Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od świec jarzących dzień jasny nastał w kaplicy. Marcin z rodziną toruje sobie drogę w natłoku, ażeby dzieciom pokazać ołtarz przez górników w skale wykuty, przystrojony na dzień dzisiejszy. Jędrek aż gębę z podziwu otworzył.
— Moiście wy! — zawołał — dyć tu tak ślicznie świetlisto, że i na świecie jaśniej być nie może!
Oczom jego, które od blasku świec jarzących w pozawieszanych u stropu kryształowych pająkach, aż przysłonić musiał przedstawił się kościół sklepiony tak niemal duży, jak u fary. Tylko, że tam u fary ściany białe, a tu czarne kamienne, tylko że tam tak cudnie przez okna kolorowe wpada promień złoty, prosto z niebiosów, a tu tak głęboko, tak daleko jest do nieba. Przeciska się w tłumie śladem ojca bliżej ołtarza. Taki biały złocony, gęsto kwiatami ubrany, że i na górze ładniejszy być nie może. Kaplica przepełniona, ławki zająły rodziny urzędników i starszyzna, a cały lud górniczy w ciemnych kapotach i kitlach, długiem użyciem zrudziałych klęczy w około, bije się w piersi i chyli poorane czoła ku ziemi. Ruch się robi wśród tłumów, bo w tej chwili bialutki, jak gołąbek ksiądz, kapelan górniczy zbliża się do ołtarza. Dzwonek uderza, msza się rozpoczyna... Nastrój świąteczny, cisza uroczysta, niezdradzająca chyba tylko westchnieniem z piersi z bolałej i szmerem modlitwy, że tu w głębinach ziemi tyle serc żywo bije, tyle dusz korzy się przed Majestatem Boga. Woźniak uderza pięścią w pierś szeroką, aż w niej coś dudni ni to w skrzyni, Marcinowa wciąż w modlitwie żarliwej zwraca oczy ku górze, Maryna i Kaśka klepią Zdrowaśki, a Stach i Franek tak się zagapili na ten straśnie wielgi pająk, że do krzty zapomnieli o pacierzach.