Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w komorze „Otchłani“, grożący upadkiem strop, który trzeba było koniecznie, który powinien był kazać bezzwłocznie pod osobistą kontrolą zabezpieczyć, by nie narażać na niebezpieczeństwo ludzkiego życia, wszystko to wzbudziło w nim coś w rodzaju wyrzutu... skruchy.
— „Stary“ ma trochę słuszności — myślał — odtąd zmienię sposób postępowania: „trzeba uderzyć w czynów stal“ — powtórzył za Krasińskim.
Na drugi dzień zjechał do kopalni i udał się prosto do komory „Otchłani“. Zdaleka już mógł dojrzeć strop spękany. Szczeliny, które musiały być początkowo wcale niedostrzegalne teraz zaczęły się coraz widoczniej odznaczać.
— Ależto istotnie niebezpieczeństwo ogromne! — zawołał. Jedna ze szczelin była tak wielką, że śmierć zdawała się zaglądać z niej prosto w oczy. Odłam skały mógł runąć lada moment i zabić na miejscu każdego.
Stanął i patrzał...
W tej chwili zaczął mu się snuć po głowie, pomysł nowy, pomysł wspaniały do sonetu... Postanowił korzystać z natchnienia i usiadłszy opodal na skale wydobył inżynierski notatnik i pisał:

W KOPALNI.

Wśród nocy wiecznej, jak w grobowej cieśni,
Na zrębie zbitej kilofami ściany
Siedzę w ponurą pieśń ciszy wsłuchany
W tony żałobnej tej podziemnej pieśni.

Wilgotny chodnik z rudo-szarej pleśni
W świetle kaganka, jak we krwi skąpany...
Sam jestem... może na śmierć tu skazany:
Gdzie bracia moi?... gdzie moi rówieśni?...