Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyba stamtąd żyw nie wrócił. I wtedy dopiero pierwszy raz pomyślał, że mu tu już chyba zemrzeć przyjdzie, bo snąć taka wola boska. — Więc podniósł się na rękach, zgiął z trudnością kolana, i zwróciwszy się jak sądził w kierunku ściennego ołtarzyka zmówił pacierz i zaczął się na śmierć gotować.
Spowiadał się Panu Bogu Wszechmogącemu ze wszystkich grzechów swoich. A miał ich sporo. Magdę czasem o byle co zeprał i do bójki był skory, jak się tam kiedy na fajeramcie z kompanami zeszło przy piwku. — Ale pan Jezus dobry, łaskawy przebaczy, i może go choć po dłuższym czyśćcu przyjmie do swojej chwały świętej — i o sierotach pamiętać będzie.
— Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu, Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu, Boże bądź miłościw! — mówił drżącemi usty, bijąc się w piersi.
I gdy tak schylony klęczał, utkwiwszy oczy w tym kierunku czeluści czarnej, gdzie mu się być zdawał obraz męki Pańskiej...
...zobaczył nagle punkt świetlany, jak jutrzniana gwiazda na niebie, potem jaśniejszy, coraz bardziej złocisty, jako ta święta monstrancya w kościele, a z tej jasności wielkiej zaczęła się zwolna ukazywać — Ręka. Ta sama Ręka, na którą tyle razy z czcią i uwielbieniem patrzył w swem życiu, Ręka biała, jak kwiat lilii, Ręka święta, gwoździami przebita, ze śladami krwi najdroższej za grzechy ludzkości przelanej. Ta Ręka podawała mu taki cudowny, taki rumiany bochenek chleba.
Walenty wyciągnął ku niemu obie swe dłonie, wziął chleb i jadł klęcząc i polewając go łzami.
Ciemności znów go otoczyły, ale on już z klęczek