Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NA SZALI.

Na szali w szybu ciemnego głębiny
Leciałem chyżo, jak strącony z góry,
Migały w oczach ścian mokre kontury
W cembrzynę biły klatki śliskie szyny.

Wtem... straszne samo wspomnienie godziny
Owej... okropnej dla ducha tortury!
Jak pajęczyny prysły z drutów sznury:
Szala zawisła w powietrzu bez liny.

Trzask sprężyn — szczękły ratunkowe noże.
Krew mi zastygła... W piersi zaparł tchnienie
Lęk... w gardle czułem uderzenia serca.

Czy ten nóż ostry, krwi chciwy morderca,
Ten nóż, mój zbawca, moje ocalenie,
Utrzyma ciężar? Boże! Boże! Boże!

Kończył właśnie pisać, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Wszedł stygar...
— Cóż mi pan powie? — spytał poeta, z niechęcią zwracając myśl do zwykłych zajęć.
— Przychodzę z raportem panie inżynierze.
— Nie świetnie się pan spisałeś, dostałem od „starego“ burę za pana.
— Brakło mi czasu panie inżynierze wszystkiego dopatrzeć.
— Jest co nowego?
— W „Otchłani“ strop spękany ogromnie po strzelce, — trzebaby zabezpieczyć deskami, ale to dłuższa robota. Tymczasem kazałem zagrodzić wejścia, by nikt nie chodził tamtędy.
— Dobrze, jutro na miejscu sam wszystko zbadam.
Odprawił stygara... i siedział przez chwilę zamyślony. Ostre słowa „starego“ relacya stygara, spękany