Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie wybierają! — brzmiała komenda aranżera.
— Wybieram pana — rzekła Marynia stając naprzeciw inżyniera — i podała mu ręce.
Zdzisław ujął Marynię w silne swe ramiona i przycisnął jej kibić smukłą, której wdzięku płaszcz szary pozbawić nie zdołał — z taką tkliwością i mocą do swej piersi szerokiej, jak swój skarb najcenniejszy odkryty pod ziemią. Wir tańca porwał ich i uniósł... Migotliwe światła kaganków pozawieszanych przy wejściu do sali, białe filary ścian, rozchwiane kryształy solne pająków, jaskrawe barwy transparentu... wszystko to zlało się w jedną smugę świetlistą i barwną i krążyło obok nich z szaloną szybkością...
Tak tańczył Werter ze swoją Lotchen... Zatracone zupełnie pojęcie o reszcie świata! nic, nic cię nie obchodzi, oprócz tych złotych splotów, które dotykają twej skroni!... Płynąć w przestrzeń bez kresu... czuć tylko bicie jej serca... zbyć się indywidualności własnej... żyć jedynie chwilą obecną dla niej i przez nią... zatonąć w słodkiej nirwanie...
Muzyka grać przestała...
— Więc już? — spytała Marynia, schylając główkę, jak kwiat podcięty, gdy ją Zdzisław prowadził do ławek przy ścianie sali, by odpoczęła po tańcu — już po wszystkiem?...
— Według programu już, ale — tu spojrzał na zegarek — mam znowu pewien projekt. Towarzystwo zabawi tu jeszcze czas dłuższy, a my pójdziemy zwiedzić kryształową grotę. Czy zgoda?
— I zgoda i radość wielka.
Znowu we dwójkę tylko przy świetle jednego kaganka puścili się drożyną wąską i stromą. Minęli cały szereg „dział“ starych po części zawalonych; szli przez szybiki i pochylnie, wspinali się po głazach dużych