Słobody rzadsze, drzew nawet coraz mniéj się ukazuje. Tak ciągle jeszcze Bałką po nad Kujalnikiem dojeżdża się do miasteczka Sewerynówki, czyli, jak je tu nazywają, Wielkiego Potockiego. Dojeżdżając, na prawo już cała góra okryta winnicą i ogrodami ukazuje się otoczona murem i osadzona drzewy. Pięknie bieleją budowy Sewerynówki wśród zieleności topoli, akacji i tamarysów. Miasteczko wielce starannie i smakownie jest zabudowane, ma ładny pałacyk z dziedzińcem i bramą, na któréj słupach leżą dwa lwy czy sfinxy, a dokoła otaczają tamarysy i akacje. Cerkiew ze spiczastą igłą i kancellarja pobudowana w kształcie gotyckiego Kościołka, zdobią rynek. Jest tu i Kościołek katolicki, ale najłatwiéj się omylić i pójść do téj dziwnéj kancellarji, zamiast do niego. Poczęte także kramy, pięknym rysunkiem; wszędzie widać staranie i usilność o podniesienie miasteczka. Nie dziś się to rozpoczęło. Czytamy w podróży Kawalera Gamby Konsula kr. w Tyflisie, wspomnienie o Sewerynówce[26] „Żydzi, powiada on, w wielkiéj bardzo liczbie zajmują ziemie z téj strony rzeczki Kodymy, która dawniéj stanowiła granicę Turcji od Polski. Osiedli oni w wielu bardzo wsiach (powinno być raczéj miasteczkach, ale nasze miasteczka, wydały mu się wsiami) z których największą i uwagi najgodniejszą, jest Sewerynówka, należąca do Hr. Seweryna Potockiego, brata uczonego Jana (sic) a jak Jan, równie pełnego nauki i dowcipu. Seweryn Potocki, pisze daléj, od lat dwudziestu poświęca cały czas i myśli wszystkie temu, jak swój ten mały kraik zaludnić i uczynić kwitnącym i szczęśliwym; bo kraikiem nazwać można, majętność zajmującą 24,000 dziesięcin ziemi (60,000 francuzk. akrów). Plantacje, upięknienia, winogrady, tu się najpierwéj ukazały w okolicy, chociaż termometr dochodzi czasem do 22 stopni niżéj zera.
Z wioseczki o kilku chatach, wyrosła mieścina, miasteczko, prawie miasto, w którém jest Cerkiew murowana dla Mołdawian i Rusi greckiego obrządku, Synagogi, fontanny i przechadzki!
Seweryn Potocki założył tu Bank posiłkowy dla mieszczan zajmujących się handlem. Gamba przypisuje mu także wprowadzenie wielu ulepszeń agronomicznych. Ludność Sewerynówki, wedle niego, z Żydów, Polaków, Rusi, a najwięcéj Mołdawianów się składa.
Za Sewerynówkę wyjechawszy, znowu pusto w stepie, słobód nie widać, wzgórza z obu stron, środkiem pole zasiane, po nad nim kręci się okrawkiem góry wybita droga, zarzucona wielką liczbą skeletów padłych tu koni i bydła czumackiego, bielejących co kilka kroków. W tumanach wzbijającego się pyłu, przebiegają bryki kupieckie, ciągną się wałki Czumaków bez końca. Prawie przed samém Potockiem, ukazuje się wązki naprzód, potém coraz szérzéj rozlany kujalnicki Liman, błyszczący, z brzegami, które tu zasiane są jeszcze i złociły się właśnie żniwem. Liman ten ku Odessie i morzu rozszérza się, rozchodzi i ogromném wygląda jeziorem. Nad nim ulatują stada białych wron morskich, pływają nurki po kołyszących się zwolna falach, a nad brzegami, bieleją już muszle i piasek, dno jego mułowate głębiéj wyściełający.
Wzgórza Bałki, opadają, łyse, puste, drzew nigdzie, słobódki coraz rzadsze, jedną tylko, zdaje się, widziałem pod Małém Potockiem w stepie, ale i to małą i biédną.
Widok Limanu, już niejako zapowiedział i oznajmił nam morze, które pilno ujrzeć. Radbym już zawiesił oko nad tą przestrzenią, ogromną, do któréj zawczasu serce mi bije.
W Małém Potockiem, dosyć porządnéj karczmie, stojącéj u samego brzegu Limanu i owianéj już tém słoném, ostrém, właściwém blizkości morza, powietrzem; wygrzewającéj się na gołym stepie bez drzewka i cieniu, pod lipcowém słońcem; już przeczuwasz coraz bardziéj morze. Posłańcy jego, Limany, zewsząd ci błyszczą, przynosząc w zadatku woń morską; woń tylko, bo fizjonomja Limanów, nié ma ani majestatyczności ogromów morza, ani dziwnych barw jego. Rzuciwszy powozy i towarzystwo nasze podróżne pozostające dla spoczynku w Potockiem, nająwszy Żyda i maleńką bryczeczkę, puściłem się uprzedzając ich, dla wyszukania mieszkania i spojrzenia co prędzéj na morze; a choć Żyd nielitościwie pędził, po równéj prawda, ale wyżłobionéj czumackiemi wozami drodze, nie śmiałem dzwoniąc na wózku zębami, kazać mu zwolnić biegu; tak mi do morza pilno było, tak straszno prawie, aby mi nie uciekło.
Puściwszy się stepem od Małego Potockiego, mijając w prawo otwartą w pagórku karjerę kamienia, z jéj ciemném wnętrzem i fantastycznie popiłowanemi ściany; karjerę z któréj się dobywa część płytów służących do budowy w okolicy Odessy, lubo i bliżéj miasta i w różnych miejscach kamienia tego także dobywają; mijałem pocztę w Ilińsku i przebywałem resztę stepu dzielącego mnie od brzegu morza. Step to równy i gładki już jak na dłoni, płaski zupełnie, zboża po nim szeroko rozsiane, gdzie niegdzie nad wijącym się szlakiem krzyż nad mogiłą zmarłego w drodze, kamień grobowy z żydowskim napisem. Ciągle spotykamy Czumaków i skelety czumackich bydląt i koni, które już wrony i krucy objedli, gołe zostawując kości. Pędzim a pędzim w tumanach pyłu wzbijającego się nad nami, silny wiatr od morza, ostry, gryzący, niesie przeciw nam zbite w obłoki czarne wszystkie tumany kurzu z gościńca i obwija co chwila, jakby ciemnym płaszczem. Wiry pyłów kręcą się i swawolą po drodze, to ulatują na step i na nim rozkładają się powoli, daleko. Oczy i usta i piersi, pełne pyłu, puszczam jednak wzrok, aby co prędzéj ujrzeć Odessę, i w dali za mgłami, coś mi majaczeje jak wieże, jak krzyże, jak piętrzące się dachy.
To ona! witaj stary niegdyś przez Greków kolonizowany i opływany brzegu, brzegu przemyślnym znany Genueńczykom i Wenetom, przez Olgerdów i Witoldów, zawojowany niegdyś, przez ich następców marnie stracony, na którego stepie pasły się długie lata, tatarskie trzody koni, owiec i dromaderów, gdzie długo nie było życia, nie rozlegał się inny odgłos, nad Ałłach Nogajców i Turków, nad krzyk bojowy Jedyssańców i skrzypienie arb tatarskich — Witaj mi dawne Jazłowieckich dziedzictwo, ziemio, dziś do całego kraju, nie do jednego należąca już rodu, całym prowincjom dająca ruch, życie, handel, pieniądze. Witaj mi ziemio deptana przez Sarmatów, Scytów, Getów, Daków, Greków, Tatarów, Genueńczyków, Polaków, Turków, Szwedów, Rossjan, Niemców — po któréj biegli Tatarzy, na nasze żyzne prowincje, z ogniem i stryczkiem, przez którą zwyciężony, ale niepokonany uciekał pod Bender Karol XII. — Witaj mi ziemio i porcie, coś powstał zniczego w pięćdziesiąt lat, a dziś rozdajesz życie, zapładniasz kraj ogromny — Witaj!
Mogłem tu powtórzyć ze Sturdzą, piękne, wymowne jego o Odessie słowa: — „Na stromych brzegach morza czarnego, w głębi malowniczéj i krętéj zatoki, wznosi się młode miasto, którego gmachy, nie pamiętają przeszłego nawet wieku. Osadzona na podstawie czerwonych skał, które stanowią jakby pas ogromnych napływowych warstw, przejętych muszlami i szczątkami — Odessa wystawia obraz małego świata, rodzącego się na zwaliskach drugiego zniszczonego już świata, sadowi się i rośnie szybko na posadzie w pół klassycznéj, w pół barbarzyńskiéj, między zagrzebanemi ruiny kolonji greckich Pontu Euxynu i mogiłami tych wodzów koczujących ord, które w pustyni, zostawiły po sobie tylko groby i ślady w pół starte swych biegunów i stad niezliczonych. Postrzegając po raz piérwszy to miasto, tak obce przeszłości, tak żywe teraz, tak bogate przyszłością — rzekłbyś, że to far postawiony na prędce, między dwiema pustyniami — stepu i morza“ —[27] Poznajesz już, czujesz, że się zbliżasz ku wielkiemu miastu — po ruchu, po coraz gęstszych domach i karczmach, po wysadach drogi, która piasczystém wyschłego Limanu łożyskiem, wiedzie cię do Odessy. Obie jéj strony otaczają siane laski topoli, tamarysów, akacji mile uśmiéchających się, po pustyni stepowéj — Jest to plantacja zwana lewszynowską. Na końcu téj ulicy, już widać wyglądające maszty okrętów, choć jeszcze nie dostrzedz morza. W prawo już po wzgórzach nad Limanem, rozsypują się przedmieścia, młyny, a za nami w wianku topoli, nie jeden pozostał Chutor.
Nareszcie choć go jeszcze nie widać, już czuć coraz bardziéj morze, po ostrym, jemu właściwym zapachu, który wiatr przynosi. Z początku przykra to woń, ale łatwo się z nią oswoić i nawet miłą ją znajdować. Razem z wonią fali morskich zalatuje, mniéj już przyjemny dym węgli kamiennych i kiziaku, siarczyste jakieś wyziewy limanów i brzegów morskich, pyły nareszcie, okropne pyły téj ziemi stepowéj, co wysychając się rozbija w niedojrzane prawdziwe impalpable atomy, i wiruje w powietrzu nieustannie, napełniając je sobą. W lewo i prawo, nie dojeżdżając do plantacji Lewszyna, mijamy chutory[28] — ciągniemy gościńcem i laskiem, w którego końcu, jak strzałki gotyckich budowli, widać ostre maszty okrętów — Morze blizko — a jednak nie widać i nie widać go jeszcze! Próżno się spinam na palce, próżno obracam głowę na wszystkie strony — nie widać! Cierpliwości! wszakże już oddycham morzem, może niém przecię i oczy napasę. Miasto już nas otoczyło, szumi — Jedni jadą do niego, drudzy z niego wyjeżdżają, Czumacy długiemi sznury wloką się w próżni, złożywszy pszenicę. Mijamy rogatkę i tamożnię, któréj wjeżdżając przebywać nie potrzeba — Porto franco, nikt cię nawet nie spytał po co i zkąd jedziesz. — Ot już przedmieścia przed tobą — oto miasto na wzgórzu nad morzem rozłożone, ale je ztąd pod górę patrząc, zle widać, a raczéj nie widać, tylko bok, okrawek, reszta za wzgórzem.
Jesteśmy przecie w ożywionéj, świéżéj jak z igły i pełnéj ruchu handlowego, Odessie. A choć to nie jest jeszcze miasto właściwe i nie piękniejsza część jego, ulice szerokie, wygodne, brukowane, domy z kamienia porządne, smakownie budowane, zielone akacje tu i ówdzie. Wszędzie znać życie, a życie młode jeszcze i nie wyczerpane. Ja szukam morza oczyma — Nareszcie! w lewo otwarły się domy i puściły wzrok mój na nie. Stanąłem osłupiały, a serce biło mi silnie, chociaż na piérwszy rzut oka, morze jak wszystko na świecie zawiodło mnie. Nie takiém je znalazł, jakiegom się spodziéwał, jakiém wyobrażał sobie.
Kto piérwszy raz widzi morze, pojmiecie łatwo, że mu się dość napatrzeć, nadziwić i nagadać o niém nie może. Pozwólcie mi więc także mówić o niém. Wyobrażałem sobie je zawsze, jak coś ogromnego i mglistego, kończącego się gdzieś w niebiosach; — a znalazłem płaszczyznę gładką, świecącą, ostro uciętą linją, kończącą się ciemno na jasném niebie lipcowém. Wyobrażałem sobie je mdło zielone, znalazłem jasniejące barwami i na ostatnich planach, ciemno-granatowe. Zblizka tylko było zielone, jasne, błyszczące, a na niém jak na dłoni wyraznie; blizko, stały nieruchome, małemi i zbyt blizkiemi się wydające okręciki. Słusznie powiada Musset, że gdy człowiek myśli tylko o czém długo, nie widząc, stworzy sobie obraz zawsze fałszywy, który potém w obec rzeczywistości, przerabiać musi zupełnie.
Morze zasiane było okrętami, właśnie z Sewastopola przybyła eskadra wojenna, stała w porcie; w kwarantannie zaś mnóstwo różnych narodów kupieckich statków, na kotwicy zalegało. Kilka czarnych żelaznych kominów, i czarnych wielkich statków, przeciętych wpośrodku biało oszalowaném kołem — smutnie stały wpośrodku ubranych w swe maszty, poprzecznice, sznury, bandery i rozwieszone żagle; okrętów — były to parochody. Długo, długo, pókim tylko mógł je dojrzeć, patrzałem na morze, ono wzrok pociągało, fascinowało — było coś strasznego i majestatycznie wielkiego razem w téj czarnéj nieruchoméj przestrzeni, któréj ogromu, na piérwszy rzut oka pojąć nie można, dla tego, że jest zbyt wielkim, tak, iż rozmiary jego tracimy.
Wynalazłszy tymczasowe przyporzysko i wyszukawszy, aby co prędzéj być wolnym, mieszkanie, włożywszy na się mniéj zapylone suknie, zjadłszy coś w paryzkim hotelu, pobiegłem na bulwar, który już raz przejeżdżając widziałem, jeszcze się dziwić morzu, witać z morzem. Jestem pewny, że bardzo wielu a wielu rozumnym ludziom wyda się moja dziecinna ciekawość, mój pośpiech młodzieńczy, nieskończenie śmiesznym. Takiémi one mogą być w istocie, ale ja przeto ani się ich wstydzę, ani się z niémi taić myślę. Kto inny możeby się ani niecierpliwił, ani dziwował; pokiwałby głową i koniec. Ja gdy wam mówię szczérze, że mi biło serce, niech to sobie będzie doskonale śmieszném; wolę żeby mi biło ciągle, niżby nieruchome w piersi, na widok jednego z najcudniejszych stworzenia zjawisk, siedzieć miało.
Bulwar, o którym jak i o innych Odessy częściach, nie jednokrotnie jeszcze wspomnieć nam wypadnie, jest to po nad morzem, długa linja domów, przed nią dwie czy więcéj linje drzew akacjowych, tamarysowych i t. p. otaczających przechadzkę. Z jednéj strony kończy i zamyka go Bursa, piękny gmach greckiego stylu, z drugiéj pałac Hr. Worońcowa. Linja gmachów, ciągnących się od Bursy do pałacu, składa się z równych prawie, niemal jednostajnych, bardzo pięknych kilko piątrowych domów, których okna wychodzą na port i morze. Bulwar zabudowany jest nad brzegiem urwiska, który jest już ostatnim wschodem do morza ze stepu. Na pagórku po nad nim rozwija się miasto. W samym środku téj wspaniałéj linji gmachów, przecina je ulica, a tu domy w półkole się zaokrąglają. Naprzeciw tego półkola stoi czarny bronzowy posąg Xięcia Richelieu, tego stworzyciela miasta, ale posag bez wyrazu i charakteru. Jabym mu kazał jedną ręką wskazywać na morze, drugą obrócić na miasto, jakby mówił: — I ten handel i te mury ja wzniosłem. U stop posagu, jest jeden z najpiękniejszych pomników, jakie posiada Odessa.
„Ostatniém, powiada Köhl[29], dziełem powszechnéj użyteczności w Odessie, jest budowa wspaniałych wschodów, które od brzegu morskiego, na bulwar prowadzą. Wschody te są pracą olbrzymią, i będą, gdy się skończą, kosztować tyle pewnie, co budowa szpitalu. Prócz tego lękać się należy, aby to nie było więcéj piękném niż użyteczném, a nadewszystko krótko trwałém, i po chwilowym blasku, nie zwaliło się w kupę gruzów. Pożytek z tych wschodów nie może być wielki, gdyż służą tylko dla pieszych, a tych nad morze mało wychodzi. Kupcy i inni ludzie do portu udają się zawsze krótszą drogą i t. d.“
Opuszczamy tu resztę przypuszczeń Pana J. G. Köhl, których słuszności zupełnie nie uznajemy; wschody te, z całą swą kosztownością, gdyż liczą je na półtora miliona złotych (800,000 rubli), gdyby nawet tylko dla ozdoby miasta służyć miały, godne są poklasku, bo w istocie wspaniałe i majestatyczne. W dziełach Sztuki, nie zawsze ani jedynie szukać potrzeba użytku, ich piękność stawi użytek i cel. Są to szérokie na sto stóp, wysokie na 130, ogromne kamienne wschody, na dziesięć podzielone przestanków, a z dwóchset składające się stopni; godne morza, do którego prowadzą, przepyszne. Ludzie po nich się snujący, jak drobne mrówki wyglądają.
Dzieło to, które wśród wykonania podobno raz się zawaliło, w którego arkadach jest droga łącząca dwa porty, — godnie dopełnia piękny obraz Bulwaru. Obawy Pana Köhl, aby z powodu kamienia użytego do budowy[30] nie zawaliły się, są rozumiem zupełnie płonne. Stawiane ze staraniem, doborem kamienia i przewidzeniem wczesném jego trwałości, nie podobna aby tylko na chwilę ozdobić miały miasto. Dwa razy zbiegłem z tych dwóchset wschodów, aby się zbliżyć do morza, stanąłem nad niém, patrzałem, potém puściłem się w miasto, ku Palais Royal, Teatrowi, Magazynom, w ulice; ale wkrótce znużenie, skwar, bieganina, nabawiły mnie takim bolem głowy, żem się położyć musiał; i tak zakończył się dla mnie piérwszy dzień w Odessie.




XI.
8 Lipca. Miasto — Teatr.
8. Lipca.


Piérwsze dni przybywającego w obce mu miejsce podróżnego, zawsze są jakiémś błąkaniem się po niém, potrzebuje się oswoić ze wszystkiém, obejrzeć ogół, pochwycić fiziognomji rysy. Nie wié od czego poczynać przegląd, nad czém się wprzód zastanawiać, co widzieć przed innemi rzeczami. I zaczyna najczęściéj od tego, co najmniéj widzenia warte. Tak się to i ze mną po części stało; nie uczyniwszy sobie żadnego planu, biegałem tu i ówdzie nie wiedząc co począć z sobą i prócz morza, mogę powiedzieć, że nic nie widziałem. Cokolwiek się tylko zorientowawszy w mieście, postrzegłem, że dla niezmiernie regularnego jego planu, bardzo łatwo było w przestrzeni równéj na kwadraty podzielonéj — trafić wszędzie. Morze i bulwar służyć także mogą za skazówki.

Tegoż dnia bytem w Teatrze — grano Normę, ale tutejsza Opera włoska, w składzie, jaki tu zastałem, nie wiele mi się podobała. Gmach teatralny, nie opodal od Bursy, na obszernym placyku stojący, naprzeciw budującego się klubu, bardzo nie wielki, o cztérech facjatkach, prostego stylu, z których jedna obrócona na wschód, ku morzu, wsparta na czterech wysokich pilastrach, wzniesiony jest wedle rysunku Architekta P. Thomon. Terazniejszy stan Teatru, zapowiadać się daje nowe zmiany i konieczne ulepszenia. Pan A. Skalkowski, taką podaje wiadomość o tutejszym Teatrze, a mianowicie o Operze włoskiéj popularnéj i ulubionéj w Odessie. Trwa ona od 1812 r.; miasto na podtrzymanie jéj, daje corocznie 60,000 r. assygn. posiłku; artystów jest około sto dziesięć osób obojéj płci, płatnych od 9,000 do 12,000 rubli assygn. w rok. Opera, która za czasów Talistro i Pateri miała chwilę świetną; któréj ozdobą był basso cantante Marini; dzisiaj przy Fanny Leo i Venturi, przy tym samym Marinim, którego głos nié ma dawnéj energji, wiele bardzo straciła. Jeden Berlendis w terazniejszéj truppie się odznacza. Truppy ruska i francuzka, grająca Wodeville, pod dyrekcją Pani Frisch, naprzemian z operą dają reprezentacje we dni wyznaczone. Ruscy aktorowie powszechnie są chwaleni i w dniach reprezentacji docisnąć się nie można. Przeciwnie miało się za mojéj bytności z francuzkiémi; którzy nareszcie de guerre lasse, odjechać musieli do Jass, zkąd po raz piérwszy na zamianę ich przybył P. Frisch z Operą niemiecką, odznaczającą się, jak powiadano, dobrze i lepiéj od włoskich złożonemi chórami. Próba ta Opery niemieckiéj, w mieście tak przywykłém do muzyki włoskiéj, nadzwyczajnie się powiodła; chociaż zawczasu po Rossini’m, Bellini’m Donizetti’m, trudno było przewidywać świetne przyjęcie dla Meyerbeera, Weber’a i Auber’a. — Gdzieindziéj powiemy obszerniéj o Muzyce, stanowiącéj jedną z najbardziéj w Odessie uprawianych sztuk, może jedynie uprawianą.
O Teatrze tutejszym znaleźliśmy dość ciekawą wzmiankę w nie wyśmienicie skleconém dziele Margrab. Gabriela de Castelnau[31]. W r. 1814, w którym autor pisał, grano na tutejszym Teatrze, sztuki ruskie, polskie i niemieckie, raz tylko w tydzień Operę włoską.
Nie wiem czy słusznie i o ile słusznie — autor wyśmiéwa polski tutejszy Teatr. — „Trupa polska, powiada, jest najprawdziwiéj komiczna w dramacie łzawym (drame larmoyant) a chociaż mogło nie być celem autora, ażeby widzowie których myślał rozczulić, śmieli się na jego sztuce; polskim aktorom, zupełnie to jedno. Te dobre ludziska, mają jakiś cień podobieństwa do Perypatetyków, którzy dawali przechadzając się lekcje Filozofji (???). Nasi odesscy Polacy prawie ciągle zacierając ręce, przebiegają nieustannie przed-scenę (avant scène) żywo — co się dosyć podoba łaskawéj publiczności.“ Dodaje nasz krotochwilny Francuz, któremu jako Francuzowi, zdawało się obowiązkiem wszystko bezbronne prześmiewać (bo cożby innego Francuz tak dobrze potrafił?) — że Teatr wielce był jednak uczęszczany i wielkie przynosił zyski.
Powiadają, że zużyta terazniejsza trupa włoska, wkrótce ma się całkiem na nowo złożyć z aktorów świéżych, umyślnie z Włoch sprowadzonych. — Nowy dzierżawca przedsięwziął to zupełne jéj przeistoczenie i spodziéwamy się, że nie zawiedzie oczekiwania.




XII.
9 Lipca. Teatr jeszcze. Step nadmorski między Dniestrem a Dnieprem za czasów posiadania Polski. Podboje, handel dawny. Swiadectwa historyczne. Granice dawnéj Polski. — Kąpiel w morzu, Kąpiele, Łazienki, i t. d.
9. Lipca.


Nazajutrz przepędziwszy dzień, na téj przygotowującéj bieganinie, w któréj się człowiek nic nauczyć nie może; poszedłem znowu na Teatr. Był to dzień, w którym grano Wodewil francuzki; a ten wyznać muszę, w proporcją lepiéj był grany i bardziéj zaspakajający, od Opery. — Grano Le mari du bon vieux tems — Le dernier de la famille par Ancelot. Meunier, Pellier i kilku innych, grą się swoją odznaczyli.

Ale dość o Teatrze: pocznijmy raczéj nasze historyczne badania o Odessie i stepie ją otaczającym, od najdawniejszych o niéj w polskich pisarzach wzmianek; objaśniających dzieje wybrzeża tego. Poźniéj powiemy jak i o ile znała go starożytność; a że najbliżéj nas obchodzi, co się nas tyczy, powiedzmy więc naprzód, cośmy się dowiedzieć mogli, o historji stepu i miejsc tych, ze źródeł polskich.

Przestrzeń ta cała od Dniestru, do Bohu i Dniepra wybrzeże morskie i step, należały do Polski dawniéj, przez dosyć długi przeciąg czasu, wraz z portami białogrodzkim (Akkerman) Kaczubej (Hadżibej Odessa) i Oczakowem. Piérwszy Olgerd około 1330 roku wedle Kronikarzy, (ale najpewniéj datę wyżéj posunąć należy) podbił na Tatarach zalegających te stepy, kraj ten cały; poraziwszy trzech ich Carzyków u Sinych wód — on granice Litwy po morze czarne rozciągnął. Około 1350 roku, ciż Tatarzy użyci przez niego zostali w pomoc, do podbicia Podola. Naruszewicz wzmiankuje, że Podolem zwano u nas dawniéj, kraj po nad Dniestrem, aż do morza czarnego się ciągnący, do ujścia jego pod Białogrodem; z Bracławiem (Prosclavia) i Zwinogrodem (Swinigród).
Stryjkowski zupełnie niewłaściwie nazwisko portu Hadzibej (u naszych pisarzy Kaczybej, Kaczubej) wywodzi od imienia jednego z Carzyków trzech pobitych u Sinych Wód przez Olgerda[32]; mieszcząc, tak zwane u niego, jezioro Kaczybej — Ku Oczakowu. Po podbiciu krain tatarskich nad morzem czarném przez Olgierda, Tatarzy wynieśli się ku Dnieprowi w Perekop i za Dniestr w Bessarabią nad Dunaj. Olgerd wpadł także do Tauryki (półwyspu krymskiego) ale podbicie jéj, jako nie należące do nas, pomijamy.
Jako ślad przejścia tędy Olgierda, Gedymina i Witolda, pozostały nazwiska studni, uroczysk, przekopów, mogił, noszących imiona gedyminowych, olgerdowych, witoldowych; wedle świadectwa Michalona Litwina, żyjącego i piszącego za Zygmunta I.
Tatarzy, jeśli nie wszyscy, to część ich przynajmniéj, zostali w pewnéj podległości Litwie i Polsce poźniéj; oni jak wprzód Olgierda, posiłkowali potém w wojnach Polskę, aż do czasów Kazimiérza Jagiellończyka. Ciż Tatarzy za Dniestrem w Bessarabji (Budżaku) koczujący, za dozwolone sobie pastwiska (jak to poniżéj akta okażą) dla stad swoich między Dniestrem a Bohem, płacili dań Polsce i służyli jéj, wedle świadectwa Chalcondylas’a, piszącego za Kazimiérza[33] „Graniczą z tym krajem, powiada Chalcondylas, niektórzy Scytowie (Tatarowie) dość liczni i możni, podlegli Kazimiérzowi Królowi. Temu Królowi towarzyszą Tatarowie koczujący, gdziekolwiek na wojnę idzie —“
Tenże Chalcondylas nieco niżéj pisząc o Litwie, dodaje wyraznie, że granice jéj o morze czarne się opierają[34].
Że posiadłości litewsko-polskie, rozciągały się pod Oczaków i za Oczaków nawet, poświadcza Naruszewicz[35] dodając że za Witolda, składem handlu wschodniego dla Polski i Litwy była Kaffa w Krymie (Teodozja); zkąd karawany szły przez Perekop do Ławania, Kijowa i daléj. — W Ławaniu mieli XXa litewscy Komorę murowaną wielką z kamienia, gdzie cło i karę pieniężną zwaną osmiectwo (czy nie ósmy grosz) na pohańców nałożoną, pobierali. Komora ta zwała się Łaźnią witoldową.
Zdaje się, że nasi pisarze uwiedzeni przez Stryjkowskiego podobno najpiérwéj, owidowém jeziorem, nazywali Liman dniestrowy, lub inny jaki może, między nim a Dnieprem położony; Sarnicki bowiem pisze, że między Bohem a Dniestrem nie daleko od ujścia téj rzeki do morza, był w owidowém jeziorze, kawał muru dawnego na ołów składanego, pół mili w morze ciągnącego się, do którego Witold w morze na koniu wjechał, na znak że je zajmuje pod swe panowanie.
Na stepach pod Oczakowem puste pola, pobrała szlachta polska i poosadzała. Sarnicki za Stefana żyjący, powiada że w okolicy Oczakowa, Jazłowieccy i Sieniawscy dziedzictwa swoje mieli, sam zaś Oczaków, do Buczackich należał[36]. Czacki[37] świadczy że w Metryce koronnéj widział ślad decyzji Władysława Warneńczyka w r. 1442 między Jazłowieckim, któremu ta część ziemi nad morzem czarném, gdzie jest i był mały port Kaczubéj, nadano —; a urzędnikami królewskimi, co dowodzili że w przywileju nie było nadanych przysypisk, a te od sta lat okładem były przez morze dane, quia mare abstulit alijs, nostro vero Dominio adjunxit. Jazłowiecki, jako dziedzic, stawianiu domów straży na przysypiskach, opierał się, dowodząc że należały do niego — Cytata Czackiego dowodzi, że Władysław, przysypiska za własność korony uznać musiał. Na Chortycy Wisniowieccy mieli swoją ekonomią wojenną, od napadu Tatarów granicy strzegącą. Bielski pisze że w tych stepach, Koniecpolscy mieli sto siedemdziesiąt miast i siedemset czterdzieści wsi. Koniecpole miasteczko od ich nazwiska, niedaleko Bałty nad rzeką Werbką, gdzie do Bobu wpada. Długosz pisze pod r. 1415, że przybyli posłowie z Carogrodu do Władysława Jagiełły, prosząc o wsparcie i posiłek w zbożu; którym Władysław wyznaczył miejsce Kaczubej, zkąd zboże wychodzić na morze miało.[38] Fałszywie zupełnie i bezzasadnie utrzymuje poźniejszy Jeograf nasz Swięcki, jakoby Kaczubeja, pozostały ślady w mieścinie tatarskiéj nie daleko ujścia Dniestru ku Tehinie (Benderowi!!) — Kaczubéj, bowiem, pod témże nazwiskiem Chadzibéj, zostawał, aż do zajęcia przez Rossją i założenia w témże miejscu Odessy.
Kraj ten pisarze polscy, pospolicie to do Ukrainy, to do Wojewodztwa brasławskiego zaliczali i zwali Podolem, Piasecki[39] świadczy że w Traktacie Zygmunta I. z Solimanem wzmiankowano, aby jeśli białogrodcy Tatarowie na drugą stronę Dniestru przepędzać zechcą bydło na paszę — płacili za to pewną summę, oraz tamże — iż między ujściem Dniestru a Bohem i Dnieprem, ziemia po morze czarne, należała do Polski. Za Dniepr zaś w niektórych miejscach na dwa dni drogi, w innych na trzy rozciągały się ku Donowi posiadłości koronne, Sarnicki twierdzi, że z białogrodzkiego (Akkerman) portu[40] pszenicę podolską na Archypelag do Cypru mianowicie spławiano.
Po zdobyciu (1455 r.) Konstantynopola, opanowali dopiéro (i to nie zaraz) Turcy Białogród (Akkerman), powracając z Krymu — zajęli go i stracili i znowu odzyskali. Odtąd zaczęły się napady Tatarów osłanianych przez Turcją. Napady te na stepy między Bohem a Dniestrem powoli przeistoczyły się, w zupełne opanowanie. Wyżéj cytowany kilkakroć Sarnicki powiada[41] że za czasów młodości jego Wenetowie uroczystém poselstwem prosili Zygmunta I. ażeby porty morza czarnego, tak jak były za Kazimiérza Jagiellończyka, przywrócił — Cypr zasilając zbożem podolskiém i ukraińskiém.
Za Zygmunta I. wedle świadectwa Herbersteina[42] Tatarzy Zameczek Oczaków przy ujściu Dniepru, opanowali, ale instrukcje dane posłom, które zaraz przywiedziem; dowodzą, że w r. 1542, przy odznaczeniu granic między Polską a Turcja, Tatarzy jeszcze za panów ziemi między Bohem a Dniestrem uważani nie byli; a za wypasy koni i bydła w stepie tym, opłacali się. Zdaje się że dopiéro w końcu panowania Zygmunta III.[43] przestali płacić, mimo że w paktach Zygmunta z Solimanem[44] po Dniestr postanowiono granicę wieczną i nienaruszoną. Ale Tatarzy widząc step zaludniający się i zabudowujący coraz, niszczyć osady i kraj zajmować poczęli. Zygmunt August, wysyłał ich na lustracją Zamków[45] ukrainnych, Krzemieńczuka, Oczakowa, Hierbedziecowroga, Missuryna, Tawania i t. d. — Michajło Litwin Oczaków Zowie Duszkowem, i powiada że w tych Zamkach mieli Litwini załogi strzegące od napadów tatarskich. Za panowania tegoż Zygmunta Augusta, Commendoni Kardynał[46] zwiedzał małe katarakty dniestrowe pod Jampolem i ułożył projekt handlu Polski z Wenecją. Wypisy w tym przedmiocie uczynił na miejscu, z Archiwów weneckich X. Albertrandi, wedle swiadectwa T. Czackiego.
Handel morza czarnego, wolny był zawsze Polsce, choć ona z niego nigdy, po wzięciu Konstantynopola i opanowaniu niejako morza, korzystać do dalekich wycieczek nie mogła. Rossji zostawiono było dopiéro, przemodz opór Porty i oswobodzić dla siebie i dla drugich morze czarne. Traktaty z Turcją polskie od 1486 r. zastrzegały swobodę handlu; a gdy w r. 1577 Traktat z Amuratem III. Stefana, nie wspomniał wyraznie Dniestru, ubezpieczając handel na morzu czarnem, białem i rzekach; traktat 1623 r., wyraznie ostrzegł wolny spław Dniestrem. Do r. 1676 czyli ratyfikacji traktatu żurawińskiego 1677, ten artykuł ponawiano, traktat 1699 karłowicki, dawne umowy co do handlu utwierdził.
Ale najlepiéj co do granic dawnéj Polski w XVI w. powiedzą i objaśnią instrukcje dane posłom do rozgraniczenia od Turcji, które to poniżéj, w treści i per extensum umieszczamy[47]
Tegoż dnia jeszcze, piérwszy raz kąpałem się w morzu. Szczególne ma własności kąpiel morska, działanie jéj na organizm silne i wcale od pospolitych w wodzie słodkiéj różne.
Oddawna zbiérają się tu do kąpieli w morzu czarném, które dla cieplejszego klimatu, daleko są skuteczniejsze i mocniéj działające, od kąpieli baltyckich.
Kawaler Gamba w swojéj podróży (1823 r.) wspomina; że do Odessy już zjeżdżali się corocznie od 1. Kwietnia do 1. Listopada (termin przydługi dla kąpieli) panowie bogaci ruscy i polscy, dla kąpieli i zabawy[48].
Kąpiele morskie, o ile wiemy i sądzić możemy, nakazują się w Medycynie, tylko podobno we dwóch przypadkach, to jest: w chorobach nerwowych i osłabieniu. Dla dzieci także cierpiących affekcje skrofuliczne i rachityzm, dla artrytycznych i t. p. W żadnym razie nie poczynają się wcześniéj nad koniec Maja lub początek Czerwca, nie przeciągają nad Wrzesień: bo potém powietrze chłodnieje, woda mniéj naelektryzowana i kąpiele nie przywykłym do nich, sprawiają fébry i inne słabości z przeziębienia pochodzić mogące. Dłużéj się zwykle nad piętnaście do ośmnastu minut nie kąpie. Najprzyjemniejsze są kąpiele w morzu wzburzoném, i gdy wiatr wieje od ziemi; gdy przeciwnie wiatr od morza, pełniejsze się ono staje w brzegach, ale woda zawsze chłodna. Najchłodniejsza, gdy morze przezroczyste i zupełnie spokojne, naówczas ledwie cienka jego powierzchnia sama, nieco się od słońca i powietrza wygrzewa. Co do skutków kąpieli, te nigdy nie są bezpośrednie i szybkie, następują dopiéro po upłynieniu pewnego przeciągu czasu i ukończeniu kursu, który się składa zwykle z sześciudziesiąt kąpieli. Kąpią się na czczo, rano i drugi raz wieczorem, nie prędzéj jednak jak w godzin trzy do czterech po jedzeniu — Wchodzi się do wody ochłodłszy zupełnie zamaczając naprzód głowę i ramiona, aby humory do góry nagle nie uderzyły — a potém rzuca się i zanurza od razu.
Woda nie przywykłym do niéj, zawsze się wydaje w początkach chłodna, ale zalecają, aby być w ruchu i tym sposobem uczucie chłodu zobojętniać. Gdy się go uczuje zbytecznie, aż do dreszczu, wychodzić potrzeba, otulić się, ogrzać, ubrać i chodzić jeszcze, dla rozegrzania zupełnego, potém na chwilę spocząć, ale nie usypiać. Doświadczyłem na sobie, że sen po kąpieli silnie osłabia.
W piérwszéj chwili po wyjściu z kąpieli, człowiek się czuje czerstwym, zdrowym i orzeźwionym, ale wkrótce to podbudzone sztucznie życie, opada, następuje zawrót głowy silna prostracja, powolnie nadchodząca potrzeba snu. Jest to właśnie jak utrzymują, znak, że kąpiele skutkować będą. Ci, którym osłabienia nie czynią, tłuści, krwiści, używać ich nie powinni. Działają one silnie u niektórych na skórę i spowodować mogą wyrzuty skórne, których się bynajmniéj lękać nie potrzeba, bo one są owszem, znakiem dobrego skutku kąpieli.
Bardzo osłabionym i delikatnym zalecają poczynać od kąpieli z morskiéj wody ogrzanéj w wannach; od prześciéradeł w morskiéj wodzie zmaczanych, potém od krótkich zanurzań, stopniowo postępując do dłuższych. Bardzo długie nad 18—20 minut przebywanie w wodzie, nigdy nie jest dobrem, a często zupełnie szkodliwém i niebezpieczném. Zresztą nie można dać ogólnych przepisów w téj mierze, a każdy przybywający, powinien się poradzić jednego z umiejętnych lekarzy. Nie podobna nam nie zalecić tu, jako najbieglejszego lekarza i najlepszego w swiecie człowieka, odznaczającego się i nauką i przymiotami wielą innemi, — ziomka naszego Doktora Siezieniewskiego, rękojmią w téj mierze, jest wielce stanowcze zdanie Doktora Karola Kaczkowskiego, który w czasie swego pobytu w Odessie, sam radził się szanownego Siezieniewskiego i oddał mu należytą sprawiedliwość — W lekarzu bowiem nie dość jest uważać na lekarza; wiele się ceni człowieka i charakter; z téj zaś strony nigdy dość wychwalić miłéj dla nas pamięci Doktora Siezieniewskiego, nie możemy. Niech przyjmie tych kilka wyrazów, jako dowod przyjaźni i prawdziwéj wdzięczności.
Jednym z najpocieszniejszych obrazów są Łazienki, jest ich wiele w porcie praktycznym, jest wiele po Chutorach, po wybrzeżu, na Peresypic. Piérwsze miejsce zajmują Łazienki w porcie, utrzymywane przez Greka i dosyć porządne. Znajdują się one, nie daleko od rogatki wiodącéj do portu praktycznego, na lewo od wschodów olbrzymich, w niewielkiéj od nich odległości — drugie, trzecie, czwarte i piąte i więcéj, położone są za niémi, opłata w nich tańsza, tam lud, żydzi i wszyscy się kąpią. — Ubożsi zrzucają suknie i idą w morze, nie szukając łazienek, ale często bez sukień wracają. Są także na Chutorze, Langeron’a za kwarantanną, u Renaud, na małéj Fontannie i t. d.
Te, które są na Chutorach, mają niedogodność wielką, że grunt ich kamienisty nogi kaleczy: ale za to woda z pełnego morza większą tam falą przybywa i silniéj uderza. U Greka też w porcie taki jest zawsze w porze i dniach lepszych do kąpieli — scisk i natłok różnego rodzaju osob, młodzieży roztrzepanéj, starców bez wstydu, taka mięszanina naszéj edukacji i humorów, że kąpać się na bardzo szczupłéj przestrzeni w tym tłumie, nie ze wszystkiém miło i wygodnie. Z biédy wolałbym skały u Langeron’a, niż kupę głupców, jakich zawsze można znaleść u Greka w porcie.
Nad brzegiem morza stoi nie szeroki nie wiém doprawdy jakim stylem pobudowany, długi drewniany pawilon, czerwono upstrzony z facjatką o słupkach, gotycką czy może prędzéj turecką. Dzieli się na dwa wejścia, na lewo kobiéty, w prawo mężczyzni. Kąpiących się dzieli tylko płótno, zawieszone między niémi i spuszczone aż w morze; a że woda w niém bywa pełniéjsza lub płytsza, a płótno to nie daleko wchodzi w nie i dość trochę umieć pływać, aby tę zaporę ominąć, dla pięknych lub niepięknych oczu jakiéj Hero rachitycznéj, pojmiecie co się czasem dzieją za nadużycia. Zaledwie zuchwały Nauta, wydobył się za płótno i postraszył swoją nagością kąpiące się kobiéty, Grek zapérzony wyskakuje z izby i kiwając ręką, marszcząc swoje brwi i tak zawsze namarszczone, a nie rozchmurzające się, chyba na widok stosu złotówek — woła: — Gospodin, gospodin! w prawa! w prawa! Nelzia, nelzia!
Na co mu zwykle odpowiadają smiechem i nie rychłem posłuszeństwem; nie dziw też, że nieborak ma tak fatalnie popsuty na całe życie humor, gdy się tak nieustannie irrytuje.
Do pawilonu od wejścia, przytykają dwa w morze na palach wstępujące szeregi cel do rozbierania się, za które, a razem za swobodę kąpieli, płaci się cały złoty. W innych łazienkach płata nie przechodzi dwudziestu lub piętnastu nawet groszy — na Peresypie nie płaci się nic; ale za to mogą skraść ci suknie i żyd oczy zapluszcze, a po to wszystko jeszcze musisz daleko jechać — Nikt też teraz nie używa téj daremnéj kąpieli.
W izdebce wiodącéj do łazienek opłacasz swoje quantum, dają ci bilet z litografowanym Trytonem, dają ci za nim (jeśli jest) izdebkę, brudne prześcieradło, które otarło sto plec przed twemi, i t. d. Tu otacza cię towarzystwo, Bóg wie jakie, najrozmaitsze, figury różnych fizjognomji, twarzy i mowy. Rozmowy polskie, ruskie, greckie, francuzkie, włoskie, niemieckie, tureckie, ormiańskie, tatarskie, krzyżują ci się mimo uszu, garbaci, krzywi, poplamieni od wyrzutów, naznaczeni od dawnych ran, łysi, na kulach, wstępują po slizkich wschodkach do morza. Ten się kąpie w czépku, ten w pęcherzu na głowie, ów popisuje się z pływaniem nic do rzeczy, inny tchórzy, trzyma się poręczy i ucieka do brzegu, młodzi pląsają i oblewają się bryzgami, które na obojętnych wcale widzów, nie radych téj zabawce, spadają; zanurzają się, łapią podpływające z wiatrem od morza (znak chłodu,) polypy, zwane Sercami morskiemi. Hałas, wrzawa, ruch i niespokoj nieznośny, wyskakujesz z tego tłumu jak z ukropu, oparłszy się z jednéj strony o żyda, na którym postrzegłeś narodową jego chorobę, z drugiéj o czerwono poplamionego jegomości, co cię raczył parskając oplwać. Obrzydzenie cię porywa bełtać się w tém wązkiem korytku, gdzie tyle brudów codziennie się z kolei obmywa — dodajmy dla dopełnienia obrazu kąpieli w tych łazienkach, że patrzysz na tysiące nieprzyzwoitych figlów płatanych kobiétom kąpiącym się przez ścianę, i za które jako nie protestujący się, jesteś solidarny. To mi zawsze nieskończenie przykrą czyniło kąpiel w Łazience najbardziéj uczęszczanéj i najbliższéj Greka. Fizjognomja też gburowatego gospodarza, wcale nie jest zapraszająca, a żadnym językiem poczciwie się z nim rozmówić nie można. Kurzy on nargile i popija w bufetowéj izbie herbatę, z posępną twarzą i chmurnemi brwiami, łając nieustannie na wszystkie strony.
Na przeciwnych naszym drzwiach, przyjmuje zapewne równie uprzejmie — jego żona kobiéty. Sądząc z humoru męża, o szanownéj jego drugiéj połowie; domyślam się że dość być musi skrzywiona — Gospodarz Grek, we dni chmurne i chłodne, prawdziwie nieznośny — Twarz mu się dopiéro z pogodą, ciepłem i ściskiem w łazienkach i szufladce, w któréj stary jego sługa pobiéra opłatę; — rozjaśnia nieco.
Poźniéj powiémy o łazienkach na Chutorach. Łazienki tańsze pobudowane niżéj w porcie, gdzie i ludzie i konie razem prawie w miłéj poufałości się pluskają i wszelka z miasta napływa chałastra; — mają wszelkie niedogodności piérwszéj, z dodatkiem nowych zupełnie, podniesionych do najwyższéj potęgi.




XIII.
10 Lipca. Kąpiel morska. Widok portów. O handlu morza czarnego, Odessy i kupiectwie w Odessie i t. d.
10. Lipca.


Nazajutrz rano i wieczorem powtórzyłem rozpoczęte kąpiele, mimo wyraźnego osłabienia jakie, czułem. Zaręczył mi szanowny Dr. Siezieniewski, że w początkach doznają go pospolicie wszyscy, a lękać się tego bynajmniéj nie potrzeba. Postanowiłem więc odtąd, ile mi sił stanie, kąpać się, na nic nie zważając, zwłaszcza że kąpiel wydawała mi się zawsze (wyjąwszy rano na czczo) bardzo miłą rzeczą. Starałem się jednak, zmuszony będąc dla blizkości i zręczności kąpać u Greka, gdzie zawsze tłum był wielki, wybiérać o ile możności godziny, w którychbym sam, lub tak jak sam, z morzem być mógł. Ale i tak — nie wielka w tych łazienkach uciecha; ta odrobina morza zamknięta między dwie ściany, między dwie łazienki, bez widoku, zewsząd zamurowana — daleką jest od mniéj prawda wygodnych, ale nierównie milszych za miastem na Chutorach stojących i gdzie człowiek choć sobie nogi skałami kaleczy, ale jest sam na sam z morzem i falą, i okiem polecieć może daleko na wszystkie strony, nie spotykając tych zapór prozaicznych, które u Greka zamykają widok i ściskają serce.

Widok ze wschodów olbrzymich, pod posagiem Richelieu i z całego w ogólności bulwaru na porty, jest jednym z najpiękniejszych w samém mieście; chociaż daleko od niego bardziéj zachwycającym, jest drugi z morza na miasto i wschody, pod nogami patrzącego jest cała przystań podzielona na dwie części i z jednéj strony zamknięta daleko widnemi budowami na Peresypie, z pasmem wzgórków, na których czernieją wiatraki i zielenieją drzewa, z drugiéj w prawo sinieje morze, a bliżéj na wzgórzu, dawna twierdza, w dzisiejszéj znajdująca się kwarantannie, bieleje, wyżéj zabudowań Tamożni, z baterją wchodzącą w morze i broniącą portu, groblą, lasem masztów i budowani w kwarantannie pod górą ścisniętémi. Port kwarantanny leży na prawo i w nim najwięcéj okrętów się znajduje. Nieco daléj w przystani u wejścia, okręt straży, pilnujący portu o kilku działach zwany Brandwachtą, stoi nieruchomy na morzu; okręty wielkie wojenne linjowe, daléj jeszcze za nim, na pełném się mieszczą. Zostające w obserwacji, nie dochodzą także właściwego portu kwarantanny, póki nie wyjdzie termin czternasto-dniowy, dopiéro poźniéj wpuszczają je wewnątrz portu. Całe miasteczko niejako zabudowane jest po nad portem właściwym kwarantanny, gdzie ludność okrętów cudzoziemskich, nie wysiadująca liczby dni naznaczonych do wejścia do Odessy, może wysiąść i przebyć czas potrzebny do naładowania statków. Są tu traktjery, kaplica anglikańska i katolicka i inne budowy. Naturalnie właściwe miasto nié ma związku z tém miasteczkiem, wiecznie w kwarantannie będącém. O saméj kwarantannie, którą poźniej oglądaliśmy szczegółowie, powiémy niżéj.
W obu portach, na groblach wiodących w morze (jettée) ruch panuje ciągły. Do kwarantannowego portu wiozą nieustannie pszenicę i towar wszelki; z praktycznego portu transportują ciągle, do miasta różne towary.
Na tych dwóch groblach posuwających się w morze, ruch i życie, poczynające się od znaku danego wystrzałem armatnym z Brandwachty, oznajmującym otwarcie dnia w portach i tamożniach, trwają do drugiego wystrzału o zachodzie. Furmanki czumackie, wiejskie wozy przewozników najmujących się do transportu, piesi, jezdni, cisną się i mijają. Każdy spieszy, bo nié ma chwili do stracenia, pędzi, roztrąca, krzyczy. Robotnicy, którzy napełniają barkary w porcie kwarantanny latają jak oparzeni, tym czasem na wzgórzu w kwarantannie powiéwa czerwona chorągiew zwiastująca że Kommissja kwarantannowa i tamożenna zasiada. Zwinięcie jéj oznajmuje zamknienie dykasterji. Gdy nad kwarantanną okaże się czarna flaga, znak to, że się w niéj zjawiła Czuma, straszliwy mór kilkakroć już nawiedzający Odessę.
Widok morza tutaj, na które potém, dniami, rankami, wieczorami codziennie z mieszkania na bulwarze — patrzałem; jest jakkolwiek ściśnięty groblami, przecięty wzgórzami otaczającemi przeciwny brzeg przystani — zawsze jednak piękny. Morze, ten Proteusz, z porami dnia, zmianą światła i stanu nieba — zmienia cudnie barwy swoje. Morze tylko i człowiek tak się mienić umieją, a biédny człowiek choć równie dziwacznie, ale daleko mniéj pięknie. W oddaleniu, granatowym pasem na niebie zamknięte; bliżéj ciemno zielone, w porcie pod promieniami słońca, mieni się na kolor szmaragdowy, topazowy i szyi gołębiéj. Co chwila inaczéj je widzisz, to zielone jak łąka majowa, to sino — opalowato-złociste w srébrne rzucanki, to ciemne, to szare, to gładkie i świecące jak tafla polerownego szkła; to pokrajane falami, które z wysoka wydają się tylko drobnemi marszczkami. Wszystko co się na niebie ukaże, w morzu jak zwierciadle się odbija. Każda chmura je farbuje, każdy promień na nie działa i twarz żywéj kobiéty, nie tyle ma różnych expressji, ile to cudowne morze — Czasem chmura przechodząca po nad pełném morzem, zasłoną dészczową tak je w oddaleniu łączy z niebem, że dostrzedz nie można, gdzie się dwie przestrzenie z sobą zlały. Czasem i to częściéj, czarno-siny pas daleko, na którym jak punkciki białe, widać żagle przybywających okrętów, lub ciemny dym z komina parochodu – zamykają widok. Każda chmura, każdy blask czy słońca, czy xiężyca, drży w morzu. Wschody słońca są widokiem zachwycającym, nie mniéj piękny i zachod, nie mniéj piękny xiężyc, w pełni nad morzem. Całe życieby tu przepatrzeć można i przedumać. A burza, a błyskawice? a leżąca na morzu tęcza, która odbita w fali, zda się opasywać zielone tonie? Obrazy te, których pewny jestem ani Gudin, ani Morel-Fatio, ani ojciec Vernet, ani nikt w całém ich bogactwie wdzięku, kolorycie, swiéżości, wydać nie potrafi; obrazy to tyle rozmaite, że dwa jednéj dnia i roku pory, jednych prawie warunków aspekta, często zupełnie są sobie charakterem nie podobne. Ile to uczucia potrzeba, aby pojąć morze, do wydania go na płótnie. Nie mówię tu o tych trywialnych naśladowaniach, które na imię obrazów nie zasługują.
Ale czas przestać opisywać, co się nigdy opisać nie da; przystąpmy raczéj do uwag o handlu, który jako twórca Odessy i jéj życia, piérwszeby miejsca w notatach podróżnych zająć powinien. Przedmiot ten ściąga gwałtownie uwagę przybywającego i zająć go musi mimowolnie — W następującym artykule o handlu morza czarnego w ogólności, a w sczególności Odessy, pójdziemy w ślad, za znakomitą pracą P. Jul. Hagenmeister, dotychczas w tym przedmiocie najlepszą i najpełniejszą. Dołożym tylko z innych źródeł, co będziemy widzieli potrzebném, a opuścim, co wprost czytelników naszych zająćby nie mogło.[49] Morze czarne pod względem handlu, nieznane było, pisze Hagenmejster, Europie i niedostępne dla niéj i jéj przemysłu przed pięciądziesiąt laty. Jeograficzna nawet brzegów jego znajomość bardzo była powierzchowna. Turcy nie dopuszczali tu obcych okrętów, tylko o ile im się podobało. Traktat w Kainardżi r. 1774 otworzył dopiéro morze czarne handlowi Rossji, która potém stała się panią północnych jego brzegów. Ale Turcy panując w Bosforze zawsze obstawali przy swém prawie wpuszczania lub zatrzymywania okrętów wedle upodobania, pomimo traktatów zapewniających wolną żeglugę. Założenie warstatu okrętowego (Chantier) w Taganrogu przez Piotra Wielkiego, nie miało żadnego stanowczego wpływu na handel. W r. 1778 Rząd rossyjski wybrał na port wojenny i handlowy Cherson, położony u ujścia dnieprowego, z powodu że tą rzeką łatwo było spławiać materjał potrzebny do budowy okrętów. Niezdrowe jednak położenie miejsca, zły port, który tylko przez siedem miesięcy w roku jest żeglowny (navigable) i dozwala wchodzić okrętom, nie więcéj nad sześć stop wody biorącym (na sześć stop zanurzającym się w wodę) — odwróciły ztąd handel. Do tego prowincje dawniéj polskie, do Rossji wcielone, potrzebowały w innej stronie ku zachodowi odbytu swych płodów, i Rossja po zawarciu pokoju w Jassach w r. 1792 zwróciła uwagę na zatokę wsi tatarskiéj Kadzi-Bey (Chadżi Bey) zdawna znajomą, z dobréj przystani. (rade)
Taki był początek Odessy. Traſność w wyborze tego miejsca, dała się uczuć natychmiast, bo w r. 1795, wartość przywozowych i wywozowych towarów, wyniosła 68,000 rubli (assygn.) a następnego roku już podeszła do 172,000. Cały handel stopniowo przeszedł i zjednoczył się w jednym punkcie — Odessie. Taganrog, u kończyn morza azowskiego, zabrał w siebie handel właściwie ruski, porty krymskie jako Teodozja, głównie zajęły się handlem zamiennym, na płody potrzebne do konsumpcji półwyspu — szczególnie handlem z Turcją — Cały Krym ogłoszony za porto-franco przez Cesarzowę Katarzynę, obwarowany został komorami dopiéro za Cesarza Pawła. Od 1800 do 1822 r. handel Teodozji wielce się powiększył, ale wwóz przenosił wywoz — Urządzeniem d. 1 Maja 1803 r. dwudziesty piąty procent pobierany jako cło w portach morza czarnego, zmniejszony został, a 5 Marca 1804 r. Odessie nadano prawo składowe na pięć lat, (droit d’entrepôt). Termin ten do ustanowienia porto-franco przedłużono. Toż zapewniono Taganrogowi 3 Marca 1806 r. Dopiéro w 1801 Anglicy, Francuzi, Holendrzy i Prusacy, otrzymali swobodę przebywania Bosforu, a w r. 1803, pięćset trzydzieści statków weszło do Odessy, która naówczas miała 8,000 mieszkańców. Wywieziono w tym r. 600,000 czetwerti zboża (czetwert około dwóch korcy), po 5 rubli sr. czetwert; a w r. 1804, 538,000; następnie w r. 1805 do 771,600. (po 6 r. 16 kop. sr.) Okoliczności sprzyjały handlowi morza czarnego. Rewolucja francuzka wstrzymując ruch handlowy, zmusiła go, do przeniesienia się z Francji i Włoch nawet, w inne ogniska. Cały wschodni handel skupił się w Trieście. Opuszczone rolnictwo, zmusiło uciekać się do obcych po zboża, które najtańsze były w portach morza czarnego.
Gdy Triest dostał się w ręce Francuzów, znowu handel Wschodu zmienić musiał kierunek i lądową drogą skierował się przez Turcją do Austrji, albo przez Rossją — Odessę do Brodów. Wojna wybuchła w r. 1806 między Rossją a Turcja, zatrzymała handel, który w czasie dwuletniego zawieszenia broni w Tylży, nowych sił nabrał. Ale wkrótce nowa wojna, sparaliżowała jego życie, nawet w morzu czarném, aż do powszechnego pokoju.
Od téj epoki dla przyczyn, które za długo byłoby tu wyliczać i objaśniać, morze czarne stało się głównym celem żeglugi handlowéj środziennego morza, (principal aboutissant) tutejsze zboża mianowicie, zabezpieczały Europę od głodu — W portach morza czarnego, pisze Hagenmeister, handel wwozowy, zawsze niżéj stał exportacji, ale w rozmaitych do niej stosunkach, w ostatnich pięciu latach od 1830 do 1835 roku zwiększył się handel widocznie, we wszelkich portach morza czarnego i azowskiego, w każdym jednak porcie inaczej. W Odessie wwóz (importacja) sześćkroć się powiększył, we dwadzieścia lat; a exportacija, tylko cztéry razy. Wyjąwszy lata wojny, maximum wywiezionych zboż, nie przewyższało nigdy o półtrzecia minimum exportacji, ale ceny były różne, od 7 do 45 rubli za czerwert. Inne artykuły handlu mniéj zmieniały ceny. Żelazo i miedź przybywaiące Donem do Taganrogu, zajmowało dawniéj piérwsze miejsce po zbożu w handlu wywozowym morza czarnego. W Odessie futra stanowiły jeden z głównych przedmiotów handlu, a wartość ich dochodziła 500,000 rubli, metallów zaś do 1,200,000 rubli.
W czasie zawojowania Odessy (1789—1794) wszyscy właściciele ziemi i rolnicy Zachodniéj i Nowéj Rossji, wyjąwszy może Krym, okolice Taganrogu i Chersonu, wyprawiali płody swoje do Rygi i Gdańska nawet, skąd mieli w zamian zagraniczne towary. Wówczas grały ważną rolę Brody i Berdyczów. Następnie otwarcie portu przy chadżibejskiej forteczce z przykładu Hr. Prota Potockiego i innych podolskich obywateli, którzy wyprawiali karawany orężnych Czumaków ku téj stronie, nie oglądając się na trudności zbycia i niebezpieczeństwo od zadniestrskich Tatarów — powrót Karawan z solą, winami greckiemi, fruktami, tytuniem tureckim, bawełnianemi wyroby — ważne uczynił na umysłach wrażenie. To się poczęło w roku 1794, i w 1796, a ciągnęło do 1833. Starania Richelieu i opieka Rządu, podniosły, skupiając tu handel, Odessę w latach 1804 i 1805, bardzo nagle. Seciny okrętów zawijać tu poczęły, krocie czetwierti pszenicy wychodziły stąd, choć 8,000 mieszkańców liczyła Odessa, a w okolicy jéj, ledwie jedna setna część stepu, była uprawną.
Popęd dany handlowi morza czarnego założeniem i handlem Odessy, dał się uczuć i w innych portach. W Taganrogu jednak z powodu miejscowych i zależących od charakteru kupczących przyczyn, handel szedł słabo. Toż pisze P. Hagenmeister o Teodozji, któréj główną korzyścią było, położenie naprzeciw Anatolji, skąd odbiérać mogła towary łatwego zbycia u Tatarów krymskich, ale zubożeli Tatarowie i konsumpcja się przez to zmniejszyła.
Po powszechném uspokojeniu w r. 1814, gdy handel morza czarnego rozciągnął się ku Zachodowi, a nieurodzaj 1816 roku i 1817 w Europie, powiększył potrzebę zboża naszych prowincji, ceny w Odessie wzniosły się do 45 r. za czetwiert i o sześćset werst, przywożono zboża. To wpłynęło na ceny innych płodów i na wartość pracy; tak, że robotnik brał od trzech do czterech rubli na dzień, wóz paro-wołowy około ośm rubli, a konny dziesięć kosztował, ku końcowi 1817 roku, gdy już wszystkie handlowe składy (marchés) były pełne, kupcy odesscy nie przestali jednak na swój rachunek zboża wyprawiać, co ich znacznie porujnowało. Ceny spadły gwałtownie do 20 rubli w r. 1818, a do 13 w następnym.
Otwarcie porto-franco 1819 r. i nadane prawo transitowe (1818) Odessie — przywilej na porto-franco manifestem 16 Sierpnia 1817, przyszedł do skutku 1819 roku 15 Sierpnia. Wszystkie towary, wyjąwszy wódki, wchodzić miały nie opłacając cła; ztąd wewnątrz kraju towary przechodziły przez dwie tamożnie, opłacając cło zwyczajne. Można miarkować, jak się przez to ożywił handel Odessy.
Początkowo oznaczona linja porto-franco, okopana szerokiemi fossy, zajmowała dwadzieścia dwie wiorst i sto sążni, co dla zbytniej obszérności, utrudniało straż i ułatwiało kontrabandę. Kommissja poźniéj umyslnie ustanowiona, proponowała na wzór genueńskiego, jeden tylko kwartał zająć na porto-franco, co utwierdzono 1. Czerwca 1821. Wszystkie towary odbywszy kwarantannę, składane były w porto-franco bez cła. Cło od towarów wywożonych dla konsumpcji do miasta, szło na miasto, które z funduszów tych utrzymywało straż linji porto-franco. Urządzenie 9. Czerwca 1822 roku, ograniczyło porto-franco, do miasta samego (linja miała siedm wiorst i 200 sążni) zostawując po za linją przedmieścia Mołdawankę i Peresyp. Zakazano wwozu wódki, soli, żelaza i stali, ustanowiono opłatę jednéj piątéj cła zwyczajnego od towarów wchodzących do portu. — Wywożone potém do kraju dopłacały resztę cła, to jest cztéry-piąte. Jedną piątą cła oddano na dochód miasta. Ale urząd miejski, zauważał, że linja obejmująca porto-franco, była znowu niedogodna, gdyż w niektórych miejscach przechodziła pomiędzy budowlami tak zbliżonémi, że, z jednéj do drugiéj przerzucać było można towary; oddzielała od miasta młyny i fontanny, co mu nieodzownie były potrzebne. Rewizje wozów po wodę i ze zbożem do młynów idących, były ciężkie i trudne, kontrabanda łatwa. Nakoniec dla mieszkańców przedmieść, było to niesłychanie uciążliwém, gdyż nic z miasta mieć nie mogli i często o sto wiorst jeździli dla nabycia tego, co mieli pod bokiem. Wreszcie mieszkańcy przedmieść nie mogli zarobkować swobodnie w mieście, z powodu, wedle prawa po zachodzie słońca, rogatki już przebywać nie było można wychodzącym — powrót do domu zabiérał im kilka godzin w dniu — Linja nowa zajęła przedmieścia, fontanny i młyny (17 wiorst 35 sążni) postanowiona została, wskutek przedstawienia Ministra Skarbu dnia 12 Czerwca 1826 roku. Urządzono także tamożnię lądową, dla odchodu towarów wewnątrz kraju; odbiérając kupcom pierwszéj gildy wyłączny monopol wywożenia towarów w głąb Państwa przez tamożnię, rozciągając swobodę tę do wszystkich bez różnicy.
Towary ruskiéj fabryki, rozkazano oznaczać imionami fabrykantów. Płody zaś przemysłu miasta, z małémi wyjątkami, uważano za cudzoziemskie — Była myśl ustanowienia na Peresypie składu towarów ruskich, któreby tam leżały, oczekując na potrzeby konsumpcji miejskiéj. — 1828 roku 17 Sierpnia rogatkę tiraspolską, zamieniono na Tamoznię. —
Rok 1820 będzie pamiętnym w historji handlu Odessy, bo choć mniéj zawinęło do portu okrętów, wartość atoli wywiezionego towaru, była większa. Skutki zaburzeń we Włoszech i powstania greckiego, odejmując wszelkie bezpieczeństwo handlowi, dały się uczuć w handlu Odessy w r. 1822, pamiętnym redukcją porto-franco; z tego powodu handel podupadł i liczne nastąpiły bankructwa. Kapitały w handel włożone i deklarowane przez kupców w r. 1821 wynosiły 10,760,000 rub. a w r. 1822 spadły do 7,190,000. W r. 1823 do 5,804,000, a w 1824 do 4,668,000. Dopiéro od 1832 r., poczęły się znowu podnosić, do dawniejszych cyfer. Inne porty morza czarnego i azowskiego, były także w stanie kwitnącym, aż do powstania greckiego, skutkiem którego upadł także handel nagle w Taganrogu, Eupatorji i Teodozji.
Porta w 1822 zamknęła Bosfor okrętom genueńskim, których 300 z górą, wróciło z Konstantynopola pod balastem. Zboża spadły. Porta interdykt swój rozciągnęła także na statki neapolitańskie, zatrzymano ładunek okrętów szwedzkich i duńskich w Konstantynopolu. Hiszpanie i Grecy wstrzymani byli wojną, tak, że tylko Austrja i Anglja mogły ciaśninę konstantynopolitańską swobodnie przebywać.
Liczba okrętów ruskich w 1824 na morzu czarném powiększyła się, przyjęciem bandery ruskiej, przez okręty sardyńskie i inne chodzące pod tą flagą.
W r. 1825 wywóz zboża powiększył się, także łoju i wełny. Wełna podniosła się w cenie wysoko i odtąd dopiéro, poczęła stanowić ważny artykuł handlu, w portach morza czarnego. Cztérdzieści tysięcy pudów jéj wywieziono na morze czarne.
W r. 1826 w porcie odesskim, żegluga sparaliżowana w miesiącach Lipcu i Sierpniu z powodu panujących wiatrów, odżyła dopiero w Październiku i Listopadzie. Zboże płaciło się, od 12 do 14 rubli. W Lipcu z powodu zawieszenia żeglugi, najem magazynów wzniósł się wysoko. To spowodowało (wszystkie wyżéj wyrażone przyczyny) upadek na cenie zbóż do półszósta rubla. W końcu roku podniosła się znowu do 15 i 18 rubli.
Rok 1827 począł się pięknie — wiosną przybyło wiele okrętów, dla niedostatku gotowych zbóż w magazynach, podniosła się cena od 11 do 16 rubli. W Kwietniu i Maju nowe transporta z kraju, zniżyły ceny od 14 do 8. Wywóz jednak był wielki, we Wrześniu wypadki zaszłe w Turcji, ukróciły ten ruch i zawiesiły czynności handlowe. Jednak w tym roku wywieziono więcéj niż 1, 600, 000 czetwierti morzem czarném i azowskiém, a z samej Odessy około 1, 200, 000 i byłoby wyszło jeszcze 200, 000, gdyby nie zerwanie pokoju, między portą a Rossją. W Odessie nie wielkie ztąd wyniknęły straty, gdyż rzecz była przewidziana. Jesienią tylko wyprawujące się artykuły, jako łój, skóry i t. p. ucierpiały. W r. 1829 z powodu wypadków politycznych, handel na czarném o trzy czwarte się zmniejszył. Kupcy odesscy nieco za to wynagrodzeni zostali dostawami potrzebnych wojsku produktów. Z powodu jednak tego upadku handlu na morzu czarném, miasta nad morzem śródziemném, zostały w stanie wycieńczenia i bezczynności. Blizko 500 statków austryackich i 400 genucńskich, stały dezarmowane w Trieście i Genui bezczynnie, więcéj 100 angielskich musiały poprzestać żeglugi na morzu czarném. Zachod lękał się niedostatku produktów; Anglicy, Holendrzy i północna Francja płaciła aż do 32 rub. czelwert za baltyckie zboża, które na morzu czarném mieć mogli za 12; a od 10 do 11 łój, którego cena w Odesie po 7 lub 8 rubli.
W czasie wojny więcej niż 500 okrętów idących do Odessy odwróconych zostało do Konstantynopola, innym kazano zatrzymawszy, opłacać cła niezwykle. Towary się psuły, kapitały przepadały. Inne wreście nieszczęście spadło na południową Ruś — chmury szarańczy przez lat siedem zjadały zasiewy od 1892 do 1829 roku, a 20 Lipca 1829 roku zjawiona w Odessie Czuma, trwała, niezbyt jednak srożąc się, do 1830. Jedyną nagrodą dla okrętów stojących podówczas na morzu czarném, było, że je Rząd użył do transportu prowjantów dla wojska. Przewoz (cabotage) stał się naówczas korzystnym przemysłem.
Pokoj we Wrześniu 1829 z Turcją zawarty, otwiérając na zawsze przejście Bosforu wszystkim okrętom europejskim, zapewnił pomyślną przyszłość handlowi morza czarnego. Tegoż roku weszły okręty do odesskicgo portu, które aż w następnym z niego wypłynęły, tak, że ich było 950 w r. 1830; chociaż w ciągu tego ostatniego, zawinęło tylko 560. Porty krymskie skorzystały także z otwarcia Bosforu. Na morze azowskie nic nie weszło z powodu spoźnionéj pory.
Gdy płody nagromadzone w magazynach znalazły ujście (debouché) wnet ceny się podniosły a wartość exportacji z morza czarnego i azowskiego podniosła się do 50 milionów rubli. Cena pszenicy białéj (blé tendre) w Odessie od 15 w jesieni doszła do 24 rubli. Wywieziono dwa miljony czetwerti, to jest o 400,000 więcéj niż w r. 1827. Cena 24 rubli stała do wiosny następnéj, spadła w ciągu 1831 r. do 16, w r. 1832 do 14 i 15. W r. 1831 wojna polska wstrzymała handel, a nadzieje 1832 r. zawiodł nieurodzaj 1833 i 1834.
Morze czarne oblewające brzegi Rossji południowéj, wprawia w ruch trzy olbrzymie rzeki ujścia: Donu, Dniepru i Dunaju.
Don spławny od połączenia swego z Sosną, która go łączy z Kurskiem, przebiega Wielkorządztwa woroneżskie i kraje Kozaków zbliżając się o sześćdziesiąt wiorst do Wołgi.
Dniepr poczyna być spławny od Smoleńska, przebiega Wielkorządztwa mohilewskie, mińskie, czerniechowskie, kijewskie, półtawskie, ekaterynosławskie i chersońskie, a rzekami weń wpadającemi łączy się z Kurskiem, Orłem i Charkowem.
Dunaj mało należy do Rossji i nie wielką gra rolę w jéj handlu. Prut wpadający do Dunaju, na granicach Bessarabji, nie jest spławny. Seret dzielący Mołdawję od Wołoszczyzny, ważny jest z powodu spławu drzewa z Mołdawji. Boh i Dniestr przebiegające bogate Podole, mogłyby być spławne, ale z wielką pracą. Boh jednak ułatwia komunikację w kraju od Wozneseńska, aż do ujścia swego.
Główne porty morza czarnego, znajdują się u ujścia tych trzech wielkich rzek. Taganrog, Rostow u Donu, Odessa, Cherson i Mikołajew u Dniepru, Galacz, Brajłow, Reni i Izmajłów u Dunaju.
Na azowskién morzu są jeszcze Marinpol i Berdiańsk; na czarném Kercz, Teodozja, Jułta, Batakława, Sewastopol, Eupatopol, Oczaków i Akkerman. Tu już wszędzie prawie ustanowione są tamożnie i kwarantanny.
Pomijamy szczegołowe wiadomości, jakie podaje P. Hagenmeister o morzu azowskiém i innych portach.
Najlepsze porty morza czarnego są w Krymie, ale od dobroci portu nie zależy całkowicie ruch handlowy, jest to kwestja podrzędna. Ruch handlowego portu zależy od dostatku płodów do wywozu i potrzeb konsumpcji miejscowéj. Pod tym względem Krym jeszcze nie odpowiada dobroci swych portów. Cały tu handel z powodu odięcia półwyspu od Rossji zależy na płodach miejscowych i konsumpcji miejscowéj mieszkańców, po większéj częsci Tatarów.
Krym dzieli się swą naturą, na dwie części: na kraj płaski i górzysty. Ostatnia ciągnie się od Teodozji do Bałakławy, wzdłuż wybrzeża; daje wino, owoce, len, drzewo w wielkiéj ilości. Zboża tu tak mało sieją, że w czasie największego urodzaju, jeszcze je kupować muszą (1835?) Step (płasczyzna) źle zagospodarowany przez Tatarów, nigdy nie daje więcéj za wywoz nad 150,000 czetwerti. Mieszkańcy żyją prossem. Skóry trochę prostéj wełny stanowią cały wywoz. Jedwabne i bawełniane wyroby azjatyckie najwięcej pożądają się do Krymu — Tatarzy je spotrzebowują, a Grecy i Karaimi krymscy zdawna się trudnią tym handlem. Port w Korczu (dawna Pantikapea) osłoniony od wiatrów i spokojny z powodu ciągłego prądu wody od morza czarnego na azowskie, który nie dozwala się bałwanom podnosić — bezpieczny. Żegluga trwa w Kerczu, o trzy miesiące dłużéj niż w Taganrogu.
Port teodozyjski o 100 wiorst od Kercza, nigdy nie zamarza i pod tym względem, ofiaruje się bardziéj niż Kercz do ustanowienia składu płodów z morza azowskiego idących. Port dość dobry i zakryty od wiatrów, miasto Teodozja (Kaffa) liczy od 5 do 6,000 mieszkańców, Tatarów, Greków, Karaimów. Kilka w niéj handlowych domów włoskich. Karaimi poczęli się przenosić do Eupatorji, któréj wwozowy handel od 1830 roku powiększył się. Jest to port ruski najbliższy Konstantynopola i w najściślejszych z nim związkach zostający. Kupcy Karaimi — port nie bardzo dogodny, nie zamarza jednak. Miasto liczy 8,000 mieszkańców po większéj części zabudowane smakiem wschodnim.
Golf dnieprowy stanowi drugie wgłębienie, na północnéj stronie morza czarnego, nie ciągnie się on tak głęboko wewnątrz kraju, jak morze azowskie, ale dotyka prowincji najbogatszych i gospodarnych. Dpiepr, przebiegający najżyżniejsze części Rusi i będący w stosunkach z innemi przez rzeki doń wpadające, prowadzi na sobie płody dalekich części kraju. A jak Petersburg z Taganrogiem walczą o Wołgę, tak Odessa z Rygą o płody nadbrzeży Dniepru. Położenie stosunkowe Odessy i Chersonu jest jak Rostowa z Taganrogiem; ale Odessa jest daleko niezależniejszą, bo gdyby straciła wszystkie płody kraju zabohskiego, zostałyby jéj podolskie i bessarabskie. Droga dnieprowa jest wielkiéj wagi dla produktów litewskich, t. j. drzewa, lnu, pieńki. Katarakty jednak utrudniają spław, tak, że tylko wiosną i jesienią, jest żeglowny. W r. 1833 zaczęte prace około ułatwienia żeglugi na Dnieprze — Dniepr u ujścia ma tylko siedém stop głębokości i dla tego statki kupieckie, o 40 wiorst, w limanie dnieprowym stawać muszą w miejscu zwaném Głęboki. Większe okręty stają o kilka wiorst daléj — Boh spławny od Wozniesieńska, a Mikołajew tém samém pozbawiony jest wielkiéj ważności handlowej. Od tego portu i od Oczakowa, nad jeziorem dnieprowém, dostawują się do Odessy, płody tutejsze.
Odessa, powiada Hagenmeister, z powodu zbliżenia swego do Podola, ma wielką ważność i wyższość, nad innemi portami morza czarnego; ona wzięła w siebie prawie cały handel prowincji południowéj Rossji. Wielka część płodów, które szły dawniéj na Baltyk, zwróciły się tutaj, nadewszystko od czasu jak angielscy kupcy poczęli tu czynności swoje. Porto-franco, na lat trzydzieści nadane Odessie Manifestem dnia 16 Kwietnia 1817 r. zostało ścieśnione poźniejszemi rozporządzeniami 9 Czerwca 1822 r. i 12 Stycznia 1826. Ale miasto ma bez ograniczenia terminu nadane prawo składowe (entrepôt), tak, że negocjanci, opłacać mogą cła, nie wprzód, aż towary swe dla konsumpcji z tamożni zabiorą. Towary konserwujące się w okręgu porto-franco, płacą, jakeśmy powiedzieli, tylko jedną piątą cła. Dochody tamożniane wynosiły we trzydziestu latach z tamożni saméj 40,209,412 rubli, w siedem lat z akcyzy 3,952,500 rub., w ciągu lat dwudziestu z poczty listowéj — 3,802,456 rub. W roku 1834 tamożenny dochód wynosił 4,061,712 rubli.
W ciągu lat czterdziestu, pisze autor, (1835) Odessa stała się jedném z najpiękniejszych miast Europy. Liczy 50,000 mieszkańców, których liczba co lato powiększa się o 15 do 20,000 wyrobnikami, majtkami, marynarzami. Handel jest prawie wyłącznie w ręku cudzoziemców, Greków, Włochów, Bulgarów — Ruskich mało, a ci trudnią się przedażą wyrobów krajowych, jako: kanatów (lin) szkła, żelaza, miedzi. Kupna w kraju robią się za pośrednictwem Żydów. P. Hagenmeister przypisuje cudzoziemcom całe handlowe wzniesienie Odessy — Oni, pisze, dali poznać piérwsi, całą możność kraju. Ustanowienie jarmarku za linja porto-franco, ułatwia, dodaje on, stosunki z krajem.
W ogólności, pisze, Odessa jest tak ze swego położenia szczęśliwą, że nigdy żaden port morza czarnego, nie będzie mógł z nią walczyć o pierwszeństwo, a przywileje, jakie jéj Rząd nadać może, nie mogą się nawet uważać za szkodliwe dla innych punktów handlowych.
Nié ma portu, któryby tak swojém położeniem, był wewnątrz wszystkich resursów kraju i do któregoby lądem i wodą przystęp był tak łatwy. Wody Dniepru, Bohu, Dniestru, łączą się w jeden bassin, w którego środku leży Odessa. Ujście Dniepru i porty zachodniego Krymu znajdują się w tymże golfie. Blizkość granic austryjackiéj i polskiéj, ułatwia handel przewozowy (tranisit), a transporta lądowe stepem żyżnym, gdzie pasza dla bydła jest łatwa, odbywają się bez trudności.
Port odesski z natury swéj nie jest dobry wcale, cały sztucznie wyrobiony; a przeciągnienia robot (du môle) jeszcze go ma powiększyć i osłonić od wiatrów Est-Nord-Est. Głębokość średnia portu kwarantanny, była w r. 1833, na stop szesnaście; portu praktycznego, na 11 stop, a przystani (la râde) gdzie stają kupieckie statki, 22 stopy. W porcie kwarantanny może się pomieścić sto siedemdziesiąt okrętów, w drugim ośmdziesiąt. Przystań okrywa się lodem przez przeciąg czasu od 15 dni do dwóch miesięcy; średnie wziąwszy z lat dziesięciu około pięciu tygodni — 1824 r. żegluga całkiem się nie przerywała.
Kwarantanna odesska, pisze tenże, wedle nowych zasad uorganizowana i będąca wypadkiem pracowitych studjów nad wszelkiémi tego rodzaju zakładani, uważa się za jedną z najznakomitszych w świecie. Po obserwacji w przystani od ośmiu do czternastu dni, licząc od daty opuszczenia miejsca podejrzanego, przypuszczają statki do portu kwarantanny, z którego wychodzą oczyszczone po dniach czternastu, takiegoż przeciągu czasu jest kwarantanna dla podróżnych. Dla oczyszczania towarów, uczyniono, jakie tylko było można, ułatwienia.
Towary przybywające pod pieczęcią konsularną, obwinięte w ceratę (toile cirée) nie ulegają kwarantannie. Opłaty kwarantannowe pobiérane są na Tamożni, wyjąwszy 5 rubli od każdego kapitana za sygnały, które mu dają przy wejściu rubel za instrukcją, jak się ma w porcie znajdować, i 75 kop. do rubla w dzień na straż, która pilnuje kwarantanny. Oprócz ceł wwozowych i wywozowych, pobiérają się od wszelkich okrętów od łasztu u wejścia po 18 kop. u wyjścia tyleż. — Kotwicowego od cudzoziemców po 50 k. od ruskich połowę — po 50 kop. od ładunku każdego cudzoziemskiego statku. Trzy piérwsze opłaty idą na dochod miejski, ostatnia do skarbu.
Każdy okręt opłaca 25 rubli na latarnię morską, pasporta expedycyjne okrętów dają się na papierze trzyrublowym. Z okrętów wchodzących do Odessy, piérwsze miejsce trzymają ruskie, austryjackie, sardyńskie, drugie angielskie, trzecie jońskie, greckie, francuzkie, neapolitańskie. Inne flagi rzadko tu się ukazuja, wyjąwszy Anglików, jedni Ruscy tylko płyną z Odessy do Anglji i to dość rzadko. Handel z Genuą, wyłącznie prawie poruczony jest statkom sardyńskim; z powodu, że inne okręty ze zbożem przypływające, znaczne cło opłacać muszą. Chociaż austryjackie okręty najgęściej i ciągle chodzą między Odessą a Triestem, jednak i innych narodów statki czynnie się zajmują handlem w tych punktach, z Liwurną, Marsylja a nadewszystko z Konstantynopolem, który dla wielu jest ostatecznym celem żeglugi. Największej wartości produkta są wywożone przez okręty austryjackie, po nich idą co do wwozu, ruskie, co do wywozu sardyńskie i angielskie, a na trzeciém miejscu ruskie. Wwoz okrętów sardyńskich, ważniejszy jest od angielskiego.
Cyfra ludności na okrętach obcych, zawijających do portu Odessy, była w r. 1830, 17,575, 1831 r. 10,934, a w roku 1832, 12,234.
Odessa w 1835 roku, posiadała dwa parochody o sile siedmiudziesiąt koni każdy; przewożące (service de cabotage) na morzu czarném, dwa drugie od 80 do siły 100 koni, należące do prywatnéj kompanji, utrzymujące związek między Konstantynopolem a Odessą. Kompanji zabezpieczeń morskich było pięć, z których jedna z kapitałem 800,000 rub. dwie inne po 500,000. Każda z nich zabezpiecza mianowicie statki na morzach czarném i azowskiém. Okręty wychodzące za granicę, rzadko się assekurują w Odessie.
Prymy od zabezpieczeń, różne są w różnych porach roku i od okrętu z całym przyborem (agrès) na cały rok, ośm i pół do dziesięciu procentów, na miesiąc od trzech czwartych do półtora. Od towarów do Konstantynopola jeden do trzech i ćwierci; na Archypelag, jeden i trzy ósme do czterech i ćwierci; do wysp jońskich półtora do czterech i pół; do Liwurny, Genui, Marsylji, jedna i trzy czwarte do pięciu, do Redut-Kale, trzy, do Londynu trzy do pięciu procentów.
Koszta ładunku od czetwerti zboża zwykle około czterdzieści kop. wynoszą; ale nim wybrukowano drogi do portu kwarantanny, podnosiły się w złych porach do rubla — w r. 1812 do dwóch.[50] Trzynaście tysięcy mieszkańców Akkermanu, położonego o 25 wiorst od ujścia Dniestru, nad Limanem jego, zajmuje się handlem soli, uprawą winnic i rybołowstwem. Katarakty w okolicy Jampola przecinające Dniestr, czynią żegluge po nim trudną, a transport lądowy jest tu tak tani, że nigdy prawie nie spławiają.
Większa część transportow z Bessarabji, idzie lądem — Łoże dniestrowe w Akkermanie ma tylko 6 do 7 stóp głębokości. O Dunaju mówić nie będziemy.
W Rozdziale trzecim swego Memorjału pisze autor o handlu zbożowym, tak ważnym dla Odessy. Kraje potrzebujące zboża tutejszego są: Anglja, Francja, Hiszpanja, Portugalja, Szwecja, Norwegja i Turcja. Dawniej mieli go z Niemiec północnych i Polski przez morze baltyckie — W r. 1815 wywieziono razem wziąwszy 15 milionów czetwerti, z których dwie trzecie z Polski i Niemiec; Anglja, która zakupiła zboża w r. 1814 za 25 miljonów franków, w r. 1815 za 100 miljonów, w r. 1818 nałożyła na wwoz zbóż cudzoziemskich — prawo, wyrównywające niemal zakazowi.
To podniosło ceny w Anglji, ale powiększyło produkcją do tego stopnia, że nawet w mierny urodzaj, Anglja się może obejść swojem zbożem. Prawo angielskie 1827 r. uwalnia zagraniczne zboża od cła, gdy cena jest, około 60 rub. za czetw. to się prawie nigdy przytrafić nie może. Toż samo i Francja; prawo 1833 o handlu zbożowym, ustanawia, ceny od 33-31-28 do 26 franków za czet. w różnych stronach; południowa tylko Francja potrzebuje zbóż przywozowych z obcych krajów, które w części otrzymuje z kolonji francuzkich i Ameryki. Hiszpanja zupełnie zamknęła swe porty zbożem, a w r. 1832 nawet 300,000 ton mąki wyprawiła do Indji. Na północy kartofle zastępują zboża. Ameryka północna, posyła zboża swoje do Indji zachodnich i Ameryki południowej, a nawet do Europy. Zostają więc tylko Włochy, Turcja i Portugalja, a czasem południowa Francja i Indyje zachodnie, które mąkę konserwują, gdyby nie nizkie ceny zboża tutejszego, i tamby się bez nich, przy większéj nieco staranności około roli, obejść mogli.
Sardynja, w r. urodzajnym wywozi do 200 ładunków zboża, w Sycylji byleby ceny się podniosły, zajmą się gospodarstwem rolném, a Neapol ostatnich lat zaopatrywał już całe Włochy. Ceny wysokie w r. 1833 na morzu czarnem, tak podniosły produkcją w Xiestwie mołdawskiém i Wołoszczyznie, że te prowincje sameby na potrzeby Turcji i Archypelagu, wystarczyć mogły. Z tego się pokazuje, że handel tutejszy cały prawie leży na chybionych gdzieindziéj urodzajach.[51]
Odtrącając koszta transportu na 150 do 300 wiorst po 2—3 ruble na czetwerti, średnia cena we trzech latach od 1832, dałaby produkującym od 13 do 14 rubli. Dalsze prowincje, potrzebują przynajmniej takiej ceny; gdy w Nowo-Rossji, na 10 r. czetwiert, już jest sprzedano z korzyścią. W portach morza środziemnego ciągle średnia cena wyżéj jest 35 r. za czetwert. Z Nowo-Rossji saméj najłatwiéj i najtaniéj dostawiają się zboża. Podniesienie cen i zapotrzebowań, rozwijając produkcją w r. 1803 i kilkakrotnie poźniéj, dowiodły, że okolice Odessy, Wołosczyzna i Bessarabja, mogłyby same prawie wystarczyć żądaniom bandlu. Gatunki zboża, jakie się wywożą na morze czarne, są: pszenica, żyto, jęczmień, owies, kukuruza, proso, fasole, groch i soczewica. Pszenica, dzieli się na dwa gatunki, twardą i miękką (blé dur i blé tendre), pierwsza jara druga ozima. Cały kraj po nad morzem azowskiém, wydaje tylko jarkę (blé dur) najlepszą jaka być może i wielce poszukiwaną na makarony.
Kozacy z nad brzegów morza czarnego, ekaterynosławscy mieszkańcy i t. d. sieją to zboże także. Jarka krymska podlejszego jest gatunku niż azowska, ale lepsza od jarki okolic odesskich, gdzie grunt daleko mniéj żyzny, nadewszystko brzegami morza o wiorst 40 i 50. Najwdzięczniejsza ziemia, jest w Bessarabji, między Akkermanem a Kilją. Kolonje zajmujące południową część Bessarabji, po większéj części bulgarskie, także dają jarkę, ale przechowywaną w ziemi, zawsze nawet po zmełciu zachowuje zapach ziemny, tém mocniejszy, im dłużéj w niéj zostawała. Toż w Mołdawji i Wołosczyznie. Mołdawja daje tyle jarki, co oziméj, lepszéj o 15 do 20% od wołoskich, a gorszéj od ruskich. w Wołosczyznie jarki mało, i to tylko w okolicy Brajłowa, a zawsze pomięszana z jęczmieniem. W czystéj oziméj pszenicy wołoskiéj, często jest gnilec. Pomięszana z żytem, ceni się w miarę ilości i gatunku jego. Prócz tego ziarno wołoskiéj pszenicy, szczuplejsze od mołdawskiéj. Zboża ozime idą do Marsylji, jare do Konstantynopola, Grecji, wysp jońskich i Liwurny. Pomięszana z żytem konsumuje się w Dalmacji i Trieście. Bessarabja daje oziminę (pszenicę) tylko w północnéj swéj części, wyprzedaje ją powszechnie do Odessy; ale najpiękniejszą i w największej ilości, dostarczają z Podola i Ukrainy. Właściciele ziemi z Gub. ekaterynosławskiéj i chersońskiéj, wysyłają tu także pszenicę swoję, ale mniéj piękną i w mniejszéj ilości. Pszenice odeskie, z powodu małego rozwinięcia gospodarstwa tutejszego, młócenia na ziemi nieubitéj, są pospolicie brudne i pomięszane z ziemią.
Gay-Lussac powiada, że pszenice przychodzące z Odessy są najlepsze w Europie, bo zawierają 40/100 glutenu, gdy francuzkie tylko 30/100 (części pożywnych). Ozima krymska lepsza jest od jaréj. Po nad morzem azowskiém tylko w kolonjach niemieckich uprawują ozimę i przedają jéj po 20,000 czetwerti do Marianpola i Teodozji.
Ozima z taganrogskiego portu pochodzi w części z Ekaterinodaru, najwięcéj z linji kaukazkiéj, która dostarczyła w r. 1832, 80,000 czetwerti. Gdy ceny są wysokie, trafia się, że przychodzą pszenice (Kubanka) z nad Wołgi, zwykle idące na Petersburg. W okolicach Marianpola poczęto uprawiać trzeci gatunek pszenicy, zwany czerwoną, sianéj na wiosnę, środkujący między jarą a ozimą; od ostatniéj wyżéj ceniony. Inne gatunki zboża są tylko podrzędnéj wagi dla handlu. Kilkakroć sto tysięcy czetwerti żytnéj mąki corocznie przychodzi przez Don, z Woroneża do Rostowa, ale Rząd zakupuje ją dla wojsk, na potrzeby marynarki w Sewastopolu i Mikołajewie — Jęczmień i owies konsumują się także w kraju. W ciągu lat dziesięciu począwszy od 1824, ze wszystkich portów morza czarnego i azowskiego, wyszło tylko 200,000 czetwerti żyta, 250,000 jęczmienia i 150,000 owsa, po większéj części do Konstantynopola i Triestu. W Mołdawji i Wołosczyznie zbiérają dosyć jęczmienia zastępującego tu owies, którego mało sieją i to tylko w północnéj części Mołdawji. Lud karmi się kukuruzą, z której robi tak zwaną mamałygę. Kukuruzy i fasoli wychodzi także dosyć. Prosa będącego żywnością zwykłą Tatarów krymskich, nie wiele się wywozi. Grochy i fasole, są poszukiwane do portów morza śródziemnego, ale nigdy ich z Odessy nie wychodzi, nad 4 do 5 tysięcy czetwerti w roku; mąki nad 20,000 czetw. co dziwna, gdyż transport mąki byłby tańszy od zboża.
Kupna zboż robią się na miejscu produkcji przez spekulatorów, dających zadatek. W Odessie i Taganrogu, kupuje się najwięcéj na miejscu, gdzie zawsze zapasy są w magazynach. W saméj Odessie magazyny mogą zmieścić do miljona czetwerti. Budowy te kamienne i bardzo starannie wzniesione, przecinają ulice miasta, prawie wszędzie; taganrogskie daleko niższe są pod wszystkiemi względami.[52] Len i pieńka należą wyłącznie od 100 lat, pisze Hagenmeister, (w istocie daleko dawniéj) do handlu baltyckiego. Z Litwy Dzwina dostawia je do Rygi, z Orła dostarcza się do Petersburga, Odessy i Taganrogu. Len ruski jest bardzo dobry, pieńka ustępuje bolońskiej, która trzyma do 4 łokci długości i tak jest trwała, wedle Kapitana Stewart, iż ruska do niej ma się tylko jak 14 do 21.
Siemienia lnianego wyprawiono nieraz do 1000 czetwerti z Odessy do Triestu w ciągu roku, ale w 1831 dopiéro piérwszy raz na próbę wysłano siedém pudów lnu i trzydzieści pieńki, za granicę. Odtąd handel ten wielce się wzmógł, wiele prowincji, które wysyłały swoje lny, pieńki na Baltyk, zwróciły się do Chersonu. W r. 1833 z portów Rossji południowej wyszło 18,400 pudów lnu (17,000 z Odessy saméj) i 19,000 pudów pieńki (wszystko z Odessy) w r. 1834 podniosły się te dwa artykuły do 37,000 pudów. Wywoz siemienia lnianego, do portów morza czarnego, który w r. 1830 wynosił tylko 6,000 czetwerti w r. 1833 był 70,000 (z saméj Odessy górą 65,000). Już nie z Triestu, ale wprost ztąd Anglicy brali ten artykuł i potrzebowali go daleko więcej niż wprzód — Kolza i inne nasiona olejne, zastąpiły niedostatek siemienia lnianego. Siemie dzikiéj kolzy, dotąd nie mające żadnéj ceny, płacono po 2 rub. czetwert, a wkrótce 12 do 14 rub. Gdyby się zajęto kolzą, mogłaby dojść do 20 rub. za czetwert.
Krymski len (w bardzo małéj ilości) jest wyborny, co do gatunku; Mołdawja i Wołoszczyzna produkują go także i znaczną ilość siemienia wychodzącą przez Konstantynopol, do Triestu i Marsylji[53] Oleje lniane i konopne, które wychodzą na Baltyk, tu się wcale nie sprzedają.
Liny — (kanaty) ważny dość artykuł handlu stanowią. W r. 1832 wywieziono ich za półtora miljona rubli — średnio wywozi się od pół miljona rub. z saméj Odessy; dwie trzecie części téj ilości, robią się w saméj Odessie, z pieńki przychodzącéj z Orła z brańskiego i trubczeskiego Powiatów. Do Taganrogu, dają pieńkę Gubernje kurska i charkowska. Liny przychodzące z Orła Dnieprem, z tego gatunku, nawet w Turcji ciężko się przedają; robią je z kłaków — Wyprzedaż lin zależy od ruchu żeglugi na morzu czarném. — Liny jednak tutejsze są znacznie gorsze i mniéj trwałe od bolońskich, a większa część okrętów, woli się w nie zaopatrywać we Włoszech.
Płótna z głębi Rossji, wywożą się na morze czarne, corocznie z jarmarków Charkowa i Romna przychodzące, na 300 do 400 tysięcy. Płótna pakunkowe (toile d’emballage) pochodzą z Polski — Grube ciężko się przedają, chyba do Turcji, płótno żaglowe poszukiwane do Triestu i Marsylji. Co rok liczba wywozu powiększa się, ale gdyby Odessa, mogła stanąć w ciągłych stosunkach z Ameryką, tamby jeszcze wielką ich ilość wyprowadzać mogła — Była nawet mowa o dostarczaniu koszul gotowych dla Negrów do kolonji Indji zachodnich.
Najtrudniéj jest, powiada Hagenmeister, w handlu, odwrócić ruch zwyczajem w jednę skierowany stronę. Od wieku już port rygski przez Dzwinę z lasów litewskich, otrzymuje drzewo masztowe, i do budowy statków służące, którym zaopatruje wszystkie w Europie warstaty. Wartość téj gałęzi handlu wynosiła tu rocznie około dwóch miljonów rubli.
To co autor pisze o wyrobku drzewa w Litwie albo jest powszechnie znane, albo mniéj dokładne — kończy tém, że lasy litewskie są po większéj części wyczerpane, że wyrobek ich posuwa się ku Czernichowu i Kijowu i że będzie musiał handel drzewny przejść na morze czarne Dniestrem do Chersonu, gdzie się już poczyna rozwijać. W r. 1833 walor wywozu drzewa doszedł tu do miljona rubli, 1834 r. także wyprawiono go wiele do Turcji i Hiszpanji. Do Chersonu przybywa wodą drzewo i daleko łatwiej i prędzéj, co oszczędza na transporcie 20 do 30%. Oprócz drzewa okrętowego, spławiają do Chersonu, budowlowe, używane w Noworossji, także drzewo do wyrobu różnych sprzętów domowych. Lasy krymskie dostarczają na budowę okrętów w Sewastopolu i opałowe do Odessy; która się także zaopatruje w nie z północnéj Bessarabji.
Wywoz potażu, dawniéj wielki artykuł handlu w Odessie: poszukiwanego do Francji i Anglji, zmniejszył się od czasu, jak go inne chemiczne preparata, poczęły zastępować. W roku 1833 Odessa znowu go wyprawiła 14,600. a w r. 1834, 16,910 pudów pochodzi z Podola, skąd dowozi się także smoła i dziegieć, ale tych mało się wywozi. Cło wywozowe od potażu 50 kop. od 10 pudów. Wosk ukraiński najlepszy po archypelagskim, i smyrneńskim, ale bieli się trudniéj i więcej w nim pozostaje części miodowych, polski idzie po ukraińskim. Z Mingrelji mało i zły, Wyborne woski wołoskie i bessarabskie idą lądem do Triestu. Z portów morza czarnego wychodzi wosku 5, do 10,000 pudów rocznie z których 1 do 2, tysięcy z Taganrogu, reszta z Odessy. W roku 1831, wyszło z tych portów 14,000 pudów, i byłoby więcéj daleko, gdyby dla uniknienia kwarantanny, nie wysłano go wiele przez Brody do Austrji. Z téjże przyczyny, Ruś południowa, wysyła go do portów baltyckich. Do Austrji wychodzi także miód w plastrach, lub zbity z woskiem. Do Włoch dla wysokich opłat nie exportuje się biały, tylko żółty i czerwony — Cło wywozowe 35 kop. sr. od puda od białego i kolorowego, od żółtego 50 kop. Sól stanowi ważny artykuł handlu dla Nowo-Rossji. Jeziora solne znajdują się w Tauryce, w stepie zamieszkanym przez Nogajów; w Krymie blizko Perekopu, Teodozji, Kozłowa i Kerczu — W Bessarabji pod Akkermanem. Niezliczone wozy rok tu idą po ten artykuł niezbędnej potrzeby do życia. Z Perekopu, jako najbliższego punktu, najwięcéj go biorą do Nowo-Rossji, z Akkermanu na Wołyń i Podole — Wielka część okrętów trudniących się przewozem, transportują sól z Kercza do Rostowa i Marjanpola, zkąd ona idzie na Kaukaz. W r. 1833, na morze azowskie weszło do 1,038,069 pudów soli. Do Mingrelji z Kercza ilość coroczna soli wynosi, 1,500,000 pudów, do dwóch miljonów. Bogatsze są jeszcze jeziora perekopskie. W Kozłowie tylko jedno. Z jezior krymskich wzięto w r. 1833, 15 miljonów pudów soli, z których ośm z górą, sprzedały się w przeciągu tegoż roku. Trzynaście tysięcy ludzi zajmowało się wyważaniem soli, a każdy pud kosztował Skarbowi od 4. kopiejek do 5. nigdy drożéj nad sześć do dziesięciu. Kopalnie soli mołdawskie i wołoskie są zadzierżawione, wydają ilość dosyć znaczną; sól z nich płaci się na miejscu po 10 piastrów (275 kop.) 100 ok — W Galaczu i Brajłowie po 25 piastrów.
Żelazo i miedź pochodzące z kopalni syberyjskich, wyprawują się tu przez właścicieli lub kupców ekaterynburskich. Z portów morza czarnego i azowskiego wyszło we trzy lata, 761,974 pudów żelaza a 48,811 pudów miedzi.
Żelazo idzie przez Taganrog, a miedź na Odessę, gdzie się dobrze przedaje. W rok od 5 do 10,000 pudów. W roku 1830 wyszło 25,000 pudów. Z Taganrogu mało się miedzi wywozi, prócz tego exportują się nici srebrne i złote do Turcji i na Wschód rocznie na kilkakroć sto tysięcy rubli.
Wełny grube oddawna skupowano do Francji i Włoch, także do Turcji, Anatolji. Dopiéro od lat trzydziestu, piérwsze cienkowełniste owce w Rusi południowéj zaprowadzono. Największe stada w stepach, dają do 20,000 pudów, a pud płaci się po 30 rubli. Odessa położona w środku krymskich, chersońskich i bessarabskich stad najwięcéj tam handluje wełną — W okolicach znajdują się pralnie wełny i magazyny składowe. Pralnie urządzone starannie przez sprowadzonych na to zdatnych z Pruss i Saxonji owczarzy, są na bardzo dobréj stopie. Główne jarmarki wełniane są: charkowskie na Zielone święta, w Romnie i Ekaterynosławiu na Ś. Piotr. Za sortowanie i mycie wełny płaci się w urządzonych ku temu Zakładach od 350 do 400 kop. od puda, od prostéj wełny 80 do 100. Walor wełny exportowanéj z Odessy w r. 1814, wynosił na 3,000 rub. w r. 1832 na miljon, w 1833 1,879,000, w 1834, na 3,265,106.
W ciągu lat dziesięciu od 1824, z portów morza czarnego i azowskiego, wywieziono około 570,000 pudów.
Z Eupatorji wywozi się rocznie 1500 do 2,000 pudów koziéj wełny, a po kilkaset z Teodozji, Odessy i Taganrogu.
Łój potrzebowany jest do Anglji — 1824 r. z Odessy wywieziono go, na 84,554 w r. 1834, na 9 milionów — Bicie bydła w Odessie, Mikołajewie, Chersonie, zaczyna się we Wrześniu i trwa do Listopada —[54]
Łój przychodzący z Odessy, w Anglji ceniony, jako świéższy i dzisiejszy — Turcja potrzebuje łoju, którego używa zamiast masła. Handel łojowy dotąd miał za ognisko Odessę.
Masło, w ilości 30,000 pudów, z portów morza czarnego i azowskiego, wychodzi rocznie do Turcji — Pochodzi ono z Rossji. Do Taganrogu przywożą z linji kaukazkiéj, zaszyte w skórach; myje się ono i soli na nowo.
Mięso solone, w ilości kilku tysięcy pudów się wyprowadza.
Swiéce (najlepsze ruskie), idą tylko do Turcji. W r. 1833 z Odessy wyszło 14,000 pudów, z innych portów od 2 do 3,000 w Odessie saméj robią ich do 20,000 pudów i więcéj.
Skóry wyprawne i nie wyprawne (peaux et cuirs), w Odessie ważny artykuł stanowią, ogniskiem tego handlu jest port tutejszy. Ilość skór wywiezionych z portów morza czarnego w r. 1825 i 1832 wynosiła 54,000 pudów. Z powodu pomorku i głodu w r. 1833 wyszło 160,000, a połowa tego z Odessy. W r. 1834 z saméj Odessy także 134,486 pudów. Więcej jeszcze wyszło na morze azowskie. Skór jednak gatunek tutejszy nie dobry, na co się powszechnie użalano. Z tego powodu poczęto je urządzać, sposobem używanym w Buenos-Aires, za pomocą mycia, przez co tracą na wadze od sześciu do 14 procentów.
Rybołowstwo zasila tylko handel wewnętrzny, sam tylko Kawjor idzie za granicę — Największy handel rybami, u ujść Donu, Dunaju i Dniepru. W Odessie nié ma prawie tego rodzaju handlu, większy daleko w Taganrogu. Tu także wspomnieć tylko należy kléj rybi.
Handel przywozowy mały jest, z powodu że nie wiele się tu potrzebuje towarów. Okręty po większéj części, przybywają pod balastem. Handel jednakże ten powiększa się i wzrasta od lat dwudziestu — Główne artykuły wwozu są: kawa, cukier rafinat i melis, farby lepsze i pospolite (do fabryk sukiennych) kassonada, korzenie, herbata, wina Archypelagu, oliwa, owoce suszone, tytunie, bawełna (en bourre) jedwab’ surowy, jedwab’ przędzony, orzechy, materje różne.
Następne artykuły przywożą się tu z rozmaitych krajów: z Hiszpanji wina: (Malaga, Alikant, Xeres) proste czerwone w pipach, Porto, Maderę[55]; z Francji, wina — Salaisons, oliwy, octy, musztardy, czokoladę, porcelany perfumy, galanterje, płótna, broń, tytuń; z kolonji francuzkich mało lub nic prawie; z Włoch: wina sycylijskie (nie wiele) likwory, syropy, oliwa z Luki, sok cytronowy, pomarańcze, cytryny, parmezan, siarkę, galanterje i t. d.
Ze Wschodu wina alońskie, Rodosto Tenedos, Santorini, Sira, Samos, Smyrna, cypryjskie Malwazję i t. d. oliwy, sok cytrynowy, bakalje t.j. owoce suche; migdały, daktyle, oliwki; — bawełny, jedwab’, tytuń, gąbki, kawę, kadzidła, korzenie, szalc, wyroby jedwabne; z Anatolji owoce, figi, orzechy, sok granatu (chardek) drzewo do robot stolarskich, bawełna i t. d.
Z Mołdawji, Wołosczyzny, Rumelji, wino i bawełnę; z Węgier wina w małéj ilości — Z Niemiec galanterje, wyroby jedwabne w małéj ilości, i t. d.
Handel zamienny bardzo mały jest tutaj. Składy odesskie pełne są zawsze towarów tak dalece, że często nazad je odwozić muszą, do pół miljona rubli na rok. Cło od towarów wchodzących wewnątrz kraju opłaca się albo na Tamożni, albo w porcie. Dawniéj dosyć znaczny handel Odessy z Austrją, która wysyłała tu cukier rafinat, galanterje i artykuły mody, bardzo się teraz zmniejszył. Jednakże znowu się pomnoży zapewne, z powodu uregulowania żeglugi parowemi statkami na Dunaju. Już probowano w Odessie, odwrócić w tę stronę handel Kos składający główny przedmiot Brodów. Corocznie ze Styrji do Rossji przez Radziwiłów, wyprowadza się ich na 3 miljony rubli.
Handel w Odessie, oprócz na Bosfor, ma jeszcze dwa ujścia i drogi — do Mołdawji, Austrji, Polski i Pruss, przez Tamożnie dubossarską, Wiciług, Radziwiłów, Brześć, i Jurburg, i do prowincji zakaukazkich przez Redut-Kale. Transitowy handel uregulowany drogą lądową, rozporządzeniem 5 Marca 1804 r. z opłatą jednéj ósméj cła taryfy powszechnéj i składającéj się na miejscu zkąd towar odchodzi, w całości; a siedém ósmych zostając jako zakład zwraca się za dójściem towaru do miejsca naznaczonego. Z Odessy dość jest poręki i opłaty jednéj ósméj.
Droga zwyczajna; najbardziej uczęszczana handlu transitowego jest: przez Odessę do Brodów, przez Radziwiłłów. Najważniéjszy tego rodzaju handel był w roku 1808 w czasie zawieszenia broni po traktacie Tylżyckim. Transit ze Wschodu wynosił 10,787,520 rub. sr. Transit towarów z Pruss i Austrji na Wschód idących tąż odbywał się drogą, ale daleko mniej znaczny. Austryackie i francuzkie fabryki potrzebowały bawełny, a nie mogąc jéj otrzymywać. zwykłą drogą przez morze śródziemne, pokryte flotami nieprzyjaznemi, znalazły przejście tędy. Ze Smyrny i innych tureckich miast towary ładowały się w Artaki i Rodosto na morzu marmora i na neutralnych okrętach przybijały do Odessy, tędy szły towary do Francji, Austrji i Belgji. W ciągu tego 33,130 balów bawełny, na cenę 10 miljonów rub. wyprowadzono z Odessy.
Dodajmy jeszcze niektóre wiadomości o stanie kupieckim w Odessie — Liczono w r. 1808 kupców 1-éj gildji 39, 2-éj 30, trzeciéj 135, w ogóle dwóchset czterech — W r. 1838 piérwszéj 67, drugiej 54, trzeciéj 644, ogółem 768.
Autor pisemka o Żydach w Odessie, cytuje tu samych izraelskich familji kupieckich 197 (788 dusz). W r. 1842 kupców 1-éj gildji 7, 2-éj 9, 3-éj 187. Kapitał tedy cały przez nich objawiony wynosił 2,026,000 rub. ass. Z tych, w trzeciéj gildzie, było siedmiu Notarjuszów, 24 birżowych Meklerów — Morski 1. Brakarzy dwóch. Żydzi zajmują się oprócz birżowych obrotów, handlem zboża z Bessarabji i Chersonu zakupowanego, a sprzedawanego w Odessie — Z Zagranicy kupują towary angielskie, francuzkie wprost, lub z drugiéj ręki, czasem niemieckie, przychodzące transitem przez Brody. Znaczny handel herbaty jest w ręku Żydów. Wewnątrz kraju wywożą oliwę, bawełnę, bakalje — Drobnych ich sklepów w Odessie w 1842 r. było 228; towarów w nich na 400,000 rub. sr.
Łupieztwo, powiada P. A. Skalkowski, w Odessie, stanowi nie tak może wielką massę jak zlewek rozmaitéj i wielce różnéj ludności; narodów, wyznań, obyczajów odmiennych. Dla tego to może, corps des commerce, tutejszy, nie stał się jeszcze jednorodném ciałem, „Co dziwnego, pisze tenże, że Karaim albo Sefer ormiański, (Bankier) nie może się zbliżyć z brodatym kupcem ruskim, albo wymuskany Negocjant zachodniej Europy, z bogatym Grekiem całe dni na podkurczonych nogach przesiadującym w Casino lub kawiarni, cudzoziemcy są tu ze Słowian Bulgarowie, Illiryjczycy, Serby — Grecy, Francuzi, (południowi) Włosi (najwięcéj Genueńczycy) Niemcy, Anglicy, Żydzi, Austryjacy, Szwedzi, Duńczycy, Ormianie, Wołosi, Rumuni, i Turcy. Tych ostatnich tak prawie jak nié ma, lub przynajmniéj bardzo mało. Statystyka kupiectwa przez P. Skalkowskiego zebrana, bardzo jest ciekawa, bo daje wypadki pewne od 1837 do 1842 r. okazujące tu stan kupiectwa, a zatém i handlu.
Szósta tylko część objawionych kapitatów, jest cudzoziemskiego pochodzenia, a i ta coraz się jeszcze zmniejsza. Zbija P. Skalkowski podania Turistów i Statystyków obcych, jakoby Odessa żyła tylko obcém życiem i cudzoziemcami. W ludności, liczy tylko jedną dwudziestą cudzoziemców.
Tenże uważa w swéj tablicy że liczba kupców pierwszéj gildy osobliwie, coraz się pomniejsza. Przyczynę temu naznacza skasowanie prawa, które dawało wolność budowania się za opłatą połowy tylko pobieranego quantum zwyczajnego; uważa także iż opłata piérwszéj gildy (3,000 rub. ass.) wymaga już wielkich obrotów. Z tego powodu przypisało się wielu do 2-giéj i 3-ciéj. Zapisanie się w obywatelstwo ułatwiło wpis do niższych gild. Z 1840 rokiem skończyły się też czasy ulgi i obcym kupcom mniéj niż 1-sza gilda wymaga kapitalu mającym wzbroniono handlować i zapisywać się. Żydów kupców liczba się powiększyła od 1837 r. do 1842, od 150 do 215.
Nie jednemu zdawać się może, iż nadto tutaj w przedmiocie handlu rozszerzyliśmy się z notatami naszemi. Dwojaka temu przyczyna. Raz że się nam zdało, iż mówiąc o mieście takiém jak Odessa, którego życie całe stanowi handel, które mu winno swój wzrost i byt, nie godziło się lekce handlu zbywać; powtóre, że u nas tak mało mamy wiadomości handlowych, a te tak są nie rozpowszechnione, a tak razem potrzebne — iż obowiązkiem podróżnego było coś o tem wiecéj napisać.
Handel morza czarnego i Odessy w szczególności, obchodzi niezmiernie prowincje Ukrainy i Podola, a nigdzie więcéj jak u nas wiadomości tego rodzaju nié ma. Ci sami, którzyby znaczne korzyści odnieść mogli, zdając sobie dokładną sprawę ze stanu i przyszłości handlu, przestają na zwyczajowém wyprzedawaniu produkcji, bez zastanowienia nad tém, jakieby korzystniejszemi i popłatniejszeni być mogły. To nas skloniło do dłuższego zastanowienia się nad handlemi zrobienia wyciągów, które nie jeden zapewne z pogardą ominie, lub z uśmiéchem przerzuci.

Źródła, w których czerpaliśmy, są wiary godne i za ich rzetelność ręczyć możemy.[56]


XIV.
11. Lipca. Kościoł katolicki — Ozdoby wewnętrzne — Ludność miasta. Odejście parowego statku i t. d.
11. Lipca.

W Niedzielę dopiéro, to jest jedenastego Lipca, wybrałem się pierwszy raz do katolickiego Kościoła, który tu tylko jest jeden, i na liczbę Katolików w mieście żyjących bardzo szczupły. Powierzchowność jego, gdy zkądinąd, tak o budowle piękne w Odessie nie trudno; — ledwie że nie brzydka. Jest jednak nadzieja, że za staraniem opiekunów, ma się rozszérzyć, przybudowaniem od wejścia powiększyć, (co rzecz konieczna) i zapewne upięknić. Wewnątrz Kościoła dość ozdobnie, a przynajmniéj bardzo porządnie i czysto. Dwa rzędy ławek i szeregi sciśnięte krzeseł (wszakże nie jak we Francji — bo bezpłatnych) zajmują cały prawie Kościołek. Scisk w nim w czasie niedzielnych i świątecznych nabożeństw tak wielki, gorąco, zaduch, tak straszne; że zaledwie w nich wytrwać można. Na prawo postrzegłem piękny bronzowy nagrobek Langerona, nie daleko od niego wisi nie dawno tu zawieszony obraz Włocha P. Vitale, wystawujący zdjęcie z krzyża, ale tak okropny, tak poczwarny, tak nizkie dający wyobrażenie o talencie (raczéj o braku talentu i nauki, powiedzieć miałem, że trzeba było ubóstwa Odessy, pod względem sztuki malarskiéj, aby takie straszydło zawiesić w Kościele. Jeśli uwierzono w dobroć obrazu, na mocy tego że Włoch go malował, bardzo mi serdecznie żal tutejszych znawców. W ogólności wszystkie též obrazy kościelne są mniéj niż mierne, lub wcale nic nie warte; daleko wszędzie znośniejsze pod względem sztuki, są wyroby z kamienia, marmuru i bronzu.
Posadzka Kościoła jest z kafli kolorową polewą okrytych. Każdy przychodzący postrzeże pewnie i zastanowi się, przed votum, szczególnego kształtu, okręcik wyobrażającém, a zawierającem w sobie lampę palącą się przed obrazem Ś. Filomeny; któréj winien będąc swe ocalenie, jakiś kapitan okrętowy, tu na pamiatkę nabożeństwa swego i wiary zawiesił.
Votum to przypominające chwile niebezpieczeństwa i uczucie religijne, dziś tak rzadko objawiające się otwarcie, miłe na mnie uczyniło wrażenie.
W Kościele jak na ulicach Odessy, taż sama różnych narodów i różnych typów twarzy, strojów, zwłaszcza, w niższych klassach, zbieranina, stanowi tło ludności. Każdy się tu modli swoim językiem, na swojéj narodowéj xiążce, a wszyscy łączą się w jeden wielki narod, uczuciem pobożności, którego odmówić mieszkańcom nie można.
W wigilją dnia tego, piérwszy raz miałem zręczność widzieć lud odeski, tłumnie zebrany, w całej swéj naiwnéj rozmaitości strojów i twarzy, przy domie Ilkiewicza, gdzie muzyka grająca, u wywieszonéj chorągwi jakiegoś widowiska, gromadziła, co żyło, w okolicy. Tu w Kościele, ten sam tłum zmniejszony wprawdzie o wiele, niedostatkiem tych, co inną wiarę wyznają, powtóre mi się przedstawił. Jest to cecha i piętno Odessy, że w niéj nie ma większości żadnéj, pierwiastki doskonale i w równych częściach pomięszane; a wszyscy zdają się być równie swoi i miejscowi.
Rossjanie, którzy step i hadżi-bejską przystań zajęli po Tatarach, są tu zapewne jako gospodarze w największéj liczbie; w ruchu jednak ulicznym i w fizjognomji miasta, nie widać téj ich większości. I oni tu jeszcze jak goście, tak nie dawno tę ziemię zajęli, i krótko jeszcze przebywali na niéj.
Ten niedostatek autochtonów, gdyż Tatarów, ostatnich stepu panów, nié ma tu i śladu najmniejszego w ludności, daje całemu krajowi a szczególniéj Odessie odrębną postać. Wszystkich gościnnie zaprasza ta ziemia, ciśnie się téż i Wschód i Zachód; a z powodu że każdy tu jeszcze gość, a już jak u siebie, powstaje szczególna jakaś mięszanina. Każdy ma swoje obyczaje, ubiéra się jak chce, mówi swoim językiem, żyje po swojemu, a nikogo to zupełnie nie zadziwia — Swoboda całkowita, wymagań żadnych, stosować się do nikogo nie potrzeba. Gdzie indziéj przybywając do kraju, przyjąć choć w części musisz jego obyczaje, strój, język, tu nic cię do tego nie zmusza.
W Kościele, traf najnieszczęśliwszy umieścił nas obok przy młodym chłopaku cierpiącym straszliwe konwulsje. Wrażenie jakie na mnie attak nagły choroby uczynił, długo mi się boleśnie czuć dawało. Nie znam przykrzejszego widoku, a wspomnienie jego jeszcze mnie przeraża.
Wieczorem statek parowy, Odessa (fabryki angielskiéj) ciągnąc za sobą ogromny czarny obłok dymu, odpłynął z szumem skrzydeł, wyorawszy na morzu jasną falistą brozdę, długo się lsnącą na ciemnéj przestrzeni — do Konstantynopola. Licznie zebrany na bulwarze lud, zalegając placyk przy Bursie; przypatrywał się temu cotygodniowemu widokowi, zawsze równie zajmującemu i ciekawemu — przeprowadzano oczyma podróżnego, aż zawróciwszy się zniknął za wzgórek kwarantanny, po nad którym tylko powiewała wstęga czarnego dymi, powoli oddalająca się i niknąca w powietrzu.




XV.
12. 13. 14 Lipca. P. A. A. Skalkowski — jego pisma, Historja nowéj Siczy — Spis Hetmanów Zaporoża. Traktat Kozaków z Turcją r. 1649 i t. d.

12 Lipca.

Nazajutrz zrobiłem najważniejszą mogę powiedzieć dla mnie znajomość tutaj, historjografa Odessy i noworossyjskiego kraju uczonego i miłego P. Apollona Skalkowskiego Członka tutejszego towarzystwa Starożytności, Towarzystwa Badaczy szwedzkiego, i t. d. i t. d. Ta piérwsza znajomość ułatwiła mi następne nie mniéj dla mnie miłe i konieczne, i utorowała drogę do poznania Odessy. — P. A. Skalkowski, którego wychowanie w prowincjach zachodnich, ułatwiało już niejako znajomość, przez swe prace będąc jakby gospodarzem w Odessie, którą piérwszy dał poznać, historycznie i statystycznie — zwrócił na siebie naprzód uwagę moję — Nieprzerwaną swą uprzejmością, troskliwém opiekowaniem się w ciągu całego pobytu, dostarczeniem xiąg i materjałów ze swego zbioru, ułatwieniem poznania historji i stanu miejscowości, pozyskał całą moję wdzięczność i serce.
Apollonjusz Alexandra syn Skalkowski, młody, trzydziesto kilkoletni człowiek, małego wzrostu, brunet, żywy; — i żona jego miła i piękna Serbka, przyjęli mnie z niezasłużoną uprzejmością, przedstawił mnie ich szwagier Doktor Siezieniewski rodem Litwin, którego wprzód już poznałem; i któremu winienem tę pożądaną znajomość, co potém tyle wpłynęła na uprzyjemnienie mojego pobytu w Odessie — Zaproszony na wieczorną herbatę, obejrzałem u P. Skalkowskiego, jego zbiorek starożytności, monet i różnych pamiątek. Rano, przebiegłem Birżę, w niéj salę na zgromadzenie kupców i członków wyznaczoną (P. Skalkowski jest także Sekretarzem Zgromadzenia kupieckiego) a niekiedy zmieniającą się na balową, — przepysznie urządzoną i ozdobioną smakownie. Uprzejmy gospodarz pokazał mi także niektóre ciekawe dokumenta i akta wynalezione przez siebie, które za materjał do dalszych jego prac, służyć mają.
Tu miejsce jest wspomnieć o dziełach P. Skalkowskiego, nie obojętnych i dla historji naszych prowincji. Oprócz wielkiéj ilości historycznych i statystycznych rozpraw, w przedmiocie historji nowo-rossyjskiego kraju, historji Tatarow nogajskich i krymskich i t. d., które nie jednokrotnie będziemy mieli potrzebę wzmiankować, wypisywać i cytować; — wydał P. Skalkowski, trzy ważne dzieła obszerniejsze: Piérwsze trzydzieści lat Historji miasta Odessy[57] Rzut oka chronologiczny na historją Nowéj Rossji[58] i Historją Nowéj Siczy.[59]
Dwa piérwsze dzieła z powodu otwarcia Archiwum z polecenia Rządu i wielce jasnego i dokładnego wykładu, zasługują na zupełną wiarę i są w tym przedmiocie najgruntowniejszą dotąd pracą. Nie podobna pisać o mieście, o kraju, nie mając ich pod ręką. Ważne dla Rossji, nie mniéjby powinny zajmować cudzoziemców; i dziwi nas, że dotąd ich nie przetłumaczono.
Trzeciem ważnem dziełem, a najzupełniéj także nowém, jest Historja ostatniego Kosza zaporożskiego, historja, nie z podań i cytat, ale z najciekawszych wypisów z własnego zaporożskiego Archiwum wyjęta, archiwum, którego exystencji wprzód się nawet, nikt nie domyślał. Wypisy z tego archiwum posłużyły P. Skalkowskicmu do utworzenia i zlania w całość nie wydanych dotąd i dokładnych o Zaporożu wiadomości; okazania go nawet w zupełnie nowém i jasniejszem niż kiedy świetle. Ta praca i poprzedzające, stawi P. Skalkowskiego w rzędzie uczonych ruskich, najsłuszniej poważanych i cenionych.
Nie obojętną byłaby i dla nas treść przynajmniej, jeśli nie całkowite tłumaczenie, tego wielce ważnego dzieła. Obecnie pracuje P. Skalkowski nad historją Hajdamaczyzny, do któréj za materjał fundamentalny służą mu zaporożskie Archiwa, nie ocenione swą nowością i autentycznością. Autor ciągle dopełniając poprzednich swych badań, wykończa historją Kosza i wyciąga jeszcze nowe z Akt zaporożskich dodatki do niéj. — Akta kozackie, chociaż nie sięgają nad XVIII wiek, dają jednak wiele objaśnień, mogących służyć do dawniejszych dziejów Kozactwa. — Z nich to cytowaliśmy wyżéj udzielony nam przez Skalkowskiego dokument o Bałcie, a poniżéj umieścimy jeszcze kilka łaskawie nam przez tegoż użyczonych, ciekawych dokumentów.
Historja nowéj Siczy, zawiera oprócz wstępu, o pochodzeniu i utworzeniu się Kozaczyzny, składzie wojsk zaporożskich, ziemiach im podległych, wojskowéj Starszyznie i towarzystwie, stepie, redutach i figurach przez Kozaków robionych; urządzenie Zaporoża wewnętrzne, sądowe jego zwyczaje, prawa, gospodarstwo, dochody, powinności, handel, obyczaje i t. d. Następuje historja od 1734 do 1775 r. i ważne dodatki, za okres ten sięgające, jako: Uniwersał Chmielnickiego 1655 r. kilka pomników z w. XVII w téjże materji, Przywilej (Hrammatę) Patryarchy Joachima r. 1688. Carski przywiléj o Samarze 1688 r. kilka ważnych aktów o związkach Zaporoża z Chanami krymskiémi świadczących, imiona Koszowych i Sędziów wojska zaporożskiego Hetmanów i Chanów krymskich.[60]
Czujemy się tu w obowiązku, podziękować najczulej p. Ap. Skalkowskiemu za nieprzerwaną jego uprzejmość, z jaką przez cały ciąg pobytu naszego w Odessie pomagał do jéj poznania. Wyznajemy szczérze, że bez niego nie moglibyśmy jéj poznać ani tak łatwo, ani tak przyjemnie, ani tak dokładnie. Czytelnicy nasi ocenią pomoc jego, z częstych cytat pism i wspomnień o nim samym.
Następne dni, przy codziennych kąpielach, przepędzałem na miłéj i nauczającéj rozmowie z P. Skalkowskim, który mi coraz nowych wiadomości i ksiąg udzielał.
Wracam tu jeszcze do jego Historji Zaporoża, dla obeznania z nią, choć trochę czytelników naszych.
P. Skalkowski uważa Zaporoże, za rodzaj kawalerskiego rycerskiego Zakonu, który w początkach XVI wicku uformowała w porządne ciało, sama potrzeba obrony, od napaści Tatarów i Turków, a jakkolwiek same tylko zbliżenia i podobieństwo, czynią niejako Kozactwo tém, czém je autor widzi, nie podobna temu sposobowi zapatrywania się na przedmiot odmówić nowości i oryginalności. Oto jest ciekawy Akt, w r. 1649 zawartego, lub może projektowanego tylko traktatu z Turcją, ubezpieczającego żeglugę i handel na morzu czarném, dla Kozaków. Akt ten, który, jak powiada autor, przywodząc go, dowodzi, że po Genueńczykach, Kozacy piérwsi mieli swobodę żeglugi i handlu na morzu czarném i na wschodnich brzegach, ważny jest wielce, a o ile wiemy, u nas nie znajomy[61].
I. „Sułtan turecki pozwala kozackiemu wojsku i ziemi jego, używać swobodnej żeglugi na morzu czarném do wszystkich swego państwa portów, miast i wysp, także na morzu białém, do wszystkich swych posiadłości i wysp z portami, także do portów innych państw i ziem chrześcijańskich, także do wszystkich rzek i miast, z któremi wedle żądania, w targi i handle wchodzić mogą, przedawać, kupować i mieniać, wedle woli zastanawiać się w portach lub wyjeżdżać gdy zechcą bez przeszkody wszelkiéj i sprzeciwienia.
II. Dla wspomożenia nowego handlu wojska zaporożskiego i ziemi jego Sułtan turecki, oswobadza kupców ich, od wszelkich ceł, myt i podatków, a także towary ich, jakie tylko oni w państwa jego wwozić lub z państwa tego wywozić zechcą w ciągu lat stu (jeśli nie na sto lat, to choć na 50, lub najmniéj trzydzieści) czego urzędnicy i naczelnicy postanowieni wszędzie doglądać mają. A po upłynieniu lat stu, jeśli Bóg dozwoli, mają opłacać nie większe od samych Turków.
III. Domy na skład towarów w miastach i portach Sułtana tureckiego, jak przy czarném morzu, tak i na białém znajdujących się, pozwala Sułtan wojsku zaporożskiemu pobudować i w nich targować, kupcom swobodnie przebywać, nie opłacając żadnego mytu w przeciągu wyżéj wspomnionych lat stu.
IV. Rezydent wojska zaporożskiego i ziemi jego w Stambule będzie przebywał z należytém uszanowaniem i bezpieczeństwem; obowiązany będzie pilnować wymiaru sprawiedliwości dla pokrzywdzonych Kozaków. Także i wojsko zaporożskie rezydenta sułtańskiego w portowém mieście swém mieć będzie, a ten wydawać pasporty Kozakom ma, na swobodny ich przejazd w galerach i statkach gdzie zechcą, a za pasport nie pobierać więcéj nad czérwony złoty jeden. W przytomności jego ma naczelnik galery lub statku złożyć przysięgę, że on żadnéj zdrady przeciw Państwu Sułtana JMości nie uczyni, a namiestnik Sułtana, obowiązany prawo to, po turecku spisane, każdemu potrzebującemu na pismie wydać z własnoręcznym podpisem i przyłożeniem pieczęci.
V. Dla powściągnienia swawolnych ludzi od napadów na morzu, z dozwolenia Sułtana JM., wojsko zaporożskie założy kilka miast portowych niżéj porohów, aż do ujścia rzek Bohu i Dniepru, zkąd i handlować ma i nad bezpieczeństwem morskiém czuwać przeciw swawoli złych ludzi.
VI. Jeśliby kto swawolnie z wojska zaporożskiego napadał na morzu; nad takowym należny sąd, uczynić ma wojsko zaporożskie, przy Namiestuiku Sułtana JMości, a dla tego handlowi Kozaków i kupiectwu ich trudności i przeszkód czynić, nigdy i nikt w państwie tureckiém nie będzie.
VII. Jeśliby z Donu wynikła jaka swawola i stamtąd na morze wyjechali dla rozboju, to razem z tureckiemi galerami łowić ich powinni będą, a kozackich swawolnych ludzi karać i wzajemnie jeden drugiego wspomagać obowiązują się, aby morze było czyste i swobodne.
VIII. Jeśliby Galera kozacka, w czémkolwiek prawa Sułtana JMości (broń Boże) przestąpiła, to naczelnik Galery ma być ukarany, a ona sama z towarami i czeladzią jéj zostanie wolną i inne także w towarzystwie z nią będące galery i statki, mają być swobodne, aby niewinnie nie cierpieli, a zawarty pokój niczém nie był naruszony.
IX. Jeśliby galera albo statek kozacki rozbił się na brzegu sułtańskim, to rzeczy te, które mogą być ocalone, jeśli się ochronią, dziedzicom oddane być mają.
X. Co się tyczy długów kupieckich prawo, kupcom kozackim, takie być ma, jako Turkom w całém państwie i sąd niezwłoczny.
XI. Galer i statków kozackich, na żadne potrzeby i służbę Sułtan turecki używać nie dozwoli, ani ludzi ich, ani towarów, ani broni, a swobodny wchód i wychód ze wszystkiém co mają, gdy zechcą, im przyrzeka i ubezpiecza.
XII. Gdyby jaki kupiec umarł w państwie tureckiém na morzu lub na lądzie, to cały majątek jego pójdzie na prawych dziedziców jego i przez nikogo zatrzymany nie będzie, a choćby co komu zapisał lub przeznaczył przy śmierci; będzie się uważało za nieprawne.
XIII. Niewolników chrześciańskich u Turków zostających, tak jako tureckich u Chrześcian, kupcom kozackim wolno będzie wykupywać, a jeśliby niewolnik chrześciański, w państwie tureckiém znajdujący się na galerę lub statek kozacki uciekł, to go taić lub ukrywać naczelnik galery nie będzie, ale powinien go wydać, a za to żadnéj krzywdy i ubytku nie poniesie, ani galera jego, ani ludzie, ani towary. Także jeśliby robotnik jaki wolny lub niewolnik z galery kozackiéj zbiegł, Turcy powinni będą wydać go Kozakom.“
Traktat ten czy zawarty i ratyfikowany był, nie wiemy; kopja bowiem przez autora wyjęta ze zbioru Dyplomatów, nie okazuje śladu tego; owszem jedno miejsce zwłaszcza, (gdzie mowa o trwaniu traktatu) dowodzi, że to był raczéj projekt i myśl tylko, może nie doszła. Zawsze jednak dokument ten, choćby w stanie projektu, jest wielkiéj wagi dla historji Kozactwa.

KONIEC TOMU PIÉRWSZEGO.





  1. Alf. Karr.
  2. Wojna domowa f. 49.
  3. Wspomnienia T. I. 183, 185.
  4. patrz Wspomnienia Wołynia T. II. 143 et sequ.
  5. Collectanea I: 208.
  6. p. 13.
  7. O zajęciu Konstantynowa przez Neczaja, pisze Kochowski: Neczajus Cosaccorum Tribunus, vir pericula praeceps prope Exercitum Suggressus, aliquot succensis oppidis Constantinovium in oculis Ducum invadebat, contra quem acsi aliud agendo Lascius destinabatur. Climaeter I. f. 53 anno 1648.
  8. Wojna domowa f. 51.
  9. Tak Kraśne, tak Szarogród. Brasław i Winnice
    I gdzie daléj po Horyń zamierzył granice
    Opanowane snadnie —
    Wojna domowa. Tward. C. 1. f. 15.
  10. Obrazy starodawne — Wojcickiego T. I. 86.
    Jeszcze jedno wspomnienie Tulczyna, o którém zupełnieśmy zapomnieli — ze wstydem wyznajemy, że dopiéro Dziennik podróży Dra. Kar. Kaczkowskiego przywiodł nam na pamięć, Trebeckiego, śpiewaka Sofijówki i jego wróble, które jeszcze w czasie odwiedzin P. K. exystowały. Takeśmy to nie wdzięczni i mało pamiętni! Na miejscu nikt o Trębeckim nawet nie wspomniał, a myśmy nie dopytywali. Przyznajemy się do grzechu. Ale czy śpiewak Soſijówki, a dworak Potockich, tak prędko zapomniany, nie przywiedzie na myśl, sprawiedliwych słów Pisma, o tych, którzy płacę swoją otrzymali i nic więcéj wymagać nie mogą?. I on podobno należy do tych biédnych, co nagrodę wziąwszy za życia, nie wiele od potomności, w dodatku odbiorą — Smutna myśl! tak wiele wieńców, tak prędko uwiędłych — Smutna myśl i smutna z niéj dla nas wszystkich nauka.
  11. Kawony i harbuzy musieliśmy wziąść od Tatarów, bo ich nazwania w naszym języku, pochodzące z tatarskiego, tego dowodzą — Zobacz podróż Klaprotha na Kaukaz.
  12. Bałtę kładnie Autor Dykcjon. geogr. Wsiewołoski (Moscou 1823), o 85 werst od Dubossar, dodaje że mieszkańcy polskiéj strony, są dosyć bogaci z handlu, który prowadzą.
  13. Tłum. polsk. T. II. str. jjj.
  14. Arba, wyraz tatarski, oznacza wielki wóz o dwóch kołach wołami lub wielbłądami ciągniony, w Krymie dotąd używany do przewozu ciężarów. Zobacz rysunek jego w winietkach do podróży P. Renilly, rysowanych przez Duplessis-Bertaux.
  15. Voyage etc. Ed. 1799 T. I. p. 45.
  16. Około Ananiewa do rzeczki Teligór, wpada Lipiecka — Tu znajdowano często starożytne pieniądze, a mianowicie autor Scytji Herodotowéj, (P. Nadeżdin) przywodzi jedną, Antonina. (Scytja str. 36, nota).
  17. Bałka, savité, Pallas: Voyage, an. 1793 Ed. 1799 T. I, 54.
  18. Journal des Mines de Russie. 1837.
  19. Voyage de la Propontide T. II. p. 361.
  20. Castelnau. T. III.
  21. Voyage en Crimée et sur les bords de la Mer Noire pendant l’année 1803, suivi d’un mémoire sur le Commerce de cette mer, etc. par J. Reuilly Paris. 1806. 8. avec des vignettes par Duplessis Bertaux.
  22. Essai historique sur le Commerce et la Navigation de la Mer Noire. Voyage et entreprises pour établir des rapports commerciaux et maritimes entre les ports do la mer Noire et ceux de la Méditérannée. Paris. 1805. 8. 300 pp. Chap. XLI. p. 216. Notions diverses sur Odessa.
  23. Lettres sur Odessa par Sicard aîné, négociant établi dans cette ville S. Petersbourg. 1812. 12. 145. pp.
  24. Voyage dans la Russie méridionale et particulièrement dans les provinces situées au de là du Caucase, fait depuis 1820 jusqu’en 1824 par le Chev. Gamba, Consul du Roi à Tyflis. T. I. Paris. 1826. 8.
  25. Reisen in Südrussland von J. G. Köhl. Dresden und Leipzig 1841 8. I. II. Th.
  26. Voyage etc. Paris. T. 1. 1826.
  27. Sur les bords escarpés de la mer noire, au fond d’une baïe pittoresque et sinucuse, s’élève une jeune cité, dont les monumens ne remontent guères au delà du XIX siècle. Assise sur un piedestal de roches rougeâtres, qui forment comme la ceinture d’un vaste terrain d’allusion, imprégné de coquillages et de débris, Odessa offre l’aspect d’un monde naissant, sur les ruines d’un monde détruit, elle pose et grandit avec rapidité sur un sol moitié classique, moitié barbare, entre les ruines enfouies des colonies grecques du Pont-Euxin, et les tumulus de ces chefs nomades, qui n’ont laissé dans le desert que des tombes et la trace á demie effacée de leurs coursiers et de leurs troupeaux. — En appercevant pour la première fois cette ville si étrangère au passé, si vivante dans le présent, si riche d’avenir, on dirait un phare construit à la hâte, entre deux solitudes — les steppes et les flots. — A. Stourdza.
  28. Wyraz turecki, znaczy toż co ruska dacza, co włoska villa, francuzkie maison de plaisance-campagne. U nas dawniéj w Polsce, zwano to Kampanią. Nazwa futor jest przekręceniem złem, chutoru. Podróżny Köhl zwiedzający nie dawno południową Rossję, powiada dobrodusznie, że do wyrazu Chutor, żaden się język nie przyzna i zabawną robi uwagę, że Niemcy zwący je futter, zdają się wywodzić ze swego!!!
  29. Reisen etc. T. I, 78.
  30. J. G. Köhl. T. I. 79. Baut man noch dazu die ganze Treppe aus dem erbärmlichen weichen Muschel Kalkstein Odessa’s, dessen Quadern nicht 10 Jahre übereinander liegen können etc.
  31. Essai sur l’histoire ancienne et moderne de la Nouvelle Russie. Statistique des provinces qui la composent, fondation d’Odessa, ses progrès, son état actuel, détails sur le commerce. Voyage en Crimée, dans l’intérêt de l’Agriculture et du Commerce avec Cartes, vues, plans etc. dedié a S. M l’Empereur Alexandre I. Paris. 1820. T. I. 8vo 351. T. II. 387. T. III. 347. (3. Vol. p. 35).
  32. Stryjkowski, f. 375.
  33. Laonici Chalcondylae Atheniensis de origine et rebus gestis Turcarum Libri Decem, nupere Graeco in latinum conversi Conrado Clausero tigurino interprete etc. fol. Basileae per Joan. Oporinum 1556. Lib. II. Huic regioni adjacent quidam, de Scytharum genere non pauci, qui opibus plurimum possunt, subiecti Cazemiri regi. Istum Regem comitentur Scythae nomades, quocunque bellum vertit. Virtus autem ejus in omnibus praeclara etc. —
  34. Chalcondylas. Lib. III. f. 42. sequ. Polonis annexi sunt Lithani, qui et ipsi usque ad Euxinum Pontum Sarmatiamque pertingunt — et quidem Pognania nigra (Bohdania?) ad Lithanos et Sarmatos se proijcit etc.
  35. Naruszewicz. Tauryka. 100.
  36. Reformacja Obyczajów. Starowolski. 127.
  37. Czacki, O Polsk. i Litew. Prawach. T. II. 185.
  38. Kromer z Długosza f. 279.
  39. Piasecki, f. 52.
  40. Sarnicki, f. 244.
  41. Sarnicki. lib. 11.
  42. Comm. rer. moscovit. f. 104.
  43. Swięcki.
  44. Kobierzycki, f. 649.
  45. Naruszewicz. Tauryka, 95.
  46. Vita ap. Gratiani.
  47. U Dogiela. Limites Regni Poloniae et M. D. Litvaniae ex originalibus et exemplis authenticis descripti et in lucem editi. Anno 1758. Vilnae, Typogr. Schol. Piar. 4. f. 54 serie.O granicach z państwy Cara Tureckiego.
    Nauka Króla JMci Dzierżawcy Winnickiemu Panu Krzysztofowi Kmityczowi dana, o granicach między Państwy J. Król. Mci, y Ziemią Wołoską, także Białogrodem. (Ex Archivo M. D L. Lib. XXIX. fol. 51.)
    W téj Instrukcji przykazano Panu Kmityczowi, aby gdy Sułtan od siebie dla oznaczenia granic, przyszle „ze dworu swego człowieka dobrego“ a Król JMość ze swéj strony naznaczonego Bernarda Maciejowskiego od korony, a P. Kmitycza z Litwy — Pan Kmitycz posłał do Semena Babińskoho, do którego osobno dany list królewski o ukazanie wierne granic tak Korony, jak W. X. Lit.
    Rozkazuje Instrukcja dowiadywać się o granice od Kijan, od Czerkassów, od Kanewców i Ziemian Bracławskich i Winnickich. Semen Babiński i Bohusz Słupica wprzódy, wysłani dla obejrzenia granic, potém je wespół z P. Kmityczem wytykać mieli, a jeśliby ten Kmitycz umarł, na jego miejsce wyznaczono kniazia Bohusza Fiedorowicza Koreckiego, Dzierżawcę Żytomirskiego — Tu powiada: „Co zaś należy do granic Oczakowskich, jeśliby ów posłaniec Cara Tureckiego z wami około tego rozmawiał, i o granicach oczakowskich pytał się, wy na to jemu odpowiecie, że my granic oczakowskich tobie ukazywać nie możemy, bo Oczakow jest Króla JMci, i stoi na gruncie własnym X. W. Lit. i z dawnych czasów państwu Jego Miłości należał, i trzymany był. Jakoż w pismach dokończalnych tatarskich, które Carowie Perykopscy z przodkami Hospodarskiemi i z Jego Miłości samym Hospodarem naszym stanowili, Oczakow ku Państwu Jego Miłości X. W. Lit. jest opisan, i zawsze to do Państwa Jego Miłości Hospodarskiego należało. A tak my z tych przyczyn granic Oczakowskich pokazywać nie możemy, a jeszcze posłańcu Cara Tureckiego. — „Granic dany był wypis przy Instrukcji, o inne dowiadywać się kazano u mieszczan i ziemian Bracławskich i Winnickich.
    Następną Instrukcję w całości dajemy.
    Nauka tym, którzy od nas na ukazanie granic między naszemi a Cara Tureckiego Państwy są wysłani i wysadzeni Roku 1542. (Ex Archivo Regni. Dogiel. 57.)

    Naprzód gdy wysłańcy a ludzie k tey rzeczy przez nas obrani y wysłani z temi, którzy będą od Cara Tureckiego ku tey też to rzeczy posłani, ziadą się, tedy powiedzą im pozdrowienie y łaskę naszę. Potym powiedzą iż gdyśmy do Cara JMci Tureckiego, przyiaciela naszego kilka posłów słali naszych, aby te rzeczy, o granice które są nasze, a o które też ludzie zobopolni tródności a szkody mieli byli okazane, tedy ta rzecz, acz już była, y przez Cara Jmci Tureckiego, y przez nas naznamionowana, y postanowiona, aby tam byli ludzie z obudwu stron zesłani, a wszakoż ta rzecz ku skutku nie przyszła była dla inszych potrzeb, y trudności tak naszych, jako Cara Jmć. Tureckiego przyjaciela naszego. Alić gdyśmy teraz naszego człowieka Mikołaja tłómacza poslednieyszy kroć słali do Cara Jmci Tureckiego przyjaciela naszego, tedy on nam przez niego y przez listy swoje, wskazał, że to jest Jmci wola aby te granice były oglądane, y postanowione, ku któremu oglądaniu y postanowieniu, wyjechać Sędziakowi Sylistratskiemu y z inszymi Sędziakami pogranicznemi rozkazał, jakoż to poseł ten, który teraz niedawno u nas od tego Sędziaka był z listy Carskiemi, które k niemu Car Jmć Turecki pisał, aby ku tey rzeczy wyjechał y z inszemi, y którego nam przepis z swoim listem posłał, który ludzie nasi, będzieli tego potrzeba, ukażą, potwierdził, żądaiąc y daiąc nam znać abyśmy też ku téy rzeczy kogobyśmy chcieli z ludzi naszych posłali, a tak my w tey umowie y postanowieniu, które się między nami, a między Carem Jmcio Tureckim Przyjacielem y Sąsiadem naszym stało, czyniąc dosyć, Wasześmy y z inszemi ku tey rzeczy posłali, ku okazaniu granic naszych, a pol ku których, okazaniu powiedzą, żeśmy gotowi, a list ten mocy naszéj, któryśmy wam y naszym poddanym z wami dali, granice okazać, tedy tym którzy będą z strony Cara Tureckiego okażą, iesli że się o mocy pytać będą.
    Po tym gdy ludzie Tureckiego Cara, na tę rzecz im odpowiedzą, tedy powiedzą nasi, iż iesteśmy gotowi granice, które są dawne a prawdziwe między naszemi a Cara Tureckiego Państwy okazać, które będą okazować wedle nauki ludzi naszych pogranicznych. A to mają na baczności mieć, y o to się pilnie starać.
    Y o koło tego chodzić, aby oni naprzód granice nasze ludziom posłanym k tey rzeczy Tureckiego Cara okazali. Jeżeliby tego więc nasi przewieść nie mogli, iżby przodkiem granice nasze okazowali, tedy pozwolą Tureckiego Cara ludziom, iżby oni naprzód okazowali, a z niemi nasi pojadą, a wszakoż tak pozwolić mają, iż też nasi poddani mają okazować granice nasze, po okazaniu ludzi tureckich, za któremi też Turcy jechać, a oni oglądać będą powinni, gdy będą okazować nasze granice.
    Które gdy będą okazować nasi k tey rzeczy posłani, będą się domagać tego na tych, którzy będą od Cara Tureckiego zesłani, aby te granice, które są prawdziwe a starodawne, które okazować będą, znakami, jakiemi wiecznemi byli iuż oznaczone, tak iżby ony wiecznie znać y trwać miały, między naszemi a Cara Tureckiego państwy, a iżby też iuż tych rzeczy a tródności, które około tych granic bywały, wieczny koniec był y pokóy.
    Jeśli że więc nie będą się mogli na to zgodzić, aby były granice tak iako naszy ukazować będą, uczynione y postanowione, tedy te rzeczy a różności naszey na nas, a Turcy na Cara Tureckiego włożyć, a z niemi się na nas odzywać mają, a wszakoż nasi cokolwiek. Turcy mówić będą, a co za przyczyny dawać, przeczby te granice tak być nie miały wszystko potym maią posłać, abyśmy potym mieli naukę, jakobyśmy mieli w tey rzeczy drugi raz postępować z Tureckim Carem, a oney koniec uczynić wieczny, a też nasi będą pilnie te pola oglądać, a która między niémi różnica będzie, nam potym naukę dać, jakobyśmy potym mieli granice najprościéj czynić z Carem tureckim ani też z niejakim ziemie nieszkodliwym upusczeniem naszym.
    Jeśli że więc Turcy będą mówić, iż to tatarskie są pola, to potym znać, iż są na nich jescze groby tatarskie, a iż też Tatarowie będąc naszemi przeciwniki tych ziem ku Oczakowu zawzdy używali, czemużby teraz, pan nasz Car turecki, który jest przyjacielem waszemu panu, za tą przyczyną używać tego nie miał? — Powiedzą nasi, iż my na onczas daliśmy byli, y dopuscili Tatarów Oczakowa używać, który jest własny nasz, y na naszéy ziemi jest dla posług, które Tatarowie na onczas nam czynili, o któryśmy teraz milczeli, dla tego że ich teraz w ręku Cara Tureckiego, z ktorym my mamy przyjazń, przymierze y pokoy — ale powiedzą, iż pol tych nie było dano ku używaniu Tatarom nigdy, y owszem ony z nich bardzo bito y spędzano, tak jako też tego dobre znaki są. A też bez tych pol poddani nasi obeyść się żadnym obyczajem nie mogą, dla żywności swéy, y statków swoich, y też iż wiedzą że ich z starodawna były w używaniu. Ale gdy pola wedle starych a prawdziwych granic ograniczone będą, tedy poseł nasz powie, że radzi my to uczyniemy, y na potym, dla téy przyjazni która jest między Carem Tureckim, owce pasać dopuścim, na tych naszych polach za naymem y płatem słusznym y podobnym, które pola naymować, powiedzą nasi że mają moc, którą im My dawamy a tak będą one naymować ludziom Carskim, iesli że będą chcieć, tak iako będzie naylepiéy a naypoczciwiéy, y nam pożyteczniéy mogło być, co my ich rozumowi y wierze poruczamy.
    Krzywdy które iesli będą z obudwu stron, tedy one porównać y zgodzić, obyczajem przyjacielskim y pogranicznym będą mogli y mocni, do którychby się zgodzić nie mogli, ani ich porównać, tedy ony na nas iako nasze rzeczy a sprawy, o których się nie będą mogli zgodzić, ułożą.
    Y insze też rzeczy, które są y przez Sobockiego, y przez Wielamowskiego od Tureckiego Cara nam obiecane, aby były uczynione, domagać się tego nasi będą iako o puszczenie więzniów, o Tatary, y o Kozaki Białogrodskie, którzy czynili szkody w państwach naszych, aby byli pokazani, o most aby był w Tehinie zrzucon, y o insze rzeczy, które z listów tych, które tłumacz nasz od Cara tureckiego przyniosł, y z odpowiedzi Sobockiemu daney, y z listu Wielamowskiego szerzey wyrozumieją.
    Jeśli powiedzą Turcy, iż te pola y ziemie były są Wałaskie, powiedzą nasi, iż ani są, ani byli, ale są nasze własne, y młyn którym alegują, któryśmy dali byli Wałachom pożywać na czas, iż nam, y Koronie Polskiey przy którey na onczas byli, posługi wielkie czynili, za używanie y młynów y inszych rzeczy, które od przodków naszych mieli, na które rzeczy są listy y zapisy u nas, któremi te rzeczy są opisane y któremi zapisali, iż ziemie y mieysca niektóre, y młyny zawżdy nasze y na naszéy ziemi były, które listy y zapisy, kiedy k temu przyjdzie, a tego potrzeba będzie, my okazać iesteśmy gotowi.
    Co się dotycze tego poslednieyszego Tatar rozgromienia, które się przez Pretwicza y przez nasze stało, o które się poseł Sędziaka Sylistrskiego który teraz nie dawno u nas był, y Carskim y pana swego Jmieniem skarżył, mieniąc y powiadając, żeby tam w tenczas mieli ludzie y konie tureckie nasi pobrać, tedy nasi wywiedziawszy się z Pretwicza, y z inszych, iako się sama w sobie rzecz ma, y jako się to stało, powiedzą Sędziakowi Sylistrskiemu y inszym Cara tureckiego ludziom, iż nasi nie są nic w tym winni, bo niewiedzieli oni, żeby tam Turcy być mieli, iedno że Tatarzy, którzy w państwach naszych szkodę czynili, bieżeli. A włożą na Turki nasi winę, skarżąc przed Sędziakiem, że oni nad przymierze y przyjazń, która iest między nami, a Carem Tureckim, czynić to państwom y poddanym naszym smieli, a będą prosić Sędziaka, aby tym rzeczom on w czas zabieżał, a Jego Mości Tureckiego Cara ludziom rozkazał, żeby na potym tego nie czynili, ale iżby się wedle przymierza, a przyiazni tey która iest między nami, a Carem Tureckim zachowali, a oną mocnie tak, iako my trzymamy, trzymali, a to jeszcze ludzie nasi ludziom Tureckim powiedzą, co się im będzie widziało na tenczas lepszego y potrzebniéjszego bo my to ich roztropności y rozumowi poruczamy.

    Granica X. Litewskiego z ziemią tatarską, Perekopską, Oczakowem, Białymgrodem y ziemią Wołoską.
    (Ex archivo M. D. L. Lib. XXIX. fol. 52. Dogiel. 61.)

    Te są, granice W. X. Lit. swiadectwo Hospodarowi powiedzieli ludzie starzy Kijanie, Czerkaszanie, Konewscy, którzy wiedzieli póki te granice Hospodarskie, y po którym mieyscu są granice, y uroczyszcza do państwa Jego Miłości X. W. Lit. należące, z ziemią Tatarską, Perekopską, Oczakowem y Białymgrodem y z ziemią Wołoską. Naypierwey powiedzieli, iż ziemia Waszéy Miłości Hospodarska W. X. Lit. poczęła się od Murrafy rzeczki, która wpada w Dniestr, y na niż Dniestrem popołowie Dniestra mimo Tehinu, aż gdzie Dniestr wpadł w morze; a z tamtąd od ujścia Dniestru, miedzą poszła granica mimo Oczaków aż do uyścia Dniepru, a Oczaków na ziemi W. M. Hospodarskiey stoi, a od uyścia Dniepru, do Ławania. A u Ławania przewozy były W. M. Hospodara na połowę z perekopskim Carem, a po tey stronie Ławania z Perekopską ziemią granica Waszey Miłości po Owczą wodę, y w wierzch Owczey wody, w wierzch Somora, y w wierzch Oryca, aż do Dorica, a od Dorica cicha Soma, po cichą Some a na teyże granicy Kniaź Semen Olelkowicz wysyłał Namiesnika swego Swirpłowa, który od niego Czerkasy trzymał, y ten potym mieisca obieżdżał, y potym w Uroczyskach granice kładł tak z ziemią Tatarską, iako y z Białymgrodem tudziesz z ziemią Wołoską.
    Disscimitatio sive Tractatus inter Achmetum Imperatorem Turcarum et Augustum II. Regem et Regnum Poloniae, quo fines et limites, inter utraque Dominia definiuntur. Datum 14 Novembr. A. 1703. Ex Archivo Regni. Dogiel. 62. sequ.
    W akcie tym nazwiska miejsc do nie poznania w kopji dogielowskiéj poprzekręcane. Dukt graniczny wyprowadzony i miejsca jego pooznaczane kopcami i kamieniami z napisami. Chodziło tu o trudności od Wołoszczyzny zachodzące. Podpisali Akt: Hadżi Ibrahim — Marcin Chomentowski Wda bracławski, Jan Koniecpolski Koniuszy W. Kor. Stephan Humiecki Podstoli Koronny. Datum ad populos terminales fluvium Boh nuncupatum, ubi Sina Woda influit ex altera parte, 14. Novembr, Turciae dictus primis Lunae Novembri, a. 1115.
    A. 1621 (f. 73) per solemnem tractatum obligavit se Osmanus ex porta Othomanica, Sigismundo Regi et Reipubl. Poloniarum, et quidem:
    Art. VI. Quod Tartari nullas excursiones in ditiones Polonicas facere praesument, quininio a transitu Oczakoviensis, per Sulotanum arceri debent.
    Art. VII. Si quae damna Poloniae Tartari fuerit compensationem eorum dare tenebuntur, et Tartarorum Hanus a Sultano Domino suo puniendus foret etc. Traktatem 1636. z Amuratem IV. Art. V. Quod Turcae nullum erigent fortalitium ad limites Poloniae — zastrzeżoném było.

  48. Odessa qui est devenue pour la Russie ce que la Suisse et l’Italie, sont pour l’Europe oceidentale. Gamba. O kąpielach, ich użyciu i lekarskich skutkach, patrz T. II. Dziennika podróży do Krymu Dra Kar. Kaczkowskicgo, gdzie w téj mierze dokładniejsza zapewne od naszéj znajdzie się wiadomość,
  49. Mémoire sur le Commerce des ports de la Nouvelle Russie, de la Moldavie et de la Valachie, par Jules de Hagenmeister. Odessa. Impr. de la Ville 1835. 8. 199 pp. VI. Tables. — О торвовлѣ промышленнойсти, просвѣщеній и образованій О децкихъ Евреевъ И. С. Финкеля Одесса 1843. 8. 24 стр. — Lettres sur Odessa, par Sicard 1812.
    Историчеко-Статистическій опытъ о торвовыхъ силахъ Одессы. Соч. А. Скальковскаго. Ode. 1839. 8. Одесса въ 1840 водахъ тобоже (Рукопицсъ)
    Kalendarz odesski na rok 1841. zawiéra artykuł o handlu p. F. Brun, wyborny.
    Noticia sobre el commercie que se puede entablar entre Odessa, Espana y sus Americas, por los Senores Baguer y Compania Comerciantes en Odessa 1830 st. 9. pp. 1 Tabl.
    Reisen in Siedrussland von J. G. Köhl. I. II th. Dresden und Leipzig. 1841. To ostatnie dzieło powierzchownie rzeczy bierze, nie jednokrotnie nawet fałszywe wnosi podania, które poniżéj zbijać, gdy zręczność się nawinie, będziemy — W polskim języku nic nie mamy o handlu morza czarnego.
  50. Średnia cena frachtu (de nolis), była do Konstantynopola 7—18 kop. Syra 10—23 — Smyrna 12—24, kop. od kilu zboża – do Liwurny od worka 20—27 — Genui od miary 68—111. Marsylji (par change) 125—225, do Londynu od kwarteru 261—377 kop. Do Konstantynopola od kantoru łoju 20—48.; do Marsylji 87—100 — Londynu od tony — 937—2320 kop. Skóry i wełna do Triestu od kantoru 81—243 do Marsylji 125—235 kop. srébrem.
    Płacą statkom przewożącym, do Chersonu i Mikołajewa 50 do 150 kop. — do Taganrogu 200 i 300 assyg. od czertwerti — Wóz parowołowy wiezie 4 do 6 czetwerti, 40 do 60 pudów, jednokonny 3 do 4 czetwerti, 30 do 40 pudów — Płaci się od transportu w okolicy 40 do 80 kop. od puda, — do Charkowa 100—150 — Moskwy 200 do 300. Krzemieńczuka 100 do 120, Radziwiłłowa 100 do 200 kop, od puda (assygn).
  51. Oto ceny w porcie Odessy — Blé tendre od 1814 do 1818 r. od 26 rub. 58 kop. czetwerti 1819 do 1824 — 20 rub. 32. kop. 1825—1829, od 12 rub. 5 kop. 1830—1832, 17 rub. 35 kop. Najwyższa cena była 45 rub. w r. 1817 najniższa 7 rub. w r. 1829 blé dur (arnauta) droższa była o 1 lub 2 ruble od blé tendre. Żyto pół ceny téj dochodziło, jęczmiéń i owies, czasem szły na równi z żytem.
  52. Obywatele prowincji bliższych Odessy, dostawujący pszenicę do tutejszego portu, nie podobna, aby sami lub przez pełnomocnych w każdym czasie sprzedać ją natychmiast mogli. Przedaż ta, gdyby nawet była zawsze podobną; nigdy nie mogłaby być korzystną: na to zaradzają dość liczne Kantory kommissów dla handlu mianowicie zbożowego, założone. Ustępując niewielkiego procentu na koszta, najęcie magazynu i t. p. zostawuje się zboże, do nadejścia lepszych cen. Takie kantory są dla Ukrainy i Podola pp. Zbyszewskiego Iwaszkiewicza i innych, dla Galicji i Austrji, zkąd od niejakiego czasu coraz więcéj do Odessy przychodzi pszenicy — P. Karola Michałowskiego — Dla produkujących ustanowienie Kantorow tych, jest niezmiernéj wagi i z prawdziwą ich korzyścią, mogą bowiem zdać się zupełnie na nie i nie doglądać sami przedaży, która, jakeśmy wyżéj powiedzieli, nie zawsze na razie, może być korzystną.
  53. Cła od wywozu z Rossji, od 10 pudów lnu — 1. rub. 50 kop. srebr. od pieńki, 1. rub.; od czetwerti siemienia lnianego 25 kop.
  54. Krowa daje 2½ pudów łoju, wół od 4 do 6 — baran 25 do 40 funtów.
  55. Autor Noticia sobre el Comercio que se puede enlablar entre Odessa Espane etc. tak pisze o wwozie z Hiszpanji. Los articulos que la Espana puede importar a Odessa, son: ozucares blancos de la Havana, cafe verde y ordinario, palo paratiaturas como: i fustete Santa Marta Fernambuco, Bresilete Campoche, sin differencia de precio por el corte, caobas, ebano. Guayacan a palo Santo, zarzaparilla, anil, aochinillas, cacao, pimienta, canela, azafranquina, pimienta de tabasco, clavo especie, nueces muscadas, vinos de toda Clase, aceytes de comer, agrio de limon, aceytunas y anchoas saladas, uwa pasa, almendras dulces, y amargas, en cacura y sin ella, tapones de corcho, vainilla y varios hegidos en sederia, panos finos, plomos etc.
  56. Ruch portu według P. Skalkowskiego —
    Z portu odeskiego wyszło za granicę
    w roku 1802 — towarów na rubli 1,514,000.
    1812. —   —   —   —   — 1,855,000.
    1822. —   —   —   —   — 13,008,000.
    1832. —   —   —   —   — 29,108,000.
    1838. —   —   —   —   — 38,380,000.
    Przywiezione w r. 1802. na —   —   — 719,000.
    1812. —   —   —   —   — 2,165,000.
    1822. —   —   —   —   — 7,216,000,
    1832. —   —   —   —   — 14,983,000.
    1838. —   —   —   —   — 21,309,000
    Wyszło wewnątrz kraju z Odessy.
    w roku 1833. na—   —   —   — 7,422,000
    1838. —   —   —   —   — 11,402,000.
  57. Первое тритцатилѣтіе усторіи Города Одессы — 1793 — 1823 — Одецсса — 1837, 8. 296 str.
  58. Хронологическое обозреніе Исторіи Новороссійскаго края 1730, 1823, Часть 1. Одесса 1836 288 str. Часть II. 1838, 349 str.
  59. Исторія Новой Сѣчи или послѣдняго Коша Запорожцкаго, извлечена изъ собственнаго запорожскаго Архива А. Скальковскимъ. Часть I. II. III. Одесса 1841. 8. 437 str.
  60. Imiona małorossyjskich t. j. obu brzegów Hetmanów z chronologicznego spisu Rubana wzięte, dajemy tu, jako mniéj u nas znane w niektórych częściach i podobno nigdzie całkowicie nie wypisane.
    1506. Przecław Lanckoroński.
    1517. Książe Dymitr Wiszniowiecki.
    Książe Ostafi Rożyński.
    Wężyk, (Wacław Chmielnicki.)
    1574. Jan Swirgowski.
    1576. Jakub Bohdanko.
    1577. Jan Sierpiaha-Podkowa.
    Szach.
    Skałozub.
    Teodor (Fedor) Kosiński.
    1596—1597. Paweł Nalewajko.
    1606. Piotr Konaszewicz Sahajdaczny.
    1621. Samuel Kuszka (Samojło).
    1622. Brodawka (zabity przez Salajdacznego jako nieprawny Hetman.)
    1628. Taras (Trojasz).
    1632. Semen Perewiazka.
    Pawluk.
    Stefan Ostranica.
    1639. Karpo-Półtora-Kożucha.
    1640. Biluk.
    1647. Zenowij Bohdan Chmielnicki.
    1657. Jerzy Chmielnicki.
    1658. Jan Wyhowski.
    1659. Jan Bezpały.
    Samko (?)
    1668. Paweł Tetera.
    Jan Brzuchowiecki (z Koszowych)
    Opara.
    Pietr Doroszeńko.
    Decyk.
    Suchowy.
    1669. Michał Chaneńko (?)
    1670—1671. Damian Mnohohreszny.
    1672. Jan Samójłowicz.
    1676. Eustachy Gogol pułkownik podolski.
    1679. Janeńko. Pretendenci.
    1684. Kunicki
    1685. Miguła.
    Drahinicz
    1687. Jan Stefanowicz (Mazepa).
    1708. Jan Jlijcz Skoropadski.
    1727. Daniel Pawłowicz Apostoł.
    od 1750 do 1765. do przekształcenia Mołorossji
    Hr. Karnid Grigorjewicz Razumowski.
  61. Znajduje się w Собраніе Государственныхъ Граммотъ, и договоровъ str. 444.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.