Upiór opery/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I
CZY TO UPIÓR?

Wieczorem tego dnia, gdy panowie Debienne i Poligny, ustępujący dyrektorowie Opery paryskiej, wydawali pożegnalne galowe przedstawienie, do garderoby znanej primabaleriny Sorelli wtargnęło nagle kilka baletniczek, powracających właśnie ze sceny. Uczyniło się wielkie zamieszanie, gdyż jedne śmiały się na całe gardło, jakby niezupełnie naturalnie, a drugie wydawały okrzyki przerażenia.
Sorelli, która pragnęła na chwilę choćby pozostać sama, aby powtórzyć pożegnalną przemowę, z jaką niebawem miała wystąpić wobec dyrektorów, spojrzała z niezadowoleniem na tłum, cisnący się poza nią. Zwróciła się przeto do koleżanek z zapytaniem o przyczynę niepokoju i rozgwaru. Maleńka Jammes — różowo biały dzieciak z zadartym noskiem i oczyma jak niezapominajki — odpowiedziała jej szybko, głosem drżącym, dławionym przerażeniem:
„To Upiór Opery!
I nagłym ruchem zamknęła drzwi na klucz.
Garderoba Sorelli urządzona była ze zwykłą, banalną elegancją. Wielka szafa lustrzana, kanapa, toaleta oraz parę krzeseł i foteli tworzyły jej umeblowanie. Na ścianach wisiały pamiątkowe szkice i studja portretowe paru wybitniejszych malarzy. Jednakże dla małych baletniczek, mających wspólne ubieralnie, gdzie czas im schodził na śpiewach, zabawach, kłótniach z fryzjerami i garderobianemi, gdzie w oczekiwaniu na znak inspicjenta popijało się piwo, rum, i limonjadę — garderoba ta była nieomal salą pałacową.
Sorelli była bardzo przesądna. Usłyszawszy, jak maleńka Jammes wspomniała o upiorze, drgnęła i rzekła:
„Ty głuptasku!”
Ponieważ jednak skłonna była do wiary w upiory, a w Upiora Opery w szczególności, zapragnęła natychmiast dokładniejszych danych:
„Widziałaś go?“ — zapytała.
„Tak, jak panią widzę!“ — odrzekła jękliwie mała Jammes, która, nie mogąc utrzymać się na nogach, opadła na fotel.
Zaś mała Giry — drobna wątła dziewczynka, o kruczych włosach, ciemnej cerze i bystrych oczach dodała:
„Jeśli to ten — to jest bardzo brzydki!“
„O, tak, tak,“ — przyświadczyły pozostałe tancerki.
I zaczęły mówić jedna przez drugą. Upiór ukazał się im w postaci mężczyzny w czarnym fraku, który wyłonił się przed niemi nagle w korytarzu, niewiadomo skąd. Pojawienie się jego było tak niespodziane, iż mogło się zdawać, że wyrósł z pod ziemi.
„Eh! — odezwała się jedna z tancerek, która nie dała się tak opanować wrażeniu, — wam się na każdym kroku majaczą upiory“.
W istocie jednak od szeregu miesięcy w Operze mówiono wciąż o upiorze w czarnym fraku, który jak cień włóczył się po całym budynku, nie odzywając się do nikogo, którego nikt nie śmiał zaczepić i który, spostrzeżony, natychmiast znikał, niewiadomo gdzie i jak. Posuwał się bez szmeru, jak przystoi prawdziwemu upiorowi. Zaczęto się nawet śmiać i drwić z tej mary, ubranej jak światowiec lub karawaniarz, lecz niebawem legenda o upiorze rozrosła się niesłychanie w całem ciele baletowem. Spotykały go rzekomo wszystkie baletnice i padały ofiarami jego czarów. I rychło najwięksi dowcipnisie i kpiarze zaczęli być nieco zaniepokojeni. Upiór, jeżeli się nie ukazywał, to ujawniał swą obecność lub bliskość dziwacznymi, a czasem złowrogimi znakami, za które ogólna niemal przesadność czyniła go odpowiedzialnym. Wszelkie wypadki, błahe częstokroć figle, zguba czegokolwiek — wszystko to było z winy Upiora Opery!
Lecz kto go właściwie widział? W Operze napotkać można tyle czarnych fraków, których właściciele nie są wcale upiorami. Lecz właściwością tego właśnie fraka było, że pod nim ukrywał się szkielet.
Tak przynajmniej mówiono.
No i, oczywiście, upiór miał trapią głowę.
Czy to wszystko należało brać poważnie? Faktem jest, iż pogłoska o szkielecie zrodziła się z opisu podanego przez Józefa Buguet, głównego maszynistę, który widział upiora naprawdę. Natknął się na niego — trudno powiedzieć „nos w nos“, albowiem upiór nosa nie posiadał — na małych schodkach, prowadzących pod scenę. Ujrzał go tylko na przeciąg sekundy, gdyż upiór potem znikł, lecz zachował o nim niezatarte wspomnienie.
Oto jak Józef Buguet opisywał upiora:
„Jest on niesłychanie chudy, frak jego zwisa jak na szkielecie. Oczy ma tak głęboko osadzone, że niepodobna prawie rozróżnić nieruchomych źrenic, widać tylko jakby dwa ciemne otwory, skóra, opięta na sterczących kościach, naciągnięta jest jak na bębnie, i nie jest biała, lecz ohydnie żółta, nos jest tak niewyraźny, że nie widać go z profilu i właśnie brak tego nosa jest rzeczą okropną do oglądania. Ponad czołem i przy uszach zwisają brudne kosmyki włosów“.
Józef Buguet napróżno starał się doścignąć dziwne zjawisko. Zniknęło bez śladu, jakby skutkiem czarów.
Maszynista ten był człowiekiem poważnym, trzeźwym, bez nadzwyczajnej wyobraźni i inteligencji. Słów jego słuchano z osłupieniem i zaciekawieniem, a natychmiast potem znalazły się osoby, które rzekomo również widziały upiora.
Rozsądniejsze osoby, do których doszły wiadomości o spotkaniu z upiorem sądziły, że chodziło tu o jakiś figiel. Lecz rychło potem zaszedł kolejno szereg wypadków tak dziwnych i niespodziewanych, które zaniepokoiły nawet największych niedowiarków.
Pewnego wieczoru dyżurny straży ogniowej, która składa się naogół z ludzi dzielnych i nie bojących się niczego, a zwłaszcza ognia, — zeszedł pod scenę dla dokonania codziennego obchodu, przyczem zapuścił się nieco dalej niż zwykle. Po niejakim czasie jednak ukazał się blady, zatrwożony, drżący i bliski omdlenia. Przyczyną jego przerażenia była napotkana na zakręcie podziemnego korytarza głowa ognista, pozbawiona korpusu, która posuwała się ku niemu na wysokości głowy człowieka.
Wieść o tem rozniosła się szybko i w balecie zapanowało jeszcze większe zaniepokojenie. Tem bardziej, że ta głowa ognista nie odpowiadała zupełnie opisowi upiora, podanemu przez Józefa Buguet. Zawyrokowano więc, iż upiór posiadał kilka głów, które zmieniał według swej woli. Baletnice zaś wyobraziły sobie, że zagraża im wielkie niebezpieczeństwo. I jeśli trwoga ogarnąć mogła nawet strażaka, to przestrach ich, ujawniający się w piskach, nagłych okrzykach i niespodziewanych omdleniach był tembardziej usprawiedliwiony.
Aby więc, o ile możności, zabezpieczyć gmach, w którym działy się tak okropne rzeczy, — nazajutrz po wypadku ze strażakiem — sama Sorelli, w otoczeniu wszystkich baletnic, złożyła na stole, w loży odźwiernego, podkowę, której wszyscy, z wyjątkiem naturalnie przybywających do Opery widzów, musieli dotykać przed stąpinięciem na pierwszy stopień schodów. Nieposłuszni mogli łatwo stać się ofiarami tajemnej siły, która opanowała cały gmach, od podziemi aż do strychu.
Wszystko to wyjaśnia niespokojny nastrój i lęk, które owładnęły baletniczkami tego wieczoru, kiedy wraz z niemi weszliśmy do garderoby Sorelli.
Zaniepokojenie tancerek wzrastało ciągle. W garderobie nastąpiło trwożne milczenie. Słychać było tylko szmer przyśpieszonych oddechów. Nagle maleńka Jammes odskoczyła z nieukrywanem przerażeniem w najdalszy kąt pokoju i szepnęła:
„Słuchajcie!“
Wszystkim rzeczywiście zdawało się, że za drzwiami coś zaszeleściało. Nie był to jednak odgłos kroków, lecz jakby szelest jedwabiu, ślizgającego się po podłodze. Potem wszystko ucichło. Sorelli starała się okazać odważniejszą od towarzyszek. Podeszła więc do drzwi i spytała głucho:
„Kto tam?“
Lecz nikt nie odpowiedział.
Czując na sobie wszystkie oczy, które śledziły jej najdrobniejsze ruchy, wzięła na odwagę i rzekła głośniej:
„Czy jest tam kto za drzwiami?“
„Ależ tak, tak, napewno tam ktoś jest, — potwierdziła mała Meg Giry, powstrzymując Sorelli za gazową spódniczkę... — Lecz niech pani nie otwiera! Na Boga, niech pani nie otwiera!...“
Ale Sorelli, uzbrojona w sztylet, z którym nie rozstawała się nigdy, przekręciła klucz i otworzyła drzwi, podczas gdy małe tancerki cofnęły się w najdalszy kąt garderoby.
Sorelli wyjrzała na korytarz. Nikogo nie było. Mała latarka rzucała czerwonawe niepewne światło, nie rozpraszając jednak panujących w korytarzu ciemności. Tancerka szybko zatrzasnęła drzwi i westchnęła z ulgą:
„Nie — rzekła, — niema nikogo!“
„A jednak myśmy go widziały! — zapewniła ponownie mała Jammes, powracając drobnemi kroczkami na swoje miejsce obok Sorelli. — On się tam gdzieś włóczy. Ja już nie pójdę się przebierać. Zejdźmy teraz zaraz wszystkie razem na dół, aby pożegnać dyrektorów i potem razem wrócimy.
Lecz Sorelli odpowiedziała:
„Moje małe, trzeba się wreszcie opamiętać! Upiór? Może go jeszcze nikt dotąd nie widział!...“
„Ależ tak, tak! widziałyśmy go!... widziałyśmy go przed chwilą. Miał trupią głowę i ubrany był w czarny frak, tak, jak tego wieczoru, gdy widział go Józef Buguet!“
„Gabrjel również go widział! — rzekła mała Jammes... — Niedalej, jak wczoraj po południu... w biały dzień...“
„Gabrjel — nauczyciel śpiewu?“
„Ależ tak... Jakto! pani nie widziała?“
„I w biały dzień był we fraku?“
„Kto? Gabrjel?“
„Ależ nie! Upiór“.
„No tak, był we fraku! — zapewniła Jammes. — Sam Gabrjel mi to powiedział... Właściwie nawet potem go poznał. To było tak: Gabrjel znajdował się w gabinecie reżysera. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł pers. Wie pani? Ten pers z urocznemi oczyma.
„Tak, tak“, — odpowiedziały chórem dziewczęta, żegnając się dla odpędzenia uroku.
„Gabrjel jest trochę przesądny, — mówiła dalej Jammes, — jest jednakże zawsze uprzejmy i kiedy spotyka się z persem, wkłada tylko nieznacznie rękę do kieszeni, aby dotknąć kluczy, które tam nosi. Ale tym razem, kiedy pers się zjawił, Gabrjel porwał się z fotela, aby dotknąć żelaznej kłódki przy szafie! Ale zaczepił przytem o gwóźdź i rozdarł sobie połę palta. Potem, spiesząc do wyjścia, uderzył się o drzwi i nabił sobie guza na głowie; wreszcie, cofając się nagle, zadrasnął sobie rękę o parawan, stojący koło fortepianu. Chciał się oprzeć o fortepian, lecz pokrywa spadła mu na rękę i przygniotła palce. Tego było już za wiele. Wypadł jak szalony z gabinetu, lecz tak nieszczęśliwie, że zaraz potem stoczył się ze schodów. Przechodziłam tam właśnie z mamą, pobiegłyśmy więc mu ną pomoc. Był silnie potłuczony i twarz miał zakrwawioną, co nas bardzo przestraszyło. On jednakże się uśmiechnął i rzekł:
„Dzięki Bogu, że się na tem skończyło!“
Zaczęłyśmy go wypytywać i on nam opowiedział, co go tak przestraszyło. Okazuje się, iż za plecami persa ujrzał upiora! Upiora z trupią głową, takiego jakiego opisywał Józef Buguet“.
Pełne przerażenia szepty dały się słyszeć po tem opowiadaniu, które Jammes kończyła zadyszana, gdyż mówiła tak szybko, jakby była ścigana przez widmo. Następnie zaległa dłuższa chwila ciszy, którą przerwała półgłosem mała Giry:
„Józef Buguet lepiejby zamilczał o tej całej sprawie“, — rzekła.
„Dlaczegóżby miał milczeć?“ — zapytano.
„Tak twierdzi moja mama... — odpowiedziała cichutko Meg, rozglądając się zaniepokojeni dokoła, jakby w obawie, że jeszcze kto inny może ją posłyszeć.
„A dlaczegóż tak sądzi twoja mama?
„Cicho! mama mówi, że upiór nie lubi, aby się nim zajmowano!
„A dlaczego mama tak mówi?“
„Dlatego... dlatego że... ja nie wiem“.
To oświadczenie podnieciło jeszcze ciekawość tancerek, które skupiły się dokoła małej Giry, błagając ją o wyjaśnienia.
„Przysięgłam, że nic nie powiem,“ — szepnęła Meg.
Lecz one nie dały jej spokoju i tak solennie obiecały utrzymać to w tajemnicy, że Meg, którą paliło pragnienie wyjawienia sekretu, zaczęła po chwili mówić z oczyma wlepionemi nieruchomo w drzwi:
„Otóż widzicie... tu chodzi o tę lożę...“
„Jaką lożę?“
„Lożę upiora!“
„Więc upiór ma swoją lożę?“
Na myśl o tem, że upiór posiada swą lożę, tancerki ogarnęło osłupienie w połączeniu z nienaturalną wesołością. Serca biły głośno, piersi podnosiły się szybko.
„Ach, mój Boże! mów dalej, mów dalej...“
„Ciszej! — rzekła Meg. — To jest loża Nr. 5, wiecie przecież, pierwsza loża po lewej stronie.“
„Nie może być!“
„A jednak tak jest... Mama jest właśnie bileterką przy tych lożach... Ale przysięgacie mi, że nie będziecie nikomu opowiadać?“
„Ależ tak, mów tylko dalej!...“
„No, dobrze! To właśnie loża upiora. Już od miesiąca nikogo tam nie było, za wyjątkiem upiora naturalnie, i administracja wydała polecenie, aby loży tej nigdy nie sprzedawać...“
„I to prawda, że upiór tam przychodzi?
„Ależ tak...“
„Więc jednak ktoś tam przychodzi?“
„Nie!... Przychodzi tylko upiór, lecz w loży nikogo niema.“
Tancerki spojrzały po sobie. Jeśli upiór przychodził do loży, musianoby go widzieć, gdyż był w czarnym fraku i miał trupią głowę, lecz gdy przedstawiły Meg swe zastrzeżenia, ta im odpowiedziała:
„Właśnie, że upiorów nie widać! Nie widać ani czarnego fraka, ani trupiej głowy!... Wszystko, co opowiadają o trupiej głowie i o głowie ognistej, to blaga! Nic z tego nie widać... Słyszy się tylko, kiedy przychodzi do loży. Mama nigdy nie widziała go, ale słyszała już nieraz. Mama wie to dobrze, gdyż zawsze mu daje programy!“
Tu Sorelli uznała za stosowne wtrącić:
„Mała Giry, ty kpisz sobie z nas“.
Dziewczynka zaczęła płakać.
„Lepiejbym zrobiła, gdybym milczała... Ach, gdyby mama dowiedziała się o tem!... Ale w każdym razie Józef Buguet niepotrzebnie zajmuje się rzeczami, które go nie obchodzą... To mu przyniesie nieszczęście... Mama mówiła o tem jeszcze wczoraj wieczorem...“
W tej chwili na korytarzu dały się słyszeć pośpieszne ciężkie kroki i wołanie głosem zadyszanym:
„Cesiu! Cesiu! Jesteś tam?“
„To mama! — rzekła Jammes, — co się stało?“
Uchyliła drzwi. Okazała dama, o budowie grenadjera, wpadła do garderoby i rzuciła się z jękiem na fotel. Okrągłe jej, rozszerzone przerażeniem, oczy połyskiwały ponuro w nabiegłej krwią twarzy.
„Co za nieszczęście, — jęknęła, — co za nieszczęście!“
„Co takiego? Co się stało?“
„Józef Buguet...
„Co się stało z Józefem Buguet?“
„Józef Buguet nie żyje.“
W garderobie dały się słyszeć okrzyki pełne przerażenia i zdziwienia i trwożliwe prośby o wyjaśnienie.
„Tak. — Znaleziono go powieszonego w trzeciem podziemiu... Ale co jest najstraszniejsze, to to, że maszyniści, którzy znaleźli ciało, utrzymują, że dokoła trupa słychać było głosy, przypominające pieśni żałobne!“
„To upiór! — mimowoli wykrzyknęła Giry, lecz w tej samej chwili opamiętała się i zakrywając piąstką usta, dodała: — — Nie!... nie!.. ja nic nie powiedziałam!... Co znowu.“
Siejące dokoła niej przerażone towarzyszki powtarzały cicho:
„Tak, napewno! to upiór!...“
Sorelli pobladła, jak kreda...
„Nie zdołam w żaden sposób wygłosić teraz mojej przemowy“, — rzekła.
Pani Jammes wypiła kieliszek likieru, stojący przypadkowo na stole i zaopinjowała:
„Tak, oczywiście, upiór musiał się w to wmieszać“.
Faktycznie, nie zdołano nigdy ustalić dokładnie w jaki sposób umarł Józef Buguet. Zarządzone śledztwo nie dało żadnych rezultatów i orzekło, że chodzi tu o zwykłe samobójstwo. W „Pamiętnikach dyrektora“, napisanych przez p. Moncharmin, który był jednym z następców p.p. Debienne i Poligny sprawa ta przedstawiona jest jak następuje:
„Przykry wypadek zamącił uroczyste przyjęcie wydawane przez p.p. Debienne i Poligny z okazji ich ustąpienia. Znajdowałem się właśnie w gabinecie dyrekcji, kiedy wszedł nagle administrator Mercier. Chwiejąc się z przerażenia opowiedział mi, iż przed chwilą, w trzeciem podziemiu pod sceną, pomiędzy dekoracjami z „Króla Zahory“ znaleziono wiszącego trupa maszynisty. Wykrzyknąłem na to: „Chodźmy go odciąć!“ Kiedyśmy jednak przybyli na miejsce wypadku, na szyi powieszonego nie było już sznura!“
Wypadek ten pan Moncharmin uważa za zupełnie naturalny. Człowiek wiesza się na postronku, a gdy po kilku chwilach przychodzą go odciąć, postronek ten znika. Lecz pan Moncharmin wyjajaśnia to w sposób bardzo prosty. Posłuchajcie co o tem mówi: „Była to godzina lekcji baletu i koryfejki oraz baletniczki postarały się szybko o zabezpieczenie się przeciwko urokom“. Oto wszystko. Czyż możliwą jest rzeczą wyobrazić sobie baletnice schodzące po drabinie i dzielące się sznurem powieszonego w tak krótkim czasie. To jest niemożliwe. Natomiast kiedy zastanowię się nad miejscem, gdzie znaleziono ciało — w trzeciem podziemiu pod sceną — wydaje mi się, że ktokolwiek mógł być zainteresowany w tem, aby sznur ten zniknął po spełnieniu swego zadania, i zobaczymy później, czy domysły moje były błędnymi.
Ponura wieść rozszerzyła się szybko po całym gmachu Opery, gdzie Józef Buguet był bardzo lubiany. Garderoby opustoszały, a małe tancerki zgrupowały się dokoła Sorelli, jak wylękłe owieczki wokół pasterza i przez słabo oświetlone schody i korytarze skierowały się ku foyer, biegnąc całym pędem drobniutkich nóżek.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.