Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szybowy otwarł im klatkę, pozdrowił hasłem górniczem: „Szczęść Boże“ i ruszyli ku górze.
— A więc już wszystko się skończy! — myślał — przeminie niepowrotnie cudny sen podziemnej nocy... Patrzył na Marynię, czuł, że to wybrana jego, że to istota, do której przylgnął całą duszą... A jednak czuł także, że była pomiędzy nimi jeszcze jakaś mglista nie przebyta, nierozświetlona droga. Serca, choć zbliżone ku sobie, jak kwiatów kielichy nie rozchyliło jeszcze słońce miłości... Czy ona go naprawdę kocha, czy to tylko chwilowa igraszka niewieściego serca?
A Marynia myślala:
— Jaki on jest przecież bez miłosierdzia, jaki nie dobry! Tyle dowodów uczucia otrzymał odemnie, widzę, że mnie kocha, a lęka się i unika szczerego wyznania.
Wznosili się zwolna ku „dniowi“.
Wtem winda drgnęła kilka razy i stanęła wśród szybu.
Mińskiemu przeleciała myśl, jak błyskawica...
— Co to jest? — spytała Marynia.
— To — rzekł biorąc ją za ręce — to może być... urwanie windy.
— Więc śmierć? nie lękam się jej wcale — odparła, chcąc go wzrokiem przeniknąć do głębi.
Stracił panowanie nad sobą...
— Panno Maryniu — mówił — teraz o to w takiej chwili, gdy do szczerości każdy jest obowiązany, niech mi pani powie nareszcie to słowo, na które czekam, którego pragnę więcej niż życia.
I ona także dała się porwać grozie tej chwili...
Zarzuciła mu ręce na szyję, przytuliła głowę do jego piersi i płacząc rzewnie szeptała: