W tej chwili przy dźwiękach muzyki ukrytej na górnej galeryi ruszył prom kołysząc się miarowo na czarnej fali popychany na bocznych linach przez górników.
Zdzisław i Marynia patrzyli długo w milczeniu na odjeżdżających, których silny barczysty górnik przewoził. Stali cicho przy sobie zapatrzeni w toń jezior... Przed nimi były dwie otchłanie rozpołowione dwoma czarnemi zwierciadłami wód, godnych Erebu... Postać każda odbita w lekko kołyszących się falach wyglądała w białym płaszczu, jak cień, który Charon przewoził w świat duchów.
— Nie wyobrażam sobie, ażeby Lete mogła inaczej wyglądać — rzekła Marynia. — A co na to poezya górnika?
Zdzisław mówił:
Jak dusze potępieńców zbliżone ku sobie
Tęsknotą i cierpieniem, bólem i rozpaczą,
Cicho w głębiach ziemi fale jezior płaczą
W beznadziejnej tęsknocie, w wieczystej żałobie.
Kir nocy je pokrywa tu o każdej dobie,
Czasem nad niemi krótko światła zamajaczą,
Któremi tu pobytu chwile ludzie znaczą
I znowu nieskończona ciemność w zimnym grobie.
Nienasycona żądza za niebios lazurem!
Nieukojone nigdy za słońcem pragnienie!
Moc żadna przeznaczenia więzów nie potarga!
Niezmienne bytowanie w milczeniu ponurem,
Jedyni towarzysze: cienie, cienie, cienie,
Jedyny protest: cicha fal jeziora skarga...
— Czasem wydają mi się te dwa jeziora — mówił dalej Miński — niby dwie dusze bratnie pogrą-