Przejdź do zawartości

Upiór opery/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II
NOWA MAŁGORZATA

Na zakręcie schodów Sorelli natknęła się na wchodzącego na górę hrabiego de Chagny. Hrabia, zazwyczaj tak spokojny i chłodny, wykazywał tym razem wielkie podniecenie.
„Szedłem właśnie do pani, — rzekł hrabia, witając młodą kobietę z wielką uprzejmością. — Ach! Sorelli, jakiż cudowny wieczór. A Krystyna Daae! Jakiż triumf!“
„To niemożliwe! — odezwała się Meg Giry. — Jeszcze przed sześciu miesiącami śpiewała fatalnie! Lecz pozwól nam przejść, drogi hrabio, — ciągnęła dalej dziewczynka, zginając się w przesadnym ukłonie, — idziemy dowiedzieć się o tego biedaka, którego znaleziono wiszącego.“
W tej chwili przechodził administrator, który słysząc te słowa, zatrzymał się.
„Jakto! Panie już wiedzą o tem? — rzekł tonem nieco szorstkim... — Ale proszę nie mówić o tem nikomu... Chodzi mi zwłaszcza o to, aby p.p. Debienne i Poligny się nie dowiedzieli! W ostatnim dniu byłoby to dla nich zbyt przykrem“.
Hrabia de Chagny miał rację; nigdy przedstawienie galowe tak się świetnie nie udało. Wszyscy ówcześni mistrzowie muzyki jak Gounod, Reyer, Saint-Saens, Massenet, Guirand, Delibes ujmowali kolejno pałeczkę kapelmistrzowską i sami kierowali wykonaniem. Tegoż wieczoru olśniony i zachwycony Paryż poznał Krystynę Daaé, której tajemnicze dzieje pragnę odsłonić w tem opowiadaniu.
Wykonała ona naprzód kilka ustępów z „Romea i Julji“. Wszyscy obecni oczarowani byli jej pełnym naiwności wdziękiem, drżeli na dźwięk jej anielskiego głosu i zdawało się, że dusze słuchaczy ulatują wraz z duszą śpiewaczki ku grobowcom kochanków z Werony.
Wszystko to jednak było niczem w porównaniu z nadludzkim akcentem, na jaki się zdobyła w roli Małgorzaty w „Fauście“ śpiewając w zastępie niedysponowanej Carlotty. Nigdy nie widziano i nie słyszano nic podobnego!
W interpretacji Krystyny Daaé była to naprawdę „Nowa Małgorzata”, o wspaniałości dotąd niepodejrzewanej.
Cała sala uczciła tysiącznymi okrzykami niekłamanego wzruszenia Krystynę, która szlochała i słaniała się w ramionach koleżanek. Musiano ją przenieść do garderoby.
Krytyka teatralna w osobach największych artystów i znawców muzyki była w prawdziwym zachwycie. Stwierdzano zgodnie, że kto nie słyszał Krystyny śpiewającej końcowe trio w „Fauście” ten nie zna „Fausta*’. Potęga głosu i święte oszołomienie czystej duszy dziewczęcej nie mogły być posunięte dalej.
Kilku starych bywalców protestowało. Jak można było ukrywać tak długo przed nimi podobny skarb? Krystyna Daaé widywana była dotychczas jako możliwy Siebel obok Małgorzaty, może nazbyt materjalnie pojętej przez Carlottę. 1 trzeba było dopiero niespodziewanej niedyspozycji Carlotty, aby na tym wieczorze galowym Krystyna mogła bez żadnego przygotowania wystąpić w części programu, zarezerwowanej dla hiszpańskiej divy! Wreszcie dlaczego w nieobecności Carlotty p.p. Debienne i Poligny zwrócili się do Krystyny? Znali więc jej ukryty genjusz? A jeśli go znali, dlaczego go ukrywali? I ona sama dlaczego się ukrywała? Rzecz dziwna, nie słyszano nic o jej profesorze śpiewu. Krystyna oświadczała parokrotnie, iż od pewnego czasu pracuje sama. Wszystko to było trudne do zrozumienia.
Hrabia de Chagny, stojąc w swej loży, obecnym był na przedstawieniu i dał się unieść ogólnemu entuzjazmowi.
Hrabia Filip-Jerzy-Marja de Chagny liczył podówczas 41 lat. Był to piękny mężczyzna i wielki pan. Po śmierci starego hrabiego Filiberta stał się głową jednej z najwybitniejszych i najstarszych rodzin francuskich, która wsławiła się już przy Ludwiku IX. Rodzeństwo hrabiego składało się z dwóch sióstr już zamężnych i brata Raula, który w tym właśnie czasie stał się pełnoletnim. Po śmierci starego hrabiego, gdy Raul miał lat dwanaście, hrabia Filip zajął się wychowaniem dziecka. Chłopiec miał od dzieciństwa pociąg do marynarki, zaczął przeto kształcić się w tym kierunku i skończył szkołę morską. Dzięki szerokim stosunkom został wyznaczony do wzięcia udziału w ekspedycji, która miała w lodach podbiegunowych wyszukiwać śladów ekspedycji na statku d’Artois, o której już od trzech lat nie było żadnej wiadomości. Narazie młody hrabia korzystał z dłuższego urlopu, który kończył się dopiero za sześć miesięcy.
Nieśmiałość młodego marynarza, powiedziałbym nawet — niewinność, była wprost niezwykła. Zdawało się, że dopiero co wydostał się z pod ręki kobiecej. Wyrósłszy w towarzystwie dwóch sióstr i starej ciotki, nabrał w sposobie bycia wielkiej skromności, która jeszcze dodawała mu wdzięku. W tym czasie miał skończone dwadzieścia jeden lat, a wyglądał na osiemnaście. Miał niewielkie, jasne wąsiki, piękne niebieskie oczy i cerę dziewczyny.
Hr. Filip kochał bardzo Raula. Czuł się z niego dumnym i przewidywał dla młodszego brata pełną chwały karjerę w marynarce, w której jeden z ich przodków, słynny Chagny de La Roche, zajmował stanowisko admirała. Obecnie korzystał z urlopu młodzieńca, aby mu pokazać w Paryżu wszystko to, co w dziedzinie wytwornych rozrywek i przyjemności pozostawało dla niego nieznanem.
Zdaniem hrabiego, w wieku Raula nadmiar rozsądku był nierozsądnym. Lecz zrównoważony, wykwintny światowiec, jakim był hrabia Filip, niezdolnym był również do udzielenia bratu złego przykładu. Zabierał go ze sobą wszędzie, poprowadził go nawet za kulisy baletu. Istnieją zresztą miejsca, w których prawdziwy paryżanin, zajmujący takie stanowisko, jak hr. de Chagny, powinien był się pokazywać, a w tym czasie kulisy baletu Opery właśnie do miejsc tych należały.
Być może zresztą, że hr. Filip nie zaprowadziłby brata za kulisy, gdyby ten parokrotnie nie dopominał się o to z pewnym uporem, co dopiero później hrabia miał sobie przypomnieć.
Podczas przedstawienia hrabia Filip, oklaskujący gorąco Krystynę Daaé, odwrócił się nagle i zauważył z przerażeniem niezwykłą bladość brata.
„Czyż nie widzisz, — szepnął do niego Raul, — że ta kobieta jest bliska omdlenia?“
W rzeczy samej na scenie musiano podtrzymać chwiejącą się Krystynę.
„Ale ty sam czujesz się niedobrze, — rzekł na to hrabia, pochylając się kuniemu. — Co ci jest?“
Lecz Raul podniósł się z fotela.
„Chodźmy“, — rzekł drżącym głosem.
„Dokąd chcesz iść Raulu?“ — zapytał hrabia, zaniepokojony zachowaniem brata.
„Chodźmy ją zobaczyć. Ona jeszcze nigdy tak nie śpiewała“.
Hr. Filip spojrzał z zaciekawieniem na brata i lekki, drwiący uśmiech zarysował się na jego ustach.
„Aha, — rzekł i po chwili dodał: — Chodźmy, chodźmy!
Na twarzy miał wyraz wielkiego zadowolenia.
Skierowali się ku wejściu za scenę, przy którem tłoczyło się wiele osób.
Raul miął niecierpliwym ruchem trzymane w ręku rękawiczki. Widząc jego niecierpliwość hr. Filip domyślił się wszystkiego. Wiedział teraz dlaczego Raul bywał tak roztargnionym, gdy do niego mówiono i dlaczego z tak żywem zainteresowaniem rozmawiał zawsze o Operze.
Za chwilę byli już za kulisami. Panował tam ruch gorączkowy; chmura czarnych fraków cisnęła się przez wąski, długi korytarz, ku kancelarji dyrektora i garderobom artystek.
Do nawoływań, przebiegających co chwilę maszynistów, mieszały się ostre napomnienia służby policyjnej, kłótnie statystów, rozbierających się naprędce z kostjumów, piskliwe głosy i śmiechy śpieszących na scenę baletnic...
Raul z bratem z trudnością przeciskali się przez ten tłum różnorodny i podniecony — zmuszeni co chwilę zwalczać zręcznie przeróżne przeszkody w postaci dekoracyj spuszczanych w mgnieniu oka i przytwierdzanych kilkoma głośnemi uderzeniami młotka — krzeseł i ławek — spadających im niewiadomo skąd pod nogi — natłoku ciężkich portjer i dywanów, olbrzymich wazonów, sztucznych krze wów i kwiatów — tysiąca drobiazgów, grożących co chwilę niebezpieczeństwem spadnięcia im na głowy!
Zwyczajny chaos antraktowy — pełny uroku i niespodzianek dla nowicjusza, jakim był młody Raul, o jasnych włosach i oczach — i niemniej jeszcze jasnej i pogodnej duszy, spieszący z bijącem sercem na spotkanie czarodziejki, która śpiewem swoim obudziła drzemiące w jego sercu uczucia. Czuł on wyraźnie, że jego biedne, niezepsute serce już do niego nie należało. Usiłował się bronić przed tem uczuciem, które zrodziło się w chwili, gdy po długiem niewidzeniu ujrzał Krystynę, którą znał jeszcze dzieckiem. W obecności jej opanowało go dziwne, słodkie wzruszenie, które nadaremno próbował zwalczyć rozumowaniem, poprzysiągł bowiem sobie, że pokocha jedynie tę, która zostanie jego żoną, a nie mógł wszak ani przez chwilę myśleć o poślubieniu śpiewaczki; oto słodkie wzruszenie zastąpione zostało przez jakieś okropne uczucie. Uczuł nagły ból w piersiach, tak, jakby ktoś usiłował wyrwać mu serce, potem miał wrażenie straszliwej pustki, która mogłaby zostać wypełniona jedynie wzajemnem uczuciem.
Hr. Filip, z dobrodusznym uśmiechem na twarzy, z trudnością podążał za śpiesznie idącym bratem. Po przejściu małych drzwiczek, prowadzących bezpośrednio za kulisy, Raul musiał się zatrzymać, aby przepuścić grono zagradzających mu drogę baletniczek. Z drobnych, zbytnio uróżowanych warg, posypał się grad żartobliwych uwag, dowcipów, komplementów pod adresem Raula, nie reagującego bynajmniej na te zaczepki.
Gdy nareszcie Raul wydostał się na mroczny korytarz, rozbrzmiewający wrzawą głośnych rozmów i śmiechów zebranych tam wielbicieli sztuki i jej kapłanek — dobiegło go kilkakrotnie wymówione z entuzjazmem imię Krystyny Daaé.
Hrabia Filip, postępujący tuż za bratem, zastanawiał się nad tem, że jak na nowicjusza, badającego dopiero tajemnice gmachu Opery, Raul zanadto był pewny siebie i drogi, którą przebiegał. A przecież tu jeszcze go nie przyprowadził. Zapewne Raul zapuścił się już kiedyś w te ponętne labirynty, w czasie, kiedy on zajęty był rozmową z baletnicą Sorelli w jej garderobie — a która czasem, ożywiona nagłym kaprysem, prosiła, by nie opuszczał jej, aż do chwili wyjścia na scenę. — Niekiedy nawet wymagała, by czekał za kulisami, by podać jej przy zejściu parę maleńkich kamaszy, mających ochronić jej dziewiczo białe pantofelki i olśniewającej czystości trykoty.
Na wytłumaczenie kaprysu Sorelli należy dodać, że przed niedawnym czasem straciła matkę, przez którą psuta była bardzo i pieszczona.
Hrabia Filip, odkładając na później wizytę u Sorelli, posuwał się dalej korytarzem, wiodącym do garderoby Krystyny, przyczem stwierdzał, że korytarz ten nigdy chyba nie był tak licznie odwiedzany, jak tego wieczoru, gdy cały teatr był niejako upojony sukcesem artystki i wzruszony jej omdleniem. Krystyna nie odzyskała jeszcze przytomności. W tej właśnie chwili nadchodził zawezwany doktór teatralny, za którym pośpieszał Raul, depcąc mu niemal po piętach.
Rozkochany młodzieniec przeniknął do garderoby Krystyny razem z lekarzem, który udzielił artystce pierwszej pomocy, podczas gdy Raul trzymał ją w ramionach. Hrabia z wieloma innymi pozostał przy drzwiach, w których panował ścisk nie do opisania.
„Czy nie znajduje pan, doktorze — zapytał Raul z niezwykłą śmiałością, — że ci panowie powinni wyjść z garderoby. Tu jest strasznie duszno“.
„Ależ tak, najzupełniej słusznie, — odpowiedział doktór i usunął z pokoju wszystkich, za wyjątkiem Raula i panny służącej. Ta ostatnia spoglądała na młodzieńca z nieukrywanem zdziwieniem, gdyż nigdy go u swej pani nie widziała. Nie ośmieliła się jednak powiedzieć ani słowa. Doktór zaś sądził, że jeśli młody człowiek zachowuje się w ten sposób, to widocznie ma po temu pewne prawa. Raul pozostał więc w garderobie, wpatrzony w powracającą do życia Krystynę, podczas gdy nawet jej dyrektorowie, p. p. Debienne i Poligny, którzy przybyli, pragnąc osobiście wyrazić swój podziw, znaleźli się za drzwiami, razem z szeregiem innych wielbicieli.
Hrabia Filip tymczasem, oparty o ścianę, śmiał się do rozpuku:
„A to szelma! Ach, szelma! I wierz tu tym młodzieniaszkom, co mają pozory niewiniątek!“
I pomyślał z radością:
„To jednak prawdziwy de Chagny“!...
I szczęśliwy i dumny skierował się do garderoby Sorelli, którą, jak już było zaznaczone, spotkał na schodach „foyer“ baletowego, odprowadzającą swoje wystraszone, czepiające się jej stadko.
Tymczasem w garderobie na I piętrze piersi Krystyny zafalowały żywiej i z jej różowych warg wybiegło ciężkie westchnienie, któremu natychmiast odpowiedziało drugie. Obróciła głowę i ujrzawszy Raula, zadrżała silnie.
— Panie — zapytała po chwili słabym głosem — kto pan jest?
„Pani, — odpowiedział młodzieniec, przyklękając i składając gorący pocałunek na jej ręku, — jestem tym chłopczykiem, który niegdyś wyłowił szarfę pani z morza“.
Krystyna spojrzała z rosnącem zdziwieniem na doktora i pokojówkę, poczem wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Twarz Raula oblała się rumieńcem.
„Ponieważ pani nie chce się przyznać do znajomości ze mną, pragnąłbym pomówić z nią na osobności w sprawie bardzo ważnej“.
„Gdy mi już będzie lepiej, dobrze? — odrzekła drżącym głosem. — Pan jest bardzo miły...“
„Ale lepiej, gdy pan teraz odejdzie, — wtrącił doktór z uprzejmym uśmiechem. — Ja już się panią zaopiekuję“.
„Ależ ja nie jestem chora“, — odparła Krystyna z nieoczekiwaną, dziwną energją.
Podniosła się i szybkim ruchem przesunęła ręką po czole.
„Dziękuje, doktorze“... Lecz teraz potrzebuję samotności... Idźcie już panowie... proszę... jestem dziś bardzo zdenerwowana...“
Doktór chciał protestować, lecz, widząc silne rozdrażnienie artystki, uznał, że w podobnym stanie lepiej się jej nie sprzeciwiać.
Wyszedł więc z Raulem na korytarz.
— Nie poznaję jej dziś wcale — rzekł — ona zwykle jest taka łagodna.
Pożegnał młodego człowieka i wyszedł.
Raul pozostał sam. Cała ta część teatru była teraz pusta. Wszyscy skupili się w głównem „foyer“, gdzie odbywało się pożegnanie dyrektorów. Raul sądził, że Krystyna tam za chwilę podąży — czekał więc na korytarzu w ciszy i samotności.
Wsunął się w głębokie, tonące w zmroku zagłębienie drzwi i oddał się rozmyślaniu. W piersiach odczuwał ciągle ten sam okropny ból. I dlatego właśnie chciał jak najprędzej rozmówić się z Krystyną.
Nagle drzwi garderoby otworzyły się szeroko i Raul dojrzał subretkę, wychodzącą z zawiniątkiem w ręce. Zatrzymał ją w przejściu, zapytując o zdrowie jej pani. Dziewczyna, błyskając do niego białymi zębami w zachęcającym uśmiechu, odrzekła, że śpiewaczka czuje się już zupełnie dobrze, lecz nie należy przerywać jej samotności, gdyż pragnie pozostać sama.
Myśl nagła, jak błyskawica, mignęła w głowie Raula:
Pragnie pozostać sama „dla niego“!
Czy nie wspomniał, że chce z nią pomówić na osobności, dlatego więc zapewne zręcznie wyzbyła się wszelkiego towarzystwa.
Wstrzymując oddech, podszedł do drzwi garderoby, głowę przycisnął do drzwi i zamierzał zapukać, ale ręka jego opadła. Dobiegł go z pokoju głos męski, o dźwięku silnym i dziwnie rozkazującym:
„Krystyno! ty musisz mnie kochać!“
I drżący, łzawy głos Krystyny, w którym się przebijał ból głęboki, odpowiedział po chwili:
„Dlaczego mi to mówisz? Wszak wiesz, że ja śpiewam jedynie dla ciebie!“
Raul całem ciałem oparł się o futrynę drzwi, by nie upaść.
Serce, które przed chwilą zamarło z bólu — rozsadzało mu teraz piersi. Zdawało się Raulowi, że głuche, gorączkowe jego bicie rozlega się po całym opustoszałym korytarzu, napełniając jego uszy monotonnym, jak uderzenia młotka, stukiem.
I w jakże okropnej sytuacji znalazł się teraz? Podsłuchuje pod drzwiami! On, Raul de Chagny! A serce bilo coraz głośniej — i Raul pewnym był, że tam za drzwiami wiedzą już o jego obecności!
Przycisnął piersi silnie rękami, chcąc zgłuszyć te szalone uderzenia. Lecz nadaremno. Tymczasem z za drzwi słychać było następującą rozmowę:
„Czujesz się dziś bardzo zmęczoną — odezwał się znowu głos męski.
„Oh! dziś wieczór duszę ci wyśpiewałam i czuję, że zamieram.
„Dusza twoja piękną jest moje dziecko — mówił głos z powagą. Żaden monarcha nie otrzymał nigdy w darze podobnego skarbu. Aniołowie dzisiaj wraz z tobą płakali.
Po tych słowach Raul nie dosłyszał już nic więcej.
Jednakże nie oddalił się, lecz obawiając się wykrycia, zasunął się z powrotem w zagłębienie, oczekując wyjścia mężczyzny.
Wiedział kogo kocha — chciał wiedzieć kogo nienawidzi! Ku ogromnemu jego zdumieniu drzwi od garderoby otworzyły się i Krystyna Daaé, otulona w długie futro, z twarzą przysłoniętą koronką — wyszła sama!
Zatrzasnęła za sobą drzwi, lecz Raul zauważył, że nie zamknęła ich na klucz. Przeszła obok niego, lecz Raul nawet nie powiódł za nią spojrzeniem, tak zajęty był drzwiami, które jednak nadal pozostały zamknięte.
Po przejściu śpiewaczki — Raul jednym skokiem znalazł się przy garderobie — otworzył drzwi — pokój był pusty! — W tej chwili opanowały go głębokie ciemności — zgaszono gaz na schodach.
„Ktoś jest tutaj! Dlaczego się ukrywa? — zawołał Raul przez zaciśnięte zęby.
Głos jego rozbrzmią! echem po korytarzu — poza tem panowała zupełna cisza i spokój — słychać było tylko coraz szybszy i dyszący oddech Raula.
Nie zdawał on sobie sprawy, że postępowanie jego w tej chwili było najjawniejszą niedyskrecją i zuchwałością.
„Nie wyjdziesz pan stąd, aż za mojem pozwoleniem — gorączkował się dalej. — Jeżeli nie odpowiesz — jesteś podłym tchórzem! Ale potrafię cię zdemaskować. — Szybko zapalił zapałkę. Czerwony płomień oświetlił pokój! Nie było w nim nikogo!
Raul wszedł do środka i bez namysłu pozapalał wszystkie znalezione tam świece i lampy — zamknąwszy poprzednio drzwi garderoby na klucz — poczem skoczył do gabinetu toaletowego Krystyny — otwierał szafy — przerzucał suknie — patrzał po kątach.
Nie było nikogo.
„A to co? — rzekł głośno. — Chyba tracę zmysły!
Długą chwilę pozostał bez ruchu w milczeniu, wsłuchany w szmer palącego się gazu. Nie pomyślał nawet o wzięciu na pamiątkę skrawka wstążki, lub kwiatu, walającego się na podłodze!
Wyszedł prawie nieprzytomny, nie wiedząc — dokąd iść i co dalej czynić.
Prąd ostrego, świeżego powietrza owionął mu twarz. Znajdował się na dole wąskich schodów, po których w tej chwili schodziło w milczeniu kilku robotników, dźwigając przykryte białym całunem nosze.
„Gdzie jest wyjście?“ — zapytał ich Raul.
„Widzi pan przecie! naprzeciwko, — odpowiedziano mu. — Drzwi są otwarte. Ale niech pan pozwoli przejść“.
„A co to?“ — zapytał machinalnie Raul, wskazując na nosze.
„To ciało Józefa Buguet, którego znaleziono i wiszącego w trzeciem podziemiu pod sceną, obok; dekoracji z „Króla Zahory“.
Raul usunął się z drogi przed orszakiem, uchylił kapelusza i wyszedł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.