Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeczysta Duszo światła bądź błogosławiona!
I ty błogosławiony bądź jasny promieniu!
Ku tobie prężę pracą zmęczone ramiona:

Wyzwól mnie z mroku, nie daj zginąć w wiecznym cieniu,
Spraw, gdy wykonam dzienną robotę do końca
Bym mógł znowu „na świecie“ ujrzeć blaski słońca...

Marynia znalazła u stóp swoich kryształ, na który patrzyła z podziwem. W środku kryształu była muszka, jak żywa, jak gdyby tam przed chwilą usiadła.
— Jak się to stało? — spytała.
— Pogrążoną w śnie muszkę, zdołała sól okrysztalić wpierw nim się z twardego snu zbudziła. Gdyby to człowiek mógł się tak zamknąć w nieskażonem uczuciu, lub w ukochanej idei, jak w krysztale — na wieczność całą.
— Snać muszki są czasem szczęśliwsze od ludzi.
— Zwłaszcza, jeśli ci ludzie muszą wracać — rzekł smutnie inżynier.
Przybyli spiesznie do sali, gdzie już zaczęto gasić światła; goście wszyscy już wyszli. Przy szklance piwa siedział jeszcze tylko ostatni malkontent. Wiódł znowu spór ze świecznym.
— Panie dobrodzieju czas do „windy“ — mówił robotnik.
— Póki ostatni pająk nie zgasicie — zostanę, bo mam piwo.
— Ale, tam windę zamkną, trzeba będzie na „schody“, zresztą na „świecie“ też jest piwo.
— Dobrze gadasz — masz racyę — więc prowadź.
Inżynier usłyszawszy ostatnie słowa, skręcił co rychlej w boczny chodnik i stanął tuż przed wyjazdem szybu.