Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wychodził z domu, na niebie świeciły rzęsiście gwiazdy, księżyc po nowiu był czyściutki bez żadnej mgły powłoki, więc teraz z pewnością jest tam bez chmurki pogoda. Aż mu serce żywiej zabiło. Ot tak, teraz wziąć dzieciaki za rękę i żonę i pójść w pole.
Wszędzie ludu pełno, a gwarzą, a śpiewają, a cieszą się resztkami „babiego lata“, co to snuje srebrne pajęczyny, te niteczki Matki Boskiej i niesie je z wiatrem i rozwiewa, jak włosy anielskie.
— Hej! miły Boże, ot tak teraz odetchnąć szeroko pełną piersią, tym wonniejszym nad wszystko zapachem świeżego powietrza, przepojonego blaskiem i ciepłem słonecznem.
Podniósł głowę i spojrzał w głąb chodnika, gdzie wśród dusznych oparów majaczyło światło kaganka.
Nie, on nie zostanie tu dłużej! Dusza rwie się do światła, do życia, a tu taka ciężkość, jak zmora osiadła na piersiach, a tu śmierć i grób.
Niech mu co chcą mówią, niech go karzą za to, że przedwcześnie opuścił szychtę, niech mu potrącą z zarobku; on pójdzie, pójdzie, pójdzie!
Dziś nie wytrzyma tu dłużej. Zmyśli jaką wymówkę, powie, że jest chory, a pójdzie. Zresztą on się naprawdę zdrów nie czuje; ręce i nogi mu drżą bez powodu, głowę ma ciężką, jak ołów, szum w uszach, a na piersiach duszność taką, że co chwilę musi zaczerpnąć oddechu.
Mitawa wdział wierzchnie ubranie i złożywszy kilofy do torby, szedł ku podszybiu. Mimo, że chciał co prędzej wyjechać, szedł krokiem wolnym, bo czuł się jakiś osłabiony i senny.
Do wyjazdu robotników z kopalni służył w szybie tak zwany: „farkunst“. Jest to rodzaj dwóch półek