Przejdź do zawartości

Upiór opery/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII
POUCZAJĄCE I CIEKAWE ODKRYCIA PERSA W PODZIEMIACH OPERY.
OPOWIADANIE PERSA

Pers opowiadał potem o poprzednich, daremnych swoich usiłowaniach dostania się do Pałacu Jeziora przez jezioro: jak zdołał znaleźć wejście do trzeciego podziemia i jak, ostatecznie( razem z wicehrabią de Chagny dostał się do „pokoju tortur“. Opowiadanie to, uwiecznione na piśmie i w niczem niezmienione, brzmiało, jak następuje:
„Po raz pierwszy więc wstępowałem do „Pałacu Jeziora“. Napróżno przedtem prosiłem „mistrza zagadki“ (tak niegdyś w Persji nazywaliśmy Eryka), aby ukazał mi tajemne przejścia, lecz odmawiał zawsze. Znając przeto dokładnie rozmaite sztuczki jego i sekrety, starałem się przeniknąć jego tajemnicę, ale, pomimo podstępów, dokonać tego nie mogłem. Śledziłem go na korytarzach górnych i dolnych pięter, niekiedy nawet nad brzegiem jeziora, gdy, czując się samotnym, wsiadał do małej łódki i płynął prosto do przeciwległego muru. Ale otaczał go zawsze cień tak gęsty, że nie mogłem zbadać dokładnie, w którem miejscu rozsuwa się ściana dla przejścia. Ciekawość popchnęła mnie jednego dnia do nierozważnego kroku. Zeskoczyłem do łódki i pchnąłem ją na wody, ku stronie, gdzie znikał mi z oczu Eryk. Zaledwie opuściłem wybrzeże, gdy cisza otaczająca mnie, zmącona została jakimś dalekim, podobnym do echa śpiewem. Był to zarazem śpiew i muzyka. Melodja płynęła łagodnie z ciemnych wód jeziora, wznosiła się, ogarniała mnie; za chwilę byłem już pod urokiem tej cudownej pieśni.
Śpiew zbliżał się; nie lękałem się, przeciwnie, pragnąłem dotrzeć do źródła tego harmonijnego, i tak czarującego dźwięku i powoli, pociągnięty nieokreśloną siłą, pochyliłem się na łódce, blisko lśniącej powierzchni wód. Znajdowałem się pośrodku jeziora, a w łódce nikogo nie było prócz mnie.
Głos ten dźwięczał na wodzie, około mnie, pochylałem się... pochylałem się coraz niżej...
Jezioro było spokojne, oświetlone nikłym promieniem księżyca, który od ulicy Scribe, przez zakratowane okienko wbiegł aż tutaj.
Powierzchnia jeziora była gładka, lśniąca i ciemna, jak atrament.
Na szczęście nie należę do ludzi zabobonnych i zbytnio wrażliwych i pochodzę z kraju, gdzie zamiłowanie do rzeczy niezwykłych jest zbyt wielkie, aby nie pragnęło się ich poznać dokładnie i ja sam zbyt wiele się niemi zajmowałem, aby nie wiedzieć, że, posługując się najprostszymi środkami, człowiek świadomy swej sztuki może nadzwyczajnie pobudzić ubogą wyobraźnię ludzką.
Domyśliłem się więc łatwo, że wpadłem w szatańskie szpony Eryka. Artyzm w wykonaniu tej czarującej sztuczki tak mnie zachwycił, że chcąc podpatrzeć sposób, w jaki stworzona została, pochyliłem się jeszcze niżej.
Nagle dwa olbrzymie ramiona wysunęły się z cienia wód i pochwyciły mnie za szyję, pociągając z olbrzymią siłą na dno.
Byłbym niezawodnie zgubiony, gdybym był w porę nie zawołał imienia Eryka. Poznał mnie.
Przepłynął ze mną jezioro i delikatnie złożył mnie na drugim brzegu.
„Widzisz jaki jesteś nieostrożny, — rzekł z wyrzutem, prostując się przede mną, cały ociekający wodą piekielnego jeziora. — Dlaczego tu przychodzisz? Nie wzywałem cię przecież! Nie chcę tu nikogo! Nikogo z żyjącego świata! Uratowałeś mi niegdyś życie, by mi je teraz uczynić nieznośnem! Choć wielką oddałeś mi przysługę, pamiętaj, że Eryk wkońcu zapomnieć może i wtedy nic go powstrzymać nie zdoła!...“
Gdy mówił, mnie coraz silniej ogarniała piekąca ciekawość dowiedzenia się, w jaki sposób wywoływał szatański śpiew syreny. Widziałem go nieraz w Persji przy wykonywaniu rozmaitych sztuczek, i przekonałem się wtedy, że w niektórych okolicznościach zarozumiały i próżny był jak dzieciak i że lubił zadziwiać drugich genjalnym swoim umysłem.
Na zapytanie moje roześmiał się i wskazał mi długą łodygę trzciny.
„Sztuczka moja jest głupia jak but, — rzekł, — ale to mi pomaga oddychać i śpiewać w wodzie. Nauczyłem się tego od piratów w Tonkinie, którzy w ten sposób mogą się godzinami całemi ukrywać pod wodą“.
„To sztuczka, która mnie mogła o śmierć przyprawić — rzekłem ostro. — Przypomnij sobie Eryku twoją przysięgę! Zbrodnie miały się już nie powtarzać!...“
„Czy kiedykolwiek byłem zbrodniarzem?“ — wymówił z prostotą.
„Nieszczęśliwy!... — krzyknąłem. — Zapomniałeś widocznie „o różowych chwilach Mazanderanu“?“
„Tak, — odparł ze smutkiem, — wolę o nich zapomnieć...“
„To wszystko, to przeszłość, — rzekłem. — Ale jest teraźniejszość, z której rachunek zdawać mi musisz, bo gdyby nie ja, to ona by dla ciebie nie istniała! Pamiętaj, że uratowałem ci życie! Eryku, — dodałem po chwili, chcąc korzystać z nastroju chwili, — Eryku, przysięgnij mi...“
„Nigdy nie dotrzymuję przysiąg“, — odparł szorstko.
„Więc powiedz mi, mnie tylko... lecz żyrandol... Eryku... ten żyrandol...“.
„Co chcesz powiedzieć?...“
„Wiesz dobrze...“
„Ah! Żyrandol! — zaśmiał się nerwowo, — tak żyrandol, to nie moja sprawa... Stary był, zniszczony...“
Eryk był straszny, gdy śmiał się...
Z okropnym chichotem wskoczył do łódki i mówił dalej:
„Wierz mi, stary był i zniszczony i spadł sam... A teraz, mój drogi, idź się osusz, bo dostaniesz kataru. I zechciej mnie zwolnić od swoich odwiedzin... Niezawsze znajdziesz mnie tutaj... I wierz mi, przykro by mi było zaśpiewać dla ciebie moją „Mszę żałobną...“
Stał w łódce i huśtał ją ze zręcznością małpy. Oczy jego, jak dwie kule złote, długą chwilę migotały ponad ciemnemi złowrogiemi wodami, poczem znikły...
Od tego dnia zaprzestałem wycieczek w stronę jeziora. Wejście to za dobrze było strzeżone. Ale musiało istnieć jeszcze drugie.
Od chwili spotkania się z Erykiem w gmachu Opery, żyłem w ciągłym niepokoju. Wiedziałem, że wszyscy bywający w Operze są na łasce jego piekielnej fantazji i humoru[1].
Ilekroć wydarzył się jaki wypadek, przypisywałem go Erykowi, inni zaś mówili: to sprawa „Upiora Opery“! Ile razy słyszałem te słowa, wygłaszane z drwiącym uśmiechem! Nieszczęśliwi! Gdyby wiedzieli, że Upiór ten był z krwi i kości i straszniejszy stokroć od tego cienia, którego ze śmiechem wywoływali...
Pomimo więc zapewnienia Eryka, że się zmienił od chwili, „gdy pokochany został bezinteresownie“, drżałem, myśląc o tym potworze.
Jego nadzwyczajna, odpychająca brzydota, stawiająca go po za nawiasem społeczeństwa, wpoiła w niego przekonanie, że zwolniony jest ze wszelkich obowiązków względem tego świata i czyniła go bezwzględnym i okrutnym.
Sposób w jaki mi mówił o swojej miłości, potęgował tylko moje obawy.
Wydarzenie to o którem mówił drwiącym ironicznym głosem, mogło się wiązać z całym szeregiem faktów niepokojących i złowrogich. W czasie tym wykryłem ów dziwny stosunek, wiążący go ze śpiewaczką, Krystyną Daaé.
Ukryty w pokoju, przylegającym do garderoby Krystyny, bywałem świadkiem przepięknych seansów muzycznych, które młodą dziewczynę wprowadzały w stan dziwnej ekstazy.
Jeszcze lepiej zrozumiałem niezwykły ten stosunek, gdy przekonałem się, że Krystyna nie widziała do tego czasu ohydnej twarzy Eryka.
Przy pierwszej sposobności wsunąłem się do garderoby śpiewaczki i, pomny na nauki jakich mi niejednokrotnie udzielał, wykryłem ukrytą sprężynę, za pomocą której poruszał całą lustrzaną ścianę pokoju i stwierdziłem, że z poza tej ściany śpiewał i rozmawiał z Krystyną.
Wtedy także odkryłem przejścia podziemne i zapadnie...
W kilka dni później, ku wielkiemu mojemu zdziwieniu, byłem świadkiem, jak Eryk, pochylony nad zemdloną dziewczyną, zwilżał jej skronie obok maleńkiej fontanny, znajdującej się w podziemnym korytarzu Opery. Koń biały, używany do „Proroka“, stał spokojnie obok nich.
Ukazałem mu się.
Skutek był straszny. Płomienne błyskawice wybiegły z jego złotych źrenic i nagle niewidzialnem jakiemś narzędziem zostałem silnie uderzony w czoło.
Gdy odzyskałem przytomność, nie było już przy mnie nikogo. £Byłem pewny, że potwór uprowadził Krystynę do „Pałacu Jezior“.
Bez namysłu postanowiłem udać się na brzeg wody i stamtąd śledziłem ukazanie się Eryka. Upłynęło wiele godzin, musiała już noc zapaść, gdy w ciemności błysnęły płomienne oczy Eryka, wody zaszemrały silniej i na wybrzeże wyskoczył cień długi i ciemny.
„Od 24 godzin czekasz tu na mnie! — rzekł ze złością. — Zawadzasz mi! Ostrzegam cię raz jeszcze że to się źle skończy! Wczoraj, tam w przejściu, nad źródłem, jeszcze cię oszczędziłem... Powiedz mi, czego chcesz ode mnie? W jakim celu mię śledzisz? Zrozum, że twoje włóczenie się o różnych porach dnia i nocy po podziemiach Opery zostanie dostrzeżone i zwróci uwagę władz... zapytają cię, a może i domyślą się, że szukasz Eryka... pomogą ci w poszukiwaniach i znajdą dom nad jeziorem! A wtedy, mój drogi, pamiętaj! Za nic nie ręczę!...
„Jeżeli tajemnice Eryka odkryte zostaną, tem gorzej dla wielu z przeklętej ludzkiej rasy! Oto co ci chciałem powiedzieć“, — dokończył strasznym szeptem, pochylając się nade mną.
„Ja nie Eryka szukam tutaj“, — wyrzekłem z trudem.
„A kogo?“
„Krystyny Daaé, wiesz o tem dobrze“.
„Mam prawo widywać się z nią tutaj. Jestem kochany dla siebie samego“.
„To nieprawda, — rzekłem, — porwałeś ją i trzymasz uwięzioną“.
„Posłuchaj mnie, jeżeli mi przyrzekniesz, że nigdy więcej sprawami mojemi zajmować się nie będziesz, dam ci dowody, że jestem kochany dla siebie samego“.
„Przyrzekam ci“, — odparłem bez namysłu.
„A więc posłuchaj: Krystyna Daaé wyjdzie stąd gdy zechce i powróci. Tak! powróci, bo tak chcieć będzie, powróci z własnej woli, bo mnie kocha“.
„Wątpię by powróciła. — wtrąciłem, — ale obowiązkiem twoim jest uwolnić ją stąd“.
„Mój obowiązek! Ach! ty wielki głuptasie!... To jest moja wola!... uwolnię ją bo tak chcę! a ona tu powróci... bo mnie kocha!... Wszystko to skończy się małżeństwem. Czy mi wierzysz teraz? Msza moja weselna jest już gotowa! Usłyszysz ją O!... usłyszysz!...
Słowa ostatnie wypowiedział takim tonem, że mimowoli przejęty zostałem jakimś niepokojem. „Uwierzyłbym ci — rzekłem po dłuższej chwili milczenia, — gdybym na własne oCzy ujrzał Krystynę Daaé, wychodzącą i powracającą tutaj“.
„A przyrzekasz mi nie wtrącać się już do moich spraw?“
„Tak.“
„Przyjdź więc dziś wieczór na bal maskowy. Znajdziesz tam Krystynę. Pójdziesz ukryć się do pokoju, jaki ci wskażę i zobaczysz stamtąd Krystynę we własnej garderobie i usłyszysz z jej własnych ust, że pragnie powrócić w podziemia“.
„Doskonale!“
Jeślibym to rzeczywiście zobaczył, nie pozostałoby mi nic innego, jak tylko ustąpić, gdyż najpiękniejsza nawet kobieta ma prawo kochać najokropniejszego potwora, zwłaszcza gdy, tak jak w tym wypadku, on ją oczarowuje muzyką, a ona sama jest głośną śpiewaczką. „No, a teraz, idź precz! — rzekł brutalnie Eryk, — ja także wychodzę po niezbędne zakupy“. Odszedłem więc. Ale dręczący mnie niepokój o los Krystyny wzrastał z każdą chwilą. Jak się to wszystko skończy? A przytem męczyło mnie przeświadczenie, że odpowiedzialnym będę za to, co teraz nastąpić może. Znałem tego szatana! Ja jeden go znałem i wiedziałem do czego był zdolnym. Był czas, kiedy mogłem uczynić go nieszkodliwym, a przecież pozwoliłem mu żyć dalej, a teraz brzmiały mi ciągle w uszach straszne, złowróżbne jego słowa: „jeśli moje tajemnice odkryte zostaną, tem gorzej dla wielu z przeklętej rasy ludzkiej“.
Ku ogromnemu mojemu zdziwieniu, rzeczy się ułożyły w ten sposób, jak mi je przedstawił Eryk. Krystyna Daae wyszła z „Pałacu Jeziora“ i powróciła doń kilkakrotnie, pozornie dobrowolnie i bez przymusu. Umysł mój, zmęczony przenikaniem i badaniem tej tajemniczej sprawy, pragnął teraz wypoczynku. Nie chciałem już więcej myśleć o tem, starałem się zapomnieć. Ale czy tak łatwo było można zapomnieć o człowieku, jakim był Eryk
Nie powróciłem już jednak więcej nad brzeg jeziora... Ale prześladowała mnie myśl o skrytych, małych drzwiach, znajdujących się w trzeciem podziemiu, o których wiedziałem, że nie są strzeżone przez nikogo.
Chodziłem więc często w te strony i ukryty za dekoracjami z „Króla Lahory”, które niewiadomo w jakim celu pozostały tam, przez długie godziny obserwowałem w milczeniu... Cierpliwość moja została nagrodzona.
Pewnego dnia ujrzałem Eryka. Przeczołgał się na kolanach pod dekoracjami, zasłaniającemi skryte drzwi aż do dołu, i przycisnął ukrytą i niewidoczną dla mnie wtedy sprężynę, znajdującą się w ścianie. Ściana rozsunęła się, robiąc mu przejście. Eryk przecisnął się przez otwór, który natychmiast zamknął się za nim. Posiadłem więc tajemnicę tego potwora, tajemnicę, która mogła mi posłużyć do dostania się bez niebezpieczeństwa do podziemnego jeziora... Przeczekałem chwilę, poczem podszedłem do ściany, wynalazłem ukrytą sprężynę i nacisnąłem ją. Działała jak najlepiej. Nie udałem się jednak w ślad Eryka, wiedząc, że on znajduje się w podziemiach. Nie chcąc więc, aby mnie spotkał los maszynisty Buqueta i nie chcąc zdradzać tego odkrycia, które mogło być pożytecznem dla „wielu z przeklętej rasy ludzkiej” — oddaliłem się z podziemi, zacierając wszelki ślad za sobą.
W kilka dni później, zniecierpliwiony wyczekiwaniem na stosowną chwilę, by dotrzeć do domu nad jeziorem w czasie nieobecności Eryka, otworzyłem znów tajemne przejście.
Dźwięki niezwykłej, wspaniałej muzyki dobiegły mnie. Potwór pracował przy drzwiach otwartych nad swoim „Don Juanem Zwycięskim”. Wiedziałem, że w dzieło to wkładał całe swoje życie. Stanąłem w milczeniu, w ciemnym kącie, nie śmiejąc mu przerywać. Po chwili powstał i przeszedł się po pokoju szybkim, nerwowym krokiem. „To musi być skończone „przedtem”! — wyrzekł z mocą. Usiadł i grał dalej, ja zaś wymknąłem się ostrożnie i zasunąłem kamień. I długo, długo jeszcze po ciemnych korytarzach rozlegał się przytłumiony dźwięk cudnej, wspaniałej pieśni. Przypomniałem sobie wtedy słowa paru maszynistów, wypowiedziane w dzień śmierci Józefa Buquet, z których się potem wyśmiewano: „Dokoła wisielca słychać było jakby odgłosy dalekich pieśni żałobnych...“
W dzień porwania Krystyny Daaé przybyłem do teatru dosyć późno, przygotowany na wszystko. Przeżyłem dzień okropny, wyczytawszy w porannym dzienniku zawiadomienie o mającym nastąpić ślubie Krystyny z wicehrabią de Chagny, i zapytywałem siebie, czy nie powinienem zadenuncjować tego potwora, aby zapobiec katastrofie.
Gdy stanąłem przed gmachem Opery, zdziwiłem się niewymownie, widząc go jeszcze w całości.
Ale, że jestem fatalistą, więc wstępowałem na schody, gotów na wszystko.
Porwanie Krystyny w drugim akcie nie zaskoczyło mnie wcale. Pomyślałem sobie tylko, że teraz to naprawdę dla śpiewaczki, a może i dla „wielu z przeklętej rasy ludzkiej“, nadszedł już koniec.
Była chwila, w której szczerze poradzić chciałem wszystkim ludziom, znajdującym się w teatrze, aby czemprędzej rozeszli się do domów. Ale jakiż powód wynaleźć? Najprawdopodobniej wzięto by mnie za warjata. Zdawałem zaś sobie sprawę, że gdybym, chcąc zmusić tych ludzi do wyjścia, krzyknął: „Pali się!“, mógłbym stać się powodem jeszcze gorszej katastrofy...
Postanowiłem jednakże działać osobiście, bez zwłoki. Wszystko przemawiało za tem, że w obecnej chwili Eryk będzie jedynie zajęty uwięzioną przez siebie dziewczyną. Należało skorzystać z tego, by dostać się do trzeciego podziemia. Postanowiłem na wyprawę tę zabrać młodego wicehrabiego, który, nieprzytomny prawie z rozpaczy, z całą ufnością ofiarował mi się towarzyszyć. Posłałem więc po broń, i gdy Darjusz nadszedł z nią do garderoby Krystyny, jeden z pistoletów dałem wicehrabiemu, mówiąc mu, że musi być w każdej chwili przygotowany do obrony.
Szliśmy na walkę, na walkę na śmierć i życie w podziemia Opery, w zaczarowany świat fantazji. Czy można sobie podobną sytuację wyobrazić? Mieliśmy zwyciężyć niezwalczonego dotąd przez nikogo, sławnego „mistrza zapadni“, tajemniczego i straszliwego Upiora Opery!
Szliśmy uzbrojeni jedynie w pistolety na walkę z człowiekiem, który widzialnym jest tylko wtedy, kiedy tego chce, lecz który zato widzi wszystko, gdy wokół panują nieprzeniknione ciemności!... Z człowiekiem, któremu dziwna mądrość, subtelność i zręczność umożliwiają korzystanie ze wszystkich sił natury, połączonych dla wytworzenia w naszych oczach lub uszach ułudy, wiodącej do zguby.
Lękałem się, że jeżeli nie znajduje się przy zemdlonej Krystynie, to błąka się gdzieś po podziemia, w pobliżu, przygotowując dla nas „stryczek Pendżabu“.
Nikt tak jak on nie umiał zarzucać pętlicy; był on pod tym względem prawdziwym mistrzem. Miałem sposobność przekonać się o tem, w czasie wspólnego pobytu naszego w Indjach. W tej ostateczności niczem były pistolety nabite, którymi chcieliśmy się bronić. Eryk mógł nas zadusić. Dlatego więc ostrzegałem wicehrabiego, aby rękę trzymał zawsze przy twarzy. Tym sposobem uniknąłby niemiłego zetknięcia się ze „stryczkiem Pendżabu“. Ominąwszy dość zręcznie komisarza policji i kilku strażaków, którzy rozbiegli się na poszukiwania zaginionej Krystyny, dotarliśmy do trzeciego podziemia. Zwykłym sposobem, nacisnąwszy sprężynę, dostaliśmy się do mieszkania Eryka. Dodaję przy sposobności, że mieszkanie to, znajdujące się w podwójnych murach ścian, zbudowane zostało przez samego Eryka, który był pierwszym pomocnikiem sławnego architekta Garniera, twórcy Opery, i który podczas komuny, kiedy to wszelkie roboty wstrzymane zostały na czas nieograniczony, w wielkiej tajemnicy osobiście pracował nad budową gmachu. Znałem dostatecznie Eryka i czułem, że tu, w tych murach, stworzonych jego ręką, byłem na łasce szatańskiej jego przebiegłości, bezsilny wobec setek magicznych, czarodziejskich sztuczek. Wiedziałem, że w Indjach budował wiele pałaców, wiedziałem, że potrafił z najspokojniejszego domu uczynić dom piekielny, gdzie nie można było zamienić bezpiecznie choćby jednego słowa, nie będąc szpiegowanym w tajemniczy jakiś sposób. W pałacach, przez niego budowanych nikt właściwie nie mógł czuć się bezpiecznyrh. Jakież okropne, szalone pomysły miał ten genjalny, mimo wszystko, człowiek!.. Ileż krwawych, tajemniczych ofiar ukryte zostało w podziemiach, tych napozór cichych, bogatych pałaców!.. najbardziej zadziwiającym, najciekawszym, lecz zarazem najokropniejszym pomysłem Eryka były „pokoje tortur“. Wynalazku tego dokonał na dworze sułtanki Mazanderanu. Za pominięciem wypadków wyjątkowych, gdy sułtanka dla rozrywki dręczyła niewolników, wprowadzano do „pokoju tortur“ wyłącznie skazanych na śmierć. Kiedy ofiara miała już „dość“, zezwalano jej zawsze na zakończenie życia przy pomocy pozostawionego na miejscu „stryczka Pendżabu“.
Takie straszne przeżyłem więc chwile, gdy spostrzegłem, że pokój, do którego wpadliśmy wraz z wicehrabią de Chagny, był właśnie takim „pokojem tortur...“
U nóg naszych leżał „stryczek Pendżabu“. Byłem przekonany, że to on spowodował śmierć maszynisty Buqueta. Wiedziałem teraz, że maszynista, chcąc, tak jak my, wykryć mieszkanie potwora, szerzącego niepokój i lęk w gmachu Opery, przedostał się przez ruchomą ścianę i znalazł się w „pokoju tortur“, gdzie został zaduszony. Eryk najprawdopodobniej wywlókł ciało aż do dekoracji z „Króla Lahory“, gdzie znaleziono wisielca, w celu pobudzenia zabobonnego lęku i tajemnicy, którymi się otaczał, a które były nieodzownymi warunkami jego bezpieczeństwa.
Po namyśle, Eryk prawdopodobnie powrócił po fatalny sznurek, który byłby go mógł zdradzić i dlatego sznurka przy trupie wisielca potem nie znaleziono.
I oto teraz leżał ten sznurek u naszych stóp, w pokoju tortur. Zimny pot oblał mi czoło na ten widok, a latarka, trzymana w ręce — zadrżała silnie.
„Co panu jest? — zapytał mnie wtedy wicehrabia, który spostrzegł moje wzruszenie.
Uczyniłem ruch, by milczał, bo jeszcze łudziłem się nadzieją, że znajdujemy się tam bez wiedzy Eryka.




  1. W tem miejscu Pers mógł był się przyznać, iż los Eryka zajmował go także ze względu na niego samego, gdyż zdawał sobie doskonale sprawę, że jeśliby rząd w Teheranie dowiedział się, że Eryk pozostał przy życiu, to skromna pensja dawnego szefa policji zostałaby z pewnością cofnięta. Należy zresztą dodać, iż Pers miał serce szlachetne i zacne i nie wątpimy wcale, że spodziewane nieszczęścia innych mogły go silnie przejmować. Zachowanie jego w całej tej sprawie świadczy o tem dostatecznie i jest ponad wszelkie pochwały.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.