Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto wie: czy widok tego strumienia, nie natchnął Tetmajera do napisania: Mistycznej rzeki?
— Wątpię, bo w tej części kopalni nie był z pewnością.
— Ot widzi pan i jest rozwiązanie zagadki. Trudno, ażeby taki dworzec kolei, przypominający pełne ludzkiego mrowia dworce „na świecie“ w porze nocnej, by ten krzyk, gwar, ścisk, tłum, zdołały wzbudzić natchnienie silne, głębokie.
— A może właśnie przeciwnie — rzekł inżynier:

Może poezyą nie jest ciche śnicie,
Jeno: ruch, walka, czyn, siła i życie!

Weszli do komory, gdzie był dworzec kolejowy i gdzie górników kilku zajmowało się spiesznie gaszeniem lamp...
Całą komorę zalegał dym gęsty dławiący, kopeć i swąd knotów po stłumieniu płomieni pobudzał do kaszlu.
— Tyle kaganków życia zdmuchnięto, jako zbyteczne, gdy wysłużyły się przez chwilę dla ludzkiej igraszki — zauważyła Marynia.
— Proszę państwa naprzód! — wołał nie poznawszy z daleka inżyniera, pełniący inspekcye dozorca — już wszyscy wyszli.
Marynia i Zdzisław spotkali przecież poza bramą dworca jeszcze jednego z gości. Był to ów malkontent, widocznie już pod dobrą datą, który usiłował wrócić do bufetu irytując się, że mu nie pozwolono.
— Proszę pana dobrodzieja naprzód, tam już wszystko pozamykane, zgaszone — tłumaczył przewodnik.
— Ale piwo jeszcze zostało.
— Już wywieziono na pierwszy horyzont na „salę“, proszę iść, tam się pan dobrodziej z nim spotka.