Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wierz no ty tak wszystko panu Zdzisławowi — rzekła ciocia grożąc palcem — les mineurs sont flatteurs — mówi podobno przysłowie.
— To ktoś bardzo złośliwy wymyślił pani dobrodziejko — bronił się inżynier. Te twarde skały, w których pracujemy, nie sąż symbolem prawdy szczerej?
Nowa fala przybyłych prąc ku bufetowi rozdzieliła rozmawiających. Kapela zagrała hucznego mazura, gwar podsycany napojami, potęgował się z każdą chwilą.
Marynia i Zdzisław znaleźli się wśród natłoku tuż koło bocznego chodnika.
— Przyznam się panu, że ta część kopalni najmniej mi się podoba — rzekła Marynia.
— Jeśliby to wogóle było możliwe, jeśliby z zasadami dobrego tonu i savoir vivre’u nie weszło w kolizyę, jeśliby pani miała na tyle odwagi, to ośmieliłbym się wystąpić z propozycyą niedalekiej podziemnej wycieczki.
— Z góry zgadzam się na każdy projekt mego opiekuna.
— Oto, zamiast przebywać w tym ścisku i gwarze jeszcze przeszło pół godziny, pójdziemy tą drużyną w ustronną część kopalni i tam zobaczy pani tak zwane „pustki“, t. j. miejsca, w których już nie pracuje się od kilku wieków... Zobaczy pani rzeczy zajmujące, ale i niebezpieczne trochę.
— Chodźmy, chodźmy, co prędzej mówiła gorączkowo Marynia, żeby tu czasu nie tracić daremnie... Szli z początku szeroką, wygodną „podłużnią“, murowaną z kwadrów solnych. Przez chwilę jeszcze padała w chodnik łuna z rzęsiście oświetlonego dworca i biegły za nimi tony mazura. Skręcili w boczny chodnik, który był wąski i niski, z powałą podtrzymywaną bel-