Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

Nie mogąc się nadziwić, cudom Zakopany,
Spoczywamy pod krzyżem, co stoi drewniany
Na wychyłku skalistym, z kąd i myśl i oko
Tonąc w morzu uroków — wznosi nas wysoko,
A kościołek ciemniejąc wśród rozległéj włości,
Pociąga nas do siebie wdziękiem swéj skromności;
Który stojąc niedawno, zupełnie drewniany,
Zgrabną ręką mieszkańców jest wybudowany,
Gdzie niełatwo oderwać oka od ółtarza
Wyrobionego ręką wiejskiego rzeźbiarza:
Lekkość, zgrabność, myśl prosta, ale czysta, miła,
Owemu góralowi sławę zapewniła. —
Opuściwszy plebaniją, znów widzimy skały,
Co nad lasy ciemnemi, tak powybiegały:
Że przedstawiają nowe postacie w około,
Zatrzymując nam kroki, witają wesoło;
A nad niemi panuje granitowa ściana,
Z drogi, po lewéj ręce przyjemnie widziana
Ogromnego Gewontu, co jak starzec siwy,
Bogaty w rozmaite właściwe swe dziwy;
Którego Gubałówka mchem zielonym stroi
A na niéj u stóp jego mnóstwo roślin stoi
I kwiatów rozmaitych, od górali znanych,
Troskliwie w pośród lata na korzyść zbieranych. —


Rys. z nat. 1851 i rytow: B. Stęczyński 1860.
Zakopane.
Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie.


Gewont siwy, odarty z majowéj powłoki
Zdaje się, że swém czołem przedziera obłoki;
Jest skazówką niemylną słoty i pogody. —
A częstokroć wśród lata zbóż i jarzyn płody
Dészcz ulewny wymoczy, albo śniég zawieje,
Niszcząc nielitościwie górali nadzieje! —
Powiadają: „Ten Giewont dla tego ponury,
„Że go djaski rozdarły wilczémi pazury;
„Ażeby pokonany na potomne czasy,
„Przestał rosnąć i trwożyć swym wywrotem lasy;”
A przewodnik zapewnia: „że przy tym kamieniu,
„Rosną zioła zaklęte w wilgoci i cieniu,
„Które skrzętne góralki tajemnie zbierają,
„I twarze oszpecone ludziom upiękniają:
„I starość przyciśniona licznemi latami,
„Zamienia się na wiosnę lilii z różami.
„Lecz tylko te kobiéty tak czarować mogą,
„Które wody święconéj unikają z trwogą!
„To umieją odebrać lub powrócić spanie,
„I potrafią rozrzarzyć oziębłe kochanie;
„Léczyć gośćce, gryzienia, febry, niestrawności,
„A nawet zestawiają przełamane kości!
„Te zioła do Krakowa przynosząc płachtami,
„Bywają tam płacone znacznemi summami.”
Zwiédźmy blisko Gewontu Strążyską jaskinię,
Do któréj chęć nas wiedzie i myśl nasza płynie:
A przeszedłszy po jarkach[1] ciągnących się w laski,
Wchodzimy w bór wysoki na zwiry i piaski,
Coraz wyżéj i wyżéj brzegami strumyka,
Który z nami się bawiąc, tu błyśnie, tam znika;


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Góra Giewont.


Aż nakoniec zupełnie kryjąc się w gęstwinie,
W grubych rypach ucisza swój szelest — i ginie.
Spinamy się po skałach gęstym idąc cieniem —
Aż wstrzymani nieznacznie mocném zadziwieniem:
Widzimy jak się otwór przed nami odkrywa,
Nad którém przewrócone drzewo odpoczywa
Złamane wiekiem czasu — tu ognite leży,
Przegięte — wkrótce swoim ciężarem uderzy
Na dno czarnéj przestrzeni! Więc choć taka zdrada,
I kamień tam wrzucony bez końca zapada:
Oparłszy się o kłodę nad przepaścią czarną,
Nasycając ciekawość śmiałością bezkarną;
Zaglądnijmy ostrożnie — aby razem z kłodą
Nie zapaść się tam wiecznie, nie rozstać z przyrodą?!
Jakiż widok okropny! W milczącéj cichości
Ciemność straszna wychodzi z głębin swéj czarności;
A ćmiąc nasze wejrzenie, myśl i głowę mąci!...
Uchodźmy!... bo nieszczęście w przepaść nas potrąci!...
Nie mając ztąd korzyści, ni zadowolenia,
Zejdźmy na dół powoli — gdzie się rozprzestrzenia
Zarost lasu, a góra spada pochylisto,
Zasłoniona od spodu posadą skalistą.
Jesteśmy u stóp skały ogromnie wyniosłéj,
Siwo-nagiéj, po wiérzchu niedbale porosłéj;
Gdzie kamień odłamany przystęp trudny czyni —
Wchodzimy w mały otwór do ciemnéj jaskini:
Gdzie głos mowy lub krzyku odgłosem wtórzony,
Rozbija się powoli w rozmaite strony.
Jakaż przestrzeń w około uderza széroka,
Ciemna, wilgna, spokojna, zimna i wysoka?!
Do któréj małą szparą blade dnia promienie
Wkradają się i słabe czynią oświetlenie...


Rys. z nat. B. Stęczyński.
Jaskinia Strążyska pod Giewontem w Zakopanem

A szczérby i wklęśnienia z załamki różnemi,
Wydają się jak gdyby łuskami lśniącemi.
Choć kijem uzbrojeni i kagankiem w dłoni,
Nie możemy rozpoznać granic téj ustroni.
Śniég chrupie pod nogami na gruzach krzemienia,
A kapie ci na głowę woda ze sklepienia!
Ciężary skał ogromnych nad tobą zwieszone,
Pod tobą znów przepaście ziają otworzone!
Chociaż trwoga nas cofa, ciekawość zaciekła
Zmusza głębiéj — idziemy... jak gdyby do piekła!!
Kaganek zbladł zupełnie w ciemności pomroce,
Choć tłuszczem zasilony, ledwo-co migoce,
Przy nas tylko jest widno — daléj światło ginie —
Wkoło ciemno i straszno i straszna myśl płynie,
Aż drzewem rozpalone zapłonie ognisko,
Dopiéro niesłychane ujrzysz widowisko:
Ściany blaskiem płomieni silnie oświetlone,
Wychodzą jedne z drugich różnie pochylone;
Po których mokre boki spłakane kroplami,
Wydają się szklistemi być dyjamentami;
A czerwoność po skałach odblaskiem rozlana,
Wyobraża dokładną siedzibę Wulkana;
Ujrzysz kłody drzew grubych, co na świecie zgniły,
W przepaści się nad głębszą przepaścią zwiesiły....
Przerazi cię to czasu srogiego widziadło,
By z otworu podobne na ciebie nie spadło!...
Jednak pełny zachwytu wyobrazisz sobie:
Jak gdybyś po Kumejskim przechodził się grobie;
Lub w głębi Antiparos zwidzał stalaktyty,
Lub w podziemiach Mästrichtu widział się ukryty!
Lub w panieńskiéj-jaskini na francuzkiéj ziemi,
Zakrytéj w Pirenejach skały wysokiemi;

Lub pod Kapri we Włoszech — którą świat wychwala,
Albo chodził na Staffie po grocie Eingala!...
A jeźli tamte dziwa przez wieczne wyroki,
Ciekawych miłośników nagradzają kroki;
To i nasza jaskinia jest niepospolita,
Choć rzadko odwiédzana — głęboko ukryta.
Spoczywając na głowie Gewontu wzniosłego,
Czerwony-wirch w postaci kopca wysokiego,
Pokazuje się dumnie i wabi do siebie,
Zachęcając, by z niego czołem utkwić w niebie;
Lecz bez niebezpieczeństwa przystąpić nie daje,
Ale kto go pokona — temu nowe kraje
Odkryje tam w około — a człowiek w zachwycie,
Błogosławić tam będzie przyrodzenia życie;
Przewodnik mu zaś powié każde tam nazwisko
Skał i gór odsłonionych daleko i blisko;
Pokaże Krzesanicę, potém Kondratową,
Potém na Małą-łąkę wprowadzi majową,
Grzbiety Wielkiéj-Koszystéj i Mały-Koszystéj
Co iskrzą się jak tarcze albo pancerz czysty:
Hruby-wirch śniéżystemi jak bieli płachtami
I Lodowata-turnia z groźnemi skałami;
Daléj stérczy Kościelec, Turnia Buczynowa,
Pośredni-Wirch, a Bieskid za inne się chowa;
Skrajna-turnia i Przełęcz Lilijową zwana,
Pośrednia, Chłopki, Zakos i Czuba mniéj znana.
A daléj za Królową, Kopy-jaworowe
A wszystkie niebotyczne, zdają się jak nowe,
Ciągnące się od Pyszny pasmem do Krywania
Których wiérzchołki często mgła ciemna osłania;
A między nimi Zawrat olbrzymi wystaje,
Jak gdyby był przerwanym wyraźnie się zdaje,


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Dolina „Mała-Łąka.”

Zbrojny jest w milijony kamieni zerwanych
Od piorunów, na ostre zwiry połamanych,
Na których las nie rośnie, kozodrzew nie rośnie,
Tylko mech się tam pełza o spóźnionéj wiośnie.
Wyszedłszy z Zakopanéj cudnego zacisza,
Jesteśmy na granicy dziedziny Dzianisza,
Gdzie słynni są mieszkańcy ze swojéj urody,
A szczególniéj dziewice jakby krople wody.
Widzimy Starą-bystrę, pola Ratułowa,
Miedzę, Skrzypną i chaty ładnego Witowa
Który swą malowniczą uderza sielanką —
A Dzianisz nam umila drogę macierzanką.
Daléj widać Chochołów porządny i czysty,
Co zajął kartę w dziejach wpływem organisty:
Tam Jan Andrusikiewicz ludowi oddany,
Szérzył światło nauki, a z cnót swych był znany. —
Jeśli jest piękny wieczór w dzień świętego Jana,
Sobótka[2] w tych dziedzinach bywa zapalana:
Jest-to zwyczaj odwieczny i przedchrześcijański,
Ten ogień upragniony, ogień świętojański:
Który po Europie czczą wszyscy Sławianie,
Nawet Persy, Araby, Turcy, Indyjanie!...
I nad brzegami Nilu ten zwyczaj istnieje,
Przetrwawszy liczne wieki i odmian koleje!!
Z wystąpieniem księżyca i w gwiazd-oceanie,
Pojawią się płomienie w zamroczonym łanie,

Migające iskrami zapalonych snopków,
Noszonych od pastuszków i żwawych parobków,
Którzy po różnych miejscach biegają radośnie,
Że żniwa nastąpiły, że to już po wiośnie;
Że napełnią się wkrótce stodoły i brogi,
Że zniknął niedostatek a czas zakwitł błogi!
A te miotły słomiane na żerdziach zatknięte,
Wydają się jak dziwa święte lub nie święte;
Bałwanami swych iskier żywo migające,
Jakby duchy po ziemi w nocy plądrujące!
To czary nieszkodliwe — to jakby nie czary,
To święto — i nie święto — to mary, nie mary!
A gazdowie wysoki ogień rozpaliwszy,
I kobiéty przy sobie blisko posadziwszy,
Na drzewo jak się pali — uważnie patrzają,
A z tego dla zabawy przyszłość wyciągają...
I dziewczęta przy swoim ognisku wokoło
Rękami połączone — skakają wesoło:
Strojne w białe koszule i zapaski czyste,
W gorsety obciśnięte, zielono-barwiste.
Wesołość im dodaje życia i lekkości,
Młodość kwiatu na licach, a praca czerstwości,
Która tak się przebija z głębi piersi zdrowa:
Jak gdyby była mléczna albo poziomkowa!
Niewinne od natury mając wychowanie,
Widzą się być szczęśliwe w swoim wiejskim stanie.
A gdy zakończą tańce te sielskie kochanki,
Biegną nad brzegi wody i rzucają wianki,
Śledząc pomyślnéj wróżby o swojém zamęzciu,
O następnéj przyszłości — pożyciu i szczęściu:
„Gdy wianek płynie prosto, znaczy dobrą dolę,
„Jeżeli się zakręci... to wróży niedolę;

„A jeżeli utonie (jakto często bywa),
„Ta wstydząc się, zapaską twarz sobie zakrywa;
„Chociaż cieszy ją ojciec i matka lub ciotka,
„Rozwodzi żal że ciężkie nieszczęście ją spotka!” —
O! ile z tąd obrazów, wrażeń i wspomnienia
Unosimy ze sobą pełni zadziwienia:
Że ubawiwszy siebie wśród tego zacisza,
Błogosławić musimy siedzibę Dzianisza.
Tu w jesieni — jeżeli czas posłuży suchy,
Górale w sidła swoje łapią jemiołuchy,
Które jałowcowemi żyjąc jagodami,
Usiadają na niskich krzakach gromadami;
Sieć leży rozłożona, a na środku sieci,
Uwiązany na wabia ptak czasem podleci;
Odezwie się — a zaraz kilka z wolna siada,
A gdy już chmurą całą usiądzie gromada:
Góral za sznur pociągnie, i w jednym momencie,
Widzi pełny radości swoje przedsięwzięcie:
Mnóstwo ptaków w największym krzyku i swawoli,
Przemyślnym swym sposobem bierze do niewoli.
„Panosku!” — rzekł przewodnik — „z waszéj uprzejmości
„Poznaję, żeście wielkiéj serca poczciwości;
„Że wszystko uważacie i opisujecie,
„A wszędzie się cieszycie, roskosz znajdujecie;
„Więc gdy nas tak cenicie i tak poważacie,
„Coście nie usłyszeli — teraz posłuchacie:
„Te Dudowe-kominy jakby ustawiane,
„Są przez duchy niedobre dawno zamieszkane —
„Niemające litości: Strzygi lub Strzygonie,
„Które gniéw i nienawiść noszą w swojém łonie,
„Które gdy się na kogo uwezmą koniecznie,
„To będzie nieszczęśliwy cierpiał bóle wiecznie!

„A najczęściej frairkom[3] poważném latami
„Dawają się we znaki swojemi figlami:
„Najwięcéj lubią kąsać — a te ukąszenia
„Są jakby jadowite — nie do wyleczenia!...
„Po Strzygach Wilkołaki są najokropniejsze,
„Tak ludziom jak i bydłu najniebezpieczniejsze.
„Są-to ludzie bezbożni, od cnót odszczepieni,
„Zaklęciami w okropnych wilków przemienieni;
„Którzy często z postaci wychodząc źwiérzęcia,
„Zamieniają się w postać małego dziécięcia;
„Czasem nie jeden staje się chłopem brodatym,
„A czasem pokazuje się cały kosmatym.
„Ten człowiek, gdy konieczność napadnie go taka,
„Wyłazi w lesie na wiérzch uciętego pniaka
„I z niego koziołkując, gdy okrzyk wydaje,
„Natychmiast wilkołakiem z człowieka się staje —
„I biegnie między ludzi, z ludźmi się mocuje,
„A bydło kiedy może dochwycić, morduje!
„Przeraża swym widokiem, niekiedy pod dachem
„Ukryty w dzień, a w nocy staje się postrachem —
„Jest wyraźnie szalony!... Takiego się trzeba
„Obawiać. Boże, chroń nas z wysokiego nieba!
„Anibyśmy się przed nim nigdy nie schowali,
„Ni strzelbą, ni ciupagą[4], obronić zdołali! —
„I Boginki w gęstwinach lubią przesiadywać,
„A czasem między ludźmi uciechy używać —

„To śmieszą żartobliwie — to z postaci młodéj
„Zamieniają się w stare — lecz ludziom bez szkody...
„A gdy dosyć nabawią swojemi figlami,
„Powracają do lasu młodemi pannami!...
„A i to wam opowiem, jak w jednym ogrodzie
„Dziwożonę napotkał gazda na swéj szkodzie:
„Nie mogąc ją utrzymać, zerwał czapkę z głowy,
„Chociaż mu odgrażała niemiłemi słowy,
„Nieuważał nic na to. Ona znów przybyła
„W nocy pod jego okno i tak zanuciła:
Chłopaczku! chłopaczku! wróć moją czapeczkę,
Nie będę już chodzić na twoją rzepeczkę!” —
„Gazda ujęty tkliwie przejmującym głosem,
„Oddał czapkę, wstrząsnąwszy swym na głowie włosem
„Na znak, ażeby więcéj szkody nie czyniła,
„Ani się do chałupy jego nie zbliżyła. —
„Tu są i Żmijoloki, kobiéty złośliwe
„Co pod boskiém przekleństwem, żyją nieszczęśliwe,
„Zmuszone przybrać postać żmii jadowitéj,
„Brzydką barwą i skórą wężową okrytéj,
„Co ludziom i bydlętom wyrządzają szkody,
„A nie boją się nawet i święconéj wody!
„Najpierwszą była Wikta, wsławiona złośnica,
„Bystrych oczu, gładkiego choć bladego lica,
„Co ukradkiem doiła swych sąsiadów krowy,
„A na koniu głębokie skakała parowy.
„A potém wiele kobiét, przez nieba wyroki
„Zmieniło się w obrzydłe gady żmijoloki,
„W których dusze człowiecze długie lata żyją, —
„Dla tego owych wężów górale nie biją!”


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Widok na Dolinę Kościelisko.
Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie 1860.


Gąsienicowe-stawy swemi zakrętami
Wiją się jak wężyki — a błyszczą wodami
Wązkie, długie, głębokie, a miejscami ciemne,
Lecz w ogromie całości są dziko-przyjemne;
Otoczone górami i brudnemi skały —
Wraz z drzewami co się tam jeszcze utrzymały. —









  1. Jarki, małe łączki pomiędzy lasami, mające dobrą trawę dla owiec.
  2. Uroczystość Sobótki ludów sławiańskich znaną była pod różnemi postaciami czyli nazwami. Sięga czasów najdawniejszych. Przypada dnia 24 Czerwca, to jest w dzień ś. Jana Chrzciciela. Były-to istne igrzyska ludowe lub święto ognia, odziane uroczystą tajemnicą religii i całym blaskiem poezyi. — Zdaje się, że sobótka w czasach przynajmniéj późniejszych, znaczyła to samo co dzisiaj wyraz obcy: Wilija albo Wigilija — a więc Sobótka była dniem poprzedzającym święto największe, jakim jest niedziela.
  3. Frairka, Frajerka lub Frajereczka, kochanka, wyraz ten podobno zakradł się do górali od Niemców Fräulein, panienka.
  4. Ciupaga, siékiera zamiast laski do ręki służąca, czasem wybijanemi gwoździami mosiężnemi i kołeczkami ozdobna, niekiedy zwana wstążką albo wachlarzem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.