Przejdź do zawartości

Upiór opery/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI
ZAKLĘTE SKRZYPCE

Krystyna Daaé, na skutek intryg, o których pomówimy później, nie święciła w operze dalszych triumfów po owem słynnem przedstawieniu galowem. Śpiewała jednakże parokrotnie z wielkiem powodzeniem w domach prywatnych, produkując się w najpiękniejszych partjach swego repertuaru. Krytyka wyrażała się o niej nadal z największym zachwytem. Jednakże, po ostatnim wieczorze u księżnej de Zurich, Krystyna odmówiła stanowczo wszelkim zaproszeniom, nie starając się nawet tłumaczyć ze swojego postępowania, działając jakgdyby pod wpływem jakiejś siły obcej i potężnej.
Wiedziała, że hrabia de Chagny, przez wzgląd na swego brata, gorąco ją popierał u nowych dyrektorów, napisała więc do niego, dziękując mu za dotychczasowe względy i prosząc, aby się nią więcej w tym kierunku nie zajmowano.
Jedni utrzymywali, że Krystyną powoduje wygórowana duma i zarozumiałość, drudzy odnajdowali w tem odsunięciu się od ludzi wrodzoną nieśmiałość i skromność dziewczyny. Nikt nie przypuścił nawet, że Krystyna działa pod uczuciem lęku.
Krystyna od owego niezapomnianego wieczoru, żyła jak we śnie, nie mogąc wyjść ze zdumienia, wylękniona poprostu triumfem, którego się spodziewać nie mogła. Opanował ją niepokój i lęk niewytłumaczony. „Nie poznaję siebie teraz, gdy śpiewam“, — mówiła.
Nie wychodziła prawie nigdzie i napróżno Raul de Chagny usiłował się z nią spotkać. W końcu zrozpaczony, napisał do niej, prosząc o pozwolenie złożenia jej wizyty. Po kilku dniach otrzymał odpowiedź tej treści:
„Nie zapomniałam wcale o małym chłopczyku, który wyłowił moją szarfę z morza. Piszę do pana dlatego, że dziś jeszcze wyjeżdżam do Perros, dokąd wzywa mnie święty obowiązek. Jutro przypada rocznica śmierci mojego biednego ojca, którego tak dobrze znałeś i który cię tak kochał. Pogrzebany on jest tam, ze swoimi skrzypcami na cmentarzu kościelnym, gdzie, będąc dziećmi, bawiliśmy się tak często, obok tej drogi, gdzie pożegnaliśmy się po raz ostatni.
Po przeczytaniu tej kartki Raul de Chagny ubrał się szybko, napisał kilka słów do brata, tłumacząc mu nagły swój wyjazd i pośpieszył na kolej, chcąc wyjechać z Paryża pierwszym pociągiem, idącym w stronę Perros. Jednakże było już zapóźno i Raul, zniecierpliwiony i zły, musiał czekać do następnego pociągu, odchodzącego dopiero wieczorem. Dień świtał, gdy wysiadł na stacji w Lannion. Pobiegł spiesznie do omnibusa odchodzącego do Perro i zaczął rozpytywać gorączkowo furmana. Dowiedział się, że w przeddzień wieczorem, młoda kobieta, wyglądająca na Paryżankę, wysiadła z pociągu i kazała się zawieźć do gospody pod „Zachodzącem słońcem“. Była to zapewne Krystyna. Przyjechała sama.
Rani na tę wiadomość odetchnął z uczuciem ulgi: będzie więc mógł z nią rozmówić się szczerze i swobodnie w tem miejscu, z którem tyle wiązało go wspomnień.
Chcąc wyjaśnić czem była Krystyna Daaé dla hrabiego Raula de Chagny — musimy na chwilę spojrzeć w przeszłość.
W małej wiosce, niedaleko Upsali, żył pewien wieśniak ze swoją rodziną. W dnie powszednie uprawiał on rolę, w niedzielę i święta śpiewał i grał w kościele. Wieśniak ten miał córeczkę którą, nim jeszcze nauczył czytać i pisać, zapoznał dokłanie z nutami. Ojciec Krystyny był bowiem wielkim muzykiem, sam o tem nie wiedząc. Grał na skrzypcach z mistrzostwem, które zjednało mu sławę w całej Skandynawji.
Po śmierci oddawna cierpiącej żony, grajek ten, który kochał tylko swoją córkę i skrzypki, sprzedał dom i ziemię i wyprowadził się do Upsali. Lecz tam znalazł tylko nędzę. Wtedy powrócił do wsi i chodził po jarmarkach okolicznych, grając wraz z córką. Raz na jarmarku w Limby usłyszał ich śpiewających prof. Valerius i zabrał ich ze sobą do Gothenburga. Utrzymywał on, że ojciec był pierwszym skrzypkiem na cały świat, a córka posiadała wybitne zdolności artystyczne.
Prof. Valerius zajął się nauką Krystyny Daaé, która w krótkim czasie poczyniła zadziwiające postępy. Wyjeżdżając na zawsze do Francji, prof. Valerius z żoną zabrali również starego Daaé z córką. Pani Valerius kochała Krystynę jak własne dziecko. Przybywszy do Paryża, stary skrzypek powoli zamierać zaczął, z tęsknoty za swoim krajem i wsią rodzinną. Godzinami całemi zamykał się z córką i ze swoimi skrzypkami w pokoju i grał, grał bez końca, niesłyszane jeszcze nigdy melodje.
Na lato cała rodzina wyjeżdżała do Bretanji nad morze do Perros i tam dopiero stary Daaé odzyskiwał cokolwiek sił i zdrowia.
Raz, stęskniony za dawnem, cygańskiem życiem, wyprosiwszy u pani Valerius pozwolenie, zabrał na dni kilka Krystynę i skrzypki, obchodząc wybrzeża i wioski. Wszędzie witano ich i słuchano radośnie. Noce spędzali, tak jak niegdyś, przytuleni do siebie na garstce słomy lub siana, odmawiając sobie lepszego noclegu i zrywając się ze świtem, by iść dalej.
Powszechny podziw i uwielbienie budził ten starzec z córką, oboje dostatnio ubrani, nie przyjmujący datków, idący od wsi do wsi z cudnemi melodjami.
Pewnego dnia, mały chłopczyk, po usłyszeniu cudnego głosu Krystyny, skłonił nauczycielkę do pójścia za muzykantami.
Postępując za nimi, doszli do opustoszałego wybrzeża, gdzie, z ukrycia, przysłuchiwali się grze artystów. Wicher dnia tego dął silnie i w pewnej chwili szarfa zdobiąca włosy dziewczęcia, porwana silniejszym podmuchem, znalazła się w spienionych falach morskich; lecz równocześnie do uszu Krystyny dobiegł dźwięczny młody głos:
„Niech się pani nie obawia! ja zaraz jej szarfę przyniosę!...
Zanim zaniepokojona nauczycielka zdołała mu przeszkodzić, mały chłopczyk zbiegł z wybrzeża i skoczył w ubraniu do morza.
Ukazał się po chwili, trzymając w zaciśniętej ręce zmoczoną szmatkę jedwabną, którą złożył na kolanach Krystyny.
Chłopcem tym był Raul de Chagny, zamieszkujący przez lato wraz z ciotką w Lannion. Dzieci widywały się potem codziennie. Na prośbę ciotki i za pośrednictwem profesora Valeriusa — stary Daaé zgodził się na udzielanie lekcyj na skrzypcach małemu Raulowi.
Niekiedy, wieczorem, po zachodzie słońca, stary muzyk szedł z dziećmi nad brzeg cichego, sennego morza i tam, usiadłszy na piasku, przyciszonym głosem, by nie spłoszyć duchów, które wywoływał, opowiadał im piękne, niekiedy tak straszne legendy północy.
Gdy przerywał, oczarowane dzieci prosiły: „Jeszcze.” Była jedna bajka, którą Krystyna powtarzać sobie kazała wielokrotnie, a która zaczynała się od słów:
„Mała Lotta myślała o wszystkiem i o niczem; jak ptak wiosenny igrała w złotych promieniach słońca, ustroiwszy jasne włosy w koronę z kwiatów. Dusza jej była tak jasna i przejrzysta, jak jej spojrzenie. Pieściła matkę i lalkę, dbała o swoje sukienki, czerwone buciki i skrzypce, ale nadewszystko lubiła, zasypiając, wsłuchiwać się w głos „Anioła muzyki”.
We wszystkich bajkach ojca Daaé występował zawsze „Anioł muzyki”. Na liczne i ciekawe zapytania dzieci, kim był ów duch tajemniczy, stary muzyk odpowiadał, że nie było prawdziwego artysty na świecie, któremuby się „Anioł muzyki” choć raz nie ukazał. Czasem zjawia się on jeszcze przy kołysce dziecka, tak, jak to było z małą Lottą z bajki, a niekiedy objawia się później, o wiele później. Jest on niewidzialny, ale daje się słyszeć duszom wybranym. W chwili najmniej oczekiwanej zjawia się i wówczas do uszu dochodzą melodje cudne, nieziemskie i głos jakiś śpiewa, którego nikt nie jest w stanie zapomnieć, jeśli go raz usłyszał. Osoby, nawiedzone przez Anioła, żyją jak we śnie, gorejąc dziwnym, wewnętrznym ogniem — a wokoło mówią o nich, że są genjuszami.
Mała Krystyna pytała się ojca, czy słyszał Anioła, ale stary Daaé głową wstrząsał smutno i odpowiadał:
„Ty, moje dziecko, usłyszysz go kiedyś. Gdy umrę i pójdę do nieba przyślę ci go — pamiętaj!”
Kiedy stary Daaé zgasł, jak lampa, w której zabrakło oliwy, a stało się to wkrótce po śmierci zacnego profesora Valeriusa — Krystyna, której jedyną opiekunką była teraz wdowa po profesorze — ukończyła z wielkiem powodzeniem konserwatorjum i debiutowała bardzo szczęśliwie w Operze. I tam dopiero po latach kilku spotkał ją Rani de Chagny.
Spotkanie to wywarło dziwnie wrażenie na młodym człowieku: W Krystynie Daaé, śpiewaczce, nie odnalazł szczerej i kochającej go towarzyszki lat dziecinnych. Młoda dziewczyna dziwnie spoważniała; nie zdawała się zwracać uwagi na to, co wokoło niej się działo, bezustannie zatopiona w marzeniu, które pochłaniało całą jej istotę. Czyniła wrażenie automatu, poruszanego zręczną ręką. Raul, oszołomiony jej pięknością, nie zbliżał się zbytnio, lękając się zostać odtrąconym na zawsze.
Był jednak zawsze obecnym w Operze ilekroć śpiewała, odprowadzał do garderoby, nie śmiejąc jej się narzucać, czatował za kulisami, by choć w przejściu pochwycić jej spojrzenie lub słówko.
Ku wielkiemu swojemu zdziwieniu, zauważył Raul w tym czasie, że talent Krystyny nie rozwijał się tak pomyślnie, jakby to po pierwszych próbach spodziewać się było można. W głosie młodej artystki przebijało się jakieś zniechęcenie, czy przymus. Aż dopiero owego głośnego wieczora nieporównany jej talent zajaśniał nagle w całej pełni, jakgdyby rozmyślnie przez dłuższy czas ukrywany, by tem silniejsze wywrzeć wrażenie.
W ten to niezapomniany wieczór usłyszał za drzwiami jej garderoby wymówione rozkazującym głosem słowa:
„Musisz mnie kochać” — a przecież nikogo w pokoju nie było...
Dlaczego uśmiechała się, gdy jej powiedział: „Jestem tym chłopczykiem co wyłowił niegdyś twoją szarfę z morza....”
Czy może go nie poznała? A więc dlaczego napisała do niego? Raul dojeżdżając do Perros, po raz setny może przeżywał te wspomnienia.
Zatrzymała się w gospodzie pod „Zachodzącem słońcem” — myślał Raul. — Za chwilę ją zobaczy! Co powie, gdy go niespodziewanie ujrzy przed sobą?
Raul z bijącem niespokojnie sercem wchodził do gospody matki Tricard. Poznała go i zapytała natychmiast, co go tu sprowadza. Raul zmieszał się i zaledwie mógł wyksztusić, iż przybył do Lannion za interesami, a będąc tak blisko Perros, gdzie przeżył tyle przyjemnych chwil, nie mógł się oprzeć chęci ujrzenia raz jeszcze tych stron.
W chwili, gdy to mówił, drzwi otworzyły się zwolna i na progu pokoju stanęła Krystyna. Uśmiechnięta jej twarz nie zdradzała najmniejszego zdziwienia. Długą chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
Matka Tricard spojrzała na nich z pobłażliwym uśmiechem i wyszła.
„Miałam przeczucie, że pana tu zobaczę, — odezwała się w końcu Krystyna. — Byłam na mszy w kaplicy i tam zapowiedziano mi twój przyjazd”.
„Kto ci to powiedział, Krystyno?
„Mój biedny, zmarły ojciec”.
W pokoju zaległo milczenie, przerwane po chwili przez Raula.
„Czy powiedział ci także ojciec, Krystyno, że kocham cię i bez ciebie żyć nie mogę?”
Dziewczyna zarumieniła się i odwróciła głowę. Odparła drżącym głosem:
„Jesteś szalony, Ranki! Nie poto cię wezwałam, aby słuchać podobnych rzeczy!”
I wybuchnęła przymuszonym śmiechem, jakby dla odzyskania pewności siebie.
„Nie śmiej się, Krystyno, mówię poważnie. Wiedziałaś, że nie pozostanę obojętnym na twe wezwanie i pospieszę czemprędzej do Perros. Jakże mogłaś tak sądzić, jeśli nie przypuszczałaś, że cię kocham?”
„Myślałam, że przypomną ci się czasy naszego dzieciństwa, z którymi tak ściśle wiąże się postać mego ojca... zresztą, nie wiem... może to niedobrze, że pisałam... nagłe twoje zjawienie się w mojej garderobie przeniosło mnie daleko, daleko w przeszłość i napisałam do ciebie, jako mała dziewczynka, którą byłam niegdyś, a która poczułaby się szczęśliwą, mogąc ujrzeć, w chwili smutku i samotności, swego małego towarzysza...”
W zachowaniu Krystyny baczne oko Raula, odnalazło ton jakiś obcy i nienaturalny. Czuł jednak, że była dla niego życzliwą i dobrą, lecz w tej życzliwości było wiele smutku, który drażnił go i niepokoił.
„Krystyno! odpowiedz mi szczerze, — rzekł stłumionym ze wzruszenia głosem, — dlaczego wtedy, w garderobie twojej, na moje przypomnienie o szarfie, wyłowionej z morza, zaśmiałaś się tak dziwnie, tak, jakgdyby nie chcąc mnie zrozumieć? Dlaczego nie odpowiadasz mi teraz? dlaczego milczysz, tak jak wtedy milczałaś, Krystyno!?”
Głos Raula stał się przy ostatnich słowach dziwnie ostry i surowy.
„Nie chcesz odpowiedzieć, to ja za ciebie odpowiem, — mówił dalej — bo u ciebie w pokoju był mężczyzna, przed którym chciałaś ukryć, że poza nim zajmować się możesz kim innym jeszcze!”
„Co? co to znaczy Raulu? Nie rozumiem ciebie!...
„To znaczy, że pragnąc pozostać z tym człowiekiem sam na sam, mnie wyprosiłaś za drzwi!“
„Ależ ja naprawdę nie wiem o kim ty mówisz?“
„O tym, do którego powiedziałaś: „śpiewam tylko dla ciebie! w śpiewie oddałam ci duszę i czuję, że zamieram“.
„Więc podsłuchiwałeś pode drzwiami?“ — zawołała Krystyna, chwytając Raula za ramię z niespodziewaną siłą.
„Tak! bo kocham cię... i słyszałem wszystko“...
„Co słyszałeś?“ — zapytała młoda dziewczyna z niezwykłym spokojem, puszczając ramię towarzysza.
„On ci powiedział: „Ty musisz mnie kochać“, Usłyszawszy te słowa, Krystyna zbladła nagle, powieki jej zadrżały, zatrzęsła się i zdawała się bliską omdlenia.
„Mów, mów jeszcze co słyszałeś“!... — wyszeptała z trudem, odtrącając ku sobie wyciągniętą rękę Raula. Młody człowiek spojrzał na nią zdumiony, nie pojmując nagłego jej wzruszenia.
„Mówże! słyszysz! mów! — nagliła Krystyna. — Czy nie widzisz, że tracę już siły!...
„Słyszałem jeszcze jego odpowiedź: „dusza twoja piękna jest, moje dziecko i za dar ten dzięki ci składam. Żaden monarcha takiego skarbu nie otrzymał w darze!.. Aniołowie płakali dziś wieczorem“!
Krystyna z zapartym oddechem, przytrzymując ręką bijące gorączkowo serce, uporczywie wpatrywała się w twarz Raula. Wzrok jej wyrażał taką boleść, że młody człowiek uczuł dreszcz lekko przebiegający mu przez ciało. Po chwili dwie duże błyszczące łzy potoczyły się zwolna po zmienionej twarzy dziewczyny.
„Krystyno! przez litość! ty ukrywasz coś przede mną“! — zawołał zrozpaczony Raul, i chciał ją uchwycić za rękę, lecz zręcznie wyrwała mu się i bez słowa, jak szalona, wybiegła z pokoju.
Raul, po zniknięciu młodej dziewczyny, czynił sobie wyrzuty, bo zły był na siebie, że się tak dał unieść zazdrości. W głębi duszy wierzył w szczerość i prawą naturę Krystyny — jednakże jej nagła ucieczka i milczenie świadczyły, że ukrywa przed nim jakąś tajemnicę.
Smutny i zniechęcony wyszedł, kierując się bezwiednie ku cmentarzowi otaczającemu kościół. Długą chwilę błądził pomiędzy nagrobkami odczytując napisy. Nagle grób jeden zwrócił szczególną jego uwagę. Okryty był cały wielkiemi ponsowemi różami, zwieszającemi się z krzyża, aż na ziemię pokrytą grubą warstwą śniegu.
Był to jakgdyby promyk życia, wpadający tam, gdzie jedynie śmierć niepodzielnie królowała. Czuć ją tu było wszędzie, na każdem miejscu, bo nawet ziemia wyrzucała ze swojego wnętrza stosy spróchniałych kości i czaszek. Leżały one poza cienką siatką drucianą pod murem kościelnym, nagromadzone, spiętrzone, tworzące jeden straszny nagrobek.
Nastrój tu panujący niemile usposobił Raula; wyszedł z cmentarza i usiadł na wzgórzu, rozciągającem się nad morzem. Wiatr ostry hulał po wybrzeżu, jakgdyby uganiając się za ostatnimi, zamierającymi już blaskami dnia. Nagle wiatr przycichł, a nad morzem zawisł szary mrok. Noc zapadała, otaczając Raula zimnymi cieniami. Młody człowiek jednak nie czuł chłodu. Myśl jego cała pochłonięta była przeszłością. Ileż to razy i o tej samej wieczornej porze siedział tu, na tym cichym, opustoszałym wzgórku z Krystyną, razem oczekując ukazania się księżyca.
Zapatrzony w morze Raul uśmiechnął się smutno. Nagle zadrżał. Cień jakiś, wyrosły niewiadomo skąd, cień ludzki, cichy i smukły, stanął tuż obok niego.
„Czy oczekujesz na wschód księżyca“? — zapytał dobrze mu znany głos.
Była to Krystyna.
Zerwał się i chciał coś mówić, ale młoda dziewczyna ruchem ręki nakazała mu milczenie.
„Posłuchaj mnie Raulu. Chcę ci powiedzieć coś bardzo ważnego“.
Głos jej drżał silnie.
„Czy przypominasz sobie legendę o „Aniele muzyki,“ — mówiła dalej. Tu na tem miejscu usłyszałam ją poraz pierwszy od ojca. Powiedział mi: „Gdy umrę, przyślę ci go moje dziecko!“ A więc Raulu, ojciec dotrzymał obietnicy...“
„Masz słuszność Krystyno — odrzekł poważnie młody człowiek, w przekonaniu, że młoda dziewczyna w umyśle swoim łączy wspomnienie ojca z triumfem niezapomnianego przez nich oboje wieczoru w operze. Krystyna ze zdziw ieniem przyjęła spokojną odpowiedź przyjaciela. „Jak ty to pojmujesz Raulu?“ — zapytała, pochylając się nieco nad młodym człowiekiem.
„Pojmuję to w ten sposób, — odrzekł, — że żadna istota ludzka nie byłaby w stanie zaśpiewać tak, jak wówczas ty, gdyby nie było to za sprawą nadnaturalnego jakiegoś natchnienia. Żaden profesor nie nauczy tego. Możesz więc śmiało mówić, Krystyno, że słyszałaś Anioła muzyki.
„Tak, — odpowiedziała uroczyście — w mojej garderobie. Przychodzi tam codziennie dawać mi lekcje.
Dźwięk jej głosu był tak niezwykły i przenikliwy, że Raul spojrzał na nią z niepokojem, z jakim się spogląda na umysłowo chorą istotę, wierzącą niezachwianie w jakieś szalone majaki.
„W twojej garderobie...“ — powtórzył jak echo.
„Tak... w mojej garderobie i nie tylko ja sama słyszałam go...“
„A któż go jeszcze słyszał, Krystyno?“
„Ty, mój przyjacielu.“
„Ja! Ja słyszałem Anioła muzyki?“
„Tak, tego wieczoru, podsłuchiwałeś pod drzwiami mojego pokoju. To on mi mówił: „Musisz mnie kochać“. Ale sądziłam, że sama tylko go słyszę. Niech cię więc nie dziwi moje wzruszenie, wywołane wiadomością, że i ciebie doszły te słowa“.
Raul parsknął śmiechem. Krystyna, urażona, zwróciła się do niego, a w oczach jej, zwykle tak łagodnych, błyszczał gniew niepohamowany.
„Z czego się śmiejesz? — zapytała. — Zapewne sądzisz, że to był głos mężczyzny?“
„A gdyby“... — odparł Raul, czując w głowie zamęt.
„I ty to mówisz, Raulu? Ty, dawny mój towarzysz i przyjaciel ojca? więc co ty sobie wyobrażasz? Jestem uczciwą dziewczyną, panie hrabio de Chagny, i nie zamykam się z mężczyznami w garderobie. Gdybyś pan otworzył drzwi, byłbyś się przekonał, że nie było tam nikogo!“
„To prawda! Po twojem odejściu, Krystyno, nie znalazłem w pokoju nikogo“.
„A więc?“
„A więc, sądzę, że z ciebie ktoś żartuje.“
Jęk cichy wybiegł z piersi młodej śpiewaczki. Przez chwilę błędnemi oczami wpatrywała się w towarzysza, poczem nagle uciekła. Raul powrócił do oberży zniechęcony i smutny. Powiedziano mu, że Krystyna udała się do swojego pokoju i oznajmiła, że nie zejdzie do obiadu.
Posiliwszy się naprędce, Raul poszedł na górę do swojej sypialni i położył się. Lecz sen dalekim był od niego, wziął więc książkę i czytał.
Pokój Krystyny znajdował się obok. Raul nadsłuchiwał, ale żaden szmer nie dochodził z za ściany. Co mogła robić Krystyna? Czy spała? Czy też zatopiona w myślach, czuwała jak on!?
Godziny upływały powoli; mogła być godzina wpół do dwunastej, gdy Raula dobiegł szelest kroków, dochodzący z poza ściany. Zerwał się z łóżka i, nie zastanawiając się dlaczego to robi, zaczął się szybko ubierać, przygotowany na wszystko. Czego właściwie spodziewał się i naco oczekiwał? Nie mógłby w tej chwili nawet przed samym sobą zdać z tego sprawy. Serce jego uderzyło silnie, gdy dosłyszał drzwi od pokoju Krystyny otwierające się ostrożnie. Gdzie i poco o tak spóźnionej porze mogła iść młoda dziewczyna?
Raul uchylił drzwi i dojrzał przy blasku księżyca, oświetlającym korytarze, Krystynę, przekradającą się ku schodom.
Skoczył naprzód i przechylił się przez poręcz, nadsłuchując. W ciszy zalegającej gospodę dobiegły go słowa: „Tylko niech pani nie zgubi klucza!“ Ktoś otwierał drzwi od ulicy i zamknął je, poczem zapanował spokój.
Raul powrócił szybko do pokoju i wyjrzał oknem.
Na pustem wybrzeżu dojrzał poruszającą się szybko wysmukłą, białą sylwetkę Krystyny.
Raul bez zastanowienia wydostał się na drzewo, znajdujące się tuż pod oknem, i zsunął się na dół.
Nazajutrz rano, znaleziono go nawpół zmarzniętego, leżącego na stopniach ołtarza kościółka w Perros i przyniesiono ku wielkiemu przerażeniu właścicielki do gospody.
Położono go na łóżku, a gospodyni pobiegła uprzedzić Krystynę o wypadku. Pomagając sobie wzajemnie, obie kobiety wkrótce zdołały Raula przywrócić do przytomności.
Co mogło się wydarzyć w tę noc tajemniczą w maleńkim kościółku w Perros i co było przyczyną zemdlenia młodego hrabiego?
W kilka tygodni później, gdy dramat rozegrany w operze zwrócił uwagę władz publicznych, komisarz policji p. Milfroid miał sposobność zapytać o to młodego hrabiego.
Oto autentyczny ustęp z protokółu:
Pytanie. — Czy panna Daaé widziała pana, wychodzącego z pokoju niezwykłą drogą, przez pana obraną?
Odpowiedź. — Nie panie komisarzu, nie. Choć szedłem za nią, nie starając się tłumić odgłosu kroków. Chciałem, żeby się odwróciła i poznała mnie, bo zdawałem sobie dobrze sprawę, że grałem w owej chwili brzydką rolę szpiega. Ale Krystyna nie wiedziała nic o mojej obecności. Opuściła wybrzeże i skierowała się na ścieżkę prowadzącą do kościoła. Właśnie na wieży biła godzina trzy kwadranse na dwunastą. Na odgłos tego dźwięku Krystyna drgnęła i zaczęła biedź do drzwi cmentarza.
P. — Czy drzwi cmentarza były otwarte?
O. — Tak, i wydało mi się to niezwykłem, choć ten szczegół nie dziwił wcale panny Daaé.
P. — Czy był kto na cmentarzu?
O. — Nie widziałem nikogo, a gdyby ktoś był, musiałbym go widzieć. Księżyc świecił jasno, a od śniegu padał blask niezwykły.
P. — Czy nie można się było ukryć za grobowcami?
O. — Nie, panie komisarzu. Są to wszystko niewielkie ubogie kamienie, niewidoczne prawie pod śniegiem. Od kościoła padał blask nadzwyczajny. Nigdy jeszcze nie widziałem tak olśniewającego nocnego światła. Było to bardzo piękne ale i niepokojące.
P. — Czy pan jest zabobonny, panie hrabio?
O. — Nie panie, bynajmniej.
P. — A w jakim stanie umysłu znajdował się pan wtedy?
O. — Byłem zupełnie trzeźwy i spokojny; Zapewne nagła nocna wycieczka p. Daaé poruszyła mnie w pierwszej chwili, ale gdy zobaczyłem ją zdążającą na cmentarz, uspokoiłem się, przekonany, że spełnia jakiś ślub przy grobie ojca i nie widziałem w tem nic nadzwyczajnego. — Zdziwiony tylko byłem jej brakiem uwagi, bo śnieg dość głośno skrzypiał pod mojemi nogami. Widocznie jednak była bardzo przejęta celem tej pielgrzymki. Postanowiłem nie przeszkadzać jej i trzymałem się o kilka kroków w tyle. Krystyna podeszła do grobu ojca i uklękła. Wybiła północ. Jeszcze nie przebrzmiały w ciszy dźwięki zegara, gdy spostrzegłem, że Krystyna uniosła głowę do góry, wzrok jej uporczywie wpatrywał się w coś niedostrzegalnego dla mnie, a ramiona łagodnym ruchem wyciągały się przed siebie.
Najwidoczniej wpadała w stan ekstazy. Napróżno szukałem przyczyny tego stanu, gdy nagle i mnie przebiegł od stóp do głowy dreszcz zgrozy i lęku i uczułem, że całą moją istotę porywa rozkoszne, upajające uczucie tęsknoty ku jakiejś istocie „Niewidzialnej“, której obecność czułem niedaleko siebie. Ten ktoś niewidzialny grał na skrzypcach! I jak grał! Takiej muzyki nie usłyszę już nigdy! Jednakże dla nas ona obcą nie była, bośmy ją słyszeli już w pierwszych latach naszego dzieciństwa, choć może nigdy skrzypki starego muzyka Daaé podobnie cudownych tonów nie wydały z siebie. Oh, jakże pamiętałem tę boską melodję! Niewidzialny skrzypek grał to, co zwykle ojciec Daaé grywał w chwilach wielkiego smutku i boleści: „Zmartwychwstanie Łazarza“.
Wpadłem w taki stan ekstazy duchowej, że nie zdziwiłbym się widokiem starego skrzypka pojawiającego się ze swym ukochanym instrumentem w ręku z pod zaśnieżonego kamienia grobowca! Ale muzyka ucichła, a ja powróciłem do przytomności i zaraz usłyszałem szelest od strony kostnicy.
P. — Ah! Ah! a więc był jakiś szelest od strony kostnicy?
O. — Tak!
P. — I nie przyszło panu na myśl, że właśnie w tej kostnicy ukryć się mógł ów śpiewak tajemniczy?
O. — Byłem tak przejęty tą myślą, że zapomniałem nawet pośpieszyć za panną Daaé, która spokojnie podeszła ku bramie cmentarnej. Nie ruszałem się z miejsca, trzymając oczy utkwione w kostnicę, pragnąc wykryć prawdę, za jaką bądź cenę.
P. — I cóż stało się takiego, że pana znaleziono nad ranem zemdlonego na stopniach ołtarza?
„O — Oh! stało się to tak nagle... W pewnej chwili trupia czaszka potoczyła się do moich nóg, potem druga... trzecia... ktoś najwidoczniej poruszył ten stos kości, tak starannie ułożony. Potem cień jakiś nagle przesunął się po silnie oświetlonej ścianie zakrystji. Skoczyłem w tę stronę. Cień już popchnąwszy drzwi wchodził do kościoła! Ubrany był w długi, ciemny płaszcz. Dobiegłem i uchwyciłem za kraj płaszcza. W tej chwili staliśmy obaj, cień i ja, przed głównym ołtarzem, a promienie księżyca przez witraże wpadały wprost na nas. Przytrzymany silnie za płaszcz, cień zwrócił się ku mnie i w jednej chwili ujrzałem, tak jak teraz widzę pana, przerażającą trupią głowę i oczy o fosforycznym blasku, wpatrzone we mnie z nienawiścią i groźbą. Na ten widok siły mnie opuściły i straciłem przytomność, którą odzyskałem dopiero w pokoiku moim w gospodzie pod „Zachodzącem słońcem“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.