Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Światło przygasa... w dali coś się mroczy,
Coś szepce, wzdycha, kołacze, szeleszcze,
Snać strumień w skały głąb ukryty płynie.

Tam... co to?... zimne przechodzą mię dreszcze...
Ujrzałem nagle w skalistej szczelinie
Wpatrzone we mnie straszne Śmierci oczy...

Siedział długo zadumany, potem wstał i szedł wolnym krokiem myśląc o wydaniu zbioru sonetów z życia górników. Był pewny, że ten cykl zrobi wrażenie w literackim świecie. Zapomniał przez chwilę zupełnie o zabezpieczeniu powały w „Otchłani“ i dopiero już skręcając chodnikiem do wyjazdu ocknął się z marzeń i zdał sobie sprawę: po co właściwie zeszedł „na dół“.
Trzeba koniecznie wyszukać cieśli i kazać im natychmiast strop zakryć deskami. Tu niema chwili do stracenia. Szybkim krokiem podążył w kierunku, gdzie spodziewał się znaleźć cieśli, ale tam ich nie było. Stracił czas długi na szukaniu, nim od któregoś z górników dowiedział się, że cieśle są w drugiej odległej stronie kopalni cembrzyną nowego szybu zajęci.
— Ha, więc trudno. Z konieczności odłożyć trzeba wszystko do jutra — pomyślał — i szedł do wyjazdu.
Gdy się przybliżał ku podszybiu usłyszał gwar jakiś niezwykły. Wkróce ujrzał górników idących spiesznie w stronę, z której powracał.
— Dokąd? — spytał — co się stało?
— Mówią, że jednego zabiło — odezwali się.
— Kogo? gdzie?
— W „Otchłani“ pono, — strop spadł i przywalił Szymona Bajarza.
— Kłamstwo! Byłem tam niedawno! — zawołał drżąc jak w febrze.