Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mi tam wasze sale — oszukaństwo i tyle; zapowiadacie, że wszystko z soli, a tu gdzie rusz: kupa drzewa.
— A pan dobrodziej chciałby może i piwo z soli — mamy go tu dosyć w rżąpiach szybowych.
— No, no, nie natrząsaj się koboldzie jeden, masz tu obolus i prowadź mnie najkrótszą drogą do tej sali.
Młodzi, minąwszy malkontenta, skręcili w poprzecznię i znaleźli się tuż nad jeziorem.
— Znowuście się zawieruszyli! — zawołała ciocia Józia wstępując na prom z całem swem towarzystwem i jawicie się właśnie w chwili, gdy mamy odjeżdżać na drugą stronę; już tu miejsca dla was na czółnie nie stanie.
Ce vraiment superbe! magnifique! — mówiła z emfazą ciocia Kamila. Regardez ma chére! Czy uwierzysz Maryneczko, że ja ni to niewierny Tomasz dotknęłam językiem ściany; jest sól, czysta sól.
— Ale i dużo kopcia także — zauważył śmiejąc się inżynier.
— Panie inżynierze! — rzekł jakiś znajomy cioci zwracając się do Mińskiego — proszę o wyjaśnienie trzech wątpliwości: czy prawdą jest, że w tych jeziorach są śledzie? — czy to rzeczywiście odnogi Czarnego Morza? i czy się tu kiedy kąpiecie?
— Nie, nie, nie! zapewniam pana — odparł inżynier.
— A czegoż ten jakiś „świecznik“ takie mi tu naplótł smalone duby...
— Nic dziwnego — wtrąciła ciocia Józia — daje mu pan ciągle napiwki i żąda, by koniecznie coś ciekawego opowiadał, więc jak może wywiązuje się z trudnego zadania.