Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom I/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Przypominamy sobie, że Robert obiecał udzielić pani Angot nagrodę w ilości tysiąca franków, jeżeli Henryka będzie w stanie opuścić jej dom po upływie dni czterech. Trzeciego dnia wieczorem pani Angot oznajmiła swemu szczodrobliwemu klientowi, że wspomniona młoda osoba, bez narażenia się na niebezpieczeństwo może odjechać nazajutrz.
— Podróż drogą żelazną nie zaszkodzi jej? pytał Loc-Earn.
— Jest że ta podróż konieczną?
— Tak.
— Zatem, niech jedzie. Przyjmuję na siebie odpowiedzialność.
W głębi duszy pani Angot nie była może tak zbyt pewną tego, za co poręczała, obawa wszakże utracenia tysiąca franków, znaglała ją do zapewnień.
Celem owej podróży był, jak to łatwo odgadnąć, Orlean, ’Henryka bowiem niemogła wracać do pałacu Ville-l’Eveque, nie będąc wprzód u swej ciotki.
Nazajutrz o godzinie drugiej w południe fiakr, przy którym Bijou pełnił obowiązek woźnicy, zajechał przed dom Vignot’a. Córka pana d’Auberive, mocno osłabiona z twarzą ukrytą pod gęstym koronkowym woalem, wsiadła doń żegnana najtkliwiej przez panią Angot.
Loc-Earn, siadłszy obok niej, zapuścił story powozu, Bijou zaciął konie i fiakr potoczył się, przebywając cały Paryż ku równinie Montrouge.
Trzeba było wypuścić na wolność Urszulę, więzioną od czterech dni. Była to ciężka sprawa zaiste i Robert, nie obawiający się zwykle niczego, myślał o tem z niepokojem. Henrykę również to przerażało. Nieunikniona fatalność wyznania popełnionego błędu, rumienienia się zań w obec służącej i zakrwawienia serca tej zacnej, kobiety, trwogą ją napełniały.
Głębokie rozmyślania nad obecną sytuacją skróciły obojgu jadącym długość podróży, i zdziwili się, gdy powóz przed owym małym domkiem przystanął.
— Uzbrój się w cierpliwość, droga Henryko, rzeki do niej Loc-Earn, wysiadając. Moja rozmowa z Urszulą potrwa zapewne dość długo. Pojmujesz, że wszystko, to jej należycie wytłumaczyć potrzeba; biedna kobieta ma dość tępą głowę.
— Lecz serce zacne, uczciwe, dodała córka pana d’Auberive.
Robert jak gdyby nie słysząc powyższych wyrazów, wszedł do ogródka, gdzie pospieszył na jego spotkanie Sariol, palący fajkę pod gruszką.
— Kiedyż zostaniemy zwolnieni nareszcie z tej ciężkiej straży? zapytał.
— Za kilka minut. Gdzie jest Limassou?
— Na górze, przy starej; dotrzymuje jej towarzystwa. Opowiada różne rzeczy dla rozerwania jej, mimo że zadąsana, nie chce patrzeć nań wcale. Można ztąd nawet dosłyszeć rozmowę. Nieuwierzysz, mistrzu, jakie to zabawne!
— Idę tam. Wy obaj możecie wracać do Paryża. Nie potrzebuję was obecnie.
— Dam ci jednak przestrogę, rzekł Sariol. Skoro się znajdziesz sam na sam z tą starą kobietą, strzeż swoich oczu, wydrapać ci je gotowa. Straszna scena nastąpi, uprzedzam!
Robert, wzruszywszy ramionami, począł wchodzić na facjatkę, i otworzył drzwi do izby, gdzie znajdowała się Urszula wraz z Limassouem.
Biedna kobieta tak się zmieniła, że Loc-Earn zaledwie ją poznał. Od czterech dni nic nie jadła, mimo że obfity zapas żywności był dla niej dostarczonym. Płakała bezustannie i sypiała, siedząc na krześle, nie chcąc się na łóżko położyć. Oczy jej zapadły, ciągłe łzy wydrążyły bruzdy na jej policzkach, usta jej drżały i ręce.
W chwili otwarcia się drzwi Urszula sądząc, że Sariol wszedł, nie podniosła głowy, dopiero na słowa Limassou’a, „A! panie Robercie, nakoniec przybywasz“, zerwała się nagle, a odrzuciwszy w tył poruszeniem ręki zwoje siwych włosów, spadających jej w nieładzie na czoło, stanęła na przeciw przybyłego, groźnie weń spoglądając.
— Odejdź! zawołał na Limassou’a Robert.
Wspólnik Sariola wyszedł z pokoju.
— Ha! toś pan mnie kazał tu zamknąć? pytała Urszula głosem tłumionym przez łkanie.
— Ja, odparł Robert.
— Byłam tego pewną, odgadłam!
— Masz-li powód uskarżania się na ludzi którzy cię pilnowali?
— Nie o mnie tu chodzi! wołała wrząca oburzeniem i gniewem. Gdzie się znajduje panna d’Auberive? Gdzie jest to moje dziecię? Gdzie Henryka?
— Jest na dole. Oczekuje na ciebie.
Stara kobieta z okrzykiem radości rzuciła się ku drzwiom.
Robert zastąpi! jej drogę.
— Jesteś już wolną, moja dobra Urszulo, rzekł do niej. Nie wyjdziesz ztąd jednak, dopóki nie pomówimy ze sobą oboje.
— O czem będziemy mówić?
— Wiele ważnych rzeczy. Siądź i posłuchaj.
— Słucham, lecz proszę, mów pan prędko. Panna Henryka na mnie oczekuje, radabym ją ujrzeć co rychlej.
— Nieco cierpliwości, o niej to właśnie chcę ci cos powiedzieć.
— Ha! odgadłam to i omal nie oszalałam z trwogi i zgryzoty. Podejrzywałam w tem jakąś niegodziwość. Nie mogę powtórzyć co podejrzywałam. Błagam powiedz pan, żem się myliła. Upewnij mnie, że jesteś uczciwym człowiekiem!
— Uczciwym jestem, niewątpliwie, odparł Loc-Earn z ironicznym uśmiechem, honor więc będzie ocalonym i błąd zgładzonym zostanie.
— Błąd 1 jaki błąd? powtórzyła z obawą.
— Otóż potrzeba nam o wszystkiem powiadomić cię, Urszulo. Panna Henryka nieszczęściem...
Nie dając mu skończyć kobieta z roziskrzonym wzrokiem, zaciśniętemi pięściami poskoczyła jak rozwścieczona lwica.
— Ach! nikczemniku! krzyknęła, wpijając mu w szyję długie kościste swe palce, aby go udusić.
Przerachowała się jednak nieboga ze swoją siłą, osłabioną wiekiem i ścisłym postem czterodniowym. Odepchnięta przez tego łotra, padła na krzesło zalewając się łzami.
— Chciejże zrozumieć nareszcie, mówił, zbliżając się do niej, że cały ów melodramat jest zbytecznym i do niczego nie doprowadzi. Tracimy czas daremnie. Henryka czeka i niepokoi się. W dwóch słowach rzecz ci przedstawię. Sytuacja jest bardzo prostą. Zostałem ojcem dziecięcia, które dotąd nie ma nazwiska, lecz Które uprawnionem zostanie, skoro zaślubię pannę d’Auberive!
— Co? Henryka twoją żoną? krzyknęła, zrywając się nagle, nigdy, nigdy w świecie!
Robert wzruszył ramionami.
— Czyż sądzisz, rzekł, iż nie wiem, o czem ty myślisz, i co postanawiasz w tej chwili? Chcesz mnie oskarżyć przed panem d’Auberive jako ostatniego nędznika, łotra, godnego pogardy, ażeby mnie wypędził z pałacu. Pragniesz zarówno obmalować mnie w najczarniejszych kolorach wobec Henryki aby mnie znienawidziła o tyle, o ile kocha mnie teraz.
— I uczynię to, zawołała Urszula, przysięgam na Boga, uczynię!
— Nie! ty tego nie uczynisz... Nie będziesz miała odwagi uczynić! Skoro twój gniew przeminie, a nadejdzie rozwaga, oszczędzisz stojącemu nad grobem starcowi wyjawienia prawdy, która zabićby go mogła. Nie obciążysz wyrokiem wiecznej hańby wychowanego przez siebie dziewczęcia, tamując jej tym sposobem drogę do zaślubienia mnie i uznania własnego dziecka!
Ze zwykłą sobie zręcznością, Loc-Earn rozwijał dalej swe dowodzenia, aż wreszcie zdołał przekonać biedną kobietę, iż nie należy jej do wynikłego nieszczęścia dodawać nowych utrapień, któreby obecne położenie tylko pogorszyć mogły, tak, iż pokonana nareszcie, zawołała z westchnieniem, załamując ręce:
— A zatem, milczeć potrzeba!
— Nieodwołalnie, moja dobra Urszulo, odrzekł, uspokój się, proszę. Obmyj twarz zimną wodą, uporządkuj rozrzucone włosy, które ci nadają pozór obłąkanej, i pójdź wraz ze mną do Henryki.
W kilka minut później zeszli oboje do fiakra, gdzie córka pana d’Auberive rzuciła się w objęcia starej swej sługi, okrywając ją pocałunkami.
— Och! moje dziecię, powtórzyła kobieta z niewysłowioną tkliwością tuląc ją do siebie, moje biedne, drogie, ukochane dziecię!
Robert, niechcąc być świadkiem tej sceny, siadł obok woźnicy.
— Dokąd mamy jechać? zapytał Bijou.
— Na stację drogi żelaznej Orleańskiej, odrzekł Loc-Earn.
I Henryka z Urszulą odjechały tym samym pociągiem, którym miały jechać przed pięcioma dniami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.