Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to teraz, w tej chwili się stało! Tam idą wszyscy. „Stary“ także pogonił.
Pot zimny wystąpił mu na czoło, oddech zaparł się w piersi... Spieszył co sił starczyło powtarzając ciągle:
— Jezus! Jezus, Marya!
Przed oczyma stanął mu Szymon zabity! Tyle, tyle biednych osieroconych dzieci! i to przez niego, przez niego, przez niego!
— Nie, toby była za sroga, za wielka, dla mnie kara Boża! mówił pocieszając się nadzieją, że wiadomość jest może zmyślona.
Już przybliżał się do „Otchłani“, już ujrzał zdala światła i grupę ludzi.
— Dlaczego oni stoją tak cicho w miejscu? — myślał spiesząc coraz prędzej.
Podbiegł, spojrzał i zdrętwiał cały...
Na ziemi leżał trup Szymona. Odłam skały strzaskał mu klatkę piersiową. W około trupa stali robotnicy ze smutnie pochylonemi głowami... Szeptali coś cicho. Po jego wejściu szept ustał. Wszystkich oczy zwróciły się ku niemu... mógł z nich wyczytać wyrzut: ty jesteś sprawcą nieszczęścia! Radca, który był jednym z pierwszych na miejscu kastastrofy, stał powyżej nieco na zrębie skały u wezgłowia zabitego górnika. Gdy wszedł inżynier, wbił w niego swe stalowe źrenice i rzekł:
— Oto pańska poezya.